Pod tekstem o grzybach wywiązała się dyskusja na temat, który od dawna różni użytkowników polszczyzny. Chodzi o biernik. Ma on formę dopełniacza (znalazłem grzyba) czy mianownika (znalazłem grzyb)?
Zanim o tym napiszę – kilka głosów z dyskusji:
• „Co innego psy, bo te w truflach nie gustują, a człowiekowi oddadzą o wiele więcej niż grzyba". Szanowny Autorze, grzyb jest rzeczownikiem nieżywotnym, rodzaju męskiego, tu występuje w liczbie pojedynczej, a więc: kogo?, co? oddadzą psy – oddadzą grzyb! No, chyba że nie oddadzą, to wtedy z pewnością grzyba.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
:D
I jeden telefon dziennie, w którym ktoś będzie podawał ich nazwiska w mianowniku...
Pluszowym misiem
To zależy od tego czy znalazłeś "grzyba" czy "grzyb".
I na dodatek, jak skończyłam grać w tenis, zjadłam arbuz, napiłam się szampan, dałam dolar napiwku barmanowi i prowadząc mój mercedes, pojechałam zatańczyć walc. Czyż nie brzmi wspaniale?
...a na deser zjadłam "torta" ...
Napić się - kogo? czego?
Zgoda, przepraszam, zatem zmieniam na wypiłam (kogo?co?kawę) szampan:)
Nie ma problemu. Po prostu ludzie nie znają przypadków.
Moim zdaniem przypadki mają służyć ludziom, nie ludzie przypadkom :-)
Ale z tego wychodzi lista i rowera.
Nie, bo tu uzus jest inny.
Najwyraźniej nie rozumiesz, co językoznawstwo (a nie użytkownicy języka, zwłaszcza będący na bakier z polszczyzną) rozumieją przez stwierdzenie, że "język żyje".
Tak, język się zmienia, ale to nie znaczy, że można do tego wora pchać każdy śmieć bye jak tylko dlatego, że komuś się nie chciało uczyć ani czytać książek. Zmienia się, ale według własnych, dobrze znanych prawideł. Tzn. niektórym znanych. Innym kompletnie nieznanych. Dlatego powinni słuchać, jak mówi mądrzejszy, a nie wymądrzać się.
Przechodzenie rzeczowników męskich nieosobowych (lub w innej klasyfikacji rzeczowych) z biernika w dopełniacz ma dwie przyczyny:
1. Tendencja upraszania języka; trzy rodzaje męskie w trzeciej osobie liczby pojedynczej to doprawdy nadmiar, ekonomizacja języka dąży do redukcji tej liczby i ograniczenia odmiany do formy osobowej/żywotnej.
2. W przypadku nazw rzeczy nadających się do jedzenia (picia) występuje dopełniacz cząstkowy, np. zjadłem kotlet (jeden cały), zjadłem kotleta (kawałek, nieokreśloną ilość). Zresztą tutaj w rodzaju żeńskim jest podobnie: wypiłem kawę (filiżankę), wypiłem kawy (trochę) itp.
A tak w ogóle, to wszystko bierze się z ruchomego szyku wyrazów w polszczyźnie. W wielu językach szyk jest ustalony: podmiot, orzeczenie, dopełnienie/okolicznik. A w Polsce - jak kto chce. Komar ugryzł Jasia, Jasia ugryzł komar - to dobre i tamto też. Może być też, choć rzadko, że to Jaś ugryzł komara. Albo nawet komara ugryzł Jaś. A teraz wyobraźmy sobie, że Jaś w bierniku pozostaje jako Jaś (jak w mianowniku) i tak samo komar. Komar ugryzł Jaś. Jaś ugryzł komar. Kto gryzł, a kto był gryziony?!!
Stąd końcówka fleksyjna -a, i wszystko staje się jasne. Bo Jaś i komar są żywotne, mogą np. gryźć. Ale już taki na przykład kotlet nie może zjeść Jasia, a odwrotnie jak najbardziej. Zatem sufiks -a w zdaniu "Jaś zjadł kotleta" jest zbędny - poza przypadkiem, kiedy chce się podkreślić, że Jaś kotleta zjadł kawałek, a resztę zostawił (p.2). Jednak wielu współczesnych Polaków powie właśnie tak, niezależnie ile kotleta zjadł Jaś. To jest właśnie ta tendencja upraszczania, o której mowa w p.1.
Zjadłam całego kotleta. I kropka. Puryści językowi zazwyczaj niestety nie mają słuchu językowego i języka ojczystego uczą się jak obcego: ze słownikiem w ręku. Nie zgrzytają im zęby, gdy mówią np. zjadłem kotlet, choć to zwyczajnie razi. Język żyje, czy to się panu podoba, czy nie. Nie tylko potoczny, również literacki.
Nie, wtórny analfabetyzm i lenistwo umysłowe większości nie oznacza, że "język żyje". Kierując się tą logiką należałoby uznać za poprawne np. takie formy, jak poszłem, bylim, zrobilim, którymi posługuje się całkiem spora część populacji. Dla mnie bardziej to zgrzyta niż poprawna forma zjadłem kotlet (jeden, cały).
Zgadzam się. „Życie języka” jako sprytna wymówka dla ułomności językowych jest zwyczajną próbą usprawiedliwiania wtórnego analfabetyzmu, prostactwa i braku wiedzy oraz umiejętności posługiwania się językiem polskim. Skrajny liberalizm językowy zniszczy nas szybko i skutecznie. To co może funkcjonować „pod strzechą”, nie powinno być uznawane za poprawne zwłaszcza w radiu, telewizji i prasie. Prywatnie możemy „chamieć”, ale normy językowe w sferze publicznej muszą być zachowane. Inaczej skończymy w językowym rynsztoku.
Zjedz ten kotlet/tego kotleta, pasztet, salceson, ten kartofelek/tego kartofelka, ten groszek, tego grzybka, korniszonka, śledzika, makaron, ananas/ananasa... Wychyl kieliszek, kufel, chodźmy na jednego, na spacer, na wyścig...
Mnie się zdaje, że rzeczowniki nieożywione, które w dopełniaczu mają końcówkę -a prędzej uzyskują ją też w bierniku, wyrazy z końcówką -u w dopełniaczu pozostają w bierniku nieodmienne.
Nie lubię kebabu, salcesonu, pasztetu, widzę kebab, salceson, pasztet.
Nikt nie dogania autobusa, tramwaja, rowera, pociąga i nie ogląda wyściga
A entomolodzy przypominają, że komary kłują, a nie gryzą :)
Komary tną albo rypią.
Przejdźmy do środka.
Mnie np. Zgrzytają zęby, gdy słyszę "zjadłem kotleta". To brzmi jakoś tak prostacko.
Ruchomy szyk wyrazów jest znacznie starszy niż polszczyzna, podobnie jak próba zaradzenia wynikającym z niego problemów przez zrównanie biernika z dopełniaczem zamiast mianownika. "Molit Isus Piłat" - i nie wiadomo, czy to Piłat Jezusa, czy Jezus Piłata prosi.
Twoje wyjaśnienie jest bardzo fajne, no ale jednak jest cała masa słów, które też odmieniają się w bierniku jak dopełniacz, a nie mogą Jasia ugryźć, jak choćby wymieniony w tekście papieros. Więc skąd się to bierze? Moim zdaniem to po prostu zwyczaj językowy, nie ma żadnych ścisłych reguł. Z tego powodu za prawidłową odmianę należy uznać taką (lub takie), która jest w powszechnym użyciu. Więc nie ma się co zżymać, jeśli bardzo wielu ludzi tak mówi, to po prostu taka forma powinna być uznana za dopuszczalną i tyle.
Zgadzam się, że słowniki i językoznawcy są potrzebni, bo każdy ma inny "słuch językowy" i nie można mu do końca ufać. Ale nie jest też tak, że raz ustalona reguła pozostaje w mocy na zawsze, bo język żyje i się zmienia. Zresztą widać w języku całą masę różnych głupot, wyjątków od reguł, nielogiczności, które wynikają właśnie z tego, jak kiedyś w przeszłości ludzie zaczęli z jakiegoś powodu mówić, np. upraszczając gramatykę czy wymowę.
W ramach czego?
I właściwie co by się stało, gdybyśmy tak mówili? Tego typu rzeczy to wyłącznie kwestia przyzwyczajenia.
Nie można. Powinien decydować uzus. Nikt nie mówi „wysłać lista”, wszyscy mówią „ wysłać maila”
czy przeczyczateł artykuŁ?
Idźmy dalej. Zjadłem (co?) podgrzybek, zjadłem (co?) wołowina, zjadłem (co?) ziemniak, po czym wypiłem (co?) woda.
No właśnie, pisała, pisała i nic z tego nie wynika. To można palić papierosa czy trzeba palić papieros? Bo z tego jej pisania wynikają dwie różne formy.