Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Krystyna Kuta nie uważa siebie za bohaterkę. Skromnie powtarza, że robiła tylko to, co każdy uczciwy człowiek powinien zrobić. Tego wymagały od niej okoliczności.
Na bohaterkę także nie wygląda. Malutka, nadal z długim warkoczem. Szybkim tempem pokonuje Starówkę w drodze do pracy, a praca to niełatwa, niezbyt dochodowa i pozbawiona jakiegokolwiek prestiżu. Nie dla niej zaszczyty, władza i przywileje. Jest człowiekiem cichym, trzymającym się na uboczu głównego nurtu życia. Mówi, że od zawsze „klepała uczciwą biedę”. Już w 1983 roku z własnego wyboru zaczęła pracę jako sprzątaczka. Dziś ma małą firmę i sprząta w domach, na klatkach schodowych, w firmach. Pracuje dużo – czasami nawet 16 godzin dziennie. Tak generalnie wygląda jej życie od dwóch dekad.
Urodziła się 22 grudnia 1956 roku w Szczecinie. Jej dziadek Tadeusz Kowalewski był policjantem we wsi Marcinkańce na Grodzieńszczyźnie – zginął w Miednoje, rozstrzelany przez NKWD. Pod koniec lat 70. znalazła się w Toruniu, gdzie rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Niemal od razu zaangażowała się w prace akademickiego radiowęzła.
Była na jednym roku ze znakomitym prozaikiem Włodzimierzem Kowalewskim i Grzegorzem Ciechowskim z Republiki. – Po Grzegorzu płaczę do dziś. Odszedł w pełni sił twórczych. Miałam z nim kontakt telepatyczny. W tym samym czasie pisaliśmy na tę samą nutę. Później nasze spotkania były rzadkie, ale niezmiennie serdeczne. Dla niego to, że byłam sprzątaczką, wcale nie miało znaczenia. Po koncertach zawsze czule się witaliśmy. Jego śmierć zamknęła jakiś etap w moim życiu. Bez Grzegorza wszystko stało się inne, szare – wspominała.
Zainteresowana literaturą i uzdolniona poetycko dziewczyna nigdy jednak nie skończyła pracy magisterskiej – do reszty pochłonęły ją działalność opozycyjna i wychowanie małych dzieci.
Kuta kolportowała niezależne publikacje z Komitetu Obrony Robotników i jego środowiska. Uczestniczyła w studenckich spotkaniach samokształceniowych w Toruniu. Zbierała podpisy pod listami protestacyjnymi w obronie warszawskich studentów, których pobiła bezpieka. Regularnie przywoziła bibułę z Warszawy. Należała do Klubu Samoobrony Społecznej Wielkopolski i Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej, a także do toruńskiego Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania. Wydawała prasę podziemną. Organizowała lokalne struktury „Solidarności”.
W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej zachowała się notka: „W dniu 31 I 1980 r. odbyłam rozmowę z funkcjonariuszem MO. Po tej rozmowie zdaję sobie sprawę, iż niektóre z moich dotychczasowych poczynań były niezgodne z obowiązującymi normami współżycia społecznego. Obiecuję się nad tym zastanowić. Zostałam poinformowana o konsekwencjach, które mogą mnie spotkać w przyszłości. Bardzo się boję”. Kuta nie wie, czy milicjanci wyczuli szyderstwo. Napisała to po pierwszym zatrzymaniu, później niczego nie podpisała, niczego nie zeznała.
W Toruniu zasłynęła w kwietniu 1980 r., podczas akcji ulotkowej w obronie aresztowanego Mirosława Chojeckiego, szefa Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA. Ulotki miało rozrzucać sześć osób – również Kuta. W tym gronie był jednak agent bezpieki i SB wyłapała uczestników akcji. Z obławy w przebraniu wymknęła się tylko „Kika”, dzięki czemu rozprowadziła swoją część ulotek.
Identyfikowała się z KOR-owską lewicą. Jacek Kuroń mówił o niej „królowa rewolucji”.
– Był pięknym człowiekiem. Szczególnie bliskim mojemu sercu. Nie mogę przyzwyczaić się do jego braku. Umarł przedwcześnie, niepotrzebnie – przyznała po latach.
Pożyczył jej kiedyś 300 zł. Gdy Aleksander Hall przyjechał do Torunia na wykłady, zatrzymał się w domu Stanisława Śmigla, znanego toruńskiego opozycjonisty. – Później wraz z Konradem Turzyńskim poszliśmy odprowadzić go na dworzec główny. Olek ze Stasiem jechali do Gdańska, a ja do Warszawy. Musiałam skorzystać z toalety, więc dałam kolegom torbę. Gdy wychodziłam, zauważyłam, jak zwija ich bezpieka. Chwilę postałam w toalecie, wyszłam i uciekłam z dworca przez dziurę w płocie, bo przy jednym z wyjść już na mnie czekali. Zostałam bez dokumentów i pieniędzy, ale chciałam jechać do Warszawy – opowiadała.
Do stolicy dotarła na stopa. W akademiku Mikrus Politechniki Warszawskiej dali jej szalik, bo zmarzła po drodze. U Kuronia miała też szczęście, bo właśnie u niego zdjęli kocioł. Poprosiła Jacka o 300 zł pożyczki. – Nie byłam szczególnie bogata, ale postanowiłam, że przy pierwszej okazji zwrócę mu pieniądze. Kuroń nie chciał ich przyjąć. Dałam więc je na tacę w kościele w Podkowie Leśnej, gdzie kończyła się głodówka w intencji uwolnienia więźniów politycznych – mówiła.
Jak wspomina początek stanu wojennego? Najpierw to była toruńska komenda milicji – z początku wyglądało to jak zwykłe zatrzymanie. Zdała sobie sprawę z powagi sytuacji dopiero wtedy, gdy zauważyła, że dochodzą do niej kolejni przyjaciele i działacze. Rano milicjanci i bezpieka zapakowali wszystkich do radiowozów i autobusów z napisem „Wycieczka”. W pewnym momencie transport skręcił do lasu. Jak przypomina sobie po latach, to był jedyny moment, kiedy autentycznie się bała. Myślała, że czeka ją egzekucja albo wywózka na Sybir.
Najpierw siedziała w Fordonie, a później w Gołdapi. W więzieniu uczestniczyła w głodówce protestacyjnej, redagowała przepisywane ręcznie pismo „Internowanka” i napisała słowa pieśni „My więziennej Polski dzieci”.
Wyszła na mocy amnestii. Bezpieka jednak nie odpuszczała. Od kwietnia do lipca 1984 r. Kuta siedziała przez prawie trzy miesiące w areszcie śledczym w Toruniu i Grudziądzu. Przystąpiła do „Solidarności Walczącej”. W tym czasie z przyczyn osobistych musiała zrezygnować z intensywnej działalności w podziemiu, a utrzymywanie sieci kontaktów z Poznaniem i Wrocławiem, co było jej zadaniem, wziął na siebie Antoni Mężydło. Torunianka utworzyła wtedy podziemne pismo „Nadwiślanin”. Do końca lat 80. ubecy wielokrotnie przeszukiwali jej mieszkanie i zatrzymywali w areszcie.
Kuta najlepiej wspomina ostatnie lata komuny. – Te chwile przed 1989 r. były piękne. Reżim wyraźnie zelżał, konspira rozwijała się w najlepsze, owoc zakazany smakował dobrze. Nie wiedziałam jednak, że zmiany, które nas czekają, będą tak trudne i bolesne – mówiła „Wyborczej”.
Po 1989 roku nie weszła do polityki, a w 1995 roku wystąpiła z „Solidarności”. Uważała, że jej buntownicza natura sprawia, że nie umie budować, działać konstruktywnie na dłuższą metę, a to w polityce jest niezbędne. Jak tłumaczyła, z buntu i kontestacji wynika w niej więcej złego niż dobrego. – Moim powołaniem była walka, kontestacja, bunt. Zrozumiałam to tuż po 1989 r., kiedy poczułam w sobie dziwną pustkę. Nazwałam ten stan „samotnością po spełnieniu marzeń”. Może ona trwa do dziś? Sama pustka trwała krótko. Trzeba było się wziąć w garść, żeby wykarmić rodzinę. Nie było czasu na zastanawianie się nad osamotnieniem – mówiła.
Kuta uważa, że polityka to nie jest miejsce dla rewolucjonistów. Wielu jednak przyjaciół, którzy dzielili z nią podobny temperament, zdecydowało się mimo to na karierę rządową albo parlamentarną. Z natury burzącej w polityce wynika na ogół wiele złego. – Często się zastanawiam, co się stało z tymi wszystkimi sympatycznymi ludźmi, z którymi kiedyś dało się uczciwie porozmawiać i napić wódki. Na przykład Antoni Macierewicz był szalenie ciepłym człowiekiem. Nie wiem, co się z nim stało – opowiadała.
W wolnej Polsce nie wystąpiła o odszkodowanie za internowanie, trzy miesiące aresztu, zatrzymania, wielokrotne rewizje. – To należy się ofiarom, które nie miały wpływu na swój los: przesiedleńcom; tym, którzy w latach 50. za kawał opowiedziany w pociągu dostali lata więzienia; tym, którzy stracili zdrowie w aresztach i celach więziennych. Zaczynając działalność przeciwko komunistycznej władzy, wiedziałam, że mogą spotkać mnie represje. I spotkały, choć wszystko mieściło się w granicach ówczesnego chorego prawa. Były rewizje, zatrzymania, areszty, internowanie, ale nigdy nie byłam bita i porwana. A do takich sytuacji dochodziło – opowiadała.
Od polityki na zawsze się odcięła, ale nie zawsze milczy. Nie wytrzymała w 1993 roku, kiedy zobaczyła w Toruniu manifestację neonazistów, którzy publicznie na Rynku spalili flagę Izraela. Podczas kontrmanifestacji z Mirosławą Sędzikowską, pisarką i koleżanką z demokratycznej opozycji, krzyczała: „Polska dla każdego! Jebać Tejkowskiego!”.
Cierpliwość skończyła się także całkiem niedawno, gdy rząd Prawa i Sprawiedliwości rozpoczął dyskusję o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Podczas "czarnego protestu" Kuta pod pomnikiem Kopernika mówiła o tym, jak wyglądały manifestacje w latach 80. Jej wystąpienie wywołało owację.
Czasami zastanawiała się, jak by wyglądało jej życie, gdyby się nie zaangażowała w politykę. Co by dziś robiła? – Koszty osobiste działania w opozycji były ogromne. Musiałam zostawić za sobą dawne życie. Żałuję tego, że nagle musiałam porzucić swoich przyjaciół. Bez pożegnania. W 1980 r. w Toruniu była zaledwie garstka opozycjonistów, więc każdy z nas miał swój ogon. To oznaczało, że na przyjaciół ściągnę bezpiekę – opowiadała.
We wrześniu 2007 r. odebrała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
W 2014 roku powstał dokument „Krystyny Kuty 25 lat wolności" w reżyserii znanego dziennikarza Mirosława Rogalskiego. Niezwykłą wartością tego filmu jest pierwsza od czasów wyjścia z więzienia wizyta torunianki w celi w Fordonie, w której przebywała podczas internowania.
Obraz pokazał zwykły dzień z jej życia. To było 4 czerwca 2014 roku, kiedy w 25. rocznicę upadku komunizmu do Warszawy przyjechał Barack Obama. - 4 czerwca, gdyby nie to spotkanie z filmowcami, byłby dla mnie zwyczajnym dniem. Przyjazd Obamy zapowiadał się interesująco, ale nie zmienił mojego harmonogramu. Nie przywiązuję się do dat i rocznic - opowiadała Kuta na chwilę przed premierą.
Krystyna Kuta jest bohaterką, która nie chce, by stawiano jej pomniki. Sprawie poświęciła się zupełnie. Nie ukończyła studiów. Walczyła z reżimem, wychowując dwoje dzieci. I zrobiła to znakomicie – w końcu jej córka Anna Lamers to jedna z najbardziej aktywnych i wrażliwych toruńskich społeczniczek. Do polityki nie weszła, bo uznała, że to nie dla niej.
Chce prowadzić spokojne życie. Ale możemy być pewni, że jeśli sprawy przyniosą naprawdę zły obrót i trzeba będzie przejść do zdecydowanych czynów i poświęceń, ona stanie na pierwszej linii.
Korzystałem z materiałów „Gazety Wyborczej”, Encyklopedii Solidarności (www.encysol.pl), tekstu „Vivat Krystyna Kuta – Polonia Restituta!” Konrada Turzyńskiego (swkatowice.forumoteka.pl)
***
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze
No właśnie dlatego że miernoty czują że im czegoś brakuje a wielcy ludzie są po prostu wielcy sami dla siebie.
Pluję w temu "panu" w jego kartoflany ryj!
Ja bym poprawił kopem.
wspanialym ludziom, ktorzy wywodzili sie
ze wszystkich owczesnych srodowisk spolecznych.
Nie dzialali za pieniadze, dla pieniedzy ani kariery.
Wielu oprocz tysiecy godzin zaangazowania spolecznego
ponioslo koszty swojego zaangazowania,
niektorzy w wiezieniu, inni w formie najrozniejszych represji,
kosztem warunkow zycia rodziny, pozycji i kariery zawodowej.
Traktowali to jak rzecz normalna, nalezna spoleczenstwu
i stanowiaca spelnienie wlasnych dazen do wolnosci,
podmiotowosci i cywilizowanego swiata.
Jednak juz wowczas czail sie MIELSWOL (mielocz i swolocz),
ktory mogl juz na starcie przeszkodzic pozytywnym przemianom.
Tym przykrzejsze jest jego odrodzenie i niszczenie
osiagniec tamtej przemiany, graniczacej z cudem
i dorobku cwierc wieku budowy wolnego idemokratycznego
panstwa i spoleczenstwa.
Tak jak wowczas udalo sie MIELSWOLA pokonac,
nalezy tego dokonac i teraz!