Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Taka myśl zawarta jest w jednym ze wspomnień o księdzu Romanie Kotlarzu, które znajduje się na wystawie poświęconej duchownemu w budynku dawnego klasztoru benedyktynów przy kościele w Koniemłotach koło Staszowa.
Jego dom rodzinny stał kilkadziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie drogi do Krzczonowic. Urodził się 17 października 1928 r. w domu, jako najmłodszy z sześciorga dzieci Szczepana i Walerii z domu Czerwiec. – Ojciec bardzo pracowity był. Mówiło się, że Kotlarz już wstał i coś tam zrobił. Prócz pola zajmował się majsterką. Dach zrobił, murował – opowiada Henryk Morawski, emerytowany nauczyciel i dyrektor szkoły w Koniemłotach. Romana Kotlarza dobrze pamięta, choć nie byli kolegami. Przyszły ksiądz był starszy o cztery lata.
Od Władysława Widanki, także byłego nauczyciela i wieloletniego dyrektora szkoły w Sichowie Dużym, tylko rok, więc się kolegowali. – Gęsi żeśmy paśli. Dobry chłopak był, miał inne zainteresowania, od początku myślał o kapłaństwie – wspomina Widanka. – Mieli koło domu jakiś budyneczek, to zrobił tam ołtarzyk, ustrajał, modlił się – dodaje Morawski.
Dom Widanki przy ul. Strażackiej w Koniemłotach stoi naprzeciwko zarośniętej teraz krzakami działki, na której Kotlarzowie mieli sad, ze śliwkami, jabłoniami i gruszami. Widywał tam kolegę, który już jako ksiądz, gdy odwiedzał rodziców, przychodził się pomodlić między drzewami.
Roman Kotlarz naukę zaczynał w szkole w Koniemłotach, podczas niemieckiej okupacji uczęszczał na tajne komplety w Staszowie. Po wojnie uczył się w Busku i Staszowie, a następnie w seminariach duchownych w Krakowie i Sandomierzu. Święcenia kapłańskie otrzymał 30 maja 1954 r. w sandomierskiej katedrze z rąk biskupa Jana Kantego Lorka.
Zasłynął z wygłaszanych kazań. – Przyjechał raz do nas na odpust. Kazanie miał z ambony, pamiętam, jak te ręce rozkładał. Wyglądał jak ksiądz Piotr Skarga z obrazu Jana Matejki – mówi starsza kobieta, którą spotykamy przy koniemłockim kościele.
– To był entuzjasta. Chciał, żeby wiara się krzewiła, dzieci i młodzież wychowywano w duchu religijnym. Różne wtedy problemy były, zdejmowano krzyże. Bardzo emocjonalnie, głośno wygłaszał kazania. Jednym się to podobało, innym nie – mówi Morawski. – Był przeciwny tamtemu ustrojowi – nie ma wątpliwości Widanka.
Naraził się władzom PRL już w Szydłowcu, gdzie trafił zaraz po święceniach. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach w piśmie do kurii sandomierskiej zarzuciło, że na mszy w Boże Narodzenie 1955 r. krytykował nauczycieli szkół państwowych za ich przekonania światopoglądowe i nazwał ich „bałwochwalcami”. A jeśli podobne wystąpienia się powtórzą, to wystąpi do sądu lub o usunięcie młodego wikarego z parafii.
Ksiądz Kotlarz zaprzeczał, by miał urazić czy poniżać nauczycieli. Pół roku później został jednak przeniesiony do Żarnowa w powiecie opoczyńskim, choć w liście do biskupa w jego obronie wystąpiło blisko 700 parafian z Szydłowca.
W żarnowskiej parafii ksiądz Kotlarz też długo miejsca nie zagrzał. Jego kazań wystraszył się proboszcz i wystąpił o przeniesienie niepokornego duchownego.
Trafił do Koprzywnicy, gdzie również – zdaniem rządzących – prowadził „szkodliwą działalność” i wypowiadał „różne złośliwe dygresje pod adresem obecnego ustroju i władz państwowych”. Prezydium WRN domagało się odwołania wikarego. Po jego stronie stanął biskup Lorek, powstał także społeczny komitet obrony, którego członkowie jeździli do Kielc i Warszawy. Sam ksiądz też zaprzeczał oskarżeniom, ale władze nie chciały uwierzyć m.in., że to nie do nich odnosi się przytoczony przez niego w kazaniu cytat z jasełek: „zginął Herod strawiony za życia przez robactwo, zginał Hitler, biada każdemu, kto z Bogiem wojuje”.
W lutym 1959 r. ksiądz Kotlarz został pozbawiony prawa do nauczania religii. Pół roku później został przeniesiony do parafii w Mircu. Zasłynął tam tym, że po usunięciu religii ze szkół uczył dzieci… w przydrożnym rowie. Nie ograniczał się do nauczania prawd i zasad wiary. Młodzi ludzie poznawali też takie nowinki techniczne jak adapter, przy którym uczyli się także tańczyć.
Po Mircu na krótko ksiądz Kotlarz trafił jeszcze do Kunowa i Nowej Słupi, a od sierpnia 1961 r. do Pelagowa pod Radomiem. Do tej ostatniej parafii przybył jeszcze jako wikariusz, ale praktycznie od początku nią zarządzał, ponieważ zastępował chorego proboszcza. Sam też miał problemy ze zdrowiem. Ponadto odprawiał dwa-trzy razy w tygodniu msze w szpitalu psychiatrycznym w Krychnowicach. Co dwa miesiące odwiedzał też w domach chorych parafian. Chodził do nich, jeździł furmanką, na rowerze, a w końcu motocyklem.
Zajmował się wszystkim w biednej parafii, której nie stać było na zatrudnienie kościelnego czy organisty. Władze gnębiły go podatkami, nękały za głoszone kazania. Już nie tylko pismami do kurii, lecz także przez „nieznanych sprawców”. Mieszkająca w pobliżu plebanii kobieta widziała, jak musiał w nocy uciekać boso przed napastnikami, którzy przyjeżdżali samochodem. Nikomu się nie skarżył, nie zgłaszał przełożonym. W prowadzonej skrupulatnie „Księdze czynności proboszcza” zamieścił tylko jeden świadczący o tym wpis pod datą 31 stycznia 1972: „Była tajna MO o 11.00 z racji moich pobić”.
24 czerwca 1976 r. władze zapowiedziały drastyczną podwyżkę cen artykułów żywnościowych. Następnego dnia robotnicy radomskich zakładów wyszli na ulice. Ksiądz Kotlarz przyjechał do miasta w godzinach przedpołudniowych. Koło kościoła Świętej Trójcy spotkał kolumnę manifestantów, których pobłogosławił. Byli tam też jego parafianie i poprosili o przyłączenie się. Szedł z nimi ulicą Żeromskiego, do kościoła bernardynów. Tam jeszcze raz pobłogosławił i odłączył się od kolumny.
W liście do kardynała Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski, napisał potem: „Świadomie i dobrowolnie znalazłem się w ogromnej rzeszy strajkujących z Zakładów Metalowych Waltera. Przez kilka chwil w sutannie maszerowałem środkiem ulicy, raz po raz pozdrawiano mnie: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Dziękujemy księdzu! Bóg zapłać! Odpowiadałem: Na wieki wieków! Szczęść Boże!”.
Radomski protest został brutalnie stłumiony, aresztowano około 2000 osób. Zatrzymani w milicyjnych komendach i aresztach przechodzili m.in. przez tzw. ścieżki zdrowia, byli bici przez ustawionych w szpalerze funkcjonariuszy. W kazaniach wygłaszanych podczas mszy w Pelagowie ksiądz występował w obronie represjonowanych. 11 lipca zaapelował do wiernych: „Ukochani, jesteśmy zobowiązani wobec tych naszych braci Polaków, którzy w tej chwili ogromnie cierpią katorgi. Nie wolno nam milczeć, nie wolno nam nie modlić się za nich (…) niech nasze serca będą pełne modlitwy dla tych, którzy dla naszej wolności, dla naszej radości, dla naszej swobody cośkolwiek pomogli”.
Następnego dnia został wezwany do radomskiej prokuratury na rozmowę ostrzegawczą. Do kurii wysłano pismo zarzucające, że ksiądz Kotlarz pochwalał przestępstwa dokonywane podczas zajść 25 czerwca. Musiał co dwa dni meldować się w komendzie wojewódzkiej milicji. Równocześnie nasiliły się ataki „nieznanych sprawców” na plebanię. Według mieszkańców Pelagowa i osób, z którymi ksiądz o tym rozmawiał, przyjeżdżali w nocy, bili i żądali, aby przestał zajmować się polityką i nie bałamucił robotników. Podczas jednego z ostatnich zajść miał zostać pobity do nieprzytomności.
Podczas mszy odprawianej 15 sierpnia 1976 r. ksiądz Roman Kotlarz zasłabł i ze słowami „Matko ratuj” osunął się na ziemię. Zmarł trzy dni później w krychnowickim szpitalu. Jako przyczynę śmierci podano niewydolność mięśnia sercowego. W podlegającej cenzurze „Kronice Diecezji Sandomierskiej” stwierdzono, że „różne przejścia zaostrzyły chorobę”.
Prowadzone cztery śledztwa zostały w umorzone. Pierwsze w 1982 r., ostatnie dwa lata temu. „Poczynione w sprawie ustalenia nie doprowadziły do ustalenia okoliczności śmierci ks. Kotlarza” – uzasadnił decyzję prokurator IPN.
Trumnę z ciałem księdza Kotlarza robotnicy nieśli ze szpitala do kościoła w Pelagowie, „cała droga była wyłożona kwiatami, nie gałązkami, samymi czapeczkami kwiatów”. Duchowny został pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu w Koniemłotach. Żegnały go setki osób, nie tylko z tej wsi.
– Pogrzebu nie nagłaśniano, spontaniczna akcja była. Wszyscy wiedzieli, że został zamęczony, ale nikt głośno nie mówił – podkreśla Andrzej Kruzel, starosta staszowski w poprzedniej kadencji i prezes Stowarzyszenia „Przyszłość” w Koniemłotach. Jako świeżo upieczony student fizyki Uniwersytetu Warszawskiego przyjechał z Kurozwęk, gdzie wówczas mieszkał. Nie miał okazji osobiście poznać księdza Kotlarza, ale aktywnie uczestniczy w działaniach na rzecz jego upamiętnienia.
– Postać księdza była inspiracją do tworzenia centrum pamięci historycznej regionu – mówi. Dzięki unijnemu dofinansowaniu udało się wyremontować budynek dawnego klasztoru, gdzie teraz znajduje się wspomniana wystawa poświęcona księdzu Kotlarzowi.
Duchowny został patronem placu koło kościoła, przy którym stoi jego pomnik. Jest także upamiętniony w Radomiu i Pelagowie, z którego delegacja co roku w rocznicę śmierci przyjeżdża na cmentarz do Koniemłotów. – Tyle lat minęło, a pamiętają o księdzu, widocznie dobry był – słyszymy u Widanków.
Na przypadającą 17 października 90. rocznicę urodzin księdza Romana Kotlarza zapowiadana jest premiera filmu „Klecha”, o jego życiu i działalności.
Korzystałem m.in. z książki Szczepana Kowalika i Jarosława Sakowicza „Ksiądz Roman Kotlarz. Życie i działalność 1928–1976”.
Akademia Opowieści. Nieznani bohaterowie naszej niepodległości
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze
Podobnie jak później miała Popiełuszkę
Obaj przeszkadzali purpuratom w kolaborowaniu z komunistami
Można być przeciwnikiem instytucji (sam jestem, ponoć wręcz wojującym), a jednocześnie doceniać odważne i przyzwoite jednostki do niej należące. W PZPR też trafiali się przyzwoite osoby.