Przeklinam Pana i błogosławię - gdyby nie Pan, byłabym gęsią i wiodłabym łatwe życie, a tak, psiakrew, muszę się zastanawiać nad każdym czynem.

Pan – to Zbigniew Troczewski, słynny białostocki polonista, nauczyciel w kilku białostockich szkołach, m.in. Technikum Ekonomicznym i Liceum Humanistycznym. Pisząca – to jedna z uczennic. Zarzutów było więcej.

Niektórzy skarżyli się, że Troczewski „utrudniał” im życie – przez niego nie potrafią się w życiu rozpychać łokciami, kopać pod innymi dołków i tak dalej. Za to poszli w świat z takim kodeksem wpojonym przez Profesora, że nawet jak się czasem od niego odstąpić chciało, to... nie wypadało. Wstyd przed Profesorem byłby zbyt wielki.

A tęsknota za nim tak duża, że uczniowie wspominają go do dziś, choć od jego śmierci mija już prawie 40 lat.

Stało całe miasto

Mała drobna postać o rozwichrzonej fryzurze na wysłużonym rowerze – tak go wielu zapamiętało. Ciągle w pędzie, ciągle z rozwianym włosem. A włosy miał bujne, gęste, wiatr miał co rozwiewać. Uczniowie mówili o nim: duch, pęd i czupryna.

Przede wszystkim jednak: charyzma. Miękli przy nim najtwardsi. Każdy, kto miał coś na sumieniu, prędzej czy później się do tego przyznawał, zawstydzony, niepoganiany, sam z siebie. Przy Troczewskim nie dało się inaczej. Był jak wykrywacz kłamstw.

Nauczyciel starej daty, absolutnie zaangażowany w pracę, uwielbiający uczniów i uwielbiany przez nich.

– Mistrz. Nauczyciel empatii. Człowiek, który dał mi bogactwo wartości duchowych, z którego często czerpałam w dorosłym życiu. Dawały mi siłę życiową – napisze o nim po latach we wspomnieniu jedna z uczennic – Agnieszka Krystyna Małachowska.

Na pogrzebie „nauczyciela empatii” – 24 sierpnia 1980 roku – uczniów stawiły się nieprzebrane tłumy. Wychowanków podobno miał 15 tysięcy.

– Ogromny kondukt pogrzebowy schodził powoli z wysokiego wzgórza św. Rocha. A w dole, u stóp kościoła stało... całe miasto – wspominała w książce o profesorze Zuzanna Czajkowska. – Przyszli wszyscy. Jak monarchę, wielkiego przywódcę (a był nim rzeczywiście ten kruchy, zawsze skromny człowiek) żegnał Białystok Zbigniewa Troczewskiego.

Niesocjalistyczne wychowanie

Sam Troczewski białostoczaninem nie był. Urodzony – w Warszawie (1904) w rodzinie o tradycjach społecznikowsko-patriotyczno-powstańczych (powstańcem był dziadek). Wykształcony – we Lwowie na Uniwersytecie Jana Kazimierza, gdzie studiował literaturę i historię sztuki. Do Białegostoku trafia przed wojną, tu poznaje przyszłą żonę Eugenię (magister historii, pianistka).

Łączy dwie epoki: uczy przed wojną (Gimnazjum Żeńskie i Gimnazjum im. Zeligmana), uczy w konspiracji, uczy po wojnie, w rzeczywistości peerelowskiej (Gimnazjum i Liceum Handlowe, Państwowe Gimnazjum i Liceum Żeńskie, Technikum Geodezyjne).

Historia burzy stare życie, a on ciągle jest taki sam – jak źródło, constans, człowiek prawy i skromny.

To się nie podoba nowej władzy, gdy zaczyna się stalinowska nagonka, Troczewski ma kłopoty. Kontrargumenty są różne – ponoć raz wyraził antypaństwowe poglądy na lekcji gramatyki. I uczy niezgodnie z tym, czego oczekuje od nauczyciela władza.

– Zarzucono mu niesocjalistyczne wychowanie młodzieży, czego koronnym dowodem miał być fakt, że pięciu z siedmiu jego uczniów-maturzystów z 1948 roku wstąpiło do Seminarium Duchownego – wspominał jeden z jego uczniów – Henryk Czarniawski. W efekcie rok później Troczewskiemu zakazano uczenia w liceum. Zanim wróci do szkoły, tuła się po różnych miejscach – pracuje w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej, PCK, bibliotece. Prawo nauczania w szkołach przywrócono mu dopiero w 1956 roku.

Sąd nad dziełem

Henryk Czarniawski był uczniem Profesora rok – w Liceum Humanistycznym. Potem przez lata z nim korespondował (a po śmierci nauczyciela z jego żoną) i od czasu do czasu się z nim spotykał. Postać Troczewskiego była dla niego tak ważna, że pamięć o nim wraz z innymi uczniami pielęgnował w kolejnych latach. W 2005 roku – w 25 lat po śmierci Profesora napisał wspomnienie, które publikowaliśmy na łamach „Gazety Wyborczej”. A pięć lat później wraz z innymi uczniami wydał o nim książkę.

– Wzór szlachetności, umiłowania drugiego człowieka i Ojczyzny. Człowiek nieposzlakowanej uczciwości, otwarty na sprawy innych – pisał we wspomnieniu o Troczewskim.

Słynny filolog okazał się też eksperymentatorem w prowadzeniu zajęć, które uczniowie zapamiętali na lata. Nieustannie ich uaktywniał, podkręcał, motywował, uczył samodzielnego myślenia.

– W zasadzie nie prowadził wykładów, lecz „reżyserował” i ukierunkowywał nasze samodzielne poczynania. Słynne stały się ogólnoszkolne „procesy” literackie – np. romantyzm kontra pozytywizm, wypracowania na temat różnych aforyzmów czy zostawianie nas samych podczas ich pisania w klasie – wspominał na naszych łamach Czarniawski.

Nikt się nie odważył

A Agnieszka Krystyna Małachowska w piśmie „ W służbie Miłosierdzia”:

– Profesor Troczewski był romantykiem. Musieliśmy pisać piękne wypracowania np. na takie tematy: „Odbicie słońca w kałuży błota”, „Olbrzymi, którzy spadli ze szczudeł to karły”, albo „Im więcej dali ci nieba, tym więcej oddać im trzeba”. Obowiązywała zasada, że każdy uczeń, sam przy całej klasie, głośno czytał swoje wypracowanie domowe, czasem klasowe. Robił to siedząc przy stole, obok Pana Profesora, żeby mógł on „usłyszeć wpływ serca i duszy ucznia na wypracowanie”. Na klasówce podawał temat wypracowania i sam wychodził. Nikt nie odważył się sięgnąć po pomoc, choćby miał dostać dwóję.

Uczennica wspominała też, że mieszkanie Profesora przy ul. Krakowskiej 11, ze sporą biblioteką, otwarte było stale dla uczniów. Że podobno co najmniej kilku uczniom Profesor dofinansował studia. Że potrzebującemu uczniowi potrafił oddać swoje buty. Że biednym finansował wycieczki...

Białostoczanin XX wieku

Można pomyśleć: cóż za cukierkowy, wyidealizowany portret. Ale jednak coś niezwykłego musiało być w postaci Profesora, skoro po latach dawni uczniowie piszą o nim prace magisterskie i książki (m.in. zbiór wspomnień wydanych w 105. rocznicę urodzin – „Dr Zbigniew Troczewski jako nauczyciel szkół ekonomicznych w Białymstoku” pod redakcją Henryka Czarniawskiego, Anieli Mazur i Barbary Prokopczuk).

Skoro tworzą komitet budowy pomnika, finansują go i stawiają na cmentarzu św. Rocha. Skoro doprowadzają do nazwania w Białymstoku ulicy jego imieniem.

I skoro dwie dekady po jego śmierci zgłaszają go do Plebiscytu Wyborczej „Białostoczanin XX wieku”. I tak intensywnie głosują, że na 50 bohaterów plebiscytu Profesor zajmuje 16. miejsce (i jako jedyny, poza Kaczorowskim, wśród zgłoszonych przez czytelników przebije się tak wysoko). Wtedy też drukowaliśmy wspomnienie o Profesorze autorstwa Wandy Kozakiewicz. To ona wspominała o zamieszczonym wyżej liście uczennicy do Troczewskiego, o jego zasługach, niezwykłym wpływie na młodzież. I o tym, że jego działalność nie ograniczała się tylko do pracy z młodymi. Drugą pasją było krajoznawstwo.

– Opracował wiele szlaków turystycznych województwa. Był autorem szeregu wydawnictw krajoznawczych. Jako jeden z głównych wykładowców z dziedziny historii sztuki, architektury, zabytków oraz wiedzy o mieście i regionie wykształcił setki organizatorów turystyki, kierowników wycieczek szkolnych, społecznych opiekunów zabytków przyrody – wspominała uczennica.

Jak kółko różańcowe

A przecież była jeszcze fotografia (Troczewski założył Białostockie Towarzystwo Fotograficzne) i teatr. Uczył młodzież miłości do teatru, pisał recenzje teatralne, zaraz po wojnie napisał słuchowisko radiowe. W latach 1947-51 miał w życiu epizod kierownika literackiego Teatru Dramatycznego. Do teatru też prowadził uczniów, o teatrze z nimi rozmawiał, przygotowywał sztuki, i to takie z górnej półki: „Kordiana”, „Antygonę”, a nawet „Pana Tadeusza”. Czasem jechał z młodzieżą do teatru w Warszawie. Wtedy prolog przed spektaklem wygłaszał już w pociągu.

Wiesława Hajduk, bibliotekarka w białostockiej handlówce, gdzie Troczewski pracował jako polonista, wspominała przy okazji zjazdy absolwentów z okazji 105-lecia istnienia szkoły:

– W latach 60. polskiego uczył tu Zbigniew Troczewski, nieszablonowy nauczyciel, zapalony rowerzysta, autor przewodnika po Białymstoku. Jego znakiem rozpoznawczym była rozwiana czupryna i ogromna życzliwość do ludzi. Gdy ktoś miał jakiś problem, przesyłał mu pokrzepiający liścik. Po jego śmierci Stanisław Wakuliński zrobił na zamówienie jego popiersie. Umieściłam je w kąciku czytelni, a nasze absolwentki zaraz ustawiły przed nim krzesełka. I dalej wspominać! Wyglądały zupełnie jak kółko różańcowe.

Od 12 kwietnia do 15 września 2019 r. czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca; ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali. Nadesłane prace wezmą udział w akcji pod hasłem „Nauczyciel na całe życie”.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
Za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto;
Za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto;
Za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.

Komentarze
Piękna opowieść, aż dziw bierze, że tak światły człowiek przetrwał w rasistowskim i kołtuńskim Białymstoku.
już oceniałe(a)ś
16
0