Mieszkanki Łaskarzewa już wiedziały, jak dbać o swoją niezależność, o coś więcej niż praca, spanie i jedzenie. Kim był człowiek, który im to dał, nie żądając nic w zamian?

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]

Zaczęło się bardzo zwyczajnie. Pewnego dnia Bogdan wrócił do wsi, w której się urodził i wychował, po trzydziestoparoletniej tułaczce gdzieś daleko od rodzinnych stron, dokąd wygnała go wojna. Zawsze w zakamarkach duszy myślał jednak o powrocie. Chodził do pracy w fabryce i rozmawiał z ludźmi. Wielu ze starszego pokolenia pamiętało go, gdy był dzieckiem, i dobrze wspominało jego rodzinę, szczególnym szacunkiem darząc rodziców, którzy w czasie ciężkich okupacyjnych lat pomagali sąsiadom, jak mogli, ratowali żydowskie rodziny i nosili jedzenie leśnym. A więc miał w zanadrzu dobre imię odziedziczone po zmarłych dawno rodzicach, miły, bezpośredni sposób bycia oraz dar zjednywania sobie innych.

Często siadał do koncertowego pianina kupionego podczas okupacji za kilka butelek wódki i płaszcz, który zdjął z grzbietu, bo nie mógł patrzeć na poniewierkę tak wspaniałego instrumentu, taszczonego na wozie drabiniastym obok wiader, garów, krzeseł. Grał, coś mruczał, coś komponował, wspominał lata, kiedy dyrygował prawie stuosobowym, kilkugłosowym chórem oraz kilkunastoosobową orkiestrą akompaniującą. Sam potrafił rozpisać melodie na chór i orkiestrę, nauczyć grać i śpiewać i z błyskami w oczach dyrygować.

Podczas rozmów i wspólnego odnawiania starych znajomości zrodził się pomysł zorganizowania chóru – ot, takie śpiewanie, którym można by było urozmaicić różne wiejskie uroczystości. Na efekty pracy dyrygenta nie trzeba było długo czekać.

Trzydzieści kilka gospodyń domowych z łatwością podzielił na trzy głosy. Regularne próby oraz nieme uwielbienie dla kogoś, kto chociaż na chwilę wyrwał zapracowane kobiety z domowego kieratu, rozbudziły nieznane dotąd emocje. Godziny spędzane na próbach, występy na gminnych uroczystościach, wyjazdy na zaproszenie do innych miejscowości z repertuarem ludowych utworów oraz piosenek zawsze dostosowanych do okoliczności występu uzmysłowiły im niezniszczalny cud ujrzenia nowego świata, wyjścia poza domowe zacisze. I chociaż zawsze z jednakową radością wracały do swoich domów, to śpiewanie było dla nich niepowtarzalną, świąteczną ozdobą codziennego życia. Dyrygent rozbudził w członkiniach chóru chęć sięgania w nieznane dotąd strefy, gdzieś, gdzie czają się piękno, kolor, wspólnota celu.

Chór Koła Gospodyń Wiejskich w Łaskarzewie, początek lat 70. Chór istnieje do dziś pod nazwą Serbianki. W ubiegłym roku obchodził 50-lecie istnienia
Chór Koła Gospodyń Wiejskich w Łaskarzewie, początek lat 70. Chór istnieje do dziś pod nazwą Serbianki. W ubiegłym roku obchodził 50-lecie istnienia Fot. Archiwum prywatne

Więź z dyrygentem

Do chóru dołączył wspaniały zespół muzyczny składający się z młodych chłopaków – synów i braci śpiewających kobiet, a brzdąkających coś na różnych instrumentach, którym zabrakło impulsu do rzetelnej nauki gry. A dyrygent rozpisał „nuty” – słowa, litery, obrazki dla każdego instrumentu – i pokazał, jak uczyć się prawdziwych nut. W krótkim czasie chłopcy stali się świetnym zespołem zapraszanym na zabawy i wesela, lecz zawsze byli gotowi do wyjazdu, aby towarzyszyć swoim matkom, siostrom i żonom podczas występu. Kobiety uszyły stroje wzorowane na tych, które były noszone przez ich prababki – kolorowe, pasiaste sukienki, białe bluzki i koronkowe fartuszki, a do tego sznury czerwonych korali. Nic więc dziwnego, że chór złożony z pięknie wystrojonych kobiet wywoływał burzę oklasków wszędzie, gdzie tylko się pojawiał ze swoim dyrygentem.

Uniesione brwi, podniesiona w geście uspokojenia rozszalałych emocją serc ręka gotowa do uczynienia znaku rozpoczęcia koncertu, błękitne, spokojne oczy i bielusieńka jak śnieg „bitelsowska” czupryna dodawały otuchy, nadawały powagi chwili, zamieniały zwykły, codzienny świat w kraj baśni z „kalinowego lasku”, „jesiennego deszczu”, „płynącej Wisełki”, „jadących Mazurów”… Miał dobre słowo dla każdej z chórzystek, nawet gdy fałszowały i nie mogły pojąć melodii swoich głosów, powtarzał z ogromną cierpliwością frazy, aż udawało im się je zapamiętać. Wytworzyło to pomiędzy dyrygentem a chórem nierozerwalną więź, która spajała niewielką społeczność tego zespołu i zarażała ochotą do podejmowania zadań na rzecz wiejskiego bytu mężów, kuzynów, braci, dzieci, a także zmieniające się miejscowe władze. Właśnie ten dyrygent samouk nauczył je inaczej patrzeć na otoczenie, zjednywać innych do wprowadzenia w czyn marzeń, cieszyć się z małych spraw i doznawać przyjemności z przebywania w gromadzie złączonej wspólnie wypracowanymi zadaniami.

Rozbudzona chęć poznania sprawiła, że organizowano wyjazdy do teatru, operetki – kobiety pierwszy raz w życiu zobaczyły scenę, aktorów, zaspokoiły potrzebę znalezienia się w innym świecie, choć z drugiej strony, jak mówią słowa piosenki napisane specjalnie dla tego chóru: „I powrócą znowu tam, gdzie ktoś w domu czeka nań, szepnie czasem miłe słowo, tam, gdzie każda jest królową”. Bo ich świat był właśnie tutaj, w tym miasteczku. One już wiedziały, jak dbać o swoją niezależność, o coś więcej niż praca, spanie i jedzenie, bo teraz już nie potrafiły obyć się bez prób, śpiewu, stroju, bez wyjazdu na koncert, bez parady. Tę drogę pokazał im właśnie dyrygent samouk stojący przed nimi z podniesionymi brwiami, czekający w napięciu na chwilę, gdy z prostych, wiejskich gardeł wydobędzie się melodia i harmonia z innego wymiaru, zalotnego, przewrotnego, minionego czasu pełnego wspomnień, a jednocześnie obudzonej ciekawości świata i tego wszystkiego, co zostało odkryte dzięki śpiewom, rozmowom, spotkaniom, występom. I śpiewały, zawsze niezawodne, szczęśliwe, roześmiane, potrafiące znieść wiele trudu, aby to robić: „Miasteczko pochwalę kochane, najpiękniejsze ze wszystkich miast”. Każdy ma takie miasteczko, jakąkolwiek by ono nosiło nazwę geograficzną, bo każdy chce być gdzieś przypisany, chce swojej ziemi, swojego kąta, swoich śmieci, swoich grobów i historii, nikt nie chce być niczyj, nieznany, niewiadomego pochodzenia, obcy.

Tu kobiety własnym staraniem przy pomocy swoich mężów, synów i braci zbudowały pierwszą świetlicę – taką drewnianą wiatę, aby również w deszczowy dzień mogły się spotykać na próbach chóru.

Co miał w sobie człowiek, który potrafił skupić wokół siebie ludzi o różnych poglądach i statusie społecznym? Czym imponował? Co dawał, nic w zamian nie żądając? Człowiek, który jako ochotnik walczył w polskim wojsku, broniąc ojczyzny przed najeźdźcą, który miał odwagę uciec spod obcego dowództwa zawłaszczającego polskie wojsko, wiedząc, że to rozstrzelanie, który do końca życia ukrywał swoją przeszłość nawet przed dziećmi, którego los ochronił, aby tak wiele zrobił dla innych.

Dyrygent samouk, założyciel chóru

Z biegiem lat wiata zmieniła się w zabudowaną, drewnianą świetlicę, dumnie zwaną Stodołą, służącą całej gminie jako miejsce spotkań, zabaw, gminnych uroczystości. Ale lata świetności amatorskiego śpiewaczego zespołu skończyły się wraz ze starością i chorobą dyrygenta. Zostały wspomnienia wspomagane zdjęciami i artykułami z lokalnej prasy, a także opasła kronika, w której żona dyrygenta spisała dobre i złe chwile spędzone na nauce, zabawie, śpiewaniu, wyjazdach na występy, realizowaniu marzeń, utarczkach z władzami… Pozostały dyplomy, złoty krzyż za zasługi, statuetka – Honorowy Obywatel Miasta.

Chyba jednak zostało o wiele więcej, bo teraz córki założycielek tamtego zespołu po prawie 20 latach wskrzeszają tamten czas, czas miniony, czas poznawania własnej wartości, własnej tożsamości na szlaku przetartym przez dyrygenta. Dyrygent miał pasję, która unosiła go po żmudnej codziennej pracy w biurze w krainę dźwięków zabarwionych kolorami tęczy, pachnących jak majowy wieczór przepleciony wieczornym dzwonem, razem z najpiękniejszymi ludzkimi duszami złączonymi tą samą pasją i jeszcze odkryciem cudownych chwil dawania radości albo skłonienia do zadumy innych, wśród których przebywali. Jedno jest pewne – dyrygent samouk na zawsze pozostanie założycielem chóru i zespołu muzycznego, niezapomnianym człowiekiem, który zmienił świadomość wspaniałych gospodyń wiejskich, sprawił, że uwierzyły w swoje zdolności i umiejętności według Mickiewiczowskiego wskazania: „Mierz siły na zamiary”. Bez wizerunku na billboardzie, występów w telewizji, bez nagranych płyt, w eleganckim garniturze, z lekko uniesioną gołębiobiałą głową, patrzący z wielką czułością na mające za chwilę rozpocząć śpiew chórzystki i niewielki zespół instrumentalny wiejskich chłopaków gotowych uderzyć w pierwszy akord.

***

Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.

Komentarze
Nie istnieje nic takiego, jak koncertowe pianino. Pianino to instrument ćwiczebny, koncertowy może być fortepian.
już oceniałe(a)ś
1
0