"Chciałem unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. I zwariowałem" - pisał Stachura. - Chciałam unieść wszystkie nieszczęścia świata dzieci. I nie mogę zwariować - przerabia Stachurę Łopatkowa

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Przeczytaj REGULAMIN KONKURSU

"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Przyślij opowieść, wygraj nagrody [FORMULARZ]

"Prosimy panią bardzo, aby pani pomogła nam wrócić do domu. Do naszych kuzek, pieskóf i do naszego ukochanego kotka Maciusia i też rodziny, szczególnie taty”.

„Jak to dobrze, że Pani wystąpiła w telewizji. Wciąż o Pani myślę, gdy wkładam buty. Są dobre i wygodne, będę szanować. Dziękuję”.

„Mam 9 lat. Chciałabym prosić panią, żeby tata nie krzyczał na mamę i chcę być zawsze z mamusią”.

„Przepraszam, że ośmielam się pisać do Pani, ale ja piszę z rozpaczy i wołam ratunku!!! SOS!!!”.

Listy są od dzieci, samotnych matek, więźniów, pedagogów szkolnych, sąsiadów alarmujących o maltretowanych dzieciach. Bywają okresy, że przychodzi ich siedem dziennie, czyli 210 miesięcznie – tak przynajmniej notuje w dzienniku ich adresatka Maria Łopatkowa z domu Kręcisz.

Polska krwawi, a ja kuję algebrę

Ma dwa lata, gdy umiera ojciec, 12 lat, gdy wybucha wojna, 14, gdy ojczym dostaje się do rosyjskiej niewoli. Matka z małego poletka – w Braciejowicach nad Wisłą – musi wyżywić siebie i dwie córki.

– O Boże, daj zwycięstwo! Walczyć za ojczyznę to święta sprawa. Och, jak ja bym chciała walczyć za nią. Polska krwawi, a ja siedzę i kuję algebrę – wzdycha Marysia.

Ale martwi ją też, że nie może się zakochać. Wkoło same bałamuty, flirciarze albo zajęci. I dręczy się, że jeszcze niczego dla Polski nie zrobiła. A ma już 18 lat. W Łodzi robi maturę, studiuje polonistykę. Wychodzi za mąż.

– My byliśmy młodzieżą po ciężkich przeżyciach – opowiada Danuta Gęsikowska, przyjaciółka Marysi z czasów studenckich. – Ile mieliśmy lęku w sobie… Radość z odzyskanej wolności była ogromna, ale wiedzieliśmy też, że ten świat trzeba naprawiać. Marysia uważała, że trzeba zacząć od dziecka. I uczyć dziecko miłości do drugiego człowieka.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Uczył Gajcego i Bartoszewskiego. Zostało po nim jedno opowiadanie, dziesiątki konspiracyjnych dokumentów

Siłaczka

1952 rok, Modlica, wieś pod Łodzią. Liche chałupy kryte strzechą, rozwalające się płoty, puste pola, błoto – wszystko krzyczy, żeby stąd uciekać. Maria Łopatkowa – piękna, smukła, jak gwiazda filmowa na tle źle dobranych dekoracji. Trafia tu z wyboru tuż po studiach. Z mężem i dwójką malutkich dzieci – Hanią i Andrzejem. Ma pracować jako nauczycielka. Wiejskie dzieciaki lepiej radzą sobie z trzymaniem motyki niż ołówka, więc postanawia założyć pierwsze w Polsce ogniska przedszkolne. Prowadzi je społecznie. Zajęcia mają być raz w tygodniu – w poniedziałek. Dlaczego poniedziałek? Bo od niedzieli dzieciaki nie zdążą się jeszcze ubrudzić.

Wyciąga z chałup i starszych mieszkańców. W remizie strażackiej zakłada zespół teatralny. Aktorzy mają od 16 do 60 lat. Wieś się gorszy i plotkuje: „Pogłupieli na starość”, „Żeby to matka na scenie z chłopcami się wygłupiała?”.

Do czasu, aż amatorski zespół przedstawieniem „Dziurdziowie” Orzeszkowej wygrywa przegląd teatrów amatorskich. W nagrodę Modlica zostaje zelektryfikowana.

Jest ciągle zajęta pracą. – Dobrze, że miała gosposię, w szafach jeden wielki bałagan – wspomina Bogusława Bukowska, przyjaciółka. – Mąż wymagał, żeby Marysia sprzątała i gotowała, a ona nie była tym zainteresowana. Rozstali się. Hanka albo siedziała na lekcji, albo z gosposią.

Hanna Petsch, córka: – Jak skończyłam 12 lat, to sama gotowałam. Wiedziałam, że to, co robi mama, jest ważne, kibicowałam jej. Nie miałam żalu. Miałam pewność, że jak będę mamy potrzebowała, to ona jest.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Krystyna Kuta. Kuroń o niej mówił "królowa rewolucji"

Karać trzeba umieć

Praca w Warszawie zaczyna się od problemów. Wojtka Nowaka, jednego z podopiecznych Łopatkowej, wyrzucono z zawodówki na półtora miesiąca przed końcem szkoły. Pobił kolegę. Zawinił – fakt. Ale karać trzeba tak, żeby pomóc, a nie zaszkodzić – uważa Łopatkowa. Jedzie do dyrektora szkoły. Apeluje: – Chłopak ma 19 lat i trudne warunki, nie kradnie, nie rozbija się, ma zdolności przywódcze, musi mieć zawód, a w Warszawie nie ma drugiej szkoły dla tapicerów. Będziemy mieli go na sumieniu, jeśli się stoczy.

Jest 1971 rok. Wojtek Nowak jest ogniskowcem. A Maria Łopatkowa właśnie została nowym dyrektorem Państwowego Zespołu Ognisk Wychowawczych, które przejęła po Kazimierzu Lisieckim, legendarnym „Dziadku”. Ogniska zajmują się ratowaniem przetrąconych i odtrąconych dzieci. Łopatkowa wprowadza swoje porządki.

Uważa, że nawet najgorsza rodzina, jeśli dać jej wsparcie, jest lepsza niż dom dziecka. Miłość jest warunkiem wychowywania. Z niej biorą się metody.

Każdy wychowanek ma teczkę. Jest w niej historia dziecka i sposoby pracy. – Po każdym miesiącu ileś tych teczek odkładaliśmy do archiwum – wspomina Janusz Kostynowicz, były psycholog ogniskowy. – Chłopak nie chodzi do ogniska, do szkoły, nie da się do niego dotrzeć, wykorzystaliśmy wszystkie możliwości – uzasadnialiśmy. Łopatkowa zwracała nam te teczki. Uważała, że trzeba jeszcze szukać rozwiązań. Często okazywało się, że miała rację. W niektórych rodzinach była głęboka patologia. Takie dzieci trafiłyby do domu dziecka. A Łopatkowa znalazła na to sposób. Mówiła: „Konstruujcie więzi. Jeżeli byłaby szansa, że ciotka czy babka może wesprzeć dziecko, to należy ją do tego przygotować”. Wymagała niestereotypowych działań, ciągłej refleksji. Nigdy później nie spotkałem pedagoga tego formatu. Burzyła schematy jak Korczak.

PRZECZYTAJ TAKŻE: O lekarzu z Będzina, który zawsze pomagał

Wojciech Turewicz, wychowawca: – Czułem się wyróżniony. Miałem poczucie, że tworzymy elitę pedagogiczną.

Przez ognisko na Starówce przesuwa się cały pochód dziecięcych nieszczęść. Łopatkowa wciąż łamie przepisy, bo nie powinna przyjmować matek z dziećmi tułającymi się po klatkach schodowych czy ucieczkowiczów z całej Polski. Ale trafiają tu – tak jak trzy siostry Basia, Ela i Mirka, które uciekły z domu od matki. Wychowawczyni, pani Pola, tłumaczy spłakanej matce, że dziewczyn nie można lać, lecz trzeba okazać im serce i zrozumienie. Negocjacje trwają kilka godzin. Łopatkowa notuje: „Wziąć dziewczyny na obóz, a potem na wczasy rodzinne z matką”. Matka powiedziała, że w ciągu tego jednego dnia nauczyła się więcej aniżeli przez całe życie.

Wczasy rodzinne z pedagogiem mają dać rodzicom szansę na zbliżenie się do dziecka. Łopatkowa jest już posłem, należy do ZSL, coraz więcej może. Wymyśla też wczasy z dzieckiem osieroconym mające kojarzyć dzieci z domów dziecka z kandydatami na rodziców adopcyjnych i zastępczych pod okiem pedagoga. – Pomysł był ryzykowny – przyznaje Kostynowicz. Nigdy nie było tak, żeby wszystkie dzieci wyjeżdżały z rodzicami. Pytanie, czy szczęście 30 osób warte jest cierpienia tych dwóch czy trzech, których nikt nie wybrał. Ale alternatywą było nierobienie niczego.

Mirosława Kątna, psycholog: – Myślałam: co za świetny pomysł! Dziecko wybiera sobie rodziców! A potem czas mija, dowiadujemy się, że to rodzice wybierają.

Ma idée fixe: chce wyprowadzić dzieci z domu dziecka. – Jestem w stanie panu udowodnić, że połowa dzieci z domów dziecka może wrócić do domu – tłumaczy ministrowi oświaty Kuberskiemu. Pedagodzy mają diagnozować rodziny, badać sytuację prawną i możliwość powrotu dziecka. Tak zaczyna eksperyment warszawski.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Gaja Kuroń: Kuroniówki nie podaję

Łopatkowa niech nie pyskuje

Adaś ma 11 miesięcy i siedzi cały dzień sam na szpitalnym łóżku. Wyciąga ręce do młodej lekarki, nie chce się od niej odkleić. Adaś jest dzieckiem 16-latki, która go zostawiła. Lekarz orzeka, że dziecko jest chore z braku miłości i słońca. Nigdy nie było na dworze. Łopatkowa postanawia działać. Sprawa trudna, matka nie ma jeszcze odebranych praw rodzicielskich. Adopcja nie wchodzi w grę. Ale może rodzina zastępcza w ramach ognisk? Dzwoni do Domu Małego Dziecka. Dzwoni do sędzi. Dzwoni do Domu Małego Dziecka. Dzwoni do lekarki kierującej dzieci do Domu Małego Dziecka. Dzwoni do Ministerstwa Zdrowia. Pisze – jako posłanka – list do przewodniczącego sądu. Po trzech tygodniach batalii Adaś trafia do kochającej rodziny. A potem do telewizji – żeby „walczyć o lepszy los 8000 Adasiów”.

Taki jest system Łopatkowej. Spotyka dziecko – porzucone, bite, samotne – docieka przyczyn, szuka rozwiązań indywidualnych, potem systemowych. Dobija się do urzędników. Nie pomaga – idzie do ministrów. Nie pomaga – pisze artykuły. Nie pomaga – idzie do telewizji.

Mirosława Kątna: – Była odważna, gotowa łamać przepisy, nie dawała się spławić. Trzeba napisać do premiera, to piszemy do premiera. Po emisji programu o Adasiu zostaje wezwana do komitetu wojewódzkiego. Towarzysz Karkoszka grzmi: – Ja was zabiję! Na całą Polskę gadać, że jest źle? Lałbym te dziewuchy. Co radzicie?

„Nieśmiało podsunęłam, że w Paryżu jest taki ośrodek dla matek z dziećmi” – wspomina w pamiętniku Łopatkowa.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Przeżyła trzy lata w Auschwitz. "Nieraz zastanawiałam się, jak Hanka to zrobiła, że potrafiła odzyskać radość życia"

– Szymborski, dacie trzy mieszkania kilkupokojowe, tylko nie wszystkie w jednym domu, żeby burdelu nie robić! A Łopatkowa, zamiast pyskować, niech tym pokieruje.

Bój o pogotowie rodzinne dla matek z dziećmi trwa kilka lat. Potem zabiega o to, by matki więźniarki mogły być z małymi dziećmi. W więzieniach dla kobiet w Krzywańcu i Grudziądzu powstają domy matki i dziecka.

Łopatkowa nie przestaje walczyć. Z sędziami, którzy nie liczą się z emocjami dziecka. Z ministrami, dla których najważniejsze są przepisy. Z nauczycielami, wśród których za mało korczakowców.

Nie jest dyplomatką, jej uogólnienia bywają krzywdzące. Rośnie liczba przeciwników. Ale jest coraz skuteczniejsza, ma siłę przebicia i kontakty. Dostaje więc i takie listy: „Sąd stwierdził, że Krystyna D. bardzo kocha dzieci. (…) Nie powinno się kierować dzieci do domów dziecka, ale konieczne jest udzielenie pomocy w otrzymaniu mieszkania przy jednoczesnym zapewnieniu możliwości pracy. Sąd prosi o udzielenie informacji, czy w tej sprawie dr Maria Łopatkowa może pomóc”.

„Wciąż nie mogę zmieścić się w swoim życiu” – notuje w pamiętniku.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Cudowna fotografia z Adolfem Hitlerem

Klub Czytelników

Odpowiedzcie, napiszcie: Stara 4, 00-231 Warszawa – apeluje w swoich książkach dla młodzieży i zaczyna dialog z młodymi z całej Polski. Tak powstaje Korespondencyjny Klub Czytelników – największa ogólnopolska grupa wsparcia. Piszą samotni, nieszczęśliwie zakochani, niedoszli samobójcy. Nie nadąża z odpisywaniem, więc odpisują wychowawczynie ogniskowe. Piszących jest coraz więcej, więc młodzi są kojarzeni, żeby pomagali sobie nawzajem.

– Napisałam list – wspomina dawna czytelniczka, obecnie blogerka – że chciałabym korespondować z kimś, kto potrzebuje bratniej duszy. I tu się ujawnia cały geniusz pani Marii i jej pomysłu na zaktywizowanie młodzieży. Tak naprawdę sama potrzebowałam pomocy, bo było mi nijak, ale dzięki temu, że zaczęłam korespondować z dwiema bardziej problemowymi dziewczynami i je pocieszać, moje życie nabrało większego sensu.

Korowód desperatów i kolejka spraw do załatwienia się wydłuża. Łopatkowa wiele spraw deleguje. Ale wciąż ma nowe pomysły, coraz większy rozmach. A wychowawcy – pretensje.

Pracuje po 12 godzin. Mieszka w służbówce na terenie ogniska. Bogusława Bukowska, z którą Łopatkowa przyjaźniła się 70 lat, wspomina: – Przyjeżdżałam do niej, gadałyśmy tylko o dzieciach, którym trzeba pomóc. Życie codzienne jej nie interesowało.

– Nie bardzo była czuła na różne realia – dodaje Kostynowicz. – Nie mieliśmy czasu na życie rodzinne. To nie była praca, z której się wraca o 17 do domu. Czasem zabieraliśmy do ognisk własne dzieci.

Łopatkowa jest ponad przyziemne sprawy, codzienność i osobiste szczęście. Mówi i pisze o wyższych wartościach. Nie wybacza materializmu i braku ideałów. Przy czym materializm może oznaczać zadbanie o prywatne życie.

„Odszedł lubiany przez dzieci i kolegów wychowawca R. – notuje w pamiętniku. – Kupiła go poligrafia. Więcej zapłacili. W mojej ocenie spadł nisko. Dziewczyny chciały mu zrobić pożegnalny wieczór. Nie wiem, na ile udało mi się je od tego odwieść”.

Swojego zastępcę – oddanego pedagoga – potrafi tak zrugać, że doprowadza go do płaczu. Kostynowicz: – W sytuacji konfliktu była pryncypialna, adwersarza stawiała często w pozycji osoby, która nie rozumie wartości pedagogicznych.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Rzutki 25-latek uznał, że da radę. I dał. A białostoczanie dostali do ręki pierwszą polską gazetę w mieście

Dyrektorka

„Chciałem unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. I zwariowałem” – pisał Stachura. – Chciałam unieść wszystkie nieszczęścia świata dzieci. I nie mogę zwariować – przerabia Stachurę Łopatkowa.

Wychowawcy uważają, że angażując się w zbyt wiele spraw, dyrektorka oddaliła się od tych ogniskowych. Nadchodzi rok 1980. Zakładają „Solidarność”. Zarzucają jej autokratyzm i nieustępliwość. Komisja zakładowa: „Żądamy uwzględnienia prywatnych interesów pracowników”. Łopatkowa: „A gdzie dobro dziecka?”. Nie rozumie, że „Solidarność” widzi w niej przedstawicielkę władzy.

Konflikt narasta. Łopatkowa czuje się zdradzona. Pisze list „Do Wszystkich Pracowników”: „Nie żądajcie ode mnie upokarzających tłumaczeń, że:

– Tajnie i krzywdząco nie oceniałam; – Nie zostałam pochłonięta »wizją zawodowej samorealizacji« i nie zgubiłam z pola widzenia codzienności; – Nie traktowałam pracowników wyłącznie jako wykonawców własnych szczytnych celów i koncepcji; Nie okradałam z autorstwa twórczych wychowawców (…)”.

Kostynowicz: – Wymyśliła placówkę, która będzie tworzyła rozwiązania dla systemu. My byliśmy młodzi, nas obchodziły dzieci ogniskowe, prawa pracownicze. Ona miała swoją misję, my z „Solidarności” – swoją.

Wojciech Turewicz: – Niektórzy się czepiali. Pytali, czy ona ma prawo do mieszkania służbowego. Ona tam spędzała czas, bo praca to było całe jej życie.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Książki były dla niego rodziną. Z ukochanego Lwowa wywoził je wagonami

– Rzeczywiście było do niej dużo złości. To był dla niej szok, bo myślała, że wszyscy ją kochają, a my na fali „Solidarności” chcieliśmy ją wywieźć na taczkach – przyznaje Hanna Samson, psycholożka ogniskowa. – Chcieliśmy jej wytłumaczyć, za co ją cenimy, a co zarzucamy, ale nie było w niej gotowości słuchania. Była gwiazdą, damą ze stylem bycia wymuszającym adorację. Mieliśmy poczucie, że ona błyszczy, a my zapieprzamy. To trochę tak, jakby dyrektorem kopalni był Morawiecki w garniturze Versace. Miała poczucie misji, ale też własnej wielkości. Była przekonana, że jest mądrzejsza, lepsza od innych, a to nie służy relacjom. My też byliśmy bardzo zaangażowani, zależało nam na tych dzieciach, a nie jej jednej. Ale trzeba przyznać, że będąc przedstawicielką systemu, potrafiła wyrwać z niego różne rzeczy dla dzieci, ale też dla wychowawców. W dużej mierze padła ofiarą tamtych emocji, teraz patrzę na nią bardziej życzliwie.

Po roku, w stanie wojennym, w ogniskach pojawia się kontrola NIK. W papierach nie wszystko się zgadza, bo jeśli do ogniska trafia matka z dzieckiem z drugiego końca Polski, to obiad też dostaje. Kostynowicz: – Pozbyto się jej. Ile było obiadów wydanych? 13. Ile dzieci? Dziesięcioro. Kto zjadł trzy obiady? A gdyby ktoś zrobił rachunek, ile w jej działaniach było oszczędności pracy policji, sądów, placówek resocjalizacyjnych, służb socjalnych, to powinna dostać nagrodę. Ministerstwo Oświaty, korzystając z uprawnień stanu wojennego, wzięło odwet za konflikty Łopatkowej z tym resortem. Wykorzystali do tego jej spór z „Solidarnością”.

Łopatkowa odchodzi z ognisk. Oskarżona o niegospodarność i samowolne prowadzenie „pozastatutowych struktur”: Korespondencyjnego Klubu Czytelników, Galerii Sztuki Dziecka, Ogniska Rodzin Zastępczych.

W 1985 roku wychodzi jej książka „Podgryzana”. Pisze w niej o swoich konfliktach, ale zaczyna historią o Korczaku i jego wrogach: „Cudza dobroć drażni każdego, kto jej nie posiada”.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Róża Thun: Mój dziadek marzył, by nasz powstały na nowo, po zaborach kraj miał świetne rolnictwo i konie

Moralność socjalistyczna

Początek lat 80. Rodzic nad dzieckiem ma władzę absolutną, pas jest podstawowym narzędziem wychowawczym, ale przemoc w rodzinie nie istnieje. Nie mieści się w moralności socjalistycznej. „Życie Warszawy” publikuje notatkę o sześcioletnim Danielku zakatowanym pasem przez macochę nauczycielkę. Łopatkowa pisze: „Musi powstać Komitet Ochrony Praw Dziecka”. I powstaje. Pierwsza tego typu organizacja w Europie Wschodniej. Pierwsze posiedzenie zarządu KOPD odbywa się w dzień wprowadzenia stanu wojennego. „Wszelkie zebrania zabronione, a my obradowaliśmy owocnie” – wspomina Łopatkowa. Mirosława Kątna, współtwórczyni Komitetu: – Ludzie pukali się w głowę: co to za ciotki kanapowe? Jest milicja, są sądy, będziecie się wtrącać w nie swoje sprawy?

Wtrącają się. W wychowanie dzieci – jeśli są bite. W pracę szpitali. Bo rodzicom wolno odwiedzać chore dzieci tylko w wyznaczone dni, a oderwane od matek dzieci cierpią na nerwice szpitalne. Wtrącają się w spory o dzieci. I w orzeczenia sądowe. Zwłaszcza gdy sąd orzeka, że dziecko ma być przy matce, a ono chce być z ciotką, która je wychowała. Dlatego Łopatkowa forsuje wpisanie miłości do kodeksu rodzinnego. – Wzbudzała tym wielkie zdziwienie – wspomina Kątna. – Prawnicy mówili, że to niemożliwe. A chodziło o to, żeby respektować więzi emocjonalne dziecka. I dzisiaj to już jest. Ona to źle nazywała i taką nieprzejednaną postawą zyskiwała więcej wrogów niż sojuszników. Była moim guru. Ja byłam jej bezgranicznie oddana, gotowa za nią w ogień skoczyć – do pewnego momentu. Chciała być senatorem, postanowiła założyć Partię Dziecka. Wymyśliła, że siedziba będzie w Komitecie. Tłumaczyliśmy: „Nie róbmy tego”. Przyszło pismo z Urzędu Rady Ministrów, że jeśli partia zostanie zarejestrowana w siedzibie Komitetu, będą musieli zrezygnować z jego finansowania. Powiedziałam: „Pani Mario, to będzie koniec Komitetu”. Zmrużyła oczy: „Jeśli tak by się okazało, to ja mam prawo go zniszczyć”. To był koniec naszej miłości. Nigdy więcej się nie pojawiła w Komitecie.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Ksiądz upominał się o bitych i poniżanych, sam został zamęczony

Jestem szczęśliwa, że dożyłam

– Wygrywam, ratując pojedynczo, a zbiorowo przegrywam. Dlatego ten Senat – tłumaczy, gdy mając 66 lat, zostaje senatorem.

Nazwana kiedyś rzecznikiem spraw beznadziejnych toczy batalię o instytucję Rzecznika Praw Dziecka i zakaz bicia dzieci. Znów awantury w Sejmie i mediach: „Zamach na rodzinę!”, „Dzieci będą donosić do rzecznika na rodziców”, „Lanie w skórę sprzyja koncentracji i dyscyplinie!”.

Przegrywa. Nie udaje się przyjąć ustawy ani o rzeczniku, ani o ochronie dóbr osobistych dziecka. W 2000 roku – trzy lata po zakończeniu kadencji Łopatkowej – Sejm powołuje fasadowego rzecznika bez możliwości działania. Realne uprawnienia rzecznik dostaje dopiero w 2008 roku. – Zadzwoniła do mnie: „Jestem szczęśliwa, że dożyłam tej chwili” – wspomina Marek Michalak, rzecznik praw dziecka. – Zakaz stosowania kar cielesnych udało się wprowadzić w 2010 roku, ale ten klimat był przygotowywany przez nią dużo wcześniej.

Zostawiła: 22 książki, 59 papierowych teczek z artykułami, kilka teczek pism sądowych. Nie wiem, ilu dzieciom udało jej się pomóc. Czasopismo „Przyjaciółka” z 1984 roku podaje, że Korespondencyjny Klub Czytelników liczył 250 tys. młodych ludzi. Pewnie są rozproszeni gdzieś po Polsce. Tak jak Ewa, która tuż przed maturą w marcu 1981 roku przyszła do gabinetu na Starą. Ewie nie chciało się uczyć ani żyć. Nie miała ani chłopaka, ani przyjaciółki. Rozmowa trwała długo, aż po zaciętej twarzy dziewczyny poleciały łzy. „Tego wieczora miałam poczucie, jakbym wyniosła dziecko z płonącego domu” – zanotowała Łopatkowa.

Korzystałam z książek Marii Łopatkowej: „Nauczyciel i dziecko wiejskie”, „Jak pracować z dzieckiem i rodziną zagrożoną”, „Dziecko a polityka, czyli walka o miłość”, „Dziecko i miłość”, „Podgryzana”. Wypowiedzi Marii Łopatkowej zaczerpnęłam z jej pamiętników.

AKADEMIA OPOWIEŚCI

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, a także dzisiaj – zawsze byli wolni.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników. Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ.

Na opowieści o bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto

za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto

za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.

Komentarze
Niesamowita, piękna opowieść
już oceniałe(a)ś
8
1
Osoby nieprzeciętne, z pasją pomagania są nielubiane przez przeciętniaków, takich co mówią: "to nie moja sprawa".
@reggyc
Pasjonaci, generalnie, nie są lubiani ani poważani przez PRZECIĘTNIAKÓW
już oceniałe(a)ś
3
0
Wspaniały Człowiek, WART WSPOMNIENIA. Chylę czoła.
już oceniałe(a)ś
2
1
Do Łopatkowej zgłosiła się matka trojga dzieci wychowywanych w kawalerce 31,75 m kw., bo z powodu złych warunków mieszkaniowych dzieci bardzo chorowały. Rodzina miała książeczkę mieszkaniową na M6 własnościowe, ale byli bardziej potrzebujący - mieszkanie "po wyjeżdżającym" przy Hawajskiej 18a/30, o które zabiegała rodzina, dostał dwudziestoletni bramkarz Legii, bo naczelnik mokotowskiego wydziału lokalowego Bęben był działaczem Legii, a dyrektor ursynowskiego osiedla Imielin Cerański - byłym piłkarzem.

Łopatkowa okazała się w praktyce zupełnie inną osobą niż kreowała siebie w mediach. Nie tylko nie pomogła w sprawie mieszkaniowej, ale jawnie razem ze swoją zastępczynią matkę i dzieci upokarzała, wyśmiewała. Nie okazała nawet odrobiny empatii i wsparcia.
już oceniałe(a)ś
1
7