* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z REGULAMINEM
Umarła w wieku 93 lat, otoczona miłością rodziny. Była piękna, przyjazna, kochająca, od niej uczyłam się ciepłych uczuć i rodzinności. Mówię o mojej teściowej. Wiem, że to wbrew stereotypom - teściowych nie darzymy szczególną estymą. Ale właśnie dlatego chcę opowiedzieć jej historię.
Wierzą tylko papież i teściowa
Urszulę Fikus można by stawiać za wzór z wielu względów. Na przykład z powodu otwartej i przyjaznej postawy wobec ludzi.
Gdy urodziłam syna, moi rodzice namawiali mnie i męża, żebyśmy go ochrzcili. Teściowa przeciwnie - nawet o tym nie wspomniała. A była wierząca, jak nikt z mojego otoczenia. Codziennie odmawiała długie modlitwy, za wszystkich - za moich rodziców, za nasze dzieci, za nas także. Myślałam o niej w ten sposób: istnieją na świecie tylko dwie osoby, które naprawdę wierzą w Boga - to papież i moja teściowa.
Cztery siostry. Prof. Monika Płatek o najważniejszych osobach w życiu
My z mężem nie mieliśmy nawet ślubu kościelnego, nie poczuwaliśmy się więc do chrztu ani trochę. Wreszcie jednak pod naciskiem mojej rodziny ochrzciliśmy syna. Ale ja zapamiętałam, że ze strony teściowej nie było żadnych nacisków i żadnych pytań. Jej wiarę znać było w postępowaniu, w stosunku do innych ludzi, nigdy jej nie narzucała.
Wnuczka w koszyku
Kiedy przychodziła do mnie, zawsze wiedziała, jak pomóc. Nawet nie musiała pytać - rozumiała, co jest pilne i co trzeba zrobić. Nie rozpływała się, że dziecko ma ładne oczka, ale brała się np. za prasowanie.
Mieliśmy z teściami domki letniskowe na wsi, blisko siebie. Pamiętam, jak przy drugim dziecku bardzo źle znosiliśmy - oboje z mężem - brak snu. Latem, kiedy nad ranem przewinęliśmy Martę, kładliśmy ją w takim dużym koszu przed domem, pod drzewem. Było ciepło, ślicznie - uważaliśmy, że jej tam będzie przyjemnie, i szliśmy sobie spać. Kiedy zrywaliśmy się po kilku godzinach, Marty pod drzewem już nie było - to teściowa wstawała i zabierała ją do siebie.
Czemuż oni się tak całują?
Nie pamiętam też, żeby teściowa kiedykolwiek o kimkolwiek mówiła źle, a jeśli już chciała skrytykować - robiła to wprost, ale bardzo delikatnie.
Kiedyś siedziały z moją mamą, która lubiła mnie krytykować. No więc mama narzeka, że coś źle robię przy dzieciach, że je źle wychowuję. A Ula milczy, słucha, nie wtrąca się. Potem zadaje tylko jedno pytanie: - To znaczy, ty uważasz, że dobrze wychowałaś swoją córkę?
Nie sądziłem, że to Niemiec przyjdzie mi z pomocą
I na tym się skończyła rozmowa. Nie było sporu, nie było krytyki, tylko taktowne zwrócenie uwagi: uświadom sobie, co mówisz.
Oczywiście nie stawiam teściowej wyżej od mojej matki. Matkę kochałam i byłam z nią w dobrych stosunkach, w wielu sprawach naśladowałam, i to ona mnie uformowała. Ale byłam jedynaczką z małej, zatomizowanej rodziny - rodzice i koniec. Żadnych kuzynów, nikogo. A tam, po stronie mojego męża - gromada głęboko ze sobą związanych ludzi. To dlatego mnie tak zachwycili.
Mama mówiła o Fikusach ze zdziwieniem: - A czemuż oni się tak wciąż całują?
No a ja się tego całowania na powitanie i pożegnanie dopiero tam nauczyłam - tych przejawów ciepła i serdeczności, które drażniły w mojej rodzinie. To dla mnie była duża sprawa, bo jestem bardziej intelektualna niż emocjonalna.
To dziecko umrze
Średniego wzrostu, podłużna twarz, gładkie, ciemne włosy, dobra figura - nigdy nie utyła. Była piękna i właściwie się nie zestarzała, nigdy np. nie posiwiała. Malowała rzęsy i usta, ale tylko okazyjnie.
Jako panienka z mieszczańskiego tzw. dobrego domu z Wielkopolski odebrała tradycyjne wychowanie z maturą. Wyszła jednak za mąż za dziennikarza, który pochodził z bardzo ubogiej rodziny. Właściwie był to mezalians, ale nie w jej domu, bo tam mimo wszystko bardzo się z jej mężem liczono.
W 1932 roku. urodziła bliźniaki - chłopca i dziewczynkę. Podobno były to pierwsze bliźniaki w Wielkopolsce, które mogły przeżyć dzięki inkubatorom. Choć nie było to od razu oczywiste. Lekarze powiedzieli 24-letniej Urszuli w połogu: - Niech się pani nie przywiązuje do syna, on nie przeżyje.
A jednak przeżył. I to był Dariusz, mój późniejszy mąż.
Cztery lata później urodziła się jeszcze dziewczynka, moja rówieśnica, chodziłyśmy razem do szkoły. A po wojnie jeszcze jedna córka, Ewa - przyszła na świat niemal w tym samym czasie, co pierwsze dziecko ich najstarszej córki.
Paczki z oflagu
W czasie wojny teścia powołano do wojska, a Urszula z dziećmi pojechała na Wileńszczyznę, do siostry zamężnej z właścicielem ziemskim. Co tam się działo wiadomo: raz szli Rosjanie, potem Niemcy, potem znowu Rosjanie. Ludzie już nie wiedzieli, co gorsze i przed czym się kryć. W gruncie rzeczy była zdana wyłącznie na siebie, pracowała w jakimś tartaku, potem w piekarni i to znaczyło, że miała dla dzieci chleb. Tylko chleb, nic więcej. Mieszkali w jakiejś zatęchłej piwnicy, na terenie uniwersytetu. Mój mąż wspominał, że całymi dniami czekali w tej piwnicy, aż mama wróci z pracy. Mieli być grzeczni, pod groźbą lania, którego zresztą nigdy nie dostali. No, ale przedszkoli przecież nie było. Paradoksalnie to mąż przysyłał Urszuli i dzieciom żywnościowe paczki z oflagu pod Hamburgiem.
Dzieci handlowały z żołnierzami - za papierosy zdobywały jedzenie, latem zbierały poziomki na herbatę. Pamiętam takie opowieści: na święta Wielkanocy dzieci dostały po jednym jajku. Dariusz ze swojego jajka zrobił kogel-mogel i zjadł go natychmiast. Jego bliźniaczka Jola miała taką naturę, że wolała tę przyjemność odłożyć na później. Jednak on już następnego dnia wybłagał od niej i to drugie jajko... Wspominam to, bo mój mąż już do końca życia był takim łakomczuchem.
Takie było wtedy ich życie - w strasznej nędzy. A wszystko to musiała ogarnąć panienka, której dotychczasową rolą było nosić ładne suknie, uczyć się gry na fortepianie i porządnie mówić po francusku.
O wszystko dbała Ula
Mąż wrócił zdaje się w 1947 r., Urszula dojechała z dziećmi z Wilna bydlęcymi wagonami. I od wtedy ojciec stał się najważniejszym członkiem tej rodziny. To o niego się dbało, jego papierosy - drogie, bo nie palił tanich - były ważniejsze niż jedzenie dla reszty rodziny. Z obiadem czekało się zawsze na niego. Teść był cudownym towarzysko człowiekiem, ale trudami życia codziennego się nie martwił - o wszystko dbała Ula.
W ich domu na warszawskim Mokotowie bywałam już w młodości. Z pracą dla teścia było trudno, ponieważ znano go jako przedwojennego endeka, w domu bywało więc bardzo biednie. Bliźnięta zdały maturę, ale na studia mógł pójść już tylko Dariusz. Jednocześnie musiał oczywiście pracować. Wziął taką straszną robotę w "Sztandarze Młodych", to się nazywało “świeża głowa” - o czwartej nad ranem czytał gazetę, żeby wyłowić ostatnie błędy przed drukiem. No, ale nie było nawet mowy, żeby zrezygnował - musiał sobie radzić sam. Kiedy Dariusza dopadła gruźlica, nie było go stać na leczenie, a lekarstwo, które uratowało mu życie, kupiła moja mama.
Całe życie w kalendarzu
Urszula miała też kalendarz, w którym zapisywała wszystkie rodzinnie ważne daty: urodziny, imieniny, datę śmierci jakiejś ciotki, żeby się za nią modlić tego dnia. My zapominaliśmy, ale teściowa zawsze wiedziała, kiedy jest rocznica naszego ślubu.
To ona pilnowała, żebyśmy mieli zawsze wspólną Wigilię, żebyśmy byli razem na Wielkanoc, żebyśmy się spotykali regularnie. Do nich przyjeżdżaliśmy zawsze przed sylwestrem złożyć życzenia - już w sylwestrowych kreacjach.
Jeśli mimo rozstania z mężem zostałam z Fikusami, to dzięki Urszuli. Nigdy mi też z tego powodu nie robiła żadnych wyrzutów. Dbała już zawsze nie tylko o nasze dzieci, a potem również wnuki, ale też i mnie przyjmowała. Ba - do końca byłyśmy przyjaciółkami. W tej rodzinie się zostaje na zawsze, nigdy nie przestałam być jedną z Fikusów.
Urszula trzymała całą tę rodzinę do końca swoich dni. Spod jej ręki wyrośli fantastyczni ludzie, którzy wyraźnie widzieli swoje role w życiu. I wszyscy bardzo opiekuńczy - jedna z córek zajmowała się rodzicami codziennie, do końca ich życia. To było ważne, aby mamę wziąć na zakupy po nową bluzkę czy żakiet. To mnie w niej również ujmowało: miała taki zwyczaj, że nosiła tylko jasne kolory - beżowe i białe. Nie ciemne, jak większość starszych pań.
Moja ciocia Marysia dostała ten sam order co Rzepliński
Myślę o niej teraz, kiedy przyszła na świat moja czwarta wnuczka, Ania. Tak marzę, żeby być wobec niej taką, jak teściowa wobec moich dzieci. Ale nie jestem przekonana, czy będę miała dość siły. Zawsze chciałam ją naśladować, ale nie umiałam. Nie potrafiłabym postawić swojego mężczyzny oraz życia rodzinnego na najwyższym piedestale, tak jak ona. Ula chciała po prostu współtrwać z ludźmi sobie bliskimi - to był jej cel, sens jej życia. I to mnie w niej zawsze urzekało.
KONKURS Z NAGRODAMI:
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?
Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.
Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.
Serwis: AKADEMIA OPOWIEŚCI
Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł
Wszystkie komentarze