- piątek, 06 września 2013
-
Przedszkola bez rytmiki, muzyki i angielskiego?
Przedszkola "za złotówkę". Rząd zakazał samorządom brać od rodziców więcej niż złotówkę za pobyt dziecka w przedszkolu, to samo dotyczy zajęć dodatkowych. Samorządy dostaną na to 500 mln zł z budżetu. Według MEN - połowa tylko wystarczy na rekompensatę strat po dotychczasowych wpłatach od rodziców. Druga część pieniędzy samorządy mają przeznaczyć po prostu na przedszkola. Mogą na zajęcia dodatkowe . Ale nie chcą. Ale : jedne udają, że tych pieniędzy nie ma i wmawiają rodzicom, że trzeba by organizować "angielski za złotówkę", Inne z kolei wmawiają rodzicom, że już nie można zatrudnić w przedszkolu nikogo innego tylko nauczycielki przedszkoli. Jak nie potrafią karate to już strata dzieci.
Z drugiej strony rodzice szaleją na punkcie zajęć dodatkowych- nie wyobrażają sobie dzisiaj przedszkoli bez nich. Tak jakby praca nauczycielek przedszkola była niepełnowartościowa a dodatkowy balet czy rytmika z rytmiczanką dopiero czyniły świat ich dziecka pełnym i kompletnym. Jeszcze dwa lata temu krzyczeli że przedszkola są za drogie, dziś znowu narzekają, że są ...za tanie.
Rząd mówi - wyrównania szans. Rodzice- równanie szans w dół.
- wtorek, 23 lipca 2013
-
Chodzę żebrać o godzinę pracy
Mam 50 lat jestem nauczycielką muzyki i nikim innym już nie będę. Niech minister pracy sam sobie zostanie asystentem rodziny!
Telefon od nauczycielki, po moim wywiadzie z ministrem pracy Władysławem Kosiniak-Kamyszem:
Uczę muzyki w Warszawie ponad 20 lat. Skończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, potem akademię. Jestem dyplomowana nauczycielką, mój chór z którym mogę ćwiczyć tylko raz w tygodniu i tak zajmuje pierwsze miejsca w konkursach. Mam być teraz asystentem rodziny?!
Jeszcze 15 lat temu miałam własną klasę, z pianinem. Odmawiałam nadgodzin, miałam półtora etatu. Puszczałam uczniom wielkich kompozytorów, mówiłam „hity”, żeby zechcieli słuchać. To ja im tłumaczyłam, że piosenka z reklamy Ajaxa, to aria z „Carmen” Bizeta. Z dzwonkami w ich komórkach bawiłam się w „Jaka to melodia”, żeby rozpoznawali Mozarta chociaż po „Marszu Tureckim” a Chopina po „żałobnym”.
Bo mi zależy, żeby gimnazjaliści mieli podstawowe pojęcie o muzyce i rozróżnili fortepian od pianina. Co innego politycy - im nie zależy. Po co im ludzie myślący, chodzący do teatrów i na koncerty? Wystarczy, że potrafią trochę liczyć i przeczytają ulotkę.
Pierwszy raz straciłam, gdy połączyli muzykę z plastyką. Obroniłam się, bo zrobiłam podyplomówkę. Uczę muzyki i plastyki, w sumie mi łatwiej, bo plastyczki bez słuchu muzycznego raczej by chóru nie poprowadziły.
Ale godzin nadal ubywało, bo ubywało uczniów. Pracowałam w trzech szkołach naraz, w każdej po kilka godzin. Najgorsze były te obowiązowe kursy doszkalające, w każdej szkole te same i tylko po to, żeby się dorobiły na tym firmy. Praca z dziećmi trudnymi, praca z dziećmi zdolnymi, praca z dyslektykami, praca z dysgrafikami, jak używać e-dziennika - w kółko to samo. Odbyłam te zebrania cierpliwie, na nic się to zdało. Dzisiaj chodzę z keyboardem pod pachą, od klasy do klasy, głośniczki kupiłam za za własne pieniądze.
Jedną ze szkół straciłam, bo wróciła nauczycielka z emerytury. W innej próbowałam się zaczepić - dyrektorka przeglądała moje dokumenty, chwaliła kompetencje. Też w końcu przyjęła emeryta. Wszyscy chcą pomagać emerytom, a co ja mam zrobić?
Od września mam zarezerwowanych tylko pięć godzin. Całymi godzinami śledzę portale z ofertami pracy dla nauczycieli, nic nie ma. Jak działa to państwo? Płaci emerytowanemu nauczycielowi za dodatkowe godziny w szkole, a mnie odsyła na bezrobocie?
- poniedziałek, 27 maja 2013
-
Szkoła bez ławek byłaby lepsza
Dlaczego uczniowie powinni raczej biegać po klasie, niż siedzieć spokojnie w ławkach? Pytam Lawrence’a J. Cohena, amerykańskiego psychologa. Jest autorem książek m.in. „Rodzicielstwo przez zabawę” oraz „Siłowanki” , w których przekonuje, że zabawa a nawet prosty ruch fizyczny są niezbędne nie tylko dla rozwoju dziecka, ale też dla pogłębiania więzi między dziećmi a rodzicami. W jego książkach można znaleźć nawet zestaw konkretnych zabaw i ćwiczeń dla dzieci i rodziców.
Te same zależności amerykański psycholog widzi w szkołach
- Szkoła traktuje uczniów jak wagoniki, które trzeba napchać wiedzą i odesłać do następnej stacji - mówi mi Lawrence J. Cohen. - Wolałbym żeby było inaczej. Gdybym miał szukać metafory, porównałbym ucznia raczej do statku kosmicznego, który poleci w przestworza, jeśli mu podamy iskrę. I nauczyciele dzisiaj powinni się skupić właśnie na takim „podawaniu iskry”.
Ale nauczyciele się boją, że jak rozluźnią dyscyplinę, spuszczą dzieci z oka - wywołają chaos. Każą więc dzieciom siedzieć w ławach bez ruchu i cicho i „wciągać” maksimum informacji. Nie wiedzą, czy zapominają, że umysł chłonie lepiej, jeśli go zasilać różnymi bodźcami? Że dzieci więcej „wciągną” kiedy się im pozwoli rysować, majsterkować, śpiewać i grać niż wyłącznie słuchać, pisać i czytać. Tak trzeba postępować nie tylko na specjalnych zajęciach rysunku czy muzyki, ale na każdych zajęciach - na matematyce i na historii - mówi.
Cohen zasiada w komitecie doradczym nowojorskiej Blue School, uczącej według autorskiego programu, który stawia na kreatywność uczniów. Tej samej szkole doradza sir Ken Robinsson, popularny pisarz i edukator, znany z prowokacyjnego hasła „szkoła zabija w dzieciach kreatywność”
Moja rozmowa z Lawrencem Cohenem niedługo w Gazecie Wyborczej.
- piątek, 24 maja 2013
-
Mała klasa premiera,
a prezydenta duża
Donald Tusk obiecał rodzicom mało liczne klasy w szkołach. Na taki wabik chce złowić sześciolatki, bo na razie większość rodziców nie posyła ich do szkół. Według najnowszej zapowiedzi premiera, pod którą MEN szykuje projekt zmian w ustawie, klasy dla sześciolatków mają liczyć nie więcej, niż 25 dzieci już w 2014 r. Rok później - jak obiecał premier - ten standard ma objąć również drugoklasistów, a potem i dzieci z klas trzecich.
Byłaby to bardzo ważna rzecz, bo po raz pierwszy rząd wprowadziłby wyraźny standard edukacyjny do szkół, który jest zgodny z oczekiwaniami rodziców i nauczycieli oraz postulowany przez nich od lat.
Byłaby gdyby nie to, że rzeczywistość idzie całkiem inną drogą.
Bo prezydenci dużych miast wprowadzają reguły całkiem przeciwne, niż radzi premier - dla nich „dobra klasa” równa się „liczna klasa”, ponieważ to oznacza oczywiście mniejsze wydatki na edukację
Już w kwietniu urzędnicy oświatowi z Warszawy nakazali podstawówkom organizować na przyszły rok minimum 25-osobowe klasy. Maksimum nie zostało określone. To znaczy, że dyrektorzy mają zbierać w jednej klasie jak najwięcej dzieci. - i już przewidują, że będą musieli przyjmować dzieci do klas 35-osobowych.
Wczoraj również zastępca prezydenta Szczecina rozesłał do szkół komunikat, żeby łączyć klasy, a tam, gdzie dotąd obowiązywał podział na grupy - łączyć je.
Jako powód władze miast podają: „kryzys i racjonalizację wydatków”. Zupełnie nie wiadomo, jak w tej sytuacji rząd zamierza wprowadzić nowe standardy - czy w ogóle ma prawo nakazać samorządom tak konkretną organizację nauczania, skoro to samorządy utrzymują szkoły? Rządowej subwencji, jak wiadomo, nie wystarcza już nawet na nauczycielskie pensje.
- wtorek, 21 maja 2013
-
Nauczyciele, którzy straszą szkołą
Pedagodzy z PAN: Obraz szkoły jest dramatyczny i ukazuje spustoszenia, jakie wywołuje wczesna edukacja
To stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN o obniżeniu wieku szkolnego, pióra prof. dr hab. Doroty Klus-Stańskiej z Uniwersytetu Gdańskiego. Powstało teraz, gdy premier ogłosił nowe zasady dla sześciolatków na 2014 r.
Pedagodzy wieszczą, że to „musi prowadzić do dalszego obniżania jakości pracy szkół” ,że szkoła oferuje: „skrajne nieprzystosowanie do młodszych uczniów, przestarzałą metodykę, brak aktywności badawczej na lekcjach, incydentalność współpracy grupowej, stereotypizację postaw społecznych i stygmatyzację odmienności, wydziedziczanie z kultury macierzystej i macierzystego języka, opresyjną dyscyplinę ciszy i znieruchomienia”.
Napisała o tym „Rzeczpospolita” na pierwszej stronie. Ostra opinia naukowców, w trakcie zbierania podpisów przez Ratujmaluchy.pl pod wnioskiem o referendum może zaważyć na wyniku.
Sęk w tym, że naukowcy opierają się m.in. na nieistniejącym raporcie Najwyższej Izby Kontroli. Piszą: „Szkoły nie są przygotowane do przyjęcia młodszych dzieci. Z raportu NIK, która wytypowała 32 szkoły z 16 województw wynika, że tylko 6 z nich spełnia oczekiwania”. Ale te informacje pochodzą nie od NIK. Tylko z... artykułu w „Rzeczpospolitej” z 2 kwietnia. Tego samego dnia NIK ten artykuł sprostowała. Po pierwsze - raport dopiero powstaje, nie ma więc wyników. Po drugie i ważniejsze -„NIK stwierdziła, że wszystkie skontrolowane szkoły będą przygotowane do przyjęcia sześciolatków, po wyeliminowaniu nieprawidłowości, które nie miały charakteru definitywnie uniemożliwiającego objęcie 6-letnich dzieci obowiązkiem szkolnym”.
Naukowcy: „Mamy szkołę, która ma charakter dezintegrujący wiedzę i poczucie tożsamości dzieci, obniżający kompetencje społeczne, wywołujący brak poczucia sprawstwa, postawy rywalizacyjne i lękowe”. A Edytę Gruszczyk-Kolczyńską z PAN, która jest autorką podstawy programowej dla klas 1-3, wymieniają jako badaczkę, z której prac ma wynikać tak drastyczny obraz szkoły. Ciekawe, czy zgodzi się ona z opinią, że szkoła ułożona według jej programu „ma charakter dezintegrujący wiedzę”
Pedagodzy - to jasne - znają szkołę z własnego doświadczenia, nie muszą się powoływać na NIK. Kiedy więc czytam ich stanowisko, sama wpadam w stany lękowe. Wypada tylko poradzić rodzicom: Zabierajcie natychmiast dzieci ze szkół - wszystkie, nie tylko sześciolatki! Bo jeśli szkoła jest w takim stanie, jak ją opisali pedagodzy z PAN, każda w niej godzina jest niebezpieczna i groźna.
- czwartek, 16 maja 2013
-
Homoseksualistów MEN nie poprze
Czy ministra edukacji Krystyna Szumilas boi się skojarzeń z homoseksualizmem?
Dziś „Rzeczpospolita” skrytykowała książkę Kampanii przeciw Homofobii „Lekcje równości”. Bo autor napisał m.in. że nawet studniówki mogą dyskryminować homoseksualnych uczniów (poloneza tańczy się tylko w parach heteroseksualnych) a obchodzenie Walentynek może w nich wywołać poczucie osamotnienia.
Internauci zaczęli z tą sprawą kojarzyć ministrę edukacji Krystynę Szumilas, bo w tekście kilka razy padło słowo „podręcznik”, za które jak wiadomo, odpowiedzialne jest MEN.
Pijarowcy MEN zareagowali natychmiast. Wydali specjalne oświadczenie, w którym się od książki odżegnują. „Używanie terminu „podręcznik”, co do tej książki jest nieuprawnione, mylące i wprowadza opinię publiczną w błąd” - upierają się pijarowcy ministerstwa edukacji. I dodają: „Należy również zaznaczyć, że MEN nie patronuje wspomnianej publikacji”.
To się nazywa wykorzystać szansę!
Książkę promuje ministra ds. równości Agnieszka Kozłowska-Rajewicz. I to jej słowa: „Często rekomenduję poradniki, informatory i broszury, które promują tolerancję i równe traktowanie. W Polsce brakuje materiałów, które pomogłyby nauczycielom zrozumieć problemy uczniów nieheteroseksualnych” - internetowe portale omyłkowo przypisały ministrze Szumilas.
Dlaczego MEN się po prostu nie przyłączyło?
Komentarz ministry edukacji wyobrażam sobie w inny sposób. Mogłaby napisać: „To nie ja powiedziałam. Ale całkowicie popieram ministrę Kozłowską-Rajewicz”. Mogłaby przejrzeć książkę i jeśli jest dobra- polecić nauczycielom.
A tak wpisała się w niechlubną tradycję MEN, które w 2006 r. decyzją ministra z LPR Romana Giertycha, wycofało ze szkół unijny poradnik przeciw homofobii ”Kompas” .Tylko dlatego, że były w nim scenariusze lekcji z pomysłami, żeby zapraszać na lekcje homoseksualistów i wobec "zagrożenia promocją homoseksualizmu".
Czy ministra Krystyna Szumilas też się boi „promocji” homoseksualizmu?
Bardzo to rozczarowujące.
tutaj czytajcie "Lekcje równości"
PS.
Niektórzy karcą mnie za używanie formy „ministra”. Robię to z upodobaniem. Jako wyraz poparcia wobec stosowania żeńskich końcówek dla nazw zawodów, gdy są uprawiane przez kobiety. I nie popełniam błędu: 28 marca 2012 r. Rada Języka Polskiego uznała za poprawne formy „ministra”, „premiera”, podobnie jak "ministerka", "premierka" .
- środa, 15 maja 2013
-
Ministra edukacji: Uf, potrafię myśleć
Czy ministra edukacji nie zdała z powodu klucza?
Tzw. klucz straszy w edukacji od lat. To sposób oceniania egzaminów - matury, egzaminu gimnazjalnego i sprawdzianu po podstawówce. Dla zwolenników jedyna metoda, żeby każdemu dziecku sprawdzać egzaminy na ten sam, sprawiedliwy sposób. Dla przeciwników - narzędzie edukacyjnej urawniłowki. Przepuszcza miernych uczniów, ale zdolnych karze za własny punkt widzenia. Z grubsza polega na tym: egzaminatorzy mają do dyspozycji zbiór przypuszczalnych odpowiedzi uczniów, jeśli znajdą takie w pracach uczniowskich, dają za nie punkty, jeśli inne - punktów nie ma.
Dwa dni temu reporterzy radia RMF FM zbadali na tę okoliczność ministrę edukacji Krystynę Szumilas - miała rozwiązać zadanie z testu po podstawówce, za 2 punkty. Polecenie brzmiało: „Napisz w dwóch, trzech zdaniach, dlaczego należy poprawnie mówić i pisać". Ministra odpowiedziała na antenie: "Ponieważ słuchają nas inni i musimy być zrozumiali dla innych. Wypowiedź musi być logiczna, musi być zrozumiała dla słuchacza, bo to od nas zależy, czy ten, kto nas słucha, rozumie to, co mówimy".
Oceniły ją dwie polonistki (nie wiedziały, kogo oceniają) ale dały tylko jeden punkt.
Ministra straciła na poprawności językowej, bo nie wypowiedziała się pełnym zdaniem.
Przez dwa dni portale miały z niej używanie. To w końcu wstyd, że nie potrafi wzorowo rozwiązać zadania z podstawówki. Po drugie - uznały - wpadła we własne sidła, bo jako MEN broni egzaminacyjnego klucza.
Sęk w tym, że Szumilas „oblała” nie z powodu klucza. I bez niego nie zalicza się niepełnych zdań, z „ponieważ” na początku. Oblała, bo polonistki nie mogły wiedzieć, że mówiła odpowiedź, nie pisała. Choć przecież język mówiony może być mniej formalny od pisanego i na antenie jej odpowiedź by uszła.
Ministra dziś na Facebooku tłumaczy się z tego: „Uf, potrafię argumentować i logicznie myśleć”- żartuje. Usiłuje też bronić egzaminacyjnego klucza. Cóż, kiedy tak nieudolnie i tak zawile, że najpewniej egzaminu gimnazjalnego też by nie zaliczyła (ministra, a może raczej jej pijarowcy?). I raczej nie z powodu klucza.
PS.
Niektórzy czytelnicy karcą mnie za używanie formy „ministra”. Robię to z upodobaniem. Jako wyraz poparcia wobec stosowania żeńskich końcówek dla nazw zawodów, gdy są uprawiane przez kobiety. I nie popełniam błędu: 28 marca 2012 r. Rada Języka Polskiego uznała za poprawne formy „ministra”, „premiera”, podobnie jak "ministerka", "premierka" .
- poniedziałek, 29 kwietnia 2013
-
Giertych odwołuje ministrę edukacji
„Odwołajszumilas” - taką stronę na Facebooku poparł Roman Giertych i na swoim profilu zachęca do tego innych internautów. Czyżby były minister edukacji chciał wrócić na „stare śmieci”?
Autorzy strony przeciw minister edukacji się nie ujawniają. Prawdopodobnie jednak stoi za tym właśnie mecenas Giertych. Wskazują na to m.in. odwołania do czołowego programu MEN z czasów, kiedy z ramienia Ligi Polskich Rodzin pełnił stanowisko ministra edukacji. Chodzi o „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”.
„Zamiast Gowina niech Tusk wywali piramidę nieudolności, czyli panią Szumilas” - czytam na stronie przeciwników ministry na Facebooku.
Zarzutów pod jej adresem jest więcej, wśród nich: zatrważające dane o aktach przemocy w polskich szkołach - o ponad 50% więcej przestępstw niż w roku, w którym z mojej inicjatywy realizowano program „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”. Tymczasem ministerstwo nie robi nic, aby powstrzymać falę przestępczości. Z całą pewnością minister Szumilas nie radzi sobie z kierowaniem polską edukacją”.
Sęk w tym, że "Zero tolerancji dla przemocy w szkole" wcale się dobrze nie kojarzy.
Dlaczego dzisiaj Giertych, już z pozycji komentatora politycznego i jako adwokat niespodziewanie wraca do starej narracji? Na jego oficjalnym profilu na Facebooku czytam: "A może Rodzice tak jak w sprawie 6-latków zorganizowaliby się i wymusili dymisję Szumilas? Po aferze z prezerwatywami dla 9-latków chyba czas najwyższy!"
Więcej TUTAJ
- poniedziałek, 22 kwietnia 2013
-
Jezus w szkole wpędzi dzieci do sekty
„W programie nauczania religii znajduje się temat: „Cudowne rozmnażanie chleba”. Tak serwowany temat po pierwsze, wskazuje młodzieży inny sposób zaspokojenia swoich potrzeb niż odpowiedzialna praca i uczciwy zarobek. Po drugie, może zmniejszać czujność na wstępowanie bądź uczestnictwo w przedsięwzięciach nawiedzonych ludzi bądź sekt. Po trzecie, w świetle interpretacji stołecznej skarbówki tego typu zaspokojenie swoich potrzeb według litery polskiego prawa jest nieopodatkowanym przychodem, a przyjęcie takiego cudownego daru nie stanowi właściwego wzorca w aspekcie obowiązków podatkowych obywateli.”
To fragment interpelacji posła Piotra Chmielowskiego z Ruchu Palikota do minister edukacji Krystyny Szumilas. Poseł obśmiewa nauczanie o cudach w szkole - po to, żeby ministrę zapytać: Kto zatwierdza program nauczania religii?
- Za publiczne pieniądze uczymy dzieci o cudach - tłumaczy mi Chmielowski.
Zupełnie, jakbym tego nie wiedziała. Podobnie jak i tego, że z umów między państwem a Kościołem wynika, że państwo się do lekcji religii nie wtrąca. Państwowego programu do religii więc nie ma, Kościół katolicki swojego też dotąd nie napisał. Jest tylko ogólne zalecenie, żeby nie oceniać dzieci za sprawy związane z wiarą.
To piąta interpelacja w tej samej sprawie posła Chmielowskiego, pozostałe też dotyczyły cudów. Było m.in. o cudzie w Kanie Galilejskiej (że w ten sposób Kościół rozpije młodzież). Poseł znany jest również z tego, że domagał się wycofania z polskiego w gimnazjach czytania „Krzyżaków”, bo to lektura zbyt drastyczna.
Co poseł chce osiągnąć zadając w kółko pytania, na które zna odpowiedzi?
- Niech wreszcie minister edukacji przyzna, że nie ma kontroli nad tym czego uczy się w szkołach, na religii - mówi mi.
Tylko że MEN nie ma z tym problemu - odpowiada na interpelację posła właśnie w ten sposób, że „opracowanie programu do nauki religii (określonego wyznania) jest zadaniem własnym poszczególnych Kościołów i związków wyznaniowych”.
Ciekawe, co by poseł odpowiedział na pytanie, czy to fair, że za pieniądze publiczne może sobie w interpelacjach wypisywać takie dyrdymały? Bo problemu nauczania religii w świeckich szkołach i za publiczne pieniądze w ten sposób na pewno nie rozwiąże.
- niedziela, 21 kwietnia 2013
-
Cichopek: Moje dziecko nie będzie ratowało ZUS!
Aktorka Katarzyna Cichopek została twarzą kampanii Ratujmaluchy.pl, ruchu rodziców przeciw obniżeniu wieku szkolnego. Występuje w spotach, jakie rodzice wyprodukowali za własne pieniądze. Obok niej kilku innych znanych aktorów, m.in. Marcin Dorociński, komicy z kabaretu Mumio.
Spoty są ostre, nastawione na konfrontację z MEN, w jednym z nich np. Dorociński mówi" Pani minister,darujmy sobie tę reformę".
Dlaczego aktorzy zdecydowali się wziąć w tym udział? Czemu są przeciw obniżeniu wieku szkolnego i czy mają dzieci w szkole?
Rozmawiałam o tym z Katarzyną Cichopek. Myślałam, że może zdecydowała się na udział w kampanii dla celów wizerunkowych. ciekawa byłam czy w ogóle coś wie o reformie. No i okazało się, że wie. Wygląda na to, że angażuje się w protest z przekonania, że posłanie sześciolatków do szkół to zły pomysł.
Ale - na czym opiera swoje zdanie? "My zaczynałyśmy szkołę jako siedmiolatki i było dobrze. Po co to zmieniać? " - powiedziała mi. Pytała, czy coś w życiu straciłam, dlatego że poszłam do szkoły w wieku 7 lat. - A ja nie chcę mojemu dziecku przyspieszać dorosłości, jeszcze się zdąży naharować. Nie chcę żeby moje dziecko ratowało ZUS - mówiła.
Narzekała na warunki w szkołach, chociaż z własnych jako dziecko była bardzo zadowolona. - Chcę najpierw zobaczyć szkołę, do której ma iść moje dziecko a potem zdecyduję, kiedy je tam posłać. Ja po prostu chcę mieć wybór. Nie chcę być do tego zmuszana - mówiła Cichopek.
W kawiarni, w której się spotkałyśmy dosiadł się do nas obcy gość w średnim wieku. Pierwsze zdanie jakie powiedział do mojej rozmówczyni brzmiało tak: - Pani Kasiu, ja też jesteśmy z Sadyby, chodziliśmy do tej samej szkoły. Pamięta pani? Numer 115.
Potem zaczęli wymieniać nazwiska nauczycieli. No, proszę, jak szkoła łączy ludzi!
Cały wywiad z Katarzyną Cichopek niedługo w Gazecie.
- czwartek, 18 kwietnia 2013
-
Czego puzzle smoleńskie nauczyły ministrę edukacji
- Niedopuszczalne jest manipulowanie opinią dziecka - pisze z wykrzyknikiem w imieniu minister edukacji Krystyny Szumilas jej rzeczniczka. Pisze to dzisiaj, po całym dniu zastanawiania się nad tym, co mogłaby powiedzieć w sprawie tzw. smoleńskich puzzli.
Wczoraj TVP info wykopała w księgarniach edukacyjne puzzle dla dzieci z historycznymi mapami. Na mapie Europy producent EduMal zaznaczył miejsca kaźni Polaków, zwłaszcza na terenie dzisiejszej Rosji. Wśród nich Katyń i Smoleńsk. Obok podpis: "Mord polskich oficerów 1940 r. Śmierć Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w prawdopodobnym zamachu 2010 r.".
Zaprotestowali historycy, dyrektor Andrzej Zawistowski, dyrektor Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej powiedział mi: - Nie można mieszać dzieciom w głowach. Na mapie nie powinno być komentarzy w sprawie aktualnych sporów, tylko fakty.
Media szalały na ten temat przez cały dzień. Ale z MEN nie mogłam wyciągnąć komentarza. W biurze prasowym usłyszałam, że to nie podręcznik, więc sprawa nie należy do ministerstwa. Służby prasowe MEN doszukały się jednak napisu na pudełku, że puzzle są polecane „nauczycielom geografii i historii” i reprymendowały, że to „próba wprowadzenia w błąd” i że „powyższe zabiegi służą jedynie zwiększeniu sprzedaży danego produktu”. Ale o Smoleńsku nie chcieli powiedzieć ani słowa. Tak jakby jakby MEN było tylko od biurokracji, nie od edukacji.
Z braku reakcji aktualnej ministry, zapytałam o zdanie byłą. Katarzyna Hall skomentowała: „To niedopuszczalne, to indoktrynacja dzieci”.
No i dzisiaj MEN się namyśliło. „MEN stanowczo podkreśla, że przypisywanie zabawkom, których celem jest manipulowanie opinią dziecka, waloru edukacyjnego jest niedopuszczalne. Takie działania są nie tylko nieodpowiedzialne, ale przede wszystkim nieetyczne”. Lepiej późno, niż wcale
- środa, 03 kwietnia 2013
-
Duński nauczyciel ma gorzej, niż polski?
"W Polsce po 18 lekcjach mi płacili nadgodziny, tutaj 25 lekcji jest ramach etatu"
Wygląda na to, że kryzys w edukacji nie jest wcale polską domeną, a problem pensum trapi nie tylko polskich nauczycieli.
Na Śląsku kilka dni temu nauczyciele strajkowali z powodu planowanych przez rząd zmian w Karcie nauczyciela i przeciw podnoszeniu pensum. W Danii to rząd zamknął szkoły przed nauczycielami. Ponad 50 tys. nauczycieli nie może od wtorku uczyć, bo nie chcą się zgodzić na zmianę warunków pracy. Rząd wysłał ponad pół miliona dzieci ze szkół podstawowych na przymusowe wakacje, na razie na dwa tygodnie.Nauczyciele protestują przed drzwiami swoich szkół. Powód? Reforma minister edukacji Christine Antorini. Zakłada - a jakże -poprawę jakości nauczania. Pod hasłem: „ Jak z dobrej szkoły zrobić jeszcze lepszą”.
Wśród założeń jest więcej lekcji z duńskiego oraz matematyki oraz dobrze nam znane - żeby dzieci mogły dłużej zostawać po lekcjach w szkole. No, ale do tego potrzeba wydłużyć czas pracy nauczycielom. Domagają się tego samorządy, które podobnie jak u nas, są odpowiedzialne za utrzymywanie szkół publicznych.
Dyskusja duńska przypomina tę, która właśnie odbywamy u nas - nikt nie zamierza przecież nauczycielom dopłacać do pensji, mówi się o kryzysie.
Duńscy nauczyciele prowadzą średnio podobno niewiele, bo ok. 16 lekcji w tygodniu. To mniej niż polscy - nasza średnia (niezależnie od pensum) to 22 godziny. Ale prawnie mają zagwarantowane maksimum 25 godzin lekcyjnych i duński rząd chce właśnie ten limit znieść. O tym ile godzin nauczyciel spędzi na prowadzeniu lekcji oraz zajęć pozalekcyjnych i typowo opiekuńczych mieliby teraz decydować dyrektorzy szkół.
Na forum duńskiej Polonii czytam komentarze, podobne do tych, które zdarzają się u nas przy każdej rozmowie o nauczycielskim pensum, jedni oskarżają duńskich nauczycieli, drudzy bronią - „Nie przemęczają” się to nauczyciele w Polsce, a tu „pracują po duńsku" - piszą forumowicze. Jakaś nauczycielka wspomina z rozrzewnieniem: „Moja przygoda w szkole zakończyła się w roku 1995, ale wówczas etat to było bodajże 20 albo 18 godzin. Jak miałam 25, to płacono mi za to ekstra, jak za nadgodziny”.
W Danii do 25 godzin lekcji przysługuje nauczycielom podstawowa pensja. Oczywiście różnica polega przede wszystkim na wysokości tej pensji, a zarobki polskich nauczycieli są nadal w dole stawki w UE i wśród krajów OECD.
- piątek, 29 marca 2013
-
Śmierć Chrystusa zbyt straszna dla dzieci?
Tysiące ludzi dziś o świcie wzięły udział w misterium drogi krzyżowej w Kalwarii Zebrzydowskiej, koło Wadowic. To najsłynniejsza w Polsce droga krzyżowa, a tradycja połączonego z religijnym obrządkiem spektaklu sięga XVII wieku. Bierze w nim udział ponad stu aktorów amatorów. Na zdjęciach i w relacjach telewizyjnych z dzisiejszego wydarzenia widać, jak wiele dzieci w nim uczestniczyło. Ale niektórych rodziców to bulwersuje.
Portal dzieci.pl zamieścił na Facebooku fotografię ze sceną z ukrzyżowania ze spektaklu z pytaniem: „Co myślicie o zabieraniu małych dzieci na uliczne inscenizacje i nabożeństwa wielkopiątkowe? Czy to nie jest zbyt drastyczne dla maluchów?”
W komentarzach czytam: „chore”, „głupota”, „totalny bezsens”, „zbyt drastyczne”, „koszmarne” Albo: „Podczas krzyżowania cale tłumy robią zdjęcia, makabra”, „Właściwie komu to ma służyć - przybijanemu, czy obserwatorom?”
Jeden z rodziców tłumaczy mi, że nawet „klasyczna” droga krzyżowa w kościele jest dla dzieci zbyt drastyczna. I zarzuca, że robimy wszystko coraz bardziej pod media.
Pisze mi: „między tym, że śmierć istnieje, a tym że śmiercią będziesz epatowała dziecko, jest przepaść”.
O czym to świadczy, że dziś dla nas droga krzyżowa - jak mi powiedziała jedna z matek - „ to jak towarzyszyć komuś w popełnianiu morderstwa”? Czy tylko o braku religijności?
fragment misterium drogi krzyżowej w Kalwarii Zebrzydowskiej
Na Filipinach w ramach mistycznego doświadczenia, każdego roku poddaje się ukrzyżowaniu co najmniej dziesięciu naśladowców Chrystusa. Niektórzy po kilka razy w życiu. Polska to nie Filipiny - również tradycja biczowników zanikła dawno temu. W Kalwarii nikt aktora grającego Chrystusa do krzyża naprawdę nie przybija. Ale biorąc pod uwagę reakcje dzisiejszych rodziców można przypuszczać, że nawet ta tradycja ludowego przedstawienia wkrótce zaniknie.
Tak dużo się mówi, że w pogoni za komfortem życia za bardzo odsuwamy od siebie przeżycia związane za śmiercią. W ten sposób wychowujemy dzieci bez świadomości istnienia bólu, choroby i śmierci - ale i bez potrzeby odczuwania empatii.
Czego się pozbawimy, kiedy zabronimy dzieciom oglądać spektakle religijne, a zaraz po nich po prostu teatralne spektakle, w obawie, że „epatują śmiercią”?
- wtorek, 26 marca 2013
-
Strajkujący nauczyciele
mówią do rządu: „Nie manipulujcie nami”!
W strajku Solidarności na Śląsku wzięło udział 730 nauczycieli z 78 szkół i przedszkoli. Niektórzy przestali uczyć na godzinę, inni wykorzystali rekolekcje i ogłosili strajk w pustej szkole, jeszcze inni tylko oflagowali placówki. Strajk szkół nie sparaliżował, nie o to zresztą chodzi. 730 nauczycieli to również znikoma liczba z całej, ponad 600 tysięcznej rzeszy pracujących w tym zawodzie ludzi.
Rzecz w tym jednak, czemu strajkowali.
Solidarność nie przedstawiła listy postulatów strajkowych dla edukacji na ten dzień, nie było jednego hasła strajkowego. Pytani przez dziennikarzy nauczyciele wymieniali więc własne, indywidualne motywacje. Wynotowałam niektóre.
Nauczyciele na Śląsku protestują przeciwko:
- rozbudowywanej biurokracji, która „zmusza do wypełniania ton dokumentów, kosztem prowadzenia zajęć”
- boją się o pracę, którą coraz więcej nauczycieli traci, „nawet po 30 latach pracy zostając na lodzie”
- nie podoba im się „propagowanie fałszywych informacji, że polski nauczyciel pracuje mniej, niż jego kolega w Europie"
- nie chcą oddawać bibliotek szkolnych samorządom, bo „to doprowadzi w praktyce do ich likwidacji”
- walczą, żeby szkoły nie były masowo likwidowane
- nie chcą zwiększania godzin pracy przy tablicy „bo jeśli jedni będą pracować więcej, inni zostaną zwolnieni”.
Niezależnie od protestu „Solidarności” te obawy nauczycieli są poważne i realne. I naprawdę - naprawdę identyczne powtarza mi każdy nauczyciel, którego znam, niezależnie od sympatii politycznych.
I kiedy solidarnościowiec Stanisław Kucharczak z liceum w Rybniku mówi dziennikarzom:- Chcemy być obywatelami, z którymi się rozmawia, a nie elektoratem, którym się manipuluje - muszę mu wierzyć.
Też bym chciała wiedzieć, kiedy wreszcie rząd poważnie zmierzy się z problemem niżu demograficznego i zagrożeniem, że nauczyciele masowo będą tracić pracę? Śladu po tym nie widać w projekcie zmian w Karcie nauczyciela, który kilka dni temu zaproponowała minister edukacji Krystyna Szumilas.
- wtorek, 19 marca 2013
-
Nie będzie łączenia bibliotek. To co będzie?
Szukajcie sposobów na poprawę sytuacji bibliotek szkolnych - mówi minister do bibliotekarzy.
Protestujący w akcji „STOP likwidacji bibliotek” wygrali - minister cyfryzacji i administracji Michał Boni odstąpił od swojego pomysłu. Wczoraj, po spotkaniu z organizacjami bibliotekarzy ogłosił, że do ustawy która ma ułatwić działanie samorządom, nie wpisze możliwości łączenia bibliotek szkolnych z publicznymi. Boni tłumaczy, że nie chce wprowadzać dużej zmiany w konflikcie. Pisałam o tym wczoraj tutaj.
Teraz powstaje zespół, który w dwa miesiące ma opracować plan modernizacji bibliotek szkolnych. Czyli co właściwie?
Pomysł Boniego był odpowiedzią na postulat samorządów. W łączeniu bibliotek samorządowcy widzą oczywiście możliwość oszczędności, starają się o to od lat. Z zewnątrz postulat wygląda racjonalnie - właściwie po co np. w jednej małej gminie gromadzić podwójne księgozbiory: dla biblioteki gminnej a drugi dla szkolnej? Po co marnować podwójnie pomieszczenia i opłacać podwójne zespoły bibliotekarzy? Kiedy się przyjrzeć z bliska - znajdzie się kilka „ale”. Np. że szkolni bibliotekarze to nauczyciele, po połączeniu ich pensje spadłyby w dół a umiejętności pedagogiczne pozostały niewykorzystane. Po drugie - biblioteki szkolne to nie tylko wypożyczalnie książek. Dzieci mają się w nich uczyć krytycznego podejścia do informacji, korzystania ze źródeł itd. Przynajmniej w teorii.
Minister cyfryzacji upiera się, żeby tak było również w praktyce. Boni stawia warunek:
- Szukajcie sposobów na poprawę bibliotek szkolnych. Nie możemy zmarnować dwóch miesięcy debaty na ten temat.
Chce nowoczesnych bibliotek „w świecie pełnym informacji, gdzie proces edukacyjny nie ogranicza się do środowiska szkolnego”.
Co na to organizatorzy akcji protestacyjnej? Nie chwalą się entuzjazmem. Na stronie STOP likwidacji bibliotek, która dotąd kipiała nowymi pomysłami i protest-żartami - od wczoraj zalega cisza. Nie ma nawet informacji o porozumieniu z ministrem.
Ciekawe co wymyśli nowo powołany zespół? Komputery w szkolnych bibliotekach już są. Teraz „jeszcze tylko” znaleźć pomysł na to, żeby biblioteki udostępnić nie tylko uczniom. Bardzo trudne zadanie. Tym bardziej, że poza wyjątkami nikt nie wymyślił, jak lokalnym społecznościom i uczniom udostępniać popołudniami szkoły w ogóle, nie tylko biblioteki. Tym bardziej, że to nie idzie w parze z oszczędnościami, na których samorządom zależy najbardziej.
- piątek, 15 marca 2013
-
Rektorzy przeciw cenzurze na uczelniach
„Władze uczelni nie powinny poddawać się presji środowisk, które w sposób arbitralny próbują narzucić swój punkt widzenia, łamiąc akademickie wartości i standardy dyskusji”
Rektorzy protestują przeciw odwoływaniu kolejnych wykładów pod presją politycznych bojówek. To pierwsza oficjalna reakcja organizacji rektorów na powtarzające się awantury podczas wykładów lewicowych naukowców i polityków, również na odwoływanie wykładów, z obawy przed awanturami.
„Wyrażamy nasze zaniepokojenie kolejnymi przypadkami naruszania akademickich zasad otwartości i swobody dyskusji - pisze prof. Wiesław Banyś, przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich w liście otwartym, który dzisiaj przysłał do redakcji Gazety. „Uniwersytet jest naturalnym miejscem, gdzie powinny spotykać się, a także ścierać, poglądy w najtrudniejszych nawet sprawach, także tych społecznie doniosłych, w oparciu o akademickie zwyczaje i normy. Władze uczelni nie powinny poddawać się presji środowisk, które w sposób arbitralny próbują narzucić swój punkt widzenia, łamiąc akademickie wartości i standardy dyskusji”.
To reakcja rektorów na odwołany piątkowy wykład prof. Jana Hartmana na Wydziale Politologii UMCS w Lublinie. Temat wykładu brzmiał: „Blaski i cienie antyklerykalizmu". Organizatorami była fundacja Wolność od Religii oraz lubelski oddział Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Dwa dni przed terminem wykład Hartmana odwołał rektor uczelni. Dostał anonim od „studentów z Lublina” , w którym mu wypomnieli, że niedawno nie dopuścił do wystąpienia na uczelni prawicowego polityka Ludwika Dorna. - W tym dniu mamy ważną imprezę - dzień otwarty. Nie jestem w stanie dodatkowo zabezpieczyć bezpieczeństwa na tym wykładzie -tłumaczył rektor prof. Stanisław Michałowski.
Odwołanie wykładu Hartmana wpisuje się w ciąg podobnych wydarzeń z lutego: agresywna, zamaskowana grupa przerwała wykład prof. Magdaleny Środy w auli Uniwersytetu Warszawskiego; w radomskiej Wyższej Szkole Nauk Społecznych i Technicznych grupa młodych ludzi próbowała przerwać wykład Adama Michnika; z obawy przed podobnymi ekscesami Uniwersytet Gdański odwołał spotkanie z Robertem Biedroniem.
„Uniwersytet jest naturalnym miejscem, gdzie powinny spotykać się, a także ścierać, poglądy w najtrudniejszych nawet sprawach, także tych społecznie doniosłych, w oparciu o akademickie zwyczaje i normy.” - przypomina w liście prof. Banyś.
KRASP zrzesza największe polskie uczelnie.
- środa, 13 marca 2013
-
Rodzice kręcą antyreklamę szkoły
Przed kamerami m.in. Marcin Dorociński i Mariusz Jakus. Przekonują, że to rodzice powinni decydować, kiedy posłać dziecko do szkoły. Wideoklip kręci ruch rodziców Ratujmaluchy.pl. Wynajęli profesjonalne studio, zaprosili znanych aktorów, właśnie skończyli pierwszy dzień zdjęciowy. Robią to za pieniądze ze zbiórki od rodziców, którzy popierają ich akcję, udało im się zebrać 20 tys. zł.
Klip ma być odpowiedzią na spoty, które emituje teraz w telewizji MEN. Ministerstwo namawia rodziców do posłania 6-latków do szkół. Ratujmaluchy.pl walczą o to, żeby rodzicom pozostawić już na zawsze wybór: czy 6-latek idzie do szkoły, czy zostaje w przedszkolu. Aktorzy nie wezmą za udział w klipie honorariów, każdy z nich ma małe dzieci.
Do 2014 r. rodzice mają wybór, czy poślą sześciolatka do pierwszej klasy, czy do zerówki. Potem każde 6-letnie dziecko w Polsce ma iść do szkoły. Spór o to trwa od 2008 r. odkąd rząd PO-PSL przeforsował obniżenie wieku szkolnego w Sejmie. Część rodziców protestuje z argumentem, że szkoły nie są gotowe na przyjęcie maluchów, a opieka nad dziećmi jest w nich gorsza, niż w przedszkolach. Ratujmaluchy.pl w ubiegłym roku zebrały też ponad 340 tys. podpisów pod projektem ustawy, która miała cofnąć reformę, ale projekt utknął w Sejmie. Teraz zbierają podpisy pod referendum w tej samej sprawie.
Rodzice do szkoły posyłają co roku najwyżej kilkanaście procent 6-letnich dzieci. W 2014 r. może się spotkać w pierwszych klasach niemal podwójny rocznik. Dlatego minister edukacji Krystyna Szumilas jeździ po kraju i rozmawia z rodzicami. MEN emituje też w telewizji kolejne spoty, z hasłami: „Sześciolatek w szkole pozostaje dzieckiem, jednak ma szanse rozwijać się szybciej” albo: „6 lat to wiek w którym dziecko najintensywniej przyswaja wiedzę. Poślij dziecko do pierwszej klasy!”.
- Za publiczne pieniądze MEN prowadzi propagandę reformy, która się nie udała. A my chcemy pokazać, co rodzice, co społeczeństwo naprawdę o tym myśli - mówi Karolina Elbanowska, liderka ruchu Ratujmaluchy.pl
Więcej zdjęć z kręcenia klipu rodziców zobacz tu
- piątek, 22 lutego 2013
-
Z sześciolatkami pogadajmy o seksie
Jedna lekcja w tygodniu o dojrzewaniu i seksualności i to od pierwszej klasy - zakłada to projektu Ustawy o edukacji seksualnej, który dziś złożyła w Sejmie wicemarszałkini Wanda Nowicka. Zebrała pod nim podpisy posłów z SLD i Ruchu Palikota. Zgodnie z tym projektem edukacja seksualna ma być obowiązkowa i zaczynać się już w pierwszej klasie. Mają być w niej tematy o seksualności człowieka, rozwoju psychoseksualnym, tożsamości seksualnej, dojrzewaniu i zdrowiu seksualnym oraz reprodukcyjnym. Uczniowie mają też „analizować społeczne i kulturowe aspekty aktywności seksualnej, rozwojowej i partnerskiej normy seksualnej”. Będzie o chorobach przenoszonych drogą płciową, równości płci wobec prawa. Nie zabraknie miejsca na odpowiedzialne i świadome rodzicielstwo, w tym postępowanie z noworodkami i niemowlętami oraz wychowywania dzieci. „Edukacja seksualna powinna więc być wprowadzona odpowiednio wcześnie, aby zapewnić dobry rozwój psychoseksualny dzieciom i młodzieży” - głosi projekt.
Edukacja seksualna w szkołach już istnieje, na Wychowaniu do życia w rodzinie, od piątej klasy do matury. Ale tylko teoretycznie. Nie jest traktowana poważnie i nie jest obowiązkowa - rodzice mogą dzieci z zajęć wypisać, dorośli maturzyści wypisują się sami. Często szkoły same rodziców i uczniów do tego namawiają. Przedmiot traktowany jest ideologicznie - konserwatywni rodzice widzą w nim zagrożenie liberalną moralnością. Dyskusja sprowadza się w kółko do tego, czy należy dzieciom mówić o środkach antykoncepcyjnych i pokazywać prezerwatywy oraz jaki jest stosunek edukatorów do aborcji.
Czy zanosi się na kolejną awanturę o seks w Sejmie?
Projektem, jako inicjatywą poselską, posłowie na pewno będą musieli się zająć. Mogą go przekazać do dalszych prac w komisjach, ale mogą go też odrzucić bez żadnych analiz. Czy będzie miała przebicie posłanka Nowicka, skoro nie jest już w żadnym klubie poselskim?
- sobota, 16 lutego 2013
-
Nauczyciel na Facebooku? To nie praca!
„Nauczyciele jako swój czas pracy traktują rozmowy na Facebooku, czy fotografowanie szkolnych imprez. Czy tak powinno być?”
Z takim dylematem mierzy się „Rzeczpospolitej” Jolanta Ojczyk. Opisuje naszą akcję z dzienniczkami nauczyciela.
Minister edukacji Krystyna Szumilas zapowiedziała obowiązkową ewidencję czasu pracy nauczycieli. Nie wiadomo jeszcze, co trzeba będzie zapisywać. Na moją prośbę dziesięcioro nauczycieli przez tydzień prowadziło Dzienniczek nauczyciela. Umówiliśmy się, że zanotują każdą czynność dla uczniów lub szkoły. Sprawdzanie prac domowych, przygotowanie do lekcji, praca nad uczniowskimi projektami, wymiana doświadczeń z kolegami, spotkania z uczniami i rodzicami. Niektórzy wpisali różne prace na rzecz szkoły: zakupy pomocy dydaktycznych, dociąganie kabla z internetem do klas, szkolne akademie itp.
„Rz” na to: „Pedagodzy wykazali, że pracują więcej, niż osiem godzin dziennie i 40 tygodniowo. Bardzo często jednak do swojego czasu pracy wliczają zajęcia, które trudno zaliczyć do ich obowiązków”.
Jakie na przykład? „Dyskusje w grupie facebookowej z nauczycielami z innych szkół na temat najnowszych trendów w nauczaniu; aktualizacja bloga przedmiotowego czy administrowanie profilem szkoły na FB”.
– W ten sposób można wykazać, że pracuje się 27 godzin na dobę - kpi w „Rz” Krystyna Mikołajczuk-Bohowicz, wójt gminy Repki (woj. mazowieckie). Rok temu nakazała swoim nauczycielom przebywać w szkole po 8 godzin dziennie. Bo zorientowała się, że dorabiają w sąsiednich gminach. - Obecnie nie da się funkcjonować bez rozwijania swoich kompetencji, m.in. poprzez analizę informacji w Internecie czy uczestnictwo w społecznościach sieciowych. Robi to większość osób, zwykle w swoim wolnym czasie - mówi pani wójt.
Przed tym samym problemem stanie wkrótce również MEN, dyrektorzy szkół i samorządowcy: Czy i jak do czasu pracy wliczać np. zajęcia w internecie?
Czy czat o ocenach albo pracy domowej, maile w sprawie wychowawczej to nie praca? Prowadzenie szkolnej strony internetowej „po godzinach” to czyn społeczny? Czy wymianę doświadczeń z innymi nauczycielami na Facebooku można nazwać dokształcaniem?
Niezależnie jednak od tego, podstawowe pytanie brzmi: Po co MEN chce rozliczać nauczycieli z tego, co robią poza lekcjami? Brakuje mi odpowiedzi.
Jeśli naprawdę szkoła i uczniowie potrzebują nauczycieli pracujących inaczej - trzeba im tę pracę inaczej zorganizować. A nie tylko ich z niej inaczej rozliczać.
- wtorek, 12 lutego 2013
-
Lud walczy z rządem o biblioteki. Na Facebooku.
Minister administracji i cyfryzacji Michał Boni zaproponował łączenie bibliotek - publicznych i szkolnych. Według prawa, każda gmina musi prowadzić bibliotekę publiczną, każda szkoła też. I wszystkim brakuje na to pieniędzy. A gdyby tak - pomyślał minister innowacyjnie - gdyby niektóre biblioteki połączyć? Ile z tego zysku! Nie trzeba by dublować zakupów, można by połączyć siedziby, przejąć personel. A wreszcie - otworzyć biblioteki szkolne na czas dłuższy, niż tylko do końca lekcji.
Wyobraźnia ministra nie ogarnęła jednak przy tym prozy nauczycielskiego życia. Otóż, bibliotekarz - nauczyciel zarabia więcej, niż bibliotekarz nie-nauczyciel w placówce publicznej.
A i tego pomysł ministra nie przewidział, że oszczędzające na wszystkim co się da samorządy raczej podwójnego personelu w połączonych bibliotekach trzymać nie będą.
Ze słusznego więc strachu przed obniżką pensji a może nawet utratą pracy nauczyciele zaatakowali. Poszli na bój z ministrem administracji i cyfryzacji pod hasłem: Nie zabierać dzieciom dostępu do książek! I teraz cały kraj nie dyskutuje już o ewentualnym pomyśle na tzw. optymalizację w bibliotekach. Ale o tym, czy czytanie oraz książki są ważne.
Kampania toczy się od kilku dni, zwłaszcza w internecie. Już ponad 2,5 tys. ludzi (w tym ja) polubiło na Facebooku stronę „Stop likwidacji bibliotek” . Stronę założyli m.in. autorzy pisma „Biblioteka w szkole”. Od razu też opublikowali internetowy mem - zdjęcia ministra Boniego z informacją, że jeszcze dwa lata temu promował czytelnictwo wśród dzieci, a teraz forsuje projekt, który „doprowadzi do likwidacji szkolnych bibliotek”. Mem jest opatrzony hasłem: „Sprzeciw się likwidacji bibliotek szkolnych!”.
Plakat przeciwników Boniego
W MAiCu konsternacja - nie o to im chodziło przecież, żeby biblioteki szkolne przestały istnieć, a dzieci nie czytały książek. Tylko jak o tym dyskutować z internautami? MAiC więc wypuścił... własny mem. Na nim te same zdjęcia Boniego, ta sama kolorystyka i czcionka tylko ...No właśnie - teraz wytęż wzrok i znajdź 5 szczegółów różniących dwa obrazki :)
Plakat urzędników Boniego
P.S. Ciekawe, jak te „ponowoczesne” negocjacje się zakończą. Zwłaszcza dla książek.I dzieci.
- poniedziałek, 11 lutego 2013
-
Czy każdy maturzysta potrafi mówić?
Czyli: Po co nam retoryka w świecie smartfonów?
" Myślimy w systemie języka naturalnego, a jeśli nie potrafimy się nim dobrze posługiwać, źle myślimy, źle mówimy, źle piszemy, a w końcu nie rozumiemy nawet prostych komunikatów" - mówi dziś w Gazecie prof.Sławomir Jacek Żurek z KUL. Prof. Żurek pracuje w zespole, który dla Centralnej Komisji Egzaminacyjnej przygotowuje nową maturę z języka polskiego. Na pisemnej - powrót do klasycznych wypracowań.Na ustnej: zamiast prezentacji, będzie swobodne wypowiedź na zadany temat - interpretacja dzieła plastycznego lub literackiego. Ma sprawdzać, jak mówi prof. Żurek, umiejętności retoryczne.
Zdaniem autorów zmian, w liceum da się nie uczyć "pod testy" , ale uczyć myślenia.
Po co retoryka w świecie smartfonów, pytam prof. Żurka?
"Głębszy poziom [korzystania z z języka] jest potrzebny do tworzenia abstrakcyjnych konstruktów, czyli po to, aby tworzyć kulturę, naukę, a więc cywilizację. Tego się za pomocą SMS-a nie załatwi. Umiejętność komunikowania się i rozumienia tekstu jest potrzebna w życiu znacznie bardziej, niż wykute biografie Mickiewicza albo Słowackiego czy fabuła kolejnego utworu literackiego" - mówi prof. Żurek.
10 minut swobodnej wypowiedzi na zadany temat, z interpretacją dzieła włącznie. To dla dzisiejszych maturzystów bułka z masłem, czy za trudne?
- piątek, 08 lutego 2013
-
Czy uczeń może iść siku w czasie lekcji?
To nie żart, tylko prawdziwy dylemat nauczycieli. Dyskusji na taki temat przyglądam się właśnie w mojej nauczycielskiej grupie Superbelfrzy na Facebooku. Dyrektorka szkoły na Śląsku pisze: „Zbulwersowana mama dzwoni do mnie, że jej córka wróciła ze szkoły w zabrudzonym ubraniu, bo polonistka nie wypuściła jej do toalety”.
Chodzi o to, że 12-latka zgłosiła potrzebę raptem 10 minut po dzwonku. Nauczycielka się obawiała, że wcale nie chodzi o wyjście do toalety, a to ona odpowiada za bezpieczeństwo uczniów w trakcie lekcji. „A gdyby coś
młodej do łba strzeliło ?” - tłumaczyła się dyrektorce.
Ponieważ rodzice dziewczynki jednak mają pretensje, dyrektorka zasięgnęła opinii kuratorium. I oto ta opinia: „W ciągu lekcji nauczyciele odpowiadają za uczniów, na przerwach są dyżurujący. Dlatego nie powinno się pozwalać na opuszczanie klasy. Potrzeby fizjologiczne uczniowie powinni załatwiać w trakcie przerw. Pozwalając na wyjście z klasy nauczyciel wyraża zgodę, że uczeń nie jest pod jego kontrolą”.
Pozostali nauczyciele uczestniczący w dyskusji, łącznie zresztą z dyrektorką od której się zaczęło, podchodzą do sprawy z rozsądkiem - każdy przecież wypuści dziecko do toalety. Opinia z kuratorium jednak zachwiała ich spokojem - zaczęli się zastanawiać, co by im groziło gdyby dziewczynka zamiast do toalety, wyszła na ulicę i zniknęła? No i proszę, jak to fizjologia stoi w sprzeczności z naszą coraz bardziej skomplikowaną cywilizacją :)
- wtorek, 05 lutego 2013
-
Co robi nauczyciel, kiedy nie uczy
Najczęściej jednak sprawdza klasówki, przygotowuje lekcje. To się sprawdza w dzienniczkach dziesięciorga nauczycieli, którzy na moją prośbę wypełniają własne „Dzienniczki” .
Np. Agnieszka Bilska, anglistka w gimnazjum w Gliwicach co wieczór poświęca na to od dwóch do czterech godzin sprawdzania klasówek i przygotowywania testów na dzień następny. W „Dzienniczku bardzo dokładnie się z tego rozlicza: „klasa 1a: 21 osób po 4 strony równa się 84 strony” itd.
Podobnie jest w u pozostałych nauczycieli.
Na drugim miejscu są wszelkie internetowe aktywności: czytanie poczty od uczniów, wyszukiwanie nowych i dodatkowych materiałów na lekcje prowadzenie szkolnych stron, wymiana doświadczeń z kolegami, dyskusje z uczniami online itp. „Administracja profilu FB: szkoły i j. angielskiego dla szkoły” - 11 min. pisze uczciwie anglistka, Agata z podstawówki pod Gliwicami.
Sami zajrzyjcie do „Dzienniczków nauczycielskich”.
Jacek Scibor nauczyciel informatyki w gimnazjum pod Wrocławiem
Jacek Ścibor, informatyk w gimnazjum pod Wrocławiem kpi w żywe oczy z obowiazku rejestrowania czasu pracy poza nauczycielskim pensum. Do "Dzienniczka nauczyciela" wpisuje dosłownie każdą rzecz, którą robi dla szkoły - nawet wiercenie dziury w ścianie (zresztą własną wiertarką), po to żeby dociągnąć kabel z internetem do kantorka wuefistów. Jak wyliczył, poświęcił na to ponad 3 godz. I to podczas ferii, czyli oficjalnie urlopu nauczycielskiego - Zrobiłbym tak samo, gdyby "Dzienniczki" były już obowiązkowe. Uważam ten pomysł za absurdalny - mówi.
Barbara Halska, informatyczka z Jastrzębia-Zdroju
Nauczyciele wpisują każdy swój zawodowy ruch, co do minuty. Nie ma więc wyjścia - absurd goni absurd. Barbara Halska informatyczka z Zespołu Szkół nr 6 w Jastrzębiu-Zdroju pisze zgodnie z prawdą: „przejazd do szkoły z domu ucznia po indywidualnych zajęciach”-15 min albo „przekazanie poprawek autorowi folderu na szkolną konferencję” - 30 min. lub też „przegląd propozycji filmu na konferencję oraz przekazanie uwag autorowi przez pocztę” - 21 min. Ale w końcu to czas, który musi szkole poświęcić. A skoro MEN każe się ze wszystkiego rozliczać, to trzeba wpisywać wszystko.
- poniedziałek, 04 lutego 2013
-
Jak zasłużyć na premię wójta?
Zaprosiłam znajomych nauczycieli z grupy na Facebooku , żeby się zmierzyli z nowym wyzwaniem rzuconym przez MEN. Chodzi o rejestrowanie czasu pracy po lekcjach . Szczegółowe kryteria mają ustalić samorządy. Potem będą „lepszych” nauczycieli finansowo motywować, a słabszych karać brakiem premii. Postanowiliśmy zrobić na własną rękę taki „Dzienniczek Nauczyciela”.
Na eksperyment zgodziło się dziesięcioro nauczycieli.
Po pierwsze pomyśleli, że będą musieli udowadniać jak dużo pracują. Dlatego problemem stał się piątek, kiedy akcję zaczynaliśmy. Bo piątek to w szkole zazwyczaj dzień lajtowy. „My w piątek dzieci nie męczymy lekcjami na ósmej godzinie lekcyjne” – napisała mi jedna z nauczycielek.
Marta (gimnazjum na Śląsku, język niemiecki):- Ale ja akurat jutro mam półtorej godziny zajęć…
- Za to poniedziałek to mam do 17! –zgłosiła się Anna (logopedka, podstawówka, Łódź). Agata (angielski, podstawówka, Gliwice) przypomniała sobie, że ten akurat piątek nie jest „zły”, bo ma zastępstwo, więc trochę godzin ekstra da się wykazać.
W końcu ich przekonałam, że chodzi o ZWYKŁY dzień nauczyciela.
Wtedy stanęliśmy przed problemem zasadniczym - Co właściwie wpisywać w ten formularz?
- Makijaż poranny? W końcu to też dla uczniów – kpiła Agata.
Ponieważ jednak stawką jest premia wójta, nie można szaleć. Trzeba imponować.
Czy notatki się liczą? Ale jak to napisać, żeby robiło wrażenie? Anna znała rozwiązanie:- Nigdy nie robię notatek. Przygotowuję dokumentację.
Barbara (nauczycielka informatyki, technikum na Śląsku) zwątpiła w innej sprawie: - Czy wolno jej wpisać całodniową akademię z rozdawaniem medali, na którą dyrektor zwolnił ją z lekcji? Funkcja reprezentacyjna –wyróżnienie, ale czy to się liczy do premii, jeśli jest zamiast lekcji? Wreszcie z obawy przed utratą premii Barbara rozpisuje uroczystość na części pierwsze: „dotarcie do szkoły, usadowienie podopiecznych, przekazanie aparatu uczniów”, a po akademii jeszcze znajduje czas na „spotkanie z młodzieżą w celu zachęcenia ich do pracy nad nowymi projektami”.
Jak myślicie, co jeszcze robią nauczyciele w pracy, ale po lekcjach
- środa, 30 stycznia 2013
-
"Nauczyciel - znienawidzony zawód"
Piszą na forach czytelnicy, jak sądzę nauczyciele, pod moim artykułem o proponowanych przez rząd zmianach w Karcie nauczyciela. Chodzi o skrócenie wakacji o tydzień. Do tego dojdzie zasada, że dni wolne koło świąt (np. między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem) są tylko dla uczniów, nauczyciele będą w tym czasie pracowali w szkole. Chyba że wezmą urlop. Urlop będzie też można wziąć np. w czasie egzaminów, jeśli akurat nauczyciel jest z nich wyłączony. Ale wówczas - urywa sobie dni urlopowe w wakacje.
Idea jest taka, żeby nauczyciele byli w szkołach dla uczniów częściej. Szkoły powinny więc dla uczniów przygotować jakąś ofertę.
Wątpi w prezes ZNP Sławomir Broniarz
A nauczyciele komentują :
"Nauczyciel to chyba najbardziej znienawidzony zawód (oprócz posła) w Polsce. Pracuje najkrócej, zarabia najwięcej no po prostu żyć nie umierać".
Ale z drugiej strony: "Zabierzcie te cholerne urlopy dla poratowania zdrowia. Denerwują ludzi. Korzystają z nich nauczyciele, uciekający przed zwolnieniem z pracy.W mojej szkole (gimnazjum w zespole szkół, ok 500 uczniów, 50 nauczycieli) jeszcze nikt nie brał."
Nie widzą też sensu zmian:
"To po co będą przychodzić? Uzupełnić dokumentację? A jak nie mam nic do uzupełnienia to po ch...?"
- poniedziałek, 28 stycznia 2013
-
W czwartek nowa Karta nauczyciela
Miało być w grudniu, ale MEN przeczekało z tym święta. Minister edukacji Krystyna Szumilas więc w czwartek ma przedstawić rządowy projekt zmian w karcie nauczyciela. Czy będzie rewolucyjny?
Zmian domagają się samorządy, które z powodu kryzysu muszą znacznie oszczędzać na oświacie. Płacą nauczycielom według ścisłych wytycznych ustawowych - zależnie od stażu pracy. Do tego na jeden etat nauczyciela przypada 18 lekcji w tygodniu (plus dwie godziny nielekcyjnych zajęć z uczniami) - z pozostałego czasu pracy nauczycieli nikt nie rozlicza. To uwiera samorządowców - chcieliby nauczycielom dołożyć zajęć w szkole, tym samym zmniejszyć ich szeregi.
Ale rząd na razie odłożył rozmowy o czasie pracy.
W ministerialnej propozycji znajdzie się ograniczenie tzw. urlopów na poratowanie zdrowia. Zmiany w wyliczaniu nauczycielskiej średniej płac, co w efekcie doprowadzi do likwidacji tzw. dodatków wyrównawczych, inne rozliczanie dodatku wiejskiego - co tez pomoże samorządom wykazywać, że płacą nauczycielom według narzuconej średniej.
Jeśli to wszystkie zmiany w Karcie, to mamy do czynienia wyłącznie z dealem między rządem a samorządami a nie zmianami, która by poprawiły szkołę i status pracy nauczycieli.
- czwartek, 24 stycznia 2013
-
5-latki do szkoły iść nie mogą
Nie pamiętałam o tym, ale sprawdziłam i właśnie odkryłam: trend wiedzie w kierunku obniżania wieku szkolnego, już 6-latki idą do szkoły, ale o rok młodszych dzieci do pierwszej klasy zapisać się nie da.
Sprawdzałam dlatego, że zapytała mnie koleżanka, której córeczka urodziła się 1 stycznia. Przez całe przedszkole idzie z rocznikiem starszym - rodzice już przywykli i chcieli postąpić podobnie w szkole.
Jeszcze zanim rozpoczęło się zamieszanie z obniżaniem wieku szkolnego 6-latki mogły przecież wstąpić do pierwszej klasy, razem z dziećmi 7-letnimi. Potrzebna była opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej o tzw. dojrzałości szkolnej.
Rodzice 1-styczniowej Kalinki sądzili, że to się przekłada na nowe zasady. Dla pewności przewertowali ustawę o systemie oświaty. Ale znaleźli w niej niezły galimatias - nie będę cytować. Kiedy się to przeczyta, człowiek niczego już nie jest pewien. Kluczowym słowem jest ''okres przejściowy''. Wiadomo - do 2014 r. rodzice mają wybór czy 6-latka posłać do szkoły, czy zostawić w przedszkolu).
Zapytałam MEN, od rzeczniczki dostałam oficjalne potwierdzenie: "pięcioletnie dziecko obecnie nie ma możliwości rozpoczęcia nauki w klasie pierwszej ".
Aż do 1 września 2015 r.
Dlaczego? Otóż MEN zatroskało się o to, żeby nie było zbyt dużych różnic wieku między dziećmi w klasie.
"Dopuszczenie do obowiązku szkolnego dzieci pięcioletnich przed 2015 r. może spowodować sytuację, w której w jednej klasie pierwszej uczyłyby się dzieci z trzech roczników. Sytuacja taka może prowadzić do dużych różnic w realizowaniu programów nauczania przez dzieci. Dzieci w takiej klasie funkcjonowałyby na zbyt różnych etapach rozwoju poznawczego, emocjonalnego i społecznego" - pisze mi rzeczniczka.
Mama Kalinki jest rozczarowana. To postawa rzadka, jak sądzę. Bo ruch rodziców Ratujmaluchy.pl, nadal protestuje przeciw obniżeniu wieku szkolnego. Rodzicom nie udało się przekonać Sejmu do obywatelskiego projektu ustawy, która miała zatrzymać obniżenie wieku szkolnego ( zebrali ponad 340 tys. podpisów) , Teraz więc Ratujmaluchy.pl zbierają podpisy pod referendum w sprawie wycofania obniżenia wieku szkolnego.
-
Do Jezusa przez sieć
Nawet Kościół dostrzegł swoją szansę w cyfryzacji. Żeby podnieść popularność lekcji religii, tworzy cyfrowe materiały, mimo że ma do nich stosunek negatywny.
Strona z cyfrowego podręcznika do religii Wydawnictwa Św. Wojciech
Są już cyfrowe podręczniki do religii - fragmenty pisma świętego czyta w nich lektor, do obrazków można dopasować piosenki, można powiększyć załączone zdjęcia np. fresków z Kaplicy Sykstyńskiej. Rysunki i obrazki da się nawet edytować i dowolnie zmieniać - sprawdziłam, np. można domalować wąsy Jezusowi z obrazka w podręczniku do religii dla klas pierwszych. Katecheci sami zabiegają w wydawnictwach o to, żeby były materiały na tablice multimedialne do religii.
Przy tym jednak autorzy tych podręczników głoszą, że internet to zło - komputer, komórkę , nawet jeszcze telewizor umieszczają na liście zakazanej dla dobrych katolików. Przeczytajcie więcej TU
A tu dla chętnych link do multibooków Wydawnictwa Św. Wojciech
- czwartek, 17 stycznia 2013
-
Szkolne biblioteki bez książek
Hit w szkołach w USA - z bibliotek znikają regały z książkami. Zostaje w zasadzie tylko przestrzeń do pracy uczniów z własnymi komputerami oraz dostęp do WiFi. Rozpisują się o tym portale literackie i bibliotekarskie. Na Booklips.pl (za anglojęzycznym Digitallshift.com) czytam o szkole z Minnesoty, która oddała swoje biblioteczne zbiory lokalnym bibliotekom oraz fundacjom wspierającym Afrykę. Nauczyciele „uratowali” z księgozbioru tylko to, co może im być potrzebne do pracy - zmieścili to na półkach w swoich klasach. Jeśli uczniom potrzebna jest jakaś lektura, bibliotekarka ściąga ją z lokalnej biblioteki publicznej - kilkadziesiąt takich działa w okolicy. Również te biblioteki publiczne stworzyły sieć, po to żeby niepotrzebnie nie powielać księgozbiorów i żeby ułatwić czytelnikom dotarcie do potrzebnego egzemplarza. Jedyne co zostało w formie papierowej w szkolnej bibliotece to czytadła, bo te uczniowie wolą dostać do ręki, w tradycyjnym grzbiecie, drukiem. Ale kupowane są niekoniecznie jako nowości.
Do odrabiania lekcji i uczenia się uczniowie podobno zgodnie wolą komputery. W tej szkole każdy posiada własnego laptopa, a podręczniki i lektury mają po prostu zdigitalizowane.
Dyrektorka szkoły z Minnesoty przedstawia cała sprawę jako sukces i wygraną nowoczesności. Ciekawe, kiedy to się zdarzy w naszych szkołach?
Pod artykułem na polskim portalu nasze szkolne bibliotekarki upomniały się natychmiast o to, żeby docenić „wielką rolę bibliotek w kształceniu uczniów na każdym poziomie”, napisały że „ludziom w mniejszych ośrodkach znacznie trudniej zdobywać wiedzę, pracę” oraz że „w małych miejscowościach biblioteka szkolna potrzebna jest nie tylko uczniom ale całej społeczności”. Nic dziwnego że przyszłość je raczej niepokoi, niż cieszy. Bo już padają ofiarą samorządowej oszczędności: szkolne biblioteki są łączone z publicznymi, a nauczycielski wygodny etat zastępowany „chudszym” etatem pracownika instytucji kulturalnej. Z taką perspektywą raczej kiepsko się rozmawia o nowoczesności.
-
Nauczycielka: Nie mogę pracować w gimnazjum, bo się boję dzieci
Nauczycielka z Ohio 61-letna Marii Waltherr-Willard pozwała władze oświatowe za to, że została przesunięta z liceum do gimnazjum! A to dlatego, że dzieci w wieku gimnazjalnym budzą w niej... lęki.
To ciekawy przykład dla naszych nauczycieli gimnazjów, którzy od lat narzekają, że praca z gimnazjalistami jest najbardziej wyczerpująca i nerwowa.
Na czym polega problem Marii? Uczyła francuskiego i hiszpańskiego w liceum w Cincinnati od 1976 r. Ale trzy lata temu szkoła przestała jej potrzebować - m.in. dlatego, że lekcje francuskiego zaczęły być prowadzone online. Władze oświatowe przeniosły więc nauczycielkę do gimnazjum - i tego nie mogła już znieść. Zaczęły się stany lękowe, koszmary, podskoczyło jej ciśnienie i zaczęły się problemy gastryczne. Starania o powrót do liceum nie powiodły się. Po roku Maria Walther-Willard odeszła na wcześniejszą emeryturę. Ale nie chce tego darować swoim pracodawcom - podała ich do sądu za dyskryminację ze względu na chorobę.
Internauci się z niej śmieją, psychiatrzy - bronią. Można mieć stany lękowe w różnych sytuacjach, również takich, które przez innych ludzi uważane są za standardowe - tłumaczą psychiatrzy nauczycielkę.
Czy Maria Waltherr -Willard rzeczywiście patologicznie boi się akurat 14- i 15-latków., czy może po prostu przeżyła załamanie nerwowe z powodu degradacji zawodowej? Tym się pewnie zajmie sąd, kiedy będzie rozpatrywał sprawę ewentualnego odszkodowania dla niej.
Naszym nauczycielom gimnazjalny pewnie i tak trudno by było wziąć z niej przykład. Bo w Polsce nikt nauczycieli nie deleguje do pracy w określonym typie szkoły - sami ją wybierają. Oczywiście, o ile są dla nich miejsca pracy.
- środa, 16 stycznia 2013
-
Jak się pozbyć seksu ze szkoły
Lubimy się pomartwić, że młodzież za wcześnie zaczyna myśleć o seksie, oburzamy się na "Galerianki" albo nowiutki "Baby Blues", wyczytujemy każdą literkę z raportu Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton, która każdego roku ogłasza, że dzieci coraz mniej są świadome. I to odwieczne, najczęściej padające pytanie w telefonach zaufania: "Czy od seksu oralnego mogę zajść w ciążę?" . Też nas ciągle martwi. Tylko że nie dzieci, ale dorośli niczego się z tego nie uczą.
W szkole jest taki przedmiot, który ma pomóc dzieciom i młodzieży zorientować się we sprawach seksu, nazywa się dla zmyłki Wychowanie do życia w Rodzinie. Jest obowiązkowe. CHYBA ŻE, jakiś rodzic sobie tego nie życzy. Wtedy może dziecko z zajęć wypisać. I jak jest?
Przykład: dzwoni do mnie wczoraj matka 14-latki ze Szczecina. Z rocznika jej córki, wśród kilku klas gimnazjalnych, zaledwie troje rodziców zapisało dziecko na WDŻ. Córka przyniosła jej do podpisania kartkę ze szkoły: "Czy chcesz, żeby twoje dziecko uczęszczało na zajęcia Wychowania do życia w Rodzinie?" Usiłowała też wymusić na matce zakreślenie słowa ''nie". Argument dziecka: "Bo cała klasa się wypisała".
Nie muszę pisać, jaka była histeria nastolatki i walka w domu, kiedy matka wybrała mimo wszystko "tak".
Zresztą to szkoła na topie rankingów - nie ma tam czasu na bzdury, trzeba kuć matematykę, nie jakiś tam seks.
A pamiętam dobrze, kiedy była minister Katarzyna Hall wprowadzała przepis, że dziecko można tylko wypisać z WDŻ. Wcześniej trzeba je było zapisywać - rodzice omijali więc z wdziękiem taki wysiłek, z czego szkoły chętnie korzystały. Zajęcia takie były oczywiście rzadkością. Minister Hall z dumą więc tłumaczyła, że rozwiązuje problem zmieniając prawo. Cóż, kiedy i rodzice i nauczyciele okazali się sprytniejsi.
Tutaj dalsza dyskusja na ten temat
-
Janda do nauczycieli: nie przysyłajcie mi dzieci!
Krystyna Janda żali się na Facebooku, że masowo udziela wywiadów uczniom: "Zgłaszają się do mnie ludzie, znajomi, sąsiedzi, pan z kiosku, nieznajomi, przychodzą do teatru, piszą listy, dzwonią… z błaganiem o udzielenie wywiadu, wnuczkowi, córeczce znajomych, synkowi, wnuczkowi koleżanki itd. itp".
Nie, nie jest tak, że popularna aktorka strzeliła focha i że znudziły ją rozmowy z fanami.
Janda nie ma pretensji, że dzieci jej zabierają czas. Ma pretensje do dorosłych. Bo dostaje pytania na kartce i rozumie, że nie dzieci je napisały.
"Tłumaczę babciom, matkom, dziadkom i rodzicom, że dzieci powinny przeprowadzić wywiad z nimi, z mamą, tatą, panią w sklepie, panem co pilnuje parkingu, o ile byłoby to pożyteczniejsze, nie mówiąc już o tym że pewnie dowiedziałyby się te dzieci o swoich ojcach, matkach, babciach, ludziach wśród których żyją, rzeczy bezcennych, zbliżyłyby się do nich i sformułowały pytania, których pewnie na co dzień nigdy by nie zadały. Ile korzyści za jednym zadaniem! "
A wywiady z aktorką - pisze Janda - jakie są banalne. „Pierwsze pytanie zawsze, zawsze brzmi - jak została pani aktorką, potem następuje - czy trudno nauczyć się tyle tekstu na pamięć, po czym jak jest moja ulubiona (własna!) rola i czy będę grała w jakimś serialu. Na koniec coś śmiesznego ze sceny, jakaś pomyłka lub wpadka przed kamerą. Koszmar.”
Na dobitkę Janda cytuje jakiś list od uczestnika szkolnych warsztatów dziennikarskich, który jednakowoż nie chce z nią wywiadu. Chce zdobyć TYLKO jej prywatny numer telefonu. „No wiadomo że dla dziennikarza początkującego liczy się ilość numerów osobistych najciekawszych osób”. Ha ha. Widocznie na kursie w szkole nie doszli jeszcze do tego, po co dziennikarz kolekcjonuje te telefony.
Drżąc na myśl, z jakimi pytaniami Janda by mnie ewentualnie przyjęła na wywiad, polecam nauczycielom i uczniom jej krótki liścik. Wystarczy za parę kursów dziennikarstwa.
- czwartek, 10 stycznia 2013
-
Czy tablet wyprze książki ze szkoły?
Za godzinę zaczynamy debatę o cyfrowych podręcznikach.
Zapowiedziało się dwieście osób. Głównie wydawcy, nauczyciele, samorządowcy. Ciekawe czy przyjdą rodzice? Na razie w debacie o Cyfrowej Szkole dominiuje spór między wydawcami podręczników szkolnych a rządem, który chce e-podręczniki kupić raz, a potem udostępniać uczniom za darmo. To oczywiście zmieni rynek wydawniczy. O to zapytam na debacie ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego.
Ale przecież wpłynie na życie każdej rodziny! Kto będzie kupował czytniki, tablety, laptopy do uczenia się z e-podręczników? Prawdopodobnie rodzice. O to będę pytała podczas debaty minister edukacji Krystynę Szumilas. Niektóre szkoły już teraz, na własną rękę podejmują takie decyzje.W porozumieniu z rodzicami - bo to rodzice kupują dzieciom tablety, Rachunek podobno wychodzi na zero - te zestawy kosztują tyle samo, co kupowanie nowych książkę każdego roku. Czy w takim razie poprawia się jakość? I po co to wszystko właściwie robimy - czy tylko po to, żeby korzystać z nowych technologicznych gadżetów?
- czwartek, 03 stycznia 2013
-
W bibliotece poznasz miłość swojego życia
To jedno z haseł, które płynie ze spotów, wyprodukowanych dla Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. Lekko i bezpretensjonalnie pokazują nową rolę bibliotek. W kryzysie czytelnictwa biblioteki zamieniają się w nowoczesne domy kultury- można tam skorzystać z komputera, dają dostęp do internetu itp. Ta przemiana zdarzyła się całkiem niedawno, właściwie w ciągu kilku lat. Dopiero co biblioteki przestały się kojarzyć z anachronicznymi magazynami regałów.
Ale. Oglądam te spoty, słucham o wysyłaniu maila do urzędu, sprawdzaniu rozkładu jazdy, drukowaniu zdjęć, kupowaniu pralki przy pomocy bibliotekarki i dociera do mnie, że ta nowoczesność też już trąci myszką. Nie że te spoty nie mają sensu, ale że biblioteki - te nowe, dopiero co przemienione - znowu będą anachroniczne. Bo wszystko co tam znajdziemy, mamy już nie a komputerach i nie dla wszystkich dostępnym internecie, ale w komórkach. Czy znowu trzeba będzie szukać ratunku dla bibliotek? Czy wygra nowa moda na...czytanie?
-
Religia w szkole nie uczyni uczniów lepszymi ludźmi?.
Tak przynajmniej pisze w liście do Gazety Adam Kalbarczyk dyrektor międzynarodowych szkół im. I.J.Paderewskiego w Lublinie i adiunkt na UMCS w Lublinie.
Dyrektora znam od lat, kiedyś nawet - już, już prawie - udałby nam się projekt obsadzania szkół nauczycielami etyki. To było może pięć lat temu, z okazji którejś już z kolei powszechnej dyskusji nad maturą z religii. Jak zwykle zgłosili się rodzice uczniów, którzy z zajęć religii nie korzystają i upomnieli o równorzędne lekcje dla swoich dzieci. Według MEN powinna to być etyka. Dyrektorzy szkół odpowiedzieli, że chętnych jest za mało i brakuje nauczycieli.Kalbarczyk spróbował więc namówić swoich studentów filozofii, żeby się do szkół zgłaszali - kilkunastu nawet namówił. Chodziło o to, żeby udowodnić, że dyrektorzy ich podania schowają w szufladach, zamiast z oferty skorzystać. Z akcji akurat nic nie wyszło. Może dlatego, że z natury była negatywna.
Problem będzie wracał, dopóki się godzimy na z gruntu fałszywą alternatywę: religia albo etyka. Dlaczego nie religioznawstwo, czyli wiedza o religiach? Na takie lekcje zapisałby się każdy, niezależnie od wyznania, czy jego braku. Mogą je poprowadzić katecheci. Z takich zajęć da się zrobić klasówki i egzaminy, przy tym zapewnią też dyskusje o postawach moralnych i problemach wiary. Tylko że nie o to chodzi Kościołowi.
Ostatnio mój kolega Paweł Wroński przekornie udowodniał, że religia w szkole a nawet na maturze to niezły pomysł. Bo wyobraził sobie, że na religii wykłada się historię filozofii. Czyli religioznawstwo. Dzisiaj Kalbarczyk - wykładowca i szkolny praktyk, odpowiada błyskotliwie, dlaczego tak nie jest. Bo zazwyczaj lekcje religii są narzędziem indoktrynacji- krzewieniem wiary, nie wiedzy.
Chciałabym zobaczyć tzw. podstawy programowe nauczania religii, które Episkopat obiecał jeszcze poprzedniej minister edukacji Katarzynie Hall w ramach negocjacji o dopuszczenie religii na maturę.
Kilka lat temu Episkopat zakazał katechetom oceniać uczniów za wiarę - za obecność na niedzielnej mszy, za znajomość modlitw i prawd wiary. I co z tego? Teraz za niedzielną mszę można dostać znaczek z uśmiechniętym słoneczkiem a prawdy wiary i tak są osią szkolnego programu. Właśnie dlatego, że lekcje religii to nie to samo, co lekcje religioznawstwa.
- czwartek, 20 grudnia 2012
-
300 dolarów za kuloodporny tornister
Smutny hit w USA - kuloodporne tornistry lub wkładki do tornistrów z kuloodpornych materiałów. Amerykańskie firmy, które tym handlują niestety biją właśnie rekordy sprzedaży. Rodzice zaczęli je masowo kupować po maskarze w Sandy Hook.
- Przez tydzień po masakrze sprzedaliśmy trzy razy więcej, niż zazwyczaj przez cały miesiąc - internetowa strona magazynu "Mother Jones" cytuje Dereka Williamsa, dyrektora generalnego firmy Amendment II. Jego firma wprowadziła kuloodporne tornistry na rynek rok temu, wcześniej sprzedawała tylko kuloodporne kamizelki.
Takie tornistry kosztują 300 dolarów. Mają wkładkę ze wzmocnionego kewlaru, wszytą w tylną ścianę, przylegającą do pleców dziecka. Osobno kupowana wkładka (można ja umieścić w zwykłym tornistrze) kosztuje 100-200 dolarów. Firma deklaruje, że pancerz zatrzyma pociski wystrzelone z większości egzemplarzy popularnej broni. Wzory są standardowe: można zamówić tornister z bohaterami Disneya, komiksu The Avengers albo bez ozdóbek, dla starszych uczniów.
Inna firma La Rue Tactical, oferuje za 234 dolary "plecakową tarczę kuloodporną" pod hasłem: "Nie możesz kontrolować, kiedy dojdzie do strzelaniny, ale możesz zwiększyć swoje szanse na przeżycie" .
Podobnych ofert jest w sieci mnóstwo.
(za TVN24, na podstawie Reutersa)
-
Czy studentów jest mniej, niż nam się wydaje?
Nie 1,8 mln a tylko 1,5 mln Polaków studiuje w tym roku akademickim. To 300 tys. osób mniej, niż sądziliśmy na podstawie dotychczasowych danych od uczelni do GUS - sprawdzili w ministerstwie nauki i szkolnictwa wyższego. Poinformowała o tym dzisiaj wiceminister nauki prof. Maria Elżbieta Orłowska.
To znaczy, że uczelnie biorą od ministerstwa pieniądze na „martwe dusze”. To również znaczy, że niestety spadnie nam tzw. współczynnik skolaryzacji, który dziś mamy na poziomie 56 proc.
Skąd się wzięły te różnice? Najpewniej stąd, że uczelnie liczą studentów według danych z każdego wydziału. Jeśli więc ktoś studiuje na dwóch kierunkach - będzie liczony podwójnie. Być może też podaję liczbę studentów przyjętych na studia, nawet jeśli niektórzy z nich na początku roku ze studiowania zrezygnowali.
Ministerstwo to sprawdziło, bo po raz pierwszy w tym roku umieściło studentów we własnej bazie danych, na platformie o nazwie POL-on. A system zbiera dane na podstawie PESELów. Różnice znaleźli urzędnicy również w liczbie naukowców - jest ich według ministerstwa 92, 5 tys. czyli ok. 7 tys. mniej, niż podają uczelnie.
Wydaje się to absurdalne, ale rzeczywiście dopiero teraz rząd naprawdę będzie wiedział, ilu młodym Polakom finansuje studia oraz ilu naukowców zatrudnia.
- piątek, 14 grudnia 2012
-
Co Wilczak i Grochola robią w szkole ?
W reklamowym filmiku na YouTube znani polscy aktorzy oraz pisarka z tabletami w rękach próbują nas przekonać, że szkoła jest „cool” . Zwłaszcza ta cyfrowa - z podręcznikami w komputerach. Aktor Paweł Wilczak wygłasza zdanie: „W cyfrowej szkole nauka może być prawdziwą przyjemnością” , Wojciecha Malajkata cyfrowe podręczniki przekonują do nielubianej z w dzieciństwie chemii, a Grażynę Wolszczak - do fizyki, którą uważała za nudną. „Jestem na tak” mówią jeszcze Tamara Arciuch, Magdalena Wójcik i Katarzyna Grochola.
Nowym spotem MEN chce zatrzeć wrażenie ciągłego konfliktu, które się utrzymuje wokół rządowego projektu Cyfrowa Szkoła i towarzyszących mu e-podręczników.
Wyszło drętwo, jak to zazwyczaj przy takich oficjalnych spotach, ktoś kazał aktorom wypowiadać rozbudowane, mało życiowe kwestie, np. „przyswajanie biologii zajęło mi w szkole straaasznie dużo czasu” . Ciekawe, kogo to przekona? Uczniów do tabletów i komputerów przekonywać nie trzeba, dla większości to po prostu norma. Może MEN chce przekonać rodziców? W końcu to oni będą prawdopodobnie finansowali zakup tabletów ...
Ale to pierwszy raz, kiedy choć na mgnienie oka widzimy, jak być może będą wyglądały cyfrowe podręczniki, nad którymi MEN dopiero pracuje. W filmiku mamy więc matematyczne symulacje, ankiety, zamiast nudnego wkuwania treści oraz wirtualne doświadczenia. I to jest najbardziej interesujące - czy e-podręczniki NAPRAWDĘ takie będą? Jeśli to się uda, też „jestem na tak” (kto wymyślił to paskudne hasło...?:))
A jaka szkoda, że się nie wzorujemy. Taki film można zrobić bardziej przekonująco - niżej proszę jak Apple sobie z tym poradził. Jedno zdanie nauczyciela: Kiedy uczę, jestem lepszym człowiekiem ... zrobi więcej niż czterech Wilczaków
- czwartek, 13 grudnia 2012
-
Niepoważnie o Karcie nauczyciela
W jakieś podchody bawi się rząd i samorządy z nauczycielami. Raz obowiązuje wersja, że zasady nauczycielskiej profesji są w porządku i nie ma potrzeby ich zmieniać - tak mówi premier Donald Tusk związkowcom. Mówi też, że nauczyciele to „sól ziemi” i zasługują na podwyżki, a potem konsekwentnie i mimo kryzysu te podwyżki im daje.
Zaraz po tych podwyżkach okazuje się, że na nauczycieli nie ma pieniędzy, bo uczniów jest coraz mniej. Tak, jakby nie dało się tego wyprzedzić i obliczyć. Nagle więc „sól ziemi” przestaje się liczyć. Samorządy tną koszty, przekazują szkoły stowarzyszeniom, bo tak mogą zatrudnić ich za niższą stawkę, bez Karty nauczyciela. Po czym uderzają do rządu po zmiany w przepisach. Na to rząd: tak, zmiany są potrzebne. I powołuje zespół, ze związkowcami i samorządowcami do wypracowania nowej Karty.
Ale od kilku miesięcy dyskusja toczy się wokół wyrwanych z kontekstu szczegółów: a to, czy dołożyć dwie godziny pracy w tygodniu, a to czy usunąć urlop zdrowotny. Do tego - bez żadnych podstaw, stanowiska ekspertów, studiów porównawczych (a jak to jest w innych krajach?), nie ma danych, badań, liczb ani przewidywań.
„Zdobyczy” tych spotkań i pracy MEN nad Kartą nijak nie da się potraktować, jak próby rozwiązania problemu.
Wygląda na to, że stoimy przed groźbą niekontrolowanego demontażu systemu edukacji oraz bezrobocia może nawet jednej trzeciej z 600 tys.nauczycieli. A rząd się bawi w banalne polityczne podchody – ile ustąpić samorządom, a ile związkowcom. Nie dość jednak, że po tych latach zabaw, nie wiemy gdzie jest skarb, to nawet nie wiemy CO tym skarbem jest . O co my tutaj walczymy? O drobne oszczędności, czy o coś więcej?
- środa, 12 grudnia 2012
-
Papierologia przysłaniała dzieci
Reforma odwołana - nauczyciele się cieszą
Nie będzie teczek uczniów, ani zespołów do omawiania planu działań wspierających - zdecydowała minister edukacji Krystyna Szumilas . I jednym rozporządzeniem cofnęła cała reformę swojej poprzedniczki Katarzyny Hall, o pomocy psychologicznej i pedagogicznej dla uczniów. Napisałam o tym niżej. A na Facebooku już pierwsze komentarze dyrektorów i nauczycieli.
Iwona, dyrektorka podstawówki z małego miasta pod Warszawą:
"Nareszcie! Papierologia przysłaniała wszystko. Kontrolerzy sprawdzali każdy podpisik pod KIPU, czy IPET, które to dokumenty powielały zapisy opinii lub orzeczeń. Obowiązek oceny efektywności działań na piśmie - to nie kuriozum?
Do czego prowadził taki kształt rozporządzenia? Do sytuacji , w której najlepiej byłoby gdyby dziecko nie miało opinii poradni - bo posiadanie jej wiąże się dla szkoły z masą papierów do wypełnienia. Dzieciom sie pomaga, pomagało dotychczas. Rozporządzenie nie zmieniało niczego poza obowiązkiem ubierania tego w papier, papier i jeszcze raz papier.
-
„Lustracja” znika ze szkół
Koniec teczek dla każdego ucznia - zarządziła minister edukacji Krystyna Szumilas. Dzisiaj jest tak: jeśli z uczniem są problemy (od złego zachowania, przed kiepskie stopnie, po dysleksję albo inne dysfunkcje oraz niepełnosprawności) dyrektor szkoły musi powołać zespół z wychowawcą, pedagogiem a jeśli trzeba - również z psychologiem i z logopedą. Zakłada też uczniowi teczkę (tzw. KIP, czyli Kartę Indywidualnych Potrzeb Ucznia). Zbiera się w niej opinie o uczniu i jego problemach oraz wpisuje plan pomocy (tzw. PDW, czyli plan działań wspierających). Potem z tego planu rozliczają się nauczyciele - raporty też muszą włożyć do teczki. Podobnie zresztą szkoły powinny postępować z uczniami którzy wymagają wparcia, ponieważ są....szczególnie zdolni.
Takie zasady wprowadziła w 2010 r. poprzednia minister edukacji Katarzyna Hall. Miały zmobilizować nauczycieli i zapewnić uczniom wsparcie ze strony szkoły A rodzicom dać pewność, że szkoła nie przejdzie koło problemu dziecka obojętnie. Szkoły już, już się do tego dostosowały. Oczywiście dyrektorzy i nauczyciele narzekali - że za dużo „papierologii” i reguł oraz ze za dużo kontroli. Ale do zaleceń szkoły się stosowały. Wczoraj jednak min. Szumilas pokazała nowe rozporządzenie.
- Biurokracja przesłoniła prawdziwe problemy. Więcej było pracy z papierami, niż z uczniem. Trzeba to zmienić - skomentowała wprowadzane zmiany.
Teraz ma być tak: jeśli dziecko ma problem, pierwszy reaguje nauczyciel, który to zauważy. Stosuje takie środki, które ma pod ręką - np. ucznia który sobie nie radzi w nauce zachęca do zajęć pozalekcyjnych. Musi o tym jednak natychmiast poinformować wychowawcę dziecka a ten przejmuje rolę koordynatora. Jeśli uczniowi potrzebna będzie pomoc psychologa czy pedagoga - to wychowawca ma o to zadbać.
Nowe rozporządzenie ma wejść w życie w ciągu po konsultacjach społecznych, które potrwają co najmniej miesiąc. Czy rzeczywiście zmieni sposób pracy nauczycieli z uczniami i czy faktycznie czas, który przeznaczali na posiedzenia zespołów, teraz poświęcą uczniom? Trudno będzie sprawdzić. Bo nie będzie już ani KIP, ani PDW.
- poniedziałek, 10 grudnia 2012
-
Zamknąć Facebook dla dzieci?
Domagają się tego od właścicieli portalu działacze ruchów na rzecz bezpieczeństwa dzieci w internecie. Po tym, jak 15-letnia Amanda z Kanady popełniła samobójstwo, bo była prześladowana za nagie zdjęcia umieszczone w sieci. Pamiętamy z listopada podobną tragedię w Polsce: 15-letnia Małgosia nie wytrzymała presji internetowej plotki o jej romansie z nauczycielem.
Amanda padła ofiarą pedofila, który namówił ją na obnażenie się przed kamerą, a potem już była seria rówieśniczych prześladowań. Nie pomogły przeprowadzki - za każdym razem ''piętno'' puszczalskiej odnajdywało ją w sieci. "W siódmej klasie weszłam do internetu, żeby pogadać z przyjaciółmi na czacie i na video, chciałam po prostu poznać nowych ludzi" - przyznaje bezradnie Amanda w filmiku, który wpuściła do sieci, żeby wytłumaczyć swoją sytuację. I to nie pomogło.
Po tragedii Amandy wielu Kanadyjczyków podpisało list otwarty do właścicieli Facebooka, żeby ograniczyć udostępnianie zdjęć i informacji. Winią internetowe aplikacje za łatwość wymiany informacji, danych, a zwłaszcza zdjęć. Uważają, że to wspomaga pedofilię oraz rówieśniczą przemoc. Jak piszą, robią to w imieniu ponad 200 mln nastolatków, którzy mają konta na Facebooku.
Czy to pomoże? A przede wszystkim - czy takie ograniczenie w ogóle jest możliwe i czy ma sens? Bo to tak, jakby zamknąć internet i te jego funkcje, które w innych sytuacjach ułatwiają przecież życie.
-
Podobno nasze dzieci lubią matematykę
To ma wynikać z badań umiejętności dzieci 10-letnich w matematyce, naukach przyrodniczych oraz w czytaniu. Podobnie jak PISA dla 15-latków, tak badania PIRLS i TIMSS sprawdzają umiejętności dzieci po trzeciej klasie szkoły podstawowej. Oficjalne wyniki poznamy we wtorek, ok. godz. 10 rano. Badania nie są nastawione na budowanie rankingów, są pomyślane jako podstawa do budowania strategii edukacyjnej - najlepiej wieloletniej, a nie nastawionej na szybką poprawę wyników. Bo też i nie chodzi o testy badające wiedzę. Oczywiście jednak prościej nam o nich mówić, wiedząc, w którym miejscu nasz kraj się plasuje.
Podobno więc polskie 10-latki okupują miejsca zbliżone do średniej. Czemu nie wyższe? MEN będzie się zapewne tłumaczyło doborem dzieci do badania: my zgłosiliśmy 10-latki, bo w tym wieku dzieci kończą konkretny pierwszy etap edukacyjny. Niektóre państwa (dopuszczana była dowolność) zgłosiły dzieci starsze o rok. Więc nasze muszą im ustąpić w umiejętnościach. Czy to dlatego? Czy też okaże się, że jednak od najmłodszych lat przeszkadzamy dzieciom polubić matematykę i nie dajemy poznawać świata przez proste doświadczenie? Podobno polskie dzieci testowane na potrzeby tych badań mówiły, że owszem lubią matematykę i że się wcale jej nie boją. Hm
- czwartek, 06 grudnia 2012
-
Balastem naszej szkoły jest karanie ucznia za każdy błąd
Tak mówi w rozmowie ze mną Michał Federowicz, dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych, koordynator polskich badań PISA. Federowicz wylicza, co nam się w edukacji udaje, a co nie - na podstawie raportu Pearsona sprzed kilku dni.
W rankingu zamieszczonym w raporcie Pearsona polska edukacja zajęła 14 miejsce na świecie. - To sukces. Raport Pearsona jest poważny, a miejsce, które zajmujemy w rankingu świadczy o tym, że polska edukacja dąży do światowej czołówki - mówi. Również o tym, dlaczego nasze gimnazja są jednak atutem i dlaczego badania analfabetyzmu również w krajach europejskich nie jest pozbawione sensu.
- Balastem naszej szkoły jest także karanie ucznia za każdy błąd. Powinniśmy raczej analizować, czy błąd jest wynikiem bezmyślności, czy też próbą zmierzenia się z problemem. W tym drugim przypadku błądzenie jest skarbem - mówi Federowicz.
-
We wnękach stoi stół do ping ponga. Urzędniczki napisały: ”Zachodzi domniemanie, że może tu dochodzić do przemocy rówieśniczej" - List dyrektorki
Pisze do mnie Iwona, dyrektorka podstawówki w małej miejscowości:
„Powoli mi się odechciewa. Szkoła w ogóle przestaje być szkołą. Powiem ci, mam ochotę rzucić w diabły. Kiedyś było tak, że dzieciaki kończyły lekcje i jak chciały sobie pograć w pingla, albo polatać po boisku za piłka - to tak było. Dziewczynki zostawały sobie poplotkować po lekcjach, szkoła była pełna dzieciaków, szczególnie latem.
Teraz gucio. Dzieciaki do domu i już, żadne tam zostawanie. Wiesz dlaczego? Bo pozostawienie dzieci bez opieki grozi im śmiercią! Nie mogą dzieci przyjść do szkoły wcześniej i pograć w kwadraty, bo bez dozoru się nie da. Ale jak od ósmego roku życia zasuwają w środkach komunikacji, to się da. Jakaś paranoja.
Miałam niedawno badanie smutnych pań od rzecznika praw dziecka. Wyszło, że jestem złoczyńcą i przestępcą. Bo gdy weszły do szkoły, zobaczyły podczas przerwy dzieci przed budynkiem. Mamy tam taki fajny przytulny placyk. Ale dla pań to było uchybienie. Za uchybienie uznały też, że w skrzydłach szkoły wystawiłam stoły do ping ponga i pozwalam grać dzieciakom. "Zachodzi domniemanie, że w tych "wnękach" może dochodzić do przemocy rówieśniczej". Mówię Ci, odechciewa mi się.
Dorwali się do kontrolowania szkół, sterty raportów, jakiś bzdur i na to wszystko trzeba odpowiadać w terminie ustawowym.
Jestem tak wściekła za to, co robią szkołom, a głównie dzieciom. Za to, że bada sie bezpieczeństwo pracy uczniów nie wyłażąc z gabinetu dyrektora przez pięć godzin, bo tyle zajmuje trzepanie dokumentacji z planów, sprawozdań, programów i innych”.
- wtorek, 04 grudnia 2012
-
Pryska amerykański mit o lepszym wykształceniu dla przyszłych pokoleń?
Tylko co piąty uczeń z USA zdobędzie wyższe wykształcenie, niż jego rodzice – czytam w artykule na stronie BBC. Pozostali nie mają takich możliwości. Albo nie mają ochoty się o nie starać. Andreas Schleicher, doradca edukacyjny OECD wieszczy USA, że tworzy się tam coraz większa przepaść pomiędzy wykształconymi dorosłymi, a następnym pokoleniem. – To bardzo groźne, bo cała gospodarka USA opiera się na doskonale wykształconych elitach. Kto je zastąpi? – ostrzega Schleicher.
Problem polega na tym, że nie tylko te dzieci, które pochodzą z rodzin słabiej wyedukowanych nie mają szans sięgnąć po więcej, niż się udało zdobyć ich rodzicom. Ale również dzieci tych z wyższym wykształceniem wcale się nie garną do studiowania. Ambicje amerykańskich młodych obywateli bardzo odstają od tych, które są właściwe dla obywateli krajów azjatyckich oraz europejskich. Na minus.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy ma być wzrost kosztów studiów wyższych. To ucina marzenia o wykształceniu wielu młodych Amerykanów. Pogłębia się też w USA nierówność w dostępie do edukacji - z najnowszych badań pod hasłem „Czy Ameryka wspiera mobilność?” wynika, że kariera edukacyjna dzieci ma coraz większy związek z tym, czy pochodzą z rodzin zamożnych .
Polska jest postrzegana w OECD jako jeden z tych europejskich krajów, które najlepiej sobie radzą z równym dostępem do edukacji - zależność między karierą edukacyjną dziecka a zamożnością jego rodziców ciągle jest mała. Mimo że to właśnie dzieci zamożnych rodziców - dzięki wieloletnim inwestycjom w ich edukację, dodatkowe zajęcia, korepetycje i prywatne kursy - mają większe szanse na studia na państwowych uczelniach, za które nie będą musieli płacić. Coraz częściej zastanawiamy się, czy nas stać na utrzymywanie uczelni państwowych i czy jednak nie wprowadzić płatnych studiów. Czyżbyśmy w ten sposób szykowali sobie edukacyjny kryzys?
- piątek, 30 listopada 2012
-
Brytyjczykom i szósta pozycja edukacji na świecie to mało
Komentują: Po co nasz minister co jeździ do krajów, która są od nas niżej w rankingach? Chodzi o Polskę:)
W Wielkiej Brytanii komentują szóstą pozycję kraju w rankingu Pearsona pt. „Krzywa nauczania” w podobnym duchu, jak u nas. Polacy narzekają, że nasza 14 pozycja jest przesadzona bo w naszych szkołach nie dzieje się dobrze. W Wielkiej Brytanii nastroje są podobne - mimo że Brytyjczycy są w rankingu Pearsona na szóstej pozycji. Pod artykułem na ten temat w BBC czytam takie komentarze: „Może i standardy są dobre, a wyniki egzaminów wyższe, ale mnie przeraża niski poziom wiedzy mojej 17-letniej córki” . Albo: „Nie dziwię się, że wyniki są tak dobre, bo egzaminy coraz łatwiejsze i dlatego więcej dzieci idzie na studia”.
Czytelnicy zastanawiają się też, dlaczego minister edukacji Michael Gove chce czerpać przykład z krajów, które w rankingu są niżej niż Wielka Brytania. Chodzi m.in. o Polskę. Miesiąc temu Gove zwiedzał nasze szkoły.
Kuba Atys
Tłumaczył, że imponuje mu nasza jednolita podstawa programowa, sukces naszych gimnazjów i coraz lepsze wyniki w PISA. Podczas debaty w "Gazecie" spierał się nawet o to z naszymi ekspertami. A w raporcie Pearsona Gove jest wymieniony, jako przykład nowoczesnego ministra, który sprawdza w świecie najskuteczniejsze rozwiązania edukacyjne.
W rzeczywistości - miejsce Wielkiej Brytanii tuż po niekłamanych tuzach edukacyjnych jak Finlandia, Korea Południowa i trzy kolejne azjatyckie potęgi, to sukces. Dziennikarz BBC podkreśla, że wynik jest dużo lepszy niż ten, który osiąga jego kraj w testach umiejętności 15-latków PISA (te testy również były brane pod uwagę w raporcie Pearsona). I cieszy się, że Brytyjczycy wyprzedzili w rankingu europejskich konkurentów: Niemców i Francuzów. Ale BBC nie przesadza z entuzjazmem. Przypomina, że w globalnej konkurencji liczy się przede wszystkim klimat wokół edukacji - jak jest traktowana - czy jako ważny cel? Liczy się też nastawienie rodziców - sukces krajów azjatyckich na tym się opiera że to rodzice mają ambicje dobrze wyedukować swoje dzieci.
- czwartek, 29 listopada 2012
-
Będą się z nami liczyć!
Prof. Michał Kleiber prezes Polskiej Akademii Nauk o 14 miejscu polskiej szkoły w świecie
(z Radia TOK FM)
Ranking Pearsona jest bardzo ważny, cały świat go czyta. Dzięki temu, że dobrze w nim wypadamy, świat będzie nas traktował z szacunkiem. Nasze wyniki wskazują, że dobrze sobie radzimy ze słabszymi uczniami - słabszymi w sensie mniejszych zdolności oraz tymi mniej zamożnymi. I to naprawdę jest nasz sukces, że to potrafimy. Ponieważ znam wiele systemów szkolnych, w wielu krajach, które sobie z tym problemem nie radzą, tym bardziej rozumiem, że mamy się czym chwalić.
Jest jednak przy tym cały szereg elementów, które nas podnoszą w rankingu, ale nie powinny być obiektem zadowolenia. Między innymi wysoki odsetek studentów - bo wiemy, że nie przekłada się na wysoką jakość ich wykształcenia. Nie bądźmy więc przesadnie zadowoleni, bo mamy jeszcze dużo rzeczy do naprawy.
System edukacji to jedno z największych wyzwań, które stoją przed nami. Szkoła bazuje na XIX-wiecznej koncepcji - mamy klasę, uczniów, jednego nauczyciela. Nie wiemy, jak ten system unowocześnić. A dzisiejsza szkoła nie jest adekwatna do wyzwań, które stoją przed cywilizacją.
Jak kształcić, kiedy świat jest tak skomplikowany, że nie sposób przewidzieć, jak absolwent będzie pracował po skończeniu nauki? Jak kształcić, kiedy dostęp do informacji jest tak łatwy że każdy, kto ma chęć każdą informację sam sobie znajdzie? Za to ma mało motywacji, żeby z tej możliwości korzystać. Otwierać horyzonty, wskazywać ciekawe informacje, wyrabiać ochotę na sięganie po informacje - oto nowy drogowskaz dla edukacji.
-
Nie wszystko jest super
O 14 miejscu polskiej szkoły na świecie mówi wiceminister edukacji Maciej Jakubowski:
Cieszę się z tego wyniku dlatego, że po nim widać, że gonimy światową elitę.
Proszę zwrócić uwagę – jesteśmy blisko bardzo zamożnych krajów europejskich i azjatyckich. Chodzi mi o to, że Polska to kraj mało zamożny jednak, w porównaniu np. ze Szwecją , jednak wyniki edukacyjne u nas są równie wysokie, an niektóre nawet wyższe.
Pamiętajmy, że w pokoleniu rodziców dzisiejszych uczniów było o wiele mniej osób z wyższym wykształceniem, niż w zamożnych krajach europejskich. A jednak oni stawiają na edukację swoich dzieci. To jest powód do dumy i zadowolenia.
Wiadomo jednak, że to ranking, średnia różnych wskaźników, że są takie wyniki o które musimy jeszcze powalczyć.
Przed nami kolejne wyzwania. Trzeba podnieść umiejętności mocnych uczniów, poprawić umiejętności matematyczne i z nauk przyrodniczych, uczyć rozumowania i rozwiązywania problemów, zamiast mechanicznego rozwiązywania prostych zadań. Wreszcie – musimy poprawić kompetencje społeczne uczniów. Absolwentom dzisiaj potrzebne są przede wszystkim: krytyczne myślenie, umiejętność współpracy i pracy zespołowej.
Na razie udało nam się podnieść wyniki naszych słabszych uczniów, dorównać do średniej. Ale przecież są jeszcze uczniowie dobrzy, zdolni – to o nich teraz trzeba powalczyć. To wyniki uczniów wszystkich uczniów – słabych i silnych - windują Finlandię , Koreę Południową i Singapur na czoło każdego edukacyjnego rankingu.
Dlaczego wyniki Izraela , którego gospodarka galopuje w porównaniu do unijnej są takie niskie w raporcie Pearsona? Właśnie dlatego, że na ten sukces pracuje w Izraelu doskonała elita, bardzo dobrze wykształconych ludzi. Ale olbrzymia reszta jest słaba.
My już mamy mocną podstawę, teraz będziemy gonić elitę.
- środa, 28 listopada 2012
-
Świetnie uczymy?
Polska edukacja na 14 miejscu na świecie - według świeżo opublikowanego raportu Fundacji Pearson nasi uczniowie uplasowali się na 14 pozycji wśród 50 krajów z całego świata. Raport bierze pod uwagę wyniki międzynarodowego badania umiejętności 15-latków PISA, międzynarodowego badania umiejętności 10-latków PIRLS i TIMMS oraz inne dane, np. liczbę osób studiujących w populacji itp.
W czołówce nieodmiennie Finlandia i Korea Południowa oraz Hong Kong, Singapur i Japonia. Za Polską w tyle nawet Szwedzi, Niemcy, Włosi, Francja, Norwegia, Belgia . Sprawdźcie sami - zaraz się o to pospieramy :)
- czwartek, 22 listopada 2012
-
Nowa Karta nauczyciela będzie w grudniu
Jeszcze przed świętami minister edukacji ma przedstawić Platformie Obywatelskiej własny projekt zmian w Karcie nauczyciela, dowiedziałam się nieoficjalnie. Oczekują tego posłowie PO, bo na razie wspierają starania samorządowców, którzy Kartę chcą wywrócić do góry nogami: więcej godzin pracy dla nauczycieli, zarobki bardziej zależne od woli lokalnych władz (teraz na sztywno ustala je państwo) i mniejsza pewność pracy, przynajmniej na początku kariery zawodowej itd.
MEN zapowiada zmiany, ale podobno nie aż tak rewolucyjne. Chcecie szczegółów zapewne? Sęk w tym, że ciągle ich nie ma. Odpowiedzialny za Kartę wiceminister Maciej Jakubowski zapowiedział na razie, że zmiany nie będą szły aż tak daleko, jak propozycje samorządów. Czekałam na coś więcej, kiedy minister wziął udział w czacie, zorganizowanym przez PAP, specjalnie po to, aby ujawnić zamiary zmian w prawie oświatowym. Rozumiem rozgoryczenie czatujących, skoro na tak proste pytanie: „Dlaczego pensum nie jest zróżnicowane? Trudno uznać wkład pracy polonisty i wuefisty za jednakowy. Minister Jakubowski odpowiedział mantrą, którą z MEN słyszymy od miesięcy: - Kwestie te poruszymy, znając wyniki czasu pracy nauczycieli, które będą dostępne wiosną 2013 r.
Tak jakby wyniki badania czasu pracy mogły opowiedzieć naprawdę dużo więcej, o tym jakie są różnice w pracy nauczycieli różnych przedmiotów, niż powszechnie dostępna na ten temat wiedza.
Również wymijająco minister odpowiedział na pytanie o wyłączenie spod Karty nauczycieli nie pracujących „przy tablicy”, czyli pedagogów szkolnych, logopedów, szkolnych doradców zawodowych. Przypomniał tylko, że i dzisiaj w przepisach jest możliwość zwiększenia im godzin pracy, czyli wyjścia poza standardowe 18-godzinne pensum.
W cały czacie jedyną konkretną odpowiedzią ministra była ta, na pytanie, czy podpisze się pod planami likwidacji gimnazjów. - Zdecydowanie nie. Uważam, że gimnazja to olbrzymi sukces polskiej edukacji, tak jak większość ekspertów na świecie.
- środa, 21 listopada 2012
-
Uczelnie w pogoni za...życiem
Minister nauki mobilizuje uczelnie, żeby uczyły nowocześnie i bardziej życiowo. Dzisiaj daje po milion złotych tym kierunkom, które napisały program studiów na nowo. Dostanie archiwista - żeby przestał być analogowy, biznesmen, żeby rozumiał socjologiczne prawa, nawet kosmetyczka - na nowoczesne, rozwijające studia.
Za dwie godziny - o godz. 11 minister nauki Barbara Kudrycka ogłosi oficjalnie, komu przyznała nagrodę w konkursie na poprawę jakości studiów. Pieniądze dostaną 62 kierunki z uczelni w całym kraju, w tym z 11 niepublicznych. To po naszej akcji "Fabryki bezrobotnych", z maja w której opisywaliśmy jak pracodawcy mijają się z uczelniami i z tego powodu choć przybywa młodych ludzi z dyplomami, a pracę dla nich jest coraz trudniej.
Minister Kudrycka mówi mi przed ogłoszeniem wyników: - Kreatywność uczelni w przebudowywaniu programów studiów jest naprawdę imponująca.
Studenci kulturoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadzą blogi i fotoblogi, uczestniczą w warsztatach kreatywnego pisania, studenci technologii żywności na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim uczą się o alergenach pokarmowych, które trapią coraz szerszą grupę konsumentów, a połowa prac dyplomowych studentów automatyki i robotyki Politechniki Łódzkiej dotyczy problemów, z którymi zetknęli się podczas praktyk w przemyśle. Takie programy studiów to dowód, że nasze uczelnie potrafią uczyć nowocześnie i potrafią reagować na wyzwania, jakie stawia przed nimi rozwój wiedzy i rynki pracy.
I zapowiada, że przeprowadzi taki konkurs również za rok.
Zapytałam minister Kudrycką, co zrobić z nadprodukcją magistrów. Odpowiedziała:
- Polskim problemem nie jest zbyt duża liczba magistrów, bo każde studia są dla młodych ludzi wartością. Problemem jest niewystarczające dostosowanie kształcenia do współczesnych wyzwań. Będziemy w tych wysiłkach na pewno wspierać uczelnie.
Czy to wystarczy?
- poniedziałek, 19 listopada 2012
-
Likwidujmy gimnazja - tym razem krzyczy PJN
Będzie obywatelski projekt ustawy ze zniesieniem gimnazjów.
Ogłosił to dzisiaj Paweł Kowal szef partii Polska Jest Najważniejsza - przypomniał, że PJN od kilku dni zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy i że ta zbiórka „cieszy się duża popularnością”. PJN chce oczywiście złożyć swój projekt w Sejmie - będzie miał do tego prawo, o ile zbierz co najmniej 100 tys. podpisów dorosłych Polaków. Dlaczego? Bo- jak powiedział Kowal dzisiaj, na konferencji prasowej w Sejmie: „za zniesieniem gimnazjów opowiada się większość Polaków, także pedagogów”. Również dlatego, że „zdaniem ekspertów zniesienie gimnazjów bardzo zwiększyłoby bezpieczeństwo i poziom edukacji w polskich szkołach”.
- W gimnazjum jest najwięcej przypadków pobić, rozbojów - mówił Kowal. I opowiedział się za tym, że dzieci należy dłużej wychowywać w znajomym środowisku, takim które już znają, bo to zabezpieczy je zarówno przed przemocą, jak też przed narkotykami oraz wszelakimi innymi patologiami.
Zdaniem przewodniczącego Kowala , w Polsce „nie ma ani jednej partii, ani jednego eksperta, który by podawał poważne argumenty za utrzymaniem gimnazjum”. Ewentualne problemy organizacyjne i finansowe, jego zdaniem , nie mogą w takiej sprawie decydować. - Decydować powinny argumenty dotyczące wychowania i wyników naukowych w gimnazjach - mówił.
Wygląda na to, że likwidacja gimnazjów staje się czołowym hasłem edukacyjnym ugrupowań konserwatywnych - podobne zamiary zgłosił w październiku prezes PiS Jarosław Kaczyński w swoim projekcie „Alternatywa”, który skupia wszystkie pomysły opozycji na resztę kadencji.
Również kilka dni temu na swojej stronie internetowej Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców (czyli również ruch Ratujmaluchy.pl ) zamieściło ankietę dla rodziców z pytaniem: Czy jesteś za likwidacją gimnazjów?”.
- środa, 14 listopada 2012
-
Rodzice przeciw gimnazjom
Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców (czyli również ruch Ratujmaluchy.pl ) zaczyna walkę o likwidację gimnazjów.
Na stronie stowarzyszenia jest info: "Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców ogłaszają dyskusję na temat zasadności likwidacji szkół gimnazjalnych". Ale pod nim w zasadzie nie ma dyskusji już żadnej. Jest tylko ankieta z jednym pytaniem: "Czy jesteś za likwidacją gimnazjów?".
Kiedy minister edukacji Wielkiej Brytanii Michael Gove dwa tygodnie temu przyjechał do Polski chwalić nasze gimnazja, bo dzięki nim (jak wynika z PISA) nasze 15-latki zaczęły robić w szkole większe postępy - nikt mi nie wierzył. Podczas debaty z ministrem z Gazecie Wyborczej wytworzyła się dziwna sytuacja: minister Wielkiej Brytanii chwalił nasze szkoły, a nasi rodzimi eksperci - ganili je, nawet go atakowali nieco . Bo co nam będzie mówił, że u nas jest dobrze. My sami wiemy lepiej, i oczywiście wiemy - że jest źle. Czy naprawdę?
Ministrowi wytłumaczyłam, ze to już taka nasz ułańska fantazja - lubimy sobie ponarzekać, a Gove się wykpił dyplomatycznym: Rozumiem, skromność.
Ale. Nie ma w zasadzie badań, które by potwierdziły porażkę gimnazjów. Zróżnicowanie poziomu szkół nie dotyczy gimnazjów, ale zaczyna się już w podstawówkach, rośnie w liceach. Ale mówimy: gimnazja segregują uczniów i z tym hasłem domagamy się chętni ich likwidacji. Jakoś nie przychodzi nam do głowy likwidować z tego powodu podstawówek i liceów. Podobnie jest z agresją gimnazjalistów - nie mamy pojęcia, czy ci sami uczniowie których agresję badamy w gimnazjach, straciliby do niej chęć w inaczej zorganizowanym systemie szkolnym.
Czy gimnazja powinny zniknąć, bo sprawiają kłopoty ? A może powinniśmy te problemy nazwać, sprawdzić i znaleźć jakieś inne rozwiązanie?
Stowarzyszenie już wprowadziło do Sejmu projekt ustawy - ma zatrzymać obniżenie wieku szkolnego. Czy teraz powstanie obywatelski projekt likwidacji gimnazjów?
Działacze stowarzyszenia: " W Stowarzyszeniu od dawna toczy się dyskusja na ten temat i głosy są bardzo podzielone. Na ostatnim zebraniu stowarzyszenia przetoczyła się gorąca debata i stwierdziliśmy, że trzeba w tej sprawie zrobić ankietę. Wiemy, że nie stać nas na kolejną rewolucję w oświacie. Ale skoro w dokumencie ministra Boniego Polska 2030 jest pomysł kolejnej zmiany w systemie, to rodzice chyba też mają prawo zabrać głos w tej sprawie".
- wtorek, 13 listopada 2012
-
Światowy Szczyt Edukacyjny, Katar
Jak zostałam nauczycielką
Elise Tarnvainen, Finlandia:- Dostałam dwa tematy do wyboru: temat z przyrody o nietoperzach albo jak przetrwać w lesie, kiedy się zabłądzi. Przede mną sala pełna 12-latków i komisja.
Finlandii idzie dalej – nauczyciele dostają stałą pracę, dzięki umowie ze związkami zawodowymi, to praca pewna (raz ją dostaniesz, masz zajęcie pewne do emerytury). Wbrew naszym przekonaniom nie jest wysoko płatna – przynajmniej tak mówi Elsie, że wcale nie zarobki tak kuszą fińskich nauczycieli, po studiach możesz zarabiać więcej w każdym innym miejscu, nie w szkole. Ale ta pewność zatrudnienia decyduje, że na jedno miejsce na kierunki pedagogiczne czeka po 10 chętnych.
Jak są rekrutowani ?
- Najpierw zdajemy egzaminy, normalnie z wiedzy licealnej. Potem są testy, również psychologiczne a potem próbna lekcja – opowiada mi Elise. Tak – właśnie lekcja! Kandydat na studia nauczycielskie w Finlandii musi przeprowadzić pokazową lekcję i nikt się nie zastanawia nad tym ,że nie uczył nigdy w szkole i ma dopiero 18 lat.
- Dostałam dwa tematy do wyboru: temat z przyrody o nietoperzach albo jak przetrwać w lesie, kiedy się zabłądzi. Przede mną sala pełna 12-latków i komisja. Sprawdzą czy klarownie tłumaczę temat, czy mam dobry kontakt z dziećmi. Albo się sprawdzę, albo wymarzona praca weźmie w łeb…
Elise dostaje się na studia (obiecała mi jutro opowiedzieć, jak dokładnie wyglądała ta jej pierwsza lekcja). Idzie do pracy w szkole. Ale po roku wraca na kolejne studia:- Bo dopiero w szkole się zorientowałam ,że mimo studiów nie potrafię jeszcze uczyć, mam problemy z klasą, mało umiejętności pedagogicznych. Wróciłam na uczelnię dorobić sobie takie kursy. A potem już pracowałam w szkole kilkanaście lat.
-
Światowy Szczyt Edukacyjny, Katar
Elise Tarnvainen z uniwersytetu Jyvaskyla prowadzi warsztat o roli nauczyciela w edukacji. Sala pełna, ponad 50 osób, żadne warsztat nie cieszy się takim wzięciem. Na sali przekrój przez cały świat- chłopak z niemieckiej organizacji wspierającej szkoły z autorskimi programami (warsztaty do „prac ręcznych” w liceum itp.), obok – wykładowca z Angoli, nauczycielka z Kolumbii, kilka muzułmańskich kobiet w chustach, Jest młodziutka dziewczyna z Afryki, która uczy w obozie dla uchodźców i w jednej klasie ma siedmiolatków i dorosłych, którzy nie potrafią czytać - zagubiona, pyta potem Finkę, jak uczyć w takich klasach, tak jakby edukacyjny sukces Finów mógł się przełożyć na walkę z analfabetyzmem, w Afryce, Finka oczywiście rozkłada ręce. Jest nauczyciel z Gabonu, który nam udowadnia, że nauczyciel ma być mądry i etyczny, ale przede wszystkim musi wierzyć w boga, bo człowiek jest narzędziem w ręku boga.
Taki sam argument swoją drogą słyszałam niedawno w Korei. Oba kraje są na topie badań umiejętności uczniów PISA i uchodzą za mitycznie sobie radzące z edukacją.
Ale przekonanie Finlandii idzie dalej – nauczyciele dostają stałą pracę, dzięki umowie ze związkami zawodowymi, to praca pewna (raz ją dostaniesz, masz zajęcie pewne do emerytury). Wbrew naszym przekonaniom nie jest wysoko płatna – przynajmniej tak mówi Elsie, że wcale nie zarobki tak kuszą fińskich nauczycieli, po studiach możesz zarabiać więcej w każdym innym miejscu, nie w szkole. Ale ta pewność zatrudnienia decyduje, że na jedno miejsce na kierunki pedagogiczne czeka po 10 chętnych.
-
Czy nauczyciele oceniają uczniów po wyglądzie?
Opisałam dzisiaj ciekawy eksperyment badawczy studentek SWPS- sprawdzały jak bardzo nauczyciele myślą schematami i stereotypowo o uczniach. Cały tekst tutaj. Tylko czworo na 256 ankietowany nauczycieli odmówiło oceny cech charakteru uczniów na podstawie zdjęć! Pozostali tak się zasugerowali uczniowskim wyglądem, że nawet nie zauważyli, że oglądają zdjęcia tych samych dzieci, tylko inaczej ubranych. Bardzo interesujące , niestety nieco straszne. Choć oczywiście nie każdy nauczyciel tak myśli, znam takich którzy nie dosyć że nie oceniają dzieci po wyglądzie, sami noszą glany i przekraczają subkulturowe granice, co z nich czyni tylko bardziej interesujących i skutecznych nauczycieli.
- niedziela, 11 listopada 2012
-
Jak uczyć patriotyzmu? Wczoraj ze znajomymi w moim wieku odśpiewaliśmy sobie przed Świętem Niepodległości wszystkie niepodległościowe, powstańcze, wojenne pieśni polskie. Niektórymi męczono nas w szkole, inne śpiewaliśmy "w podziemiu" - to pomagało w komunistycznych czasach budować poczucie więzi narodowej, również w zasadzie więzi społecznej. Dzisiaj to odkrywamy raczej jako wspomnienie dzieciństwa, młodości, wspólny klucz do dawnych czasów. Jak dzisiaj uczyć patriotyzmu? Co zdanie"od naszych kul nie schroni kniaź ni car" znaczy dla nastolatków? I czy w ogóle musi coś znaczyć?
Czy naprawdę "Mamy skrzywienie. Widzimy patriotyzm martyrologicznie, zupełnie inaczej niż inni. To wynika z naszej historii; bo gdy my wzniecaliśmy powstanie styczniowe, w Londynie np. startowała pierwsza linia metra" - jak mówił dziś w rozmowie z Pawłem Wrońskim prof. Grzegorz Nowik, polemizując z prof. Antonim Dudkiem w GW?
- środa, 07 listopada 2012
-
Z Edukacyjnego Szczytu Intela w Sztokholmie
Hania Hass, nauczycielka z Polski pracuje w podstawówce w dzielnicy Stureby w Sztokholmie. Pracuje jako drugi nauczyciel w klasie oraz nauczycielka świetlicy. Hania zabroniła mi mówić świetlica. - To mi się kojarzy negatywnie, że dzieci siedzą i wariują z nudy i czekają tylko aż ich rodzice odbiorą.
Nie, nie wkurzajcie się na Hanię drogie nauczycielki świetlicy w Polsce - te aktywne i te raczej zmęczone, bo wyjechała z kraju ponad 20 lat temu i ma w pamięci całkiem inny obrazek polskiej szkoły. Chociaż...
No, to skupmy się na Szwedzkiej podstawówce. Co mam wam o niej napisać?
Że każda nawet 20-osobowa klasa ma dwoje nauczycieli, którzy pracują razem na każdej lekcji.
Że dzieci mogą zostać w świetlicy aż do godz. 18 i że będą się niej bawić, lepić figurki z masy solnej, rysować, piec ciasteczka, uczyć się o ruchu drogowym, komponować koraliki, czytać książeczki i nigdy, przenigdy nie siedzieć bezczynnie
że na kilka klas mają kilka pokojów zabaw, tak że się w tej szkole zgubiłam?a Hania mówi, że mało miejsca
że jest pralka, zmywarka, lodówka i nawet suszarka do dziecięcych ubranek, przemaczanych codziennie na deszczu lub śniegu - bo dzieci obowiązkowo wychodzą na dwór na CO NAJMNIEJ trzy godziny dziennie
że jest pokój tzw szałówka, w którym można się rzucić wściekle na materac i tupać nogami oraz walić w ściany gąbczastymi piłkami.
Tylko kto by chciał się wściekać, kiedy wszyscy są zrelaksowani...
-
Z Edukacyjnego Szczytu Intela w Sztokholmie
Na własne oczy widziałam dziś kartę oceny pracy nauczyciela w jednej z najlepszych szkół publicznych w Sztokholmie - a jeden z punktów brzmiał: utrzymuje dyscyplinę na lekcji, zakazuje używania komórek.
Na własne oczy widziałam drewniane pudełeczko po skandynawsku gustowne, w którym należy przed lekcją złożyć komóreczkę, żeby nie kusiła.
Przy tym jednak na własne oczy widziałam uczniów, którzy podczas rozwiązywania zadań mieli na uszach słuchawki, bo nauczycielka pozwala im podczas samodzielnej pracy słuchać muzyki (widzisz, Agnieszka Bilska - twoja metoda na świecie modna !) .
To dlaczego można słuchać muzyki ,ale jak nie słuchasz, komóreczka do pudełeczka?
Oficjalne wytłumaczenie jest oczywiste - żeby uczniowie nie czatowali w czasie lekcji i żeby ich to nie rozpraszało.
To zrozumiałe, choć ten który słucha muzyki, też może sobie machnąć czacik przy okazji. Ale OK.
Super sympatyczna nauczycielka angielskiego z tej szkoły przekonywała mnie, że czasem pozwala komórki wyjąć, żeby sobie uczniowie sfotografowali notatki z tablicy. Hm.
Co z tą szkołą jest nie tak? Na konferencji Intela w Sztokholmie podziwiamy różne pomysły na nowe technologie w edukacji, na prezentacjach uśmiechnięte dzieci przy komputerach albo z telefonami komórkowymi w rękach. Cała sala się cieszy się, że uczniowie tymi komórkami ....robią zdjęcia. Na wycieczce, poza szkołą, robią sobie np. jakiś referacik z biologii. Ach, co za postęp. Co za nowatorstwo. Kto by na to wpadł. Ja nie wiem, czy my się w podobny sposób dziwiliśmy, kiedy kilkadziesiąt lat temu zamiast tabliczek z kredą, dzieci zaczęły przychodzić do szkoły z zeszytami? To było jakieś wielkie halo, czy nauczyciel dopuszczał albo nie dopuszczał pisanie w zeszytach? Czy chwalili dzieci ze niespotykaną pomysłowość bo notują w zeszycie?
Komórka służy do fotografowania, nagrywania dźwięku i filmowania. Również. Jeśli uczeń ma ją w kieszeni a zobaczy na drzewie wiewiórkę o której może opowiedzieć na biologii to fakt, że wyjmie tę komórkę z kieszeni nazwałabym raczej oczywistościa, niż nowatorstwem. A dlaczego szkoła robi z tego wielkie halo, a nauczycieli, którzy "dopuszczają" komórki uważamy za bohaterów? Nie chce mi się już w to wnikać.
-
Z Edukacyjnego Szczytu Intela w Sztokholmie
Pędzę dzisiaj do szkoły :) pierwsze zajęcia na godz. 9 oczywiście się spóźnię, zawsze się spóźniałam do szkoły. Ale to trzecia pod względem wielkości szkoła w Sztokholmie, pewnie niejedna Pezda się tam spóźnia. Nauczyciel IT mi opowie jak się negocjuje pensje z dyrektorem, druga nauczycielka wyjdzie do nas podczas lunchu - dziećmi zajmie się opiekunka klasy. Druga szkoła - tzw free school, z największej sieci publiczno-prywatnych szkół w Szwecji. Tam mam nadzieję wreszcie zrozumiem, jak zarobić na szkole którą trzeba utrzymać z tych samych pieniędzy co publiczne szkoły i pod warunkiem że nie weźmiesz od rodziców czynszu.
-
Do szkoły nie chodzą, uczą się sami
Z Edukacyjnego Szczytu Intela w Sztokholmie
Jak osiągnąć że 15-latki będą się uczyły fizyki i biologii chętnie i skutecznie? Pozwolić im raczej poszukiwać odpowiedzi na pytania, niż kazać wykuć regułki po nudnym wykładzie. W zasadzie wykład może być i nawet fascynujący, co z tego kiedy mózg 15-latka pracuje przy tym na zwolnionych obrotach. A kiedy nie ma zaangażowania - źle się zapamiętuje.
NO więc wystarczy przydzielić małej grupie zadanie - a niech opracują dla siebie i dla reszty klasy jeden temat, dział, albo problem. Na przykład jak i po co się wydobywa wegiel. Nie trzeba narzucać sposobu wykonania, i tak wiadomo, że od razu ruszą z komórkami robić zdjęcia i filmy. Całkiem spokojnie można oczekiwać że wykopią spod ziemi górnika we flanelowej koszuli i zrobią z nim wywiad. Tak się bawią uczniowie z Roedabergs School w Stokholmie. Jeśli pracują nad projektem, nie muszą nawet przychodzić do szkoły, mogą go robić gdziekolwiek. - Lubię moją szkołę, bo jest świetna - mówią potem. no, bo szkoła jest super. Jeśli zrezygnowała z żelaznej dyscypliny na rzecz samodzielności, z wykładów na rzecz kreatywnego poszukiwania, z kartkówek na rzecz porjektów.
Nie żebym tam doznała większego olśnienia, niże w klasie Zdzisławy Hojnackiej, która w Bielsku Białej już dawno w ten sposób uczy fizyki. Ale po raz kolejny przekonałam się że to działa. I wcale nie musi się nazywać "nowe technologie w szkole". W ogóle też nie musi się to nazywać "nauczanie". Ani uczniowie z Bielska-Białej, ani ci ze Sztokholmu nie myślą przy tym, że się uczą. Oni się bawią, trochę obowiązkowo, ale jednak bawią się. A przy okazji uczą się tylu rzeczy: od chemicznego składu węgla, po umiejętne przeprowadzanie wywiadów . "Odwrócona klasa"? A kto właściwie powiedział, że właśnie to co teraz jest powszechne w szkole, czyli wykłady i odpytywanie z wyuczonego w domu (samotnie nad książką) materiału nie jest odwrotnością tego, co powinno być?
- wtorek, 06 listopada 2012
-
Komputer z służbie siedmiolatka :)
Z Edukacyjnego Szczytu Intela w Sztokholmie.
BritteMarie, 62-letnia nauczycielka najmłodszych klas wybiera literkę po literce na klawiaturze komputera, zerka uważnie znad okularów zanim wciśnie escape, zdecydowanie gubi się we własnej prezentacji. Ale nie gubi się w historii swoich uczniów.
Opowiada o Patryku, 7-latku z polskiej rodziny i Taroo, chłopcu z rodziny kurdyjskiej - obaj przyszli na początku pierwszej klasy znali zaledwie kilka literek po szwedzku. Nie czytali. To zresztą całkiem powszechne w szwedzkiej pierwszej klasie, jak mówi BritteMarie. Za to już nie takie codzienne jest to, co potrafią ci chłopcy po pierwszej klasie.
Pierwsza praca pisemna Patryka: kartka zapisana kilkanaście razy jednym słowem: Lo (dziki kot po szwedzku). Już w lutym Patryk pisze poprawnie wiersz – są Walentynki , wiersz jest o miłości. Bardzo pomysłowy, bardzo poprawnie napisany, zupełnie nie dziecinny. „Miłość jest wtedy, kiedy czujesz motyle w brzuchu, miłość jest kiedy ci ciepło na sercu, miłość jest kiedy możesz się przytulić i pójść na spacer z ukochaną”. Patryk swój wiersz drukuje na ładnej Walentynce, tak że jego starszy brat w zamian za kilka cukierków, może go podarować swojej dziewczynie.
Taroo z kolei idzie w prozę. W czerwcu na koniec roku szkolnego na teście mierzącym postępy uczniów, pisze pierwsze w życiu wypracowanie. Pełne dwie strony. O tym, czego się uczył przez całą pierwszą klasę i o wycieczce do gospodarstwa rolnego, ponieważ Troo jest zafascynowany krowami, opowieść o nich zajmuje najwięcej miejsca. Proste zdania, nie za krótkie, poprawnie sformułowane.
Jak to osiągnęli? Od pierwszej klasy uczą się z komputerami. – Nigdy przedtem uczniowie nie robili tak szybkich postępów w czytaniu i pisaniu – mówi BritteMarie.
Na to się oburzyła urzędniczka z ministerstwa edukacji państwa…upss, nie pamiętam. Nieważnie. Dylemat ważny:- Czy oni piszą, czy tylko wystukują słowa na klawiaturze? Bo my zabraniamy dzieciom w pierwszych klasach używać komputerów, inaczej nigdy się nie nauczą pisać długopisem i nie wyrobią sobie ręki!
BritteMarie: - Ależ my ćwiczymy pisanie, ćwiczymy tzw. „małą motorykę”! Komputery pozwalają rozwijać inne umiejętności: czytania, formułowania zdań, syntezy, prezentacji.
Według BritteMarie dzięki komputerom nie ma w klasie problemów z dyscypliną, dzieci też lepiej współpracują, pomagają sobie wzajemnie:- Ponieważ dzięki technologii każdy może prezentować swoją pracę innym, dzieci czują się ważniejsze, bardziej docenione. Po raz pierwszy w całej mojej 40letniej pracy nie muszę żadnego kierować na dodatkowe zajęcia wyrównawcze!
- poniedziałek, 29 października 2012
-
Będąc ministrem oświaty…
„Będąc ministrem oświaty chciałbym, żeby między lekcjami można było grać w piłkę. Na lekcjach geografii moglibyśmy wychodzić na dwór , planować wycieczki, zarządziłbym naukę przez zabawę np. grę w „państwa miasta”.
Zamiast czytania lektur zaproponowałbym ich słuchanie z ibuków. Zaproponowałbym oglądania filmów o kraju w ojczystym języku. Pozwoliłbym na używanie w szkole telefonów komórkowych, tabletów i komputerów w celu nauki i komunikacji z kolegami z Polski. Nagrodą za dobre zachowanie i naukę byłyby lody”.
To prawdziwy list 8-letniego Ashtona, który chodzi w Londynie weekendowo do polskiej szkoły. Dostał zadanie pt.” Jesteś ministrem oświaty, co być zreformował w szkole?”
Pomijając sensowność zadania, odpowiedź dziecka dość pouczająca. Czyż nie?
Pisze mi na to na FB Iwona Sobka, dyrektorka szkoły:
"Zawsze uważałam, że szkoła jest doskonałym miejscem na sprawianie dzieciom przyjemności. Pomijam tu aspekt dydaktycznej roli szkoły celowo, choc jest to ze soba powiązane:-) Trzeba byc naprawdę silnym człowiekiem, by temu zadaniu sprostac bez konsekwencji.
Wydawało mi sie, że jesli wstawię w niezagospodarowane wneki szkoły stoły tenisowe - zrobie tym frajde dzieciom i tylko to sie bedzie liczyło, ze jesli pozwole im grac na przerwach w piłkę, bawic sie w robienie wielkich baniek mydlanych, pozwolę na nocowanie z nauczycielemi w szkole, zawieszę na wielkim drzewie hustawke z opony, zakupie wywrotke piasku i pozwole na rozwalenie jej rekami dzieci, albo pozwole na nurkowanie w ogromnych kopach liści ...itd. itp ...to czemu nie?"
- niedziela, 28 października 2012
-
Kiepski nauczyciel – czy to ważne?
Przeglądam w internecie program licencjackich studiów z pedagogiki opiekuńczo –wychowawczej dużego i poważnego uniwersytetu publicznego. Pierwszy rok, większość przedmiotów w formie wykładu, ich cel jest formułowany tak: „przedstawienie podstawowych problemów i stanowisk w historii…” i do wyboru dziedziny: od filozofii, przez socjologię i pedagogikę, aż do psychologii.
Nawet jeśli przy tym są w programie ćwiczenia albo konwersatoria , ich cel określony jest w podobny sposób: „wyposażenie studentów w wiedzę” albo „student zna i rozumie”. Przeglądam spis lektur – teoria. Zamierzchła. Żadnej książki praktykującego nauczyciela albo psychologa. No, chyba że z XIX wieku. Ciekawe, czy wykładowcy sądzą, że od tamtego czasu szkoła kompletnie się nie zmieniła?
A jest to program studiów pisany nowocześnie, tzw. językiem wymagań.
Ten sposób pisania programów miał zmienić polską edukację od podstawówki , po uniwersytety. Chodzi o to, żeby nie pakować uczniom do głów wiedzy, bo mogą po nią sięgnąć do książek albo znaleźć w internecie. Dzisiaj mamy stawiać w edukacji na wyuczenie pewnych umiejętności: uczenia się, planowania pracy, kreatywności, krytycznego myślenia. A jeśli chodzi o studentów - również umiejętności rozwiązywania typowych dla przyszłego zawodu problemów.
Z tego - wbrew obiegowej opinii na naszym podwórku –polska edukacja słynie za granicą. Dziwicie się? Więc wam powiem, że już w poniedziałek przyjeżdża podziwiać polski system i uczyć się „nowej edukacji” w Polsce minister edukacji Wielkiej Brytanii, Michael Gove. To właśnie nowy język szkolnych programów go tu ściągnął. Chce to mieć u siebie, chce wiedzieć jak to się robi, w Polsce, bo w Unii Europejskiej słyniemy z postępów w PISA (testy umiejętności 15-latków).
-
Kiepski nauczyciel- czy to ważne? 2
My to konfrontujemy na co dzień. I mamy: młodych nauczycieli, którzy się żalą, że przerasta ich panowanie nad klasą, że nie potrafią zareagować na problemy uczniów. Mamy też studentów kierunków pedagogicznych, którzy wyznają, że mają za dużo teorii na studiach, a za mało wiedzy praktycznej, że nie są gotowi do pracy w szkole.
A nowy „język wymagań”? Cóż, na tej pedagogice którą sprawdziłam, nawet wykładowca tak nowoczesnego przedmiotu, jak „komunikacja interpersonalna” ma ambicje dopiąć ze studentami takiego celu, jak: „zapoznanie studentów z podstawami wiedzy z zakresu komunikacji interpersonalnej”...
Nie jest istotne, o którym uniwersytecie piszę. Nie sprawdzę programów wszystkich uczelni humanistycznych. Nie chcę też udowodnić, że każda uczelnia źle przygotowuje do zawodu a wszyscy wykładowcy są do bani. Chcę jednak zwrócić wam uwagę na to, że od lat popełniamy kardynalny błąd. Ten błąd to: nie przykładanie wagi do wykształcenia przyszłych nauczycieli.
-
Kiepski nauczyciel- czy to ważne? 3
W innych dziedzinach coś już się zmienia, coś się kręci. Pracodawcy upomnieli się o niedouczony personel niższy: jak kelnerzy , kucharze, recepcjoniści i średni, np. menadżerów. Minister nauki zadbała o inżynierów – dzięki studiom zamawianym ich liczba znowu rośnie.
O nauczycieli nikt się nie upomina.
Czy to jest takie ważne? Pytają mnie w redakcji, kiedy od kilku dni zgłaszam bez powodzenia mało „seksowny” materiał o ankiecie NIK wśród studentów pedagogiki. Studenci kierunków pedagogicznych żalą na poziom swoich studiów, za mało w nich praktyki – mówią. Jeden z redaktorów skwitował: „to banał”, a inny powiedział: „zawsze tak było na pedagogice”.
Co mam im odpowiedzieć? Taką oczywistość, że to nauczyciel albo wyzwoli w dziecku pasję, albo ją w nim zgasi? Że to z nauczycielem dzieci w pewnym wieku spędzają więcej czasu niż z rodzicami? Że chodzi o więcej, niż co dziesiątego studenta w Polsce? Że co piąty absolwent wyższej uczelni nie ma pracy po studiach, a my się ciągle zastanawiamy dlaczego?
Mnie do geografii na długo zniechęciła pamięciówka ze szkoły podstawowej, brak zajęć z mapą, zero egzotycznych zdjęć i oceny głównie za brzydki charakter pisma. A do czytania książek na zawsze zapaliła ukochana, choć surowa polonistka Teresa Rychlik, bo po prostu miała do mnie serce. Zniosła bezsensowne bunty, rozbieganie, lęki i humory i zmusiła do olimpiady, która mi otworzyła drogę do liceum.
Jak myślicie więc - czy to jest ważne, że na pedagogikę wybierają się w Polsce zazwyczaj ci, którzy nie mają na swoje życie innego pomysłu? Ci, których nie stać intelektualnie na studiowanie prawa, medycyny albo ekonomii. Czy to ważne?
Oczywiście, to nadal jest uogólnienie. Krzywdzi tych, którzy studiują pedagogikę z pasji. Ilu takich jest? Nie wiem, bo jakoś nie dają świadectwa. Popełniam więc to uogólnienie świadomie. Chcę pokazać szkodliwość stereotypów o przyszłych nauczycielach.
Jeśli zostawimy ten problem bez żadnego pomysłu, już zawsze będziemy tylko tęsknić za tym, aby mieć w polskiej szkole „drugą Finlandię”. Myślę jednak, że stać nas, żeby sobie taką edukację zbudować. No i jak sądzicie – czy to ważne?
- sobota, 27 października 2012
-
Mój czas - prywatny?
Kolega od mediów społecznościowych w redakcji zwraca mi uwagę, że nie mogę tylu obrazków na raz umieszczać na moim profilu na FB zwłaszcza że nie wszystkie są o edukacji. A powinny być. Poczułam się ograniczana. To mój profil, jak go tylko używam co celów zawodowych. Czasem. Kolega jest w porzo, oczywiście. Ale gdzie są granice? Co mogę pisać a czego nie, na FB czy wyborczej.pl łamanej przez pezda? Czy fotografia odjechanej punkowej fryzury jest nie po drodze mojej profesji? Przestrzeń w realu trudno już rozdzielić na prywatną i zawodową. To oczywistość. Piszemy z domu, z pociągu, moi koledzy z wyborcza.pl nie mają już własnych biurek – pracują na dyżurach, używają tych samych komputerów – nie mogą powiedzieć „to moje miejsce pracy”. Do tego stopnia, że przez jkiś czas nie czuli się odpowiedzialni za sprzątanie po sobie. Czy w takim razie przestrzeń w sieci da się kategorycznie rozdzielić albo zawłaszczyć tylko dla siebie, chociaż jeden jej kawałeczek? Albo czy czas da się rozdzielić na prywatny i nie-prywatny? Mój w żadnym razie nie jest już całkiem prywatny.
- wtorek, 23 października 2012
-
Horror korepetycji
Są jak wirus, który ogarnął już cały rozwinięty świat - mówił prof. Mark Bray, pedagog z Uniwersytetu w Hongkongu, "tropiciel" rynku korepetycji. Najmniej korepetycji potrzebują FInowie, najwięcej jest w Azji - w Hokgkongu i Korei, gdzie firmy korepetytorów święcą triumfy popularności, porównywalne z popularnością telewizyjnych seriali. Profesor pokazywał bilboardy z reklamującymi się korepetytorami , w roli bogatych celebrytów.
- Rynek korepetycji jest możliwy tylko dlatego, że istnieje oficjalny system edukacji. Wtedy korepetycje rozwijają się jako szara strefa - mówi Bray.
Jego zdaniem, korepetycje kwitną tym bardziej, im więcej zmian jest w programach szkolnych - wtedy uczniowie potrzebują wsparcia. - A nauczyciele ich d otego tylko zachęcają - mówi Bray.
Dlaczego rodzice brną w korepetycje- płacą grubą kasę za to, żeby ich dzieci robiły to, co tak nparwadę powinny zrobić w szkole. Za którą rodzice też płacą albo prosto z własnej kieszeni, albo podatkami. Na wykładzie doktoranci z Wydziału Pedagogiki z UW, przynali że dają korepetycje nawet uczniom szkół prywatnych.
Bray: - Mam dwa wytłumaczenia: albo szkoła jest zła i dlatego rodzice kupują uczniom dodatkowe lekcje. Albo szkoła jest wystarczająco dobra, a rodzice w to nie wierzą i wpuszczają swoje dzieci w chorą konkurencyjność od małego.
- poniedziałek, 22 października 2012
-
Czy korepetycje to porażka publicznej edukacji?
Korepetycje biorą dziś nie tylko, a może nawet, wcale nie uczniowie słabi. Ale właśnie bardzo zdolni. Korepetycje dzisiaj, to nie sposób na "dogonienie" grupy w poziomie umiejętności, czy wypełnienie luki w wiedzy. Dzisiaj to przejaw wolnorynkowej konkurencji w edukacji - uważa
Mark Bray, profesor pedagogiki porównawczej na Uniwersytecie w Hongkongu. Bray napisał książkę o korepetycjach, jako szarej strefie edukacji (polskie wydanie: Wolters Kluwer, 2012 "Korepetycje cień rzucany przez szkoły") .
Pisze w niej: "Uwaga władz i polityków oświatowych na całym świecie skupia się na kwestiach związanych z oficjalnym systemem szkolnictwa. A równolegle do głównego nurtu systemu edukacji istnieje nurt poboczny - korepetycje, czyli prywatne lekcje dodatkowe. I chociaż ta forma edukacji niesie ze sobą istotne społeczne i gospodarcze implikacje, jak dotąd nie stała się przedmiotem szerszego zainteresowania".
No i proszę - rosnący ponad miarę rynek korepetycji to nie wyłącznie polski problem. Bray do tego uważa, że popularność korepetycji świadczy o porażce oficjalnych systemów edukacji. Czy naprawdę to zjawisko jednoznacznie negatywne? I co z tym zrobić, jak je ograniczyć?
Jestem ciekawa wniosków prof. Braya - dzisiaj idę na zamknięty wykład, organizowany dla studentów i doktorantów Wydziału Pedagogiki Uniwersytetu Pedagogicznego przez prof. Elżbietę Putkiewicz, autorkę jedynych jak dotąd w Polsce badań nad naszym rynkiem korepetycji.
- niedziela, 21 października 2012
-
Robot zamiast niani?
Pozna domowników, przypomni o tabletce, poda płaszcz - polscy naukowcy budują społecznego robota.
Na razie Robot Flash wyraża "zadane" przez inżynierów emocje: pokazuje jak się cieszy, dziwi, złości. Reaguje też na polecenia ustane, rozmawia, wita się. W przyszłości pomoże opiekować się chorymi w szpitalach, przypomni o tabletce, pomoże w pielęgnacji starszych.
Z Robotem Flashem poznaliśmy się w niedzielę :)
-
Uczelnie do badań i do nauki?
Albo uczymy studentów, albo skupiamy się na badaniach - taki ma być nowy podział uczelni
Minister nauki Barbara Kudrycka chce zmobilizować uczelnie do lepszej pracy. W Polsce działa ponad 400 szkół wyższych, każda skupia się na skuszeniu jak największej liczby studentów, bo za to ma pieniądze.Uczelnie publiczne dostają pieniądze z budżetu centralnego, niepubliczne utrzymują się z czesnego od studentów - liczy się więc ich liczba, niekoniecznie poziom intelektualny czy umiejętności. Badania naukowe idą w odstawkę, naukowcy narzekają że zamiast pracować nad wynalazkami, muszą się koncentrować na zajęciach dydaktycznych. Do tego, jeśli już coś naprawdę odkryją - jak np. najszybszą na świecie metodę pozyskiwania grafenu - nie ma ich kto promować. Na ma komu inwestować w polskie wynalazki, bo związki uczelni z biznesem bywają kruche, w efekcie naukowcy z innych krajów zbijają kasę na podobnych osiągnięciach, a polskiej nauki nie ma w światowej lidze.
Z drugiej strony mamy studentów, którzy narzekają na jakość dydaktyki na uczelniach: kadra na kilku etatach nie ma dla nich czasu, przestarzałe programy nie przygotowują do życia na współczesnym rynku pracy. Żadna ze stron tego edukacyjnego etapu nie jest zadowolona. Również pracodawcy, którzy gremialnie narzekają na niski poziom polskich absolwentów.
Minister nauki Barbara Kudrycka zapowiada nowy pomysł na poprawę jakości pracy uczelni (w niedzielę w południe ogłosi to na konferencji prasowej. prasowej). Chce zmobilizować uczelnie do wyboru: albo stawiają na dydaktykę, albo na badania naukowe. Zgodnie z wyborem będzie też uczelnie finansowała. Te, które będą głównie uczyć, dostana pieniądze na studentów "pogłownie", te które postawią na badania - będą finansowane za liczbę publikacji, patentów itp.
Czy to chwyci? Czy rektorzy nie będą się bronili przed podziałem, "szufladkowaniem" uczelni?
- środa, 17 października 2012
-
Nauczyciel na bezrobociu
Inwestujemy w żłobki i przedszkola - jak się okazuje ciągle za mało, żeby uratować nauczycielskie etaty.
Ponad 17,5 tys. nauczycieli nie ma pracy i czeka na ofertę z urzędu pracy - czytam w najnowszym raporcie firmy Sedlak&Sedlak. Największą grupą wśród nich są nauczyciele wychowania przedszkolnego i nauczania początkowego - ponad 4,7 tys. To zastanawiające, zwłaszcza że obniżenie wieku szkolnego powinno wywołać popyt na tę nauczycielską specjalności, do tego MEN pozwolił nauczycielom łączyć obie specjalności, dotąd ściśle rozdzielane (nauczyciel przedszkola nie mógł uczyć najmłodszych uczniów w
Czy za bezrobocie belfrów dla początkujących uczniów odpowiada fiasko reformy z obniżeniem wieku szkolnego? Trudno to przyznać. Wprawdzie do pierwszej klasy rodzice posłali zaledwie co dziesiątego 6-latka , ale przecież pozostałymi nadal trzeba się zająć w "zerówkach", do tego doszły obowiązkowe "zerówki" dla 5-latków,
Na drugim miejscu wśród bezrobotnych są...wuefiści - aż 2,3 tys. zarejestrowanych bezrobotnych, zaraz po nich angliści - ok. 2 tys.
Cóż, kiedy dzieci rodzi się coraz mniej - w szkołach w ostatniej pięciolatce ubyło prawie milion uczniów. Nauczycieli nie ubywa, do tego są coraz lepiej przygotowani do pracy - już ponad połowa belfrów osiągnęło najwyższy stopień awansu zawodowego - tzn. są nauczycielami dyplomowanymi. Dla gospodarzy szkół, czyli samorządów oznacza to coraz większe wydatki na pensje.
- wtorek, 16 października 2012
-
Rząd rezygnuje z sześciolatków?
Podobno. Tak by chciał publicysta wPolityce.pl Stanisław Żaryn - alarmuje że "W MEN pracują nad sposobem rezygnacji z projektu 6-latków. Szukają sposobu, by wyjść z tego z twarzą" .
Pod elektryzującym tytułem ''Cicha zmiana priorytetów" Żaryn przeprowadza wywód, że rząd się wycofuje z pomysłu obniżenia wieku szkolnego. Na dowód cytuje anonimowo jednego pracownika MEN oraz dywaguje, że w ostatnich wystąpieniach ''ani razu premier Donald Tusk, ani minister Szumilas nie wspominali o kontynuacji swojego sztandarowego pomysłu: 6-latki w szkołach''.
Żaryn nie pamięta, że premier w zasadzie w żadnym wystąpieniu o 6-latkach nie wspomniał. Nie tylko teraz, kiedy - jak chce autor ''projekt stał się klapą", ale również wtedy, kiedy rząd projekt wprowadzał i żadnej klapy się nie spodziewał.
Za to minister Szumilas o 6-latkach mówi - w każdym wywiadzie i na każdej konferencji prasowej. Powtarza, że ostateczny termin obniżenia wieku szkolnego nadejdzie w 2014 r. a ona od tego nie odstąpi. Wywiadów ostatnio Szumilas udziela całkiem chętnie, zaś konferencji było kilka - pod hasłem dofinansowania przedszkoli.
Widocznie jednak Żaryn bardzo chce, żeby się nie udało, bo zaklina rzeczywistość że ''jest szansa, by toczony od lat bój o wycofanie się z haniebnej decyzji MEN, zakończył się po myśli rodziców".
Dzisiaj oficjalnie urzędnicy MEN tę informację prostują: " To nieprawda i mieszanie w głowach rodziców. MEN zdania nie zmieni" - czytam na Twitterze.
Nie jestem entuzjastką stylu, w jakim rząd obniża wiek szkolny. Ani stylu, w jakim komunikuje się w tej sprawie z rodzicami. Ale mam przeczucie (tu staram się naśladować styl publicysty wPolityce.pl), że lepiej byłoby "zaklinać" rząd i samorządy, żeby wreszcie przygotowały szkoły na pracę z maluchami, niż zaklinać rzeczywistość w nadziei że i tak się nie uda.
Bo jeśli i teraz się nie uda, to niestety znowu kosztem dzieci - nie tylko tych 6-letnich ale i młodszych, które czekają na miejsca w przedszkolach.
- piątek, 12 października 2012
-
Pani minister życzy
Minister edukacji Krystyna Szumilas w spocie nagranym przez uczniów z okazji dnia nauczyciela mówi jedno zdanie:
"To Wy: nauczyciele, wychowawcy, pracownicy samorządowi pozwalacie młodzieży rozwinąć skrzydła i spełniać marzenia. W Dniu Edukacji Narodowej serdecznie Wam za to dziękujemy"
-
Tusk: Każde dziecko ma miejsce w żłobku i przedszkolu do 2015 r.
Chcemy żeby problem opieki nad dzieckiem został definitywnie rozwiązany w 2015 r. - powiedział premier Donald Tusk podczas dzisiejszego drugiego expose.
Tusk obiecał: dofinansowanie do budowy żłobków na zasadzie 80 proc. państwo 20 proc. samorządy lub nawet osoby fizyczne, które chcą żłobek wybudować
w 2013 r. rząd ma na to przeznaczyć 50 mln zł
-To wystarczy tylko na rozgrzanie projektu, w 2014 r. będzie to musiało być nieporównanie więcej - powiedział Tusk.
W sprawie przedszkoli Tusk przypomniał, że z budżetu na 2013 r. rząd dofinansuje przedszkola (utryzmywane przez samorządy) kwotą 320 mln zł.
- Nie będziemy chcieli na tym poprzestać - zapowiedział.
- Zakładamy że dostępność przedszkola będzie w 100 proc. do 2015 r. Naszym zadaniem będzie również, aby dotyczyło to również dostępność ceny. Stąd zakładane zwiększa subwencji na przedszkola.
- czwartek, 11 października 2012
-
Czego nie wiedzą studenci
Nie mają zainteresowań. Nie zadają pytań. Czekają na formułki. Chcą tylko zaliczyć - mówią "Gazecie" wykładowcy łódzkich uczelni
Mój łódzki kolega, Marcin Markowski sonduje właśnie stan umysłów lokalnych :) studentów. Podkusił go do tego raport OECD, z którego wynika, że za kilka lat magistrem lub inżynierem będzie co drugi Polak przed trzydziestką! Kolegę słusznie zastanowiło, jakiej wartości będą te dyplomy, skoro ma być ich aż tak wiele. W końcu niemal każdy dziś kończy podstawówkę, a jakoś nie wszyscy jednak grzeszą rozumem:)
Markowski podpytał wykładowców- poczytajcie co powiedzieli :( Tylko prof. Janusz Czapiński broni studentów: - Oogromna rzesza wykładowców to mamuty przyzwyczajone do dawnych czasów i to oni nie nadążają!
Ha! I co wy na to?
Kończą studia, znają języki, a i tak nie mogą znaleźć pracy. Takie całe pokolenie?
Rys. Hanna Pyrzyńska
-
Uczelnie źle przygotowują do pracy? Pomyłka! Nie po to się powinno studiować, żeby sobie zapewnić byt. Ale po to, żeby sięgać gwiazd! - mówi prof. Lech Mankiewicz.
Prof. Lech Mankiewicz, dyrektor Centrum Fizyki Teoretycznej PAN, jednocześnie inicjator wolontariackiego spolszczenia popularnego portalu Khan Academy (filmy video z lekcjami matematyki, ekonomii, historii i biologii) przysłał mi komentarz do problemów w szkolnictwie wyższym. Odwołuje się do apelu pracodawców, że absolwenci naszych szkół wyższych nie są przygotowani do pracy. „Fabryki bezrobotnych” - tak o uczelniach powiedział w „Gazecie” jeden z największych polskich pracodawców Andrzej Klesyk.
Mankiewicz pisze: „Dyskusja o szkolnictwie wyższym powinna koncentrować się na przyszłości, nie na błędach przeszłości. Na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych młodzi ludzie zaczynają przygodę z przedsiębiorczością.
A my bezskutecznie gonimy za rynkiem pracy. Gdzie jest błąd? W myśleniu o celu studiów. Bo nie po to się studiuje, żeby znaleźć pracę. Ale po to, żeby stworzyć nowe miejsca pracy, założyć firmy, odegrać swoją rolę - zmienić świat! Uniwersytet w Stanfordzie stale tworzy i eksperymentuje z ekonomicznymi ekosystemami, w których studenci realizują swoje pomysły, tworząc nową ekonomię, nową technologię. Dlatego jest zapleczem Doliny Krzemowej. Takie "uczelnie badawcze" powinny być częścią ekonomii i generować postęp, tak jak Uniwersytet w Stanfordzie. To raczej w takich szkołach, a nie w szkołach zawodowych będą się rodzić innowacyjne firmy.
Dobra uczelnia to miejsce, gdzie zyskuje się kapitał, ładunek który wystrzeli nas na najwyższą orbitę.
Dlatego uważam, że Polsce potrzebne są ze trzy może uczelnie typu uniwersyteckiego i trzy politechniki, na których studiować się będzie nie po to, żeby uciec przed bezrobociem, ale po to, żeby zmieniać świat. A przy okazji zarobić wielkie pieniądze".
-
Matura nam niepotrzebna ?
Zastanawia się prof. Łukasz Turski, profesor w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, pomysłodawca Centrum Nauki Kopernik. Właściwie Turski się nie zastanawia, on jest pewny że matura jest niepotrzebna.
- Ja bym wprowadził odpłatność za studia i zniósł maturę! - mówi w rozmowie dla portalu Onet.
Prof. Turski znany jest z intelektualnych prowokacji, nie tylko w dziedzinie edukacji. Zazwyczaj każe nam się zastanawiać nad rozwiązaniami, które przyjęliśmy dawno i wydają nam się tak naturalne, że nie w głowie nam je zmieniać. Na przykład - w rozmowie dla "Gazety" udowadniał, że nie istnieje coś takiego jak kanon wiedzy, a jednolity program nauczania tylko psuje szkołę. Mówił też, że nie ma sensu masowe studiowanie, które zwykło się uważać za sukces ostatniego 20-lecia Polski. Skoro studiuje większość obywateli, ich wykształcenie się dewaluuje.
W rozmowie z Onetem prof. Turski kwestionuje sens podziału studiów na licencjat i magisterium. Kwestionuje też maturę. I w pierwszym odruchu wywołał mój bunt. Matura jest potrzebna - mobilizuje uczniów, porządkuje cele nauczania, pozwala ocenić jakość naszej edukacji, poziom wykształcenia społeczeństwa itd.
Jak zwykle jednak, prof. Turski posługuje się prowokacją, żeby powiedzieć coś naprawdę fundamentalnego. On po prostu kwestionuje maturę ale nie jako egzamin kończący szkołę średnią, tylko jako sposób rekrutacji na studia.
- Wiele uczelni w USA odeszło już od obowiązku posiadania odpowiednika matury. Armia wykwalifikowanych ludzi powinna rozmawiać, dowiadywać się, jaki ten młody człowiek jest, czym się interesuje, jaki ma potencjał - udowadnia prof. Turski.
I ma rację!
-
Czy reforma Kudryckiej pomoże?
Dzisiaj minister nauki Barbara Kudrycka będzie w Sejmie broniła swojej reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Reforma już w toku, minister jest jedynie zobligowana do przedstawienia jej skutków. Planowała poprawę finansowania nauki, obiecywała lepszy podział finansów na badania oraz uczelnie. Chce m.in. dofinansować te szkoły wyższe, a raczej ich wydziały, które są najlepsze, po to żeby poprawić miejsce polskiego szkolnictwa wyższego w międzynarodowych rankingach. Czy to się uda, czy wprowadzone przez minister Kudrycką zmiany poprawią sytuację naszych uczelni? Minister będzie musiała dzisiaj przyznać, że liczba studentów spadła w ciągu pięciu lat o ponad 200 tys. Co znaczy, że niż demograficzny sięgnął już uczelni. Spodziewane straty kandydatów miały dosięgnąć głównie uczelni niepublicznych –szkoły publiczne liczą, że obniżając nieco wymagania mogą chłonąć chętnych na studia, za które nie trzeba płacić. I rzeczywiście tak się dzieje – od trzech lat maleje liczba studentów na płatnych studiach a rośnie, na tych opłacanych przez państwo. Zapewne też pochwali się przy tym, że mimo iż liczba studentów maleje nakłady państwa na szkolnictwo wyższe rosną.
Wystąpienie rozpocznie się o godz. 11:15 w sali plenarnej, będzie je można zapewne oglądać online na stronie Sejmu.
- środa, 10 października 2012
-
Katarzyna Hall odpowiada na pytanie - Czy szkoły oddać samorządom?
To samorząd ma decydować, ile potrzebuje szkół, a dyrektor - ilu nauczycieli chce do pracy. Ale Karta nauczyciela musi pozostać - mówi w „Gazecie” Katarzyna Hall, była minister edukacji.
Katarzyna Hall, dziś posłanka PO, była minister edukacji w pierwszej kadencji rządu Donalda Tuska. To ona zwiększyła uprawnienia samorządów wobec szkół, to od niej zaczęła się wielka dyskusja o zmianach w Karcie nauczyciela.
Dziś podtrzymuje swoje zdanie: samorządy powinny dostać większą swobodę w zarządzaniu szkołami - mówi mi w rozmowie w studiu Gazety Wyborczej.
Podobnie jak prof. Leszek Balcerowicz, b. minister edukacji Katarzyna Hall uważa że warto i trzeba szkoły komercjalizować.
- Wiele przykładów wskazuje, że stowarzyszenia czy fundacje jako gospodarze zarządzają szkołami z większym zaangażowaniem i poczuciem misji - dowodzi Katarzyna Hall.
Ale podkreśla przy tym, jak ważna jest kontrola rządu na przekazanymi stowarzyszeniom szkołami.
- Gdyby się okazało, że w szkole po przekazaniu pogorszyły się warunki nauki i pracy, albo że spadły wyniki, nadzór powinien mieć możliwość postawienia ultimatum dyrektorowi albo nawet wprowadzanie komisarycznego zarządu - mówi była minister edukacji.
- wtorek, 09 października 2012
-
MEN proponuje zmiany w Karcie nauczyciela
Wakacje krótsze o ...tydzień, dodatek wiejski zostaje, nie będzie już wypłacania różnicy do średniej - to odpowiedź MEN na żądania wójtów, burmistrzów i prezydentów miast w sprawie pensji nauczycieli.
O szczegółach piszę tu
- poniedziałek, 08 października 2012
-
Hall o nauczycielach: jest ich za dużo
Zdaniem Katarzyny Hall w polskich szkołach jest za dużo nauczycieli, ocenia, że powinni się spodziewać zwolnień.
- Ale rośnie liczba przedszkoli, rodzice oczekują że szkoła będzie się opiekować dziećmi do późnych godzin. W dodatku chcemy również podnieść liczbę kształcących się dorosłych. To są nowe zadania dla nauczycieli - mówi Hall.
Ocenia też, że Karta nauczyciela powinna zostać:
- Godziny pracy powinny być bardziej elastyczne, być może z niektórych przywilejów trzeba zrezygnować, ale ten zawód musi chronić specjalna ustawa - mówi.
Broni też wakacji: - W innych zawodach urlopu jest mniej, ale można go wziąć w dowolnym terminie. Nauczyciel musi podlegać rytmowi roku szkolnego. W zamian są wakacje.
-
Hall o komercjalizowaniu szkół
Podobnie jak prof. Leszek Balcerowicz, b. minister Katarzyna Hall uważa że warto i trzeba szkoły komercjalizować. Tzn. jeśli jakiś samorząd widzi w tym szansę i sens - niechby przekazywał szkoły stowarzyszeniom, fundacjom itp. Oczywiście, te szkoły pozostałyby publiczne i nie mogłyby wprowadzać czesnego. Hall
nadal uważa, że to ma sens- pozwolić samorządom całkiem swobodnie przekazywać szkoły stowarzyszeniom, czy fundacjom. Taki jej projekt nie przeszedł w w Sejmie poprzedniej kadencji, bo utrąciły go związki zawodowe. Dzisiaj łatwo jest komercjalizować szkoły tylko małe, do 70 uczniów. Inne trzeba najpierw likwidować. Ale samorządy jeszcze silniej wywierają na rząd presję, żeby im pozwolił dowolnie dysponować siecią szkół.
- Wiele przykładów wskazuje, że stowarzyszenia czy fundacje jako gospodarze zarządzają szkołami z większym zaangażowaniem i poczuciem misji - dowodzi Katarzyna Hall. - Samorządy jednak - mówi mi była minister edukacji - nie powinny przekazywać szkół wyłącznie z pobudek finansowych, ale po to by wzmacniać społeczeństwo obywatelskie.
Podkreśla też, że ważne, aby państwo kontrolowało takie szkoły. - Gdyby się okazało, że w szkole po przekazaniu pogorszyły się warunki nauki i pracy, albo że spadły wyniki, nadzór powinien mieć możliwość postawienia ultimatum dyrektorowi albo nawet wprowadzanie komisarycznego zarządu - proponuje.
-
Wszystkie dzieci w ręce samorządów?
To samorząd ma decydować, ile potrzebuje szkół, a dyrektor - ilu nauczycieli chce do pracy.
Ale Karta nauczyciela musi pozostać - powiedziała w „Gazecie” Katarzyna Hall, była minister edukacji.
O tym, czy oddać całą edukację w ręce samorządów i pozwolić im swobodnie nią zarządzać i ustalać na własną rękę warunki pracy i płacy nauczycieli rozmawiałam dzisiaj z Katarzyną Hall, posłanką PO, minister edukacji w pierwszej kadencji rządu Donalda Tuska. To jej decyzje zwiększyły uprawnienia samorządów wobec szkół, to od wypowiedzi min. Hall zaczęła się wielka dyskusja o zmianach w Karcie nauczyciela. Za jej kadencji do dużych zmian jednak nie doszło.
Dziś Katarzyna Hall podtrzymuje: samorządy powinny dostać większą swobodę w zarządzaniu szkołami.
- To samorządy wiedzą najlepiej, która szkoła jest potrzebna, a którą należy zamknąć - mówi była minister. - Czy nie pamiętamy jaka była szkoła 20 lat temu? Samorządy wybudowały nowe obiekty, sale gimnastyczne. To pod opieką samorządów polscy uczniowie poprawili swoje wyniki [skok o kilka miejsc w górę w badaniu umiejętności 15-latków PISA - red.].
-
Karta Nauczyciela- rząd poda swoje propozycje?
Rozmawiałam z minister Katarzyną Hall w przeddzień kolejnych rozmów w MEN dotyczących zmian w Karcie nauczyciela. Samorządy negocjują z rządem zmiany w Karcie nauczyciela. Chociaż na szkoły dostają pieniądze z budżetu centralnego, brakuje im nawet na nauczycielskie pensje. A co dopiero na utrzymanie szkół. Z powodu niżu demograficznego (prawie milion dzieci mniej, niż pięć lat temu) i zmian w przepisach podatkowych samorządom ubyło 8 mld zł rocznie - jak wyliczyły organizacje skupiające wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Szukają więc oszczędności - padło na oświatę. Samorządy likwidują coraz więcej szkół. Oddają je też coraz chętniej do prowadzenia stowarzyszeniom czy fundacjom, a te oszczędzają, zatrudniając nauczycieli zgodnie z Kodeksem Pracy, a nie z Kartą nauczyciela (ustawa, która reguluje zawodowe przywileje i obowiązki nauczycieli) - obcinają znacznie pensje, wydłużają czas pracy, skracają wakacje, w skrajnych przypadkach w wakacje pozostawiają bez dochodów.
Samorządowcy chcą zrobić podobnie w szkołach, którymi nadal zarządzają. Planują m.in. wydłużyć pracę nauczycielom, zyskać wpływ na wysokość ich pensji, ograniczyć im wakacje. Do tego chcą zyskać całkowitą swobodę w organizowaniu sieci szkół na swoim terenie. Projekt zmian w ustawie oświatowej samorządowcy już złożyli w Sejmie - przyjęła je do rozpatrzenie komisja samorządu terytorialnego.
Rząd zapowiada własny projekt - ale go ciągle jeszcze nie ma. We wtorek kolejne spotkanie w MEN urzędników z samorządowcami i oświatowymi związkowcami.
-
Oddajemy szkołę samorządom, niech robią co chcą? Czy edukacja to jednak zadanie rządu?
Była minister edukacji, posłana PO Katarzyna Hall - odpowie dzisiaj w Gazecie Wyborczej na te pytania.
Hall była ministrem edukacji w poprzedniej kadencji rządu PO-PSL, to od jej projektów rozpoczęło się wycofywanie państwa z kontroli nad organizacją szkół, kontaktów z rodzicami, nauczycielskich pensji i sposobu pracy.Kilka dni temu Hall napisała na swoim blogu: „Niekoniecznie regulować prawem i kontrolować każdy szczegół dotyczący sposobu organizacji pracy szkoły. Ale wymagać, aby edukacja naprawdę była dobra”.
Jak myślicie - szkoła w ręce samorządów, czy jednak po kontrolą państwa?
- sobota, 06 października 2012
-
Lekcja polskiego z Bergen. Koniec konferencji
Było trochę problemów technicznych, trochę nieporozumień, w końcu nauczyciele z Bergen się urwali na następne konferencyjne dyskusje. Nauczka z tego: online rozmowy wymagają wbrew pozorom o wiele większego skupienia i uwagi .
-
Koniec lekcji, niestety. teraz mamy drugą - prywatną kto chce niech się łączy można gadać
-
Jakub Śpiewak wnioski z badań nad kompetencjami polskich rodziców:
Mamy kochających rodziców, którzy mają ogromną wiedzę o ''hodowli'' dziecka. Wiedzą czym karmic, jak pielęgnować, jakie kosmetyki stosować, jakie pieluchy są zdrowsze . Ale nie uczą się w ogóle wychowywania dzieci. Nie ma w domach książę ko wychowaniu, chociaż jest mnóstwo o tym co dawać jeść. A czy to mniej ważne? Wydaje się rodzicom ze wystarczy kochać a intuicyjnie bedą wiedzieli, co dla dzieci i rodziny jest najlepsze. Jak rodzice niewiele też ze sobą rozmawiamy o wychowywaniu dzieci.
Moja mama opowiadała mi , jak po moich narodzinach całe noce kłócili się z ojcem, jak bedą reagować na moje ''błędy'' kiedy dorosnę do kilkunastu lat. Czy inni rodzice - czy wy tak robicie? Polskim rodzicom wydaje się, ale nie tylko polskim, że wystarczy aby dziecko było posłuszne. A przecież właśnie z nieposłuszeństwa płynie cała nauka Życiowa. Nie pozwalamy dzieciom popełniać własnych błędów, szukać własnych rozwiązań. A na tym polegało Korczakowskiego
Dyrektor szkoły mojej córki powiedział kiedyś na Radzie Rodziców, żeby nie wtrącali się w organizację szkolnego festiwalu teatralnego. Wszystkie uwagi rodziców, które wtedy padały wobec tego festiwalu były słuszne =- on to wiedział . Chodziło mu o to, żeby ten festiwal należał do dzieci w całości: pomysł, organizacji, przeprowadzenia, sukcesy i błędy. Gdybyśmy się wtedy wtrącili festiwal przestałby należeć do dzieci.
Rady dla rodziców: uczmy się bycia mądrymi rodzicami jak najwięcej rozmawiajmy o tym w rodzinie oraz z innymi rodzicami . Wychowanie powinno być procesem świadomym.
'
-
Śpiewak się śmieje, bo usłyszał z Norwegii oklaski,.
Teraz licealiści z Gliwic którzy przyjechali do Warszawy z anglistką Angieszką Bilską włączają się do wykładu
Czy mówiono wam że macie prawo być niegrzecznym?
Licealiści się śmieją
Śpiewak mówi: - Moja mam mówiła, że wychowanie to bieganie na gumce: jak się próbuje uciec to zawsze kiedyś cię ta guma ściągnie z powrotem do rodziców. Ale jak się spada w przepaść, ta ''guma'' może ci uratować życie. Ale jeśli się tych prób nie podjemuje, nigdy się o tym nie przekonamy.
Teraz nauczyciele z Norwegii namawiają uczniów do buntu ???!!
-
Dzięki Ewie Kędrackiej mamy link do badania o którym mówi nauczycielom w Bergen Jakub Śpiewak
To badanie Millward Brown SMG/KRC ''Poziom kompetencji wychowawczych polskich rodziców":
Zgodnie z tym:
17% rodziców „nie zaliczyło” testu kompetencyjnego, a więc ma niewystarczającą wiedzę na temat wychowania i rozwoju dzieci. Pozostali rodzice wypadli bardzo przeciętnie – aż 41% uzyskało ocenę zaledwie mierną. Wiedzę tylko 8% rodziców można ocenić przynajmniej dobrze.
-
Tak wygląda na ekranie - dla tych którzy nie widzą - taka lekcja między Warszawą a Bergen
-
proszę, nauczycielka Ewa Kędracka odsyła nas do strony ''Mądrzy rodzice w roku Korczaka"
To odpowiedź na dylematy rodziców, jak dobrze wychować dziecko,.
Śpiewak właśnie mówi nauczycielom z Bergen, że z badań wynika że polscy rodzice bardzo kochają swoje dzieci, ale nie bardzo sobie radzą jednak z problemami wychowawczymi
-
Aaaaaaa, dopiero teraz Zajączkowski mi mówi, że przy komputerach naszą lekcję obserwują 60 uczniów polskich szkół z całego świata. tylko my ich nie widzimy, bo właśnie trwa wykład dla nauczycieli z Bergen.
-
Śpiewak mówi o wynikach badań o komunikacji rodziców z dziećmi.
Na przykład że nie wiedzą jak nakłonić dziecko do posprzątania kuchni po posiłku. Większość wybiera wariant: sam posprzątam, będzie szybciej".
-
Mówi Jakub Śpiewak. Cóż teraz będzie wykład. Potem ich jeszcze namówimy do dyskusji - mam nadzieję :)
-
Agnieszka Bilska, nauczycielska angielskiego z Gliwic opowiada o swoich doświadczeniach ze szkoły polskiej w Iraku. Nie było lekcji online. -To było wspaniałe doświadczenie, klasa liczyła 5 osób, nauczyciele mieli dużo czasu dla uczniów.
Bilska pyta nauczycieli z Norwegii czy to dobrze nauczać online. - Czy nie lepiej uczniów jednak zebrać w jednym pomieszczeniu żeby mieli ze soba kontakt?
-
Grzegorz Zajączkowski z ORPEG opowiada właśnie jak działa platforma cyfrowa. To jest autorska platforma, zbudowana specjalnie dla szkół polskich za granicą,.
Każdy uczeń ma własną stronę internetową, buduje na niej swoje szkolne portfolio: oceny, prace domowe, komunikuje się z nauczycielem.
Rodzice mogą mieć do niej dostęp - sprawdzać oceny, kontaktować się z nauczycielami.
lekcje odbywają się online, z korektą stref czasowych - platforma pokazuje czas lokalny i pomaga nauczycielom kontrolować czas zajęć , tka żeby uczniowie nie siedzieli przypadkiem na języku polskim nocą.
Uczniowie maja dostęp do czatu, podczas lekcji nauczyciel pozwala im czatować między sobą albo - jeśli jest jakaś pilna praca do wykonania- wyłacza czat żeby uczniowie skupili się na zadaniu.
jest też możliwa telekonfernecja - uczniowie mogą mówić wszyscy na raz albo po kolei. Nauczyciel steruje dostępem - możę udzielić głosu tylko jednemu uczniowie albo kilku naraz.
uczniowie odpowiadją na ptyania ,które widzą na ekranie i słyszą w słuchawkach.
lekcja jest zapisywana, uczniowie mają do niej dostęp również po lekcji
-
Daję link jeszcze raz bo zgłaszacie problemy z łączami
u mnie hula całkiem dobrze
-
Bogusławska mówi o łamaniu barier czasu i przestrzeni - chodzi o to, że teraz polskie dzieci z różnych zakątków świata nie będą się musiały stawiać na lekcjach w polskich szkołach. To bywa kłopotliwe z wielu powodów: odległości i czasu właśnie. Dzieci, które uczą się w normalnym systemie edukacyjnym kraju, w którym mieszkają , częste nie mają już czasu albo energii żeby dotrzeć na dodatkowe zajęcia w szkołach polskich. Teraz uczy się w nich ok 15 tys. uczniów na całym świecie, ale już pierwsze doświadczenia z e-learningiem pokazały nauczycielom z ORPEG, że ta liczba się zwiększa kiedy pozwolić uczniom brać udział w zajęciach online.
-
Cieszy nas ta lekcja dlatego, że właśnie w ten sposób testujemy platformę cyfrową, z której mają korzystać wszystkie polskie szkoły za granicą.
Ma to ułatwić kontakt między nauczycielami z Polski a uczniami za granicą.
Zaczyna mówi Magdalena Bogusławska, dyrektorka ORPEG Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą
Jest trochę zabawnie, ciągle jeszcze nie jesteśmy gotowi na kontakty online nie są dla nas naturalne ; to się objawia zabawnym machaniem do kamerek :)
-
W Bergen już zasiedli w ławkach nauczyciele
-
-
Jest z nami już Jakub Śpiewak z Fundacji KidPortect.
Będzie mówił nauczycielom i uczniom z Bergen Dlaczego dzieci mają prawo być niegrzeczne.
Do redakcji wchodzą tez gimnazjaliści z Gliwic
-
Łączymy się z Bergen, małe opóźnienie.
-
Lekcja polskiego z Bergen
Tylko u nas, w Gazecie Wyborczej dzisiaj unikatowa lekcja polskiego online - między Warszawą a Bergen.
Po jednej stronie polscy uczniowie i nauczyciele z Norwegii , po drugiej - Jakub Śpiewak z Fundacji KidProtect.pl. Temat lekcji: Dlaczego dzieci mają prawo być niegrzeczne?
Lekcję organizuje Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą, na platformie cyfrowej, z której na co dzień korzystają polskie szkoły za granicą. Dzisiejszy wykład i dyskusja jest częścią konferencji zorganizowanej przez Nordycką Unię Oświaty Polonijnej. Łączymy się z nauczycielami w Bergen z redakcji GW w Warszawie, gdzie w lekcji wezmą udział gimnazjaliści z Gliwic. Przed swoimi komputerami mają też z nami rozmawiać uczniowie polscy z Norwegii.
Będę dla was relacjonować tę lekcję na mojej stronie www. wyborcza.pl/pezda. Zapraszam do komentarzy, zadawania pytań.
- środa, 03 października 2012
-
Prezydent do uczelni wyższych: Łączcie się!
Czy wypowiedź prezydenta Bronisława Komorowskiego w sprawie uczelni wyższych to wypowiedź w obronie uczelni niepublicznych, które tracą studentów w powodu niżu demograficznego? To ciekawe. Prezydent wystąpił na otwarciu roku akademickiego w uczelni niepublicznej, chwalił ją za wyniki, a potem...
" W ostatnich latach parokrotnie wzrosła liczba studentów i uczelni w Polsce" - ten oczywisty fakt zauważył dzisiaj prezydent Bronisław Komorowski, podczas rozpoczęcia roku akademickiego. Prezydent wziął udział w uroczystości na prywatnej uczelni - Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Akademia została założona w 1993 roku, od 2009 r. jest klasyfikowana w prestiżowych rankingach edukacyjnych "Financial Times" - Business School Rankings.
W swoim przemówieniu Bronisław Komorowski podkreślał, że prywatne uczelnie są częścią transformacji oraz sukcesu polskiego szkolnictwa wyższego. - Ale polskie szkolnictwo wyższe stoi przed wyzwaniem i koniecznością głębokiej zmiany. Trzeba wspólnie zabiegać o to, by ilość przerodziła się w jakość, jakość uczelni i jakość studentów - mówił dalej prezydent.
Chwalił przy tym Akademię Leona Koźmińskiego , bo "jest dowodem na to, że polska uczelnia może być konkurencyjna wobec innych ośrodków akademickich na świecie".
I to ma być, zdaniem prezydenta Komorowskiego, jeden z celów naszych uczelni: zatrzymać młodych ludzi w kraju, dać im taką ofertę, żeby nie wyjeżdżali za granice, tylko wybierali studia w Polsce. A także aby przyciągały studentów zagranicznych.
Jak to osiągnąć? Łącząc różne uczelnie - sugerował prezydent. Jego zdaniem, to konsolidacja ośrodków silnych, publicznych i niepublicznych, może podnieść jakość naszego szkolnictwa wyższego.Tylko - czy środowisko akademickie jest na to gotowe ? - zastanawiał się Bronisław Komorowski".
- poniedziałek, 01 października 2012
-
Kandydat PiS na premiera prof. Piotr Gliński o edukacji
„Polska szkoła musi na nowo zacząć wychowywać. Natychmiast ukrócimy narastającą pod obecnymi rządami przemoc szkolną. Nauczyciel, który nie reaguje na przemoc wobec słabszych nie będzie pracował w polskiej szkole. Tam, gdzie to możliwe, przywrócimy stołówki, opiekę pielęgniarską i gabinety stomatologiczne. Braku dostępu do przedszkoli, czy likwidowanie małych szkół wiejskich rozwiążemy przy pomocy funduszy europejskich. Natychmiast należy rozpocząć poważne rozmowy ze związkowcami na temat racjonalizacji Karty nauczyciela”.
Oczywiście banały, bzdury i jedno istotne zagrożenie - czyli zrzucenie odpowiedzialności na nauczycieli za to, że uczniowie np. się biją
-
Była minister edukacji Katarzyna Hall za samorządami.
[Państwo rozdaje oświatę]
„Są samorządy, które mają i realizują lokalną strategię oświatową, świadomie dbają o jakość edukacji. Wiedzą, co w ich szkołach, na ich terenie, dla ich mieszkańców jest naprawdę ważne i potrzebne. Wiedzą też, co im przeszkadza, jakie dodatkowe możliwości byłyby przydatne. Projekt zmian ustawowych przedstawiony na Samorządowym Kongresie Oświaty
to właśnie katalog tych możliwości” - pisze Katarzyna Hall na portalu natemat.pl.
Była minister edukacji, dziś posłanka PO, przyznaje, że samorządy dla których „oświata to po prostu wydatek, który mógłby być mniejszy”. Ale jedyny problem, jaki w tym widzi, to nieracjonalne wydawanie pieniędzy.
„Pieniądze na oświatę z pewnością w wielu miejscach mogłyby być wydawane bardziej efektywnie. Szkoda, że pieniądze idą - zamiast na nagrody dla najlepszych nauczycieli - na dodatki wyrównawcze dla wszystkich, że są przeznaczane na ogrzewanie pustych pomieszczeń szkolnych - tak jest w wielu szkołach do połowy wypełnionych - zamiast na ciekawe zajęcia, rozwijające uzdolnienia uczniów”. I minister dodaje: „warto racjonalizować sieć szkolną!”.
Według Hall, trzeba samorządom dać wolność w zarządzaniu oświatą, ale trzeba też wymagać odpowiedzialności za osiągane efekty. I dalej: „Niekoniecznie regulować prawem i kontrolować każdy szczegół dotyczący sposobu organizacji pracy szkoły. Ale wymagać, aby edukacja naprawdę była dobra”.
Szanowna Pani Minister - to są pobożne życzenia!. I dzisiaj wymagamy od samorządów aby edukacja była „naprawdę dobra”. Tylko, że nie zawsze się to udaje. Pytanie brzmi - czy jeśli damy samorządom całkowitą wolność w sprawie edukacji, wykorzystają ją właściwie? A co jeśli mniej jest takich, które - jak Pani pisze „wiedzą, co w ich szkołach jest ważne”, a więcej takich, dla których „oświata to po prostu wydatek”?
- niedziela, 30 września 2012
-
Nauczyciel broni szkół niepublicznych
[Państwo rozdaje oświatę]
Szkoły oddane stowarzyszeniom - czasem to wyjście idealne. Mimo, że warunki i zarobki gorsze - napisał na Facebooku Piotr Januszek z Czerwieńska pod Zieloną Górą. Nie nie jest tak proste, jak by się mogło wydawać...
"Pracuję w Niepublicznej Szkole Podstawowej w Płotach (gmina Czerwieńsk k. Zielonej Góry). Świętujemy w tym roku 10. lecie istnienia szkoły i mamy co świętować. Naprawdę. Jako n. dypl. mam 0,5 etatu za 600,- ponieważ od dyrektora po sprzątaczki jesteśmy na KP (a nie KN) za "państwową" płacę minimalną. Mniej wypłacać nie wolno. Na dodatek niepełnoetatowi mają tzw. śmieciówki. Nie jest łatwo, ale jest godnie. W klasie 4. mam 9. uczniów, w piątej - szóstkę, a szóstej - piątkę. Jesteśmy wolni od wielu durnych działań wykonywanych dla zachowania pozorów w szkołach publicznych. Np. nie odbywamy socjalistycznych, niezgodnych z ustawą, kretyńskich" "szkoleniowych rad pedagogicznych". Gdy dziecko ma problem to nie powołujemy zespołu, tylko rozwiązujemy ten problem, ponieważ: 1) tu na wsi prawie każdy ma problemy; 2) jest nas za mało, by utworzyć tyle zespołów, ile jest dzieci. Nie mamy godzin "karcianych". Dorabiamy do pensji pisząc projekty, w ramach których pracujemy, oczywiście, dodatkowo. W szkole nie ma administracji - dyrektorka jest jednocześnie sekretarką i kadrową, a także asystentem księgowej (finanse prowadzi biuro rachunkowe). Szkoła pobiera, rzecz jasna, czesne, które wynosi 10,- zł/mies. i połowa rodziców nie płaci, ponieważ ich na to nie stać. Itd. itp. - im mniej państwa w życiu obywateli tym lepiej. Gminie też się "nie opłacała" ta szkoła, a nawet gdyby owa gmina stała się bogatsza to już szkoła nie ma szans na powrót do niej, jako organu prowadzącego. Pytanie: czy byłoby po co?"
- sobota, 29 września 2012
-
Nauczycielka z Leśniowic oskarża wójta
[Państwo rozdaje oświatę]
W sprawie Leśniowic tak komentuje pod tekstem na wyborcza.pl mieszkanka (mieszkaniec? nie wiem, bo wypowiedź anonimowa), pewnie nauczycielka z Leśniowic:
„ Szanowna Pani Redaktor, może zanim zacznie Pani rozpisywać się na temat "profesjonalizmu" samorządowych włodarzy dokładnie zapozna się z tematem? To, co wypisuje Pani na temat Wójta Gminy Leśniowice i jego działań to stek bzdur, mniemających nic wspólnego z prawdą. Proponuję ruszyć się zza biurka w Warszawie, przejechać w teren i porozmawiać z ludźmi. Pani zapewne jest bez różnicy czy szkoły finansowane przez państwo będą istniały czy nie, bo stać Panią na to by swoje własne dzieci oddać do dobrej prywatnej szkoły, bo ma Pani pieniądze, żeby za naukę w prywatnej szkole zapłacić m.in. z pisania takich artykulików.”
Szanowna Pani (Panie?) w zapalczywości, nie zauważyła Pani, że o „bohaterstwie” wójta z Leśniowic pisałam z ironią.
Pani komentarz dużo w sprawie wyjaśnia. Wierzę, że wójt mógł powiedzieć : „To ciekawa sytuacja, że rząd i sejm nie mogą sobie poradzić z Kartą Nauczyciela, a nasz samorząd mógł to zrobić." - bo podobną wypowiedź słyszałam z jego ust na Samorządowym Kongresie Oświaty.
Pozostałe jednak fakty wymagają sprawdzenia. Jak ten, jakoby wójt wypowiedział pracę kilku osobom z naruszeniem Kodeksu Pracy, po to żeby przyjąć do pracy innych nauczycieli oraz że osoby ze stowarzyszenia, które przejęło szkoły to po prostu pracownicy Urzędu Gminy .
Sprawdzę fakty, napiszemy o Leśniowicach.
To ważne, bo - jak komentuje mieszkanka gminy nie może być tak, że „realną władzą w Polsce nie jest władza ustawodawcza (Sejm), ani wykonawcza (Rząd na czele z Prezesem Rady Ministrów), jest nią za to pan wójt”.
Ktoś zna podobne przykłady?
-
Były burmistrz Jarocina za komercjalizacją szkół
[Państwo rozdaje oświatę]
- Nie traktujemy szkół jak firm, w których liczy się jedynie wynik finansowy. Mogliśmy zamknąć 8 szkół, dzieci wozić do większych z oddziałami na 36 uczniów. W zamian oddaliśmy szkoły stowarzyszeniom i dajemy im wsparcie - były burmistrz Jarocina Robert Kaźmierczak odpowiedział na mój artykuł na FB.
- Gmina nadal przeprowadzała poważne remonty, traktowała szkoły stowarzyszeniowe jak te, które prowadzi samorząd. Uczniów tych szkół obejmowała tymi samymi programami specjalnymi, które kierowane były do uczniów placówek gminnych. W tych działaniach dzięki ZNP mieliśmy kilkuletni nadzór kuratorium oświaty, MEN, NIK, prokuratury, a nawet w jednym przypadku CBA. Dziś traktuję naszą reformę oświaty jako przykład na to, że obywatele mogą poradzić sobie lepiej z tym, z czym nie radzi sobie władza publiczna - rządowa i samorządowa - na pisze Kaźmierczak na Facebooku
-
Pięć milionów uczniów, ponad pięćset tysięcy nauczycieli, 30 tys. obiektów i ok. 40 mld zł budżetu rocznie - oto zasoby przedsiębiorstwa o nazwie „oświata”. Ponieważ jednak to przedsiębiorstwo rozległe, coraz trudniej je nadzorować. Państwo więc z wolna odpuszcza. Pretekstem jest "samorządność". Pod tym właśnie pretekstem i z hasłem "gospodarujcie na swoim terenie" państwo lekką ręką rozdaje edukację oraz jej dobra. Rozdaje, czyli wyzbywa się odpowiedzialności za n
Aleksandra Pezda - Koniec Epoki Kredy
Aleksandra Pezda