Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Tomasz Pietrasiewicz – reżyser teatralny i animator kultury, działacz opozycji w PRL-u, wydawca, absolwent Wydziału Fizyki UMCS. Twórca i dyrektor Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN, samorządowej instytucji kultury działającej w Lublinie od 1992 r. Ze względu na swoją siedzibę – Bramę Grodzką, prowadzącą do nieistniejącego dziś Miasta Żydowskiego – teatr zaczął odkrywać i ocalać pamięć o tym miejscu. W przestrzeni wokół Bramy Teatr NN zrealizował wiele działań artystycznych odkrywających pamięć o przeszłości, ale też będących opłakiwaniem ofiar Zagłady. W 2015 r. rozpoczął projekt „Lublin 43 tysiące”, który obejmuje przeszukiwanie archiwów i docieranie do materiałów dokumentalnych związanych z zamordowanymi mieszkańcami Miasta Żydowskiego
TOMASZ PIETRASIEWICZ:O nauczycielach z dzieciństwa. O przyjaciołach z późniejszych lat, wykładowcach akademickich. Oni właśnie przychodzą mi do głowy, kiedy zadaję sobie pytanie, kto jest dla mnie ważny. Jeden z nich, Władysław Panas, profesor KUL-u, stał się nawet moim mistrzem i przyjacielem w jednej osobie. Ważny też był prof. Zbigniew Hołda z UMCS, wybitny prawnik związany z Helsińską Fundacją Obrony Praw Człowieka, oraz prof. Elżbieta Wolicka, historyk sztuki z KUL-u.
Gdybym dziś miał tworzyć panteon bohaterów Niepodległej, to na szczycie znaleźliby się właśnie nauczyciele, a szczególnie ci z czasów wojny. Podczas II wojny światowej tysiące z nich zaangażowało się w tajne nauczanie – konspiracyjny system oświaty był ważnym filarem Państwa Podziemnego. W czasie okupacji zginęło ich kilkanaście tysięcy, nierzadko miało to związek z zaangażowaniem w tajne nauczanie. Samoorganizację społeczeństwa w dużej mierze umożliwili właśnie nauczyciele. Zadbali o to, aby młode pokolenie, które wchodziło w czas wojny, dostało porządną edukację.
– O tajnym nauczaniu więcej słyszałem w czasach PRL-u niż w wolnej Polsce. Jest bardzo piękna lubelska historia związana z profesorem KUL-u Mieczysławem Popławskim, który był filologiem klasycznym i historykiem starożytności. W czasie wojny prowadził w Lublinie tajne komplety. Pisze o tym Anna Kamieńska w zapomnianej dziś książce „Rozmowy z profesorem Daleczko”. W zbeletryzowanej formie opowiedziała o swoim nauczycielu. W książce zamieściła prostą, ale wymowną dedykację: „Nauczycielom czasów wojny i okupacji”. Książka opowiada o tajnych kompletach w Lublinie, na których młodzi ludzie poznawali kulturę starożytnej Grecji i Rzymu. Wokół okupacyjna noc, a oni uczą się o cywilizacji Grecji i Rzymu. O pięknie klasycznej architektury, o filozofii…
– Tajne nauczanie było rodzajem obrony przed barbarzyństwem, które zalało świat, a jednocześnie przejawem duchowej dzielności i niezależności uczniów i nauczycieli w tym ciemnym czasie. W tamtych nauczycielach była niezłomna wiara w kulturę, w moc wolnego słowa. W momentach kluczowych dla losów Polski wolne słowo odgrywało zawsze bardzo ważną rolę.
W roku 2008 Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN przejął i uratował od zniszczenia starą drukarnię. Szybko się okazało, że wiąże się z nią dramatyczna historia, która wydarzyła się tuż przed końcem okupacji. Czternastu pracujących tu drukarzy na skutek donosu zostało aresztowanych przez Niemców za drukowanie podziemnych gazetek. Wszystkich rozstrzelano. Za druk wolnego słowa zapłacili najwyższą cenę.
Uznałem, że w tym miejscu najwłaściwszą formą ich upamiętnienie będzie wystawa poświęcona narodzinom niezależnego ruchu wydawniczego w Lublinie w 1976 roku. Nazwałem ją „Siła wolnego słowa”. To opowieść o tych, którzy kontynuowali w czasie komunizmu misję zabitych drukarzy. W latach 70., omijając cenzurę, wolne słowo przygotowało nas do wybuchu „Solidarności”. Wszyscy tworzący podziemie wydawnicze (w tym kolporterzy!) są również moimi bohaterami.
W ramach tej wystawy chciałbym stworzyć specjalny program poświęcony nauczycielom tajnego nauczania. Trzeba wydobyć z zapomnienia te wszystkie historie i je pokazać. Nauczycielom czasu wojny należy się chwała. Ich dziełu trzeba nadać odpowiednią rangę w historii. Warto też ustanowić Dzień Nauczyciela Tajnego Nauczania.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Ostatnia z Polonii w Breslau. Nigdy nie chciała rozmawiać o tym, co się działo, gdy weszli Rosjanie. "To było potworne"
– Tak, on ich inspirował. Janusz Krupski, Piotr Jegliński, Janusz Bazydło i Bogdan Borusewicz byli wówczas studentami historii, młodymi ludźmi, którzy nie chcieli pozostać bierni wobec komunistycznej władzy. Woleli walczyć z systemem, wywołać powstanie. Natomiast profesor Bartoszewski wskazał im inną drogę. Opowiadał o fenomenie Polskiego Państwa Podziemnego i o konspiracji, w której powstawało tysiące podziemnych gazetek. Czegoś takiego nie było nigdzie w Europie.
I to było przełomowe dla ich myślenia o tym, co można zrobić tu i teraz. Nie będziemy strzelać, zabijać komunistów, ale damy ludziom możliwość przeczytania wolnych słów, poznania prawdziwej historii. I znów cała opowieść zaczyna się od nauczyciela, mistrza. Obok podziemnych wydawnictw tworzyła się niezależna edukacja, działało Towarzystwo Kursów Naukowych. To były jawne wykłady w domach, odważna forma działania opozycyjnego.
– W ciągu tych 100 lat miasto rozsadzała wielka energia jego mieszkańców, chęć stania się wolnymi ludźmi. Tu czuło się ducha wolności! Takie spojrzenie na historię miasta może być dobrym pretekstem do dyskusji o wolności politycznej, osobistej, artystycznej, o wolności słowa i cenzurze. O zakłamywaniu prawdy przez propagandę.
– Bo to fundament, na którym zbudowaliśmy Niepodległą. Dzięki temu, co wydarzyło się w tamtym czasie, przetrwaliśmy trudne lata okupacji niemieckiej, a potem stalinizm i PRL. Nasza lubelska opowieść o XX-leciu jest opowieścią o ludziach, których aktywność przenikał autentyczny duch wolności. To dzięki niemu mieli parę i ciśnienie do tego, żeby realizować marzenia i zmieniać świat.
Po odzyskaniu niepodległości kraj potrzebował ludzi gotowych do podjęcia wielkiego wysiłku odbudowy państwa. Dla Lublina szczególnym symbolem odradzającej się Polski są trzej genialni twórcy stąd pochodzący: poeta Józef Czechowicz (1903-39), konstruktor samolotów Zygmunt Puławski (1901-31) i architekt Józef Szanajca (1902-39). Nigdy wcześniej i później w naszym mieście nie zdarzyła się konstelacja osób obdarzonych tak wielkimi talentami. Wszyscy oni wchodzili w dojrzałość w chwili, kiedy wybuchła niepodległość. Kiedy trzeba było bronić Polski z karabinem w ręku, zdali ten egzamin.
Ale w naszej opowieści nie to jest najważniejsze. XX-lecie międzywojenne niosło ze sobą przestrzeń wolności, którą dało odzyskanie niepodległości. To w tej przestrzeni wolności, w wolnym kraju, mogli rozwinąć skrzydła i osiągnąć apogeum możliwości twórczych. Chcemy opowiadać o tym, co się staje z ludźmi, kiedy zaczynają oddychać wolnością. Gdy się czyta ich życiorysy, to widać, że mamy do czynienia z niezwykle utalentowanymi, ale też bardzo normalnymi ludźmi. Czechowicz był nauczycielem, pracował w szkole specjalnej. Bardzo mocno angażował się w życie szkoły. Kiedy sztampowo myślimy o niepodległości, zazwyczaj widzimy herosów w mundurach, tych, którzy byli na pierwszej linii frontu. Oczywiście zawdzięczamy im wiele, ale nie zapominajmy o bohaterach codzienności. To zwykli ludzie zdecydowali o przetrwaniu Polski w ciągu tych 100 lat. I dlatego konkurs „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości” może nam pokazać nowe oblicze najnowszej historii. Każdy może poszukać w swojej rodzinie, w swoim środowisku osób, które, choć nie były znane szerszej opinii publicznej, to dla nas są bohaterami Niepodległej. Bo w codzienności i zaangażowaniu wielu zwykłych ludzi wykreowała się Niepodległa.
– Ma związek z naszą lubelską legendą, która zrodziła się w lipcu 1980 roku, kiedy strajkujący kolejarze przyspawali lokomotywę do szyn. Lokomotywa jest zatem symbolem lubelskiego strajku, po którym fala protestów rozlała się na całą Polskę, a wszystko zakończyło się powstaniem „Solidarności”. Jeśli lokomotywa, to oczywiście para. To wszystko ładnie się ze sobą łączy. Jestem z pokolenia, które pamięta, że nazywając kogoś pełnym energii, mówiło się, że ma parę. Czuję, że ludzie niepodległości, o których opowiadamy, właśnie coś takiego mieli. Zresztą lokomotywa to jednocześnie symbol nowoczesności, która rodziła się w XX-leciu. A nasza „Pa.Ra” od strony graficznej nawiązuje do poetyki awangardy z tamtego okresu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: O OŚRODKU "BRAMA GRODZKA - TEATR NN"
– Powinniśmy unikać patosu. No i pamiętajmy o naszych nauczycielach, ich wkładzie w Niepodległą.
– Dla mnie niezłomni są ludzie, którzy z pełną świadomością osobistego ryzyka, jakie niosło ze sobą wejście w nową rzeczywistość, odbudowywali Polskę po kataklizmie wojny. Nie wycofali się. Nie uciekli od odpowiedzialności za Polskę. Byli nadal architektami, inżynierami, nauczycielami. Starali się przekazać młodym ludziom system wartości wyniesiony z niepodległej Polski. Bez tego nie byłoby pokolenia „Solidarności”. Jestem niezmiernie wdzięczny Zbigniewowi Herbertowi za to, że zaraz po zakończeniu wojny podjął w Krakowie studia. A przecież komunizm nie był jego bajką. Po trzech latach uzyskał dyplom Krakowskiej Akademii Handlowej, a w 1949 roku na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu – tytuł magistra praw. Tam też zaczął studiować filozofię i spotkał swojego mistrza, profesora Henryka Elzenberga. To jemu dedykował swój słynny wiersz „Do Marka Aurelego”. Bez tamtej decyzji młodego człowieka, związanego w czasie wojny z podziemiem, nie mielibyśmy takich wierszy jak „Przesłanie Pana Cogito” czy też „Potęga smaku”.
Historia PRL-u to też historia różnych „przestrzeni wolności”. Nikt ich nam nie dawał, musieliśmy je sobie sami stwarzać. W Lublinie dobrym przykładem jest chociażby środowisko podziemnego pisma „Spotkania”. Warto wspomnieć o teatrach alternatywnych, działalności Galerii Labirynt. A wcześniej jeszcze na przełomie lat 50. i 60. działała tutaj grupa Zamek, którą tworzyli m.in. studenci historii sztuki KUL. Wszyscy oni żyli w opresyjnym państwie, ale poszukiwali wolności w sztuce. Takie „przestrzenie wolności” tworzyli też niektórzy nauczyciele na swoich lekcjach historii czy języka polskiego.
– Kiedy rankiem 4 czerwca 1989 roku wszedłem do jednego z lokali wyborczych jako mąż zaufania z ramienia „Solidarności”, nie wiedziałem, co ten dzień będzie dla mnie i dla Polski znaczyć. Nazajutrz było już wiadomo, że rodzi się nowa, wolna Polska. Nigdy nie myślałem, że się załapię w swoim życiu na wolną Polskę! Ale stało się. Czułem, że zaczynam nią oddychać. Miałem też taką refleksję, że dopiero teraz – pozbawiony wroga, z którym byłem w zwarciu przez całe lata – dowiem się, kim jestem naprawdę. Pomyślałem, że skoro odzyskujemy wolność, to i ja muszę się narodzić od nowa. Odzyskać swoją niepodległość. Dlatego trzeba było zamknąć przeszłość, w której było podziemne wydawnictwo i walczący teatr alternatywny. Nie musiałem już mojego życia ustawiać w kontrze do opresyjnej władzy. Oczywiście to było trochę naiwne i romantyczne, ale…
– Tak. Miałem parę do tego, by działać jako wolny człowiek w wolnym kraju. Ale miałem też szczęście, że spotkałem na swojej drodze to miejsce – Bramę. Tak jakbym przez całe życie szedł tutaj, dojrzewał do niego. A ona cierpliwie na mnie czekała. Kiedy nowo narodzony Teatr NN został w 1990 roku gospodarzem tego miejsca, marzyłem tylko o jednym: o tworzeniu tu teatru. I wtedy dowiedziałem się o historii tego miejsca – że obok była dzielnica żydowska, a Brama nazywała się kiedyś Żydowską. To był początek mojego mierzenia się z pamięcią tego miejsca i… odchodzenia od teatru. Co innego zaczynało być dla mnie ważne. To wtedy właśnie domknęła się w moim życiu historia opowiedziana przez Ma
rię Klamut, moją nauczycielkę matematyki ze szkoły podstawowej. W czasie okupacji mieszkała w podlubelskiej miejscowości Kamionka. Tam widziała, jak niemiecki żołnierz prowadził małego żydowskiego chłopca na rozstrzelanie. Na oczach kilkuset osób ten chłopczyk osiwiał w ciągu kilku minut. Odkąd usłyszałem tę opowieść, została ze mną już na zawsze. Teraz wiem, że prowadziła mnie do Bramy.
Historia tego, co zrobiliśmy przez lata w Bramie, jest przykładem tego, jak po 1989 roku wolna Polska mierzyła się odważnie ze swoją pamięcią, z przeszłością.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Stanisław Hejmowski. Kontrole i nagonka w prasie zniszczyły go psychicznie. Postępująca izolacja zrujnowała mu zdrowie
– Dokładnie tak, bo dla ludzi urodzonych po 1989 roku wolność jest czymś naturalnym.
– Trzema słowami: „delikatna”, „krucha”, „niewidoczna”. Kilkanaście lat temu podczas jednej z rocznic wyborów 4 czerwca miałem taki pomysł, aby do kilku krajów, w których były jeszcze reżimy totalitarne, wysłać przesyłkę z Polski opatrzoną napisem „duch wolności” i opieczętowaną fragile. A więc symboliczna przesyłka z „duchem wolności”. Tego, czego wszyscy dyktatorzy na całym świecie boją się najbardziej.
– Z czymś, co jest kruche i delikatne, musimy się obchodzić ostrożnie. Poza tym wolność jest także niewidoczna. Gdy ją mamy, nie widzimy jej. Gdy znika, zaczynamy dostrzegać, że brakuje nam czegoś ważnego, bez czego trudno oddychać.
Wszystkie komentarze