Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Jeśli miałabym wyobrażenie, że jest tutaj otoczony pamięcią, jak na zasłużonego lublinianina przystało, musiałabym je szybko porzucić. Nawet Wikipedia pod hasłem „Lublin”, w sekcji poświęconej architektom związanym z miastem i urodzonym tu sławnym ludziom, nie wymienia jego nazwiska. Cóż, w Warszawie jeszcze dziesięć lat wcześniej było niewiele lepiej. Gdy pracowałam nad pierwszą książką, „Stacja Muranów”, Internet też milczał o obu twórcach, poza wąskim kręgiem historyków sztuki prawie nikt nie pamiętał o Lachertowej koncepcji osiedla-pomnika z gruzów getta, a co dopiero o przedwojennych perypetiach spółki autorskiej Lachert – Szanajca. Teraz otwiera się wystawy, kręci filmy, nawet na portalach nieruchomościowych właściciele nie omieszkają wspomnieć, że kamienicę, w której sprzedają mieszkanie, projektowali właśnie ci dwaj architekci.
Mimo wszystko jednak stolica, do której Szanajca przeniósł się zaraz po maturze, odnotowała jego istnienie, i to jeszcze w czasach PRL-u. Ma ulicę na Pradze, niedaleko zoo, i pomnik-popiersie, odlew z żelaza na podstawie wizerunku wyrzeźbionego podczas wojny przez przyjaciela. Zważywszy na nierozłączność tych dwóch, powinna być to ich wspólna ulica, ale można przypuszczać, że powojenne zaangażowanie Lacherta po stronie komunistycznej władzy przekreśliło szanse na ich połączenie po śmierci Bohdana. Przeżył Józefa o prawie pół wieku.
Na mapie rodzinnego miasta Szanajcy próżno szukać wzmianki o którymkolwiek z nich. Jedynym materialnym dowodem na to, że istnieli i działali również tutaj, jest gmach Banku Gospodarstwa Krajowego przy głównej ulicy – Krakowskim Przedmieściu, pod numerem 64. Modelowy przykład funkcjonalizmu, z 24-osiową fasadą z różowego piaskowca o wertykalnych, klasycyzujących podziałach, przypominającą nieco tę w Alejach Jerozolimskich w Warszawie autorstwa Rudolfa Świerczyńskiego – profesora, u którego Szanajca robił dyplom na Politechnice Warszawskiej. Lubelska siedziba banku powstała nieco wcześniej – Lachert i Szanajca zaprojektowali go wspólnie z kolegą Jerzym Pańkowskim. Dziś mieści się tam Bank Pekao SA.
Miał być jeszcze kinoteatr – jego projekt, datowany na 1932 rok, autorstwa Lacherta do spółki z Szanajcą, znajduje się w zbiorach wrocławskiego Muzeum Architektury. Nazwa: „Era”. Kinoteatr widmo, bo miejskie kroniki milczą na jego temat, choć kinoteatry stanowiły wówczas popularne miejsce rozrywki. Jak pisze Marta Denys, autorka książki „Lublin między wojnami. Opowieść o życiu miasta 1918-1939”, nie tylko wyświetlano w nich filmy, ale również organizowano rewie, bale dobroczynne, wiece polityczne, pokazy boksu i zapasów. Zapotrzebowanie na nowe przybytki tego typu na pewno więc istniało. Dziwna jest tylko lokalizacja – zbieg ulic Przemysłowej i Kąpielowej, w dość zaniedbanej części miasta, mieszczącej głównie małe zakłady przemysłowe i XIX-wieczne kamienice. Eleganckie kinoteatry mieściły się w ścisłym centrum – Apollo przy Szpitalnej, Corso przy Radziwiłłowskiej, Rialto przy Jezuickiej. Modernistyczne budynki także powstawały w innej części miasta, głównie przy ulicy Okopowej. Zleceniodawca, który planował taką inwestycję, musiał być odważnym człowiekiem. Może była to próba nadania nowego charakteru typowo przemysłowemu rejonowi, ożywienia go kulturalnie?
Zagadek od początku więcej niż odpowiedzi. Przed przyjazdem kontaktowałam się z Archiwum Państwowym w Lublinie. Nic nie znalazłam – ani aktu urodzenia, ani informacji o miejscu pochówku. Skoro żywi nie wiedzą, może podpowiedzą zmarli? W internetowym portalu Nieobecni.com odnajduję Anastazję Szanajca, której data śmierci – 3 listopada 1883 roku – sugeruje, że mogła być babką albo prababką Józefa i została pochowana w Lublinie przy ulicy Lipowej. Data urodzin na zdjęciu jest zbyt zamazana. Krążę po cmentarzu rzymskokatolickim z nadzieją, że natrafię na oryginał; po godzinie bezskutecznych poszukiwań łamię się i zmierzam do kancelarii po drugiej stronie ulicy. Dozorca na dźwięk nazwiska kręci głową. Gdyby chodziło o Szaniawskiego, skierowałby mnie do Alei Zasłużonych, ale Szanajca? Pokazuję wydruk fotografii z internetu, grób ozdobiony charakterystycznym daszkiem.
– To nie u nas – wyrokuje mężczyzna po dłuższym wpatrywaniu się w zdjęcie. – Raczej obok, na wojskowym, czyli komunalnym. Nie jest duży, może pani znajdzie.
Grób okazuje się grobowcem rodzinnym. Obok Anastazji pochowano w nim jeszcze Wincenta Szanajcę, syna Stanisława, zmarłego w 1900 roku, najprawdopodobniej jej męża, oraz Henryka (data śmierci: grudzień 1879). Wincenty pochodził z Biłgoraja i był referentem. Niespodzianką jest natomiast nazwisko panieńskie Anastazji: Bildsztajn.
Grobu Józefa Szanajcy nie ma.
Działam więc nadal intuicyjnie, pierwsze kroki kieruję do miejscowego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich. Brama przy ulicy Grodzkiej, obszerna, ciemna sień, wspinam się schodami na piętro. Otwiera kobieta (niestety, nie zapytałam o personalia). Hasło „Szanajca” nic jej nie mówi, idzie do drugiego pokoju po wykaz architektów – członków stowarzyszenia. Brak w spisie. Konsultuje się z kolegami – sądząc po płynących z głębi biura odpowiedziach także im postać Józefa jest całkowicie obca. Na koniec przekierowują mnie do profesora Jerzego Żywickiego, historyka sztuki zajmującego się biografiami miejscowych architektów, który powinien wiedzieć wszystko. Dzwonię od razu, ale nawet profesor Żywicki Szanajcy w pierwszej chwili nie kojarzy, a na pewno nie potrafi nic więcej powiedzieć o jego lubelskiej przeszłości. Zostaję odesłana pod kolejny adres. Tym razem do Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN. „Oni wiedzą wszystko, gromadzą materiały z historii miasta – zapewnia profesor. – Coś na pewno pani znajdzie”.
I ma rację.
Joanna Zętar i Tadeusz Przystojecki odnajdują w ciągu kilkunastu minut akt urodzenia Józefa z 1902 roku. Pisany cyrylicą, bo przecież Lublin był w tamtym okresie częścią Królestwa Kongresowego. Do gromadzenia informacji o rodzinie Szanajców przydaje się znajomość języka rosyjskiego. Dowiaduję się więc, że 2 czerwca tegoż roku o czwartej po południu w miejskiej kancelarii parafialnej stawił się Ludwik Szanajca, lat 37, właściciel lubelskiej apteki. Zgłosił do rejestru dziecię płci męskiej, oznajmiając, że „urodziło się 4 marca tego samego roku o godzinie dziesiątej wieczorem z niego i jego prawowitej żony Marii Szczurkowskiej, wówczas 21-jednoletniej. Świadkami spisania aktu urodzenia byli: emeryt z Lublina, niejaki Franciszek Słosznicki, oraz Mikołaj Szczurkowski, 71-letni obszarnik z Łopiennika – najpewniej teść lub ojciec teścia, bo z tej miejscowości pochodziła Maria. Zofia Gunaris, historyczka sztuki, która kierowała działem architektury międzywojennej we wrocławskim Muzeum Architektury i zorganizowała jedyną do niedawna wystawę prac Lacherta i Szanajcy, a także opracowała do niej katalog, pokaże mi później kartkę pocztową otrzymaną od Bohdana Lacherta w styczniu 1983 roku. „Podaję sprawdzoną datę urodzenia Józefa Szanajcy – 17 marca 1902 roku w Lublinie. Przepraszam za mylną informację podaną przez telefon” – napisał architekt. Wszystko się zgadza; to różnica między kalendarzem rzymskokatolickim a prawosławnym, w jakim lubelska kancelaria pod zaborem rosyjskim zapisywała daty. Dziecko przyjmie chrzest 15 czerwca tego samego roku.
Szukamy jeszcze Anastazji Bildsztajn i innych osób o tym nazwisku – bez skutku. Pisownia najprawdopodobniej była fonetyczna, więc równie dobrze mogło brzmieć Goldsztajn. Trudno na jego podstawie przesądzać o żydowskich przodkach Józefa – w grę równie dobrze mogły wchodzić tropy niemieckie.
Za pociągnięciem jednej nitki ujawniają się kolejne. W Bramie Grodzkiej znają istotnie wszystkich. Dostaję kontakt do doktora Andrzeja Wróbla z Uniwersytetu Medycznego, który zajmuje się historią lubelskiego aptekarstwa. Potwierdza mailowo, że w 1901 roku Ludwik Szanajca był właścicielem apteki na rynku pod numerem drugim. W dokumentach jako decydent widnieje Samuel Herzberg. Bardzo prawdopodobne, że byli przez jakiś czas wspólnikami, bo w biogramie jednego z członków korporacji akademickiej Lechicja znajduje się wzmianka, że pracował w zakładzie należącym do obu właścicieli. Apteki nie mogę jednak obejrzeć, bo zlikwidowano ją w latach 50. Była wówczas nadal prywatną inicjatywą – prowadziła ją Henryka Członkowska, odkupiwszy od następców Szanajcy, którym sprzedał biznes. Po sąsiedzku, przy ulicy Bramowej, otwarto inną, państwową, należącą do zrzeszenia Cefarmu, która działa zresztą w tym miejscu do dziś.
Paweł Szanajca, wnuk Jana, brata Józefa, z którym będę rozmawiać już w Warszawie, pamięta mgliście, że o jego pradziadku mówiono jako o maszyniście Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, co oznaczałoby, że Ludwik musiał sprzedać biznes i zająć się czymś innym. Pamięta też opowieści ojca, Jerzego, również architekta, o babci Marii, która długo po wojnie czekała na powrót pierwszego syna w willi zaprojektowanej przez niego na Saskiej Kępie w Warszawie przy ulicy Czeskiej.
Tam pozostałości po spółce autorskiej Lachert – Szanajca jest znacznie więcej. W Lublinie kieruję kroki pod jeszcze jeden budynek. To stary, neogotycki gmach z czerwonej cegły przy ulicy Bernardyńskiej, dwa kroki od miejsca, gdzie zatrzymałam się na nocleg. Dziś Zespół Szkół Ekonomicznych, za czasów młodości Józefa Szanajcy – gimnazjum Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców Miasta Lublina. W mieście mówi się o niej po prostu – Szkoła Vetterów, zasłużona, pierwsza szkoła w Królestwie Kongresowym, w której wprowadzono język polski jako wykładowy, chlubiąca się 150-letnią historią. Założyli ją lubelscy rzemieślnicy i kupcy przy wybitnym wsparciu braci Augusta i Juliusza Vetterów, właścicieli największego browaru na Lubelszczyźnie. Pracownica sekretariatu potwierdza, że Józef Szanajca ukończył szkołę w 1919 roku. Odczytuje: „architekt, zamordowany przez Niemców”, ale wglądu w dokumenty nie dostanę. Trzeba pisać pismo do dyrekcji.
Razem z moją wydawczynią, Moniką Sznajderman, jedziemy jeszcze samochodem pod Lublin, w miejsce, z którego we wrześniu 1939 roku Szanajca wyruszył w swoją ostatnią drogę – zabierając się z wojskiem generała Andersa. To Ciechanki, wieś w powiecie łęczyńskim, oddalone od miasta o 24 kilometry. Związane mocniej z rodziną Lachertów, ale przyjaciel Bohdana był tutaj częstym gościem, zwłaszcza w letnich miesiącach. Dwór, do którego wprowadzili się w 1924 roku, był pierwszym zrealizowanym projektem Bohdana, przygotowywanym z pomocą Józefa. Stoi do dziś. Na dachu zrudziała, stara blacha, na ścianach łuszczący się tynk, w obejściu graty. Pełno szmat, jakichś sprzętów, między tym wszystkim kręcą się przybrudzone dzieci. Bieda. Z domu wychodzi kobieta, ma może 30 lat, ale wygląda na znacznie więcej. Mówi, że jej babka była pokojówką Lachertów.
– Mieszkam tutaj od zawsze – opowiada. – Miałam dwa lata, jak ojciec, który pracował w Państwowym Ośrodku Maszynowym, dostał mieszkanie służbowe. W dawnym dworze. Teraz dzielą go trzy rodziny. Poddasze nie nadaje się już do niczego, jest zrujnowane, sufit przecieka. Ten, kto kupi, będzie miał trudne zadanie. Trzeba wariata z workiem pieniędzy.
Po Państwowym Ośrodku Maszynowym zostało kilka zrujnowanych budynków gospodarczych. Powybijane okna, śmieci w trawie. Od domu, wśród tego, co kiedyś było ogrodem, biegnie ścieżka nad zarośnięty staw.
Z trudem można wyobrazić sobie, jak w połowie września Józef Szanajca, którego nie przyjęto do wojska z powodu słabego zdrowia (nosił gorset ortopedyczny i cierpiał na częste bóle głowy), wsiada tutaj na podjeździe przed gankiem razem z generałem Andersem do swojej sportowej tatry z uchylanym dachem. Z Bohdanem się nie pożegna, ten dotrze do dworu, pękającego w szwach od uciekinierów z Warszawy, dopiero później. Nie spotkają się już. W nocy, najprawdopodobniej z 24 na 25 września 1939 roku, na wiejskiej drodze między Płazowem a Tomaszowem Lubelskim, gdy będzie wiózł swoim autem rotmistrza nazwiskiem Deżakowski, jadącego z rozkazem, zaczajony w ciemności Ukrainiec puści serię z karabinu prosto w czoło kierowcy. Pasażer przeżyje. Bohdan Lachert odwiedzi Płazów dwa lata później, gdy z opóźnieniem dowie się o śmierci przyjaciela. Odszuka rotmistrza Deżakowskiego, wypyta go o szczegóły ostatniej drogi, odbierze rzeczy osobiste Szanajcy i odwiedzi grób.
Majątek w Ciechankach przekaże literatom na dom pracy twórczej i wypoczynku, wyprzedzając konfiskatę i parcelację. Potem budynek zostanie przerobiony na siedzibę Związku Pocztowców, przez chwilę będzie w nim działać wiejski dom kultury, aż trafi pod zarząd Państwowego Ośrodka Maszynowego. W maju 1959 roku odwiedzi go brat Bohdana, Zygmunt.
„Ogarnęło mnie przerażenie – zanotuje w pamiętniku. – Piękne drzewa, wiekowe lipy w alei wjazdowej wycięte. Na polach pełno posklecanych ubogich chałup rozrzuconych bezładnie. Wszystkie łany poszatkowane na drobne kawałki, pełne dróżek i miedz. Uprawa okropna, nędzne zboża, pełne chwastów, niezaorane kawałki, spóźnione sadzenie kartofli. (…) Wszędzie bałagan, nieporządek i brud. (…) Park przestał właściwie istnieć”.
Teraz, zimą 2014 roku, wśród szarzyzny i błota, jest jeszcze gorzej. Wyjeżdżam z uczuciem przygnębienia.
Dodatkowe informacje pojawiają się już później. Dzięki specjalistom z Bramy Grodzkiej dowiem się, że tableau maturalne w Szkole Vetterów zawiera zdjęcie Józefa, a indeks absolwentów zawiera adnotację, że zginął pod Bełżcem w 1939 roku. Też niezupełnie precyzyjną. Prezes Oddziału Warszawskiego PTTK Jacek Trzoch ustali, że został pochowany w Rudzie Różanieckiej we wspólnym grobie, a potem przeniesiony do Zamościa, na cmentarz Rotunda (kwatera I, rząd B, mogiła 8) – do zbiorowej mogiły żołnierzy Wojska Polskiego poległych na Zamojszczyźnie w kampanii wrześniowej w 1939 roku. Tam leży do dziś – poszukiwania na lubelskim cmentarzu przy Lipowej nie mogły skończyć się sukcesem.
Dwa lata temu przy okazji prac nad poprawą wyglądu Rotundy miasto Zamość zapowiedziało, że ufunduje Szanajcy tablicę pamiątkową. Lublin wciąż się do niego nie przyznaje.
* Beata Chomątowska jest autorką książki „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”, Wydawnictwo Czarne, 2014
Wszystkie komentarze