* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
Płocczanie opowiadają o najważniejszym człowieku w ich życiu:
Krzysztof Bandych, dziennikarz sportowy nc+: Stawiam na... Nie, nie na De Niro. Raczej na Siadaczkę i Kazika
Beata Jaszczak, współzałożycielka stowarzyszenia i galerii "oto ja": Jacek jest gadatliwy i otwarty. Znalazł do mnie klucz
Adam Mieczykowski*: - Pierwsza myśl to: o Boże, wiadomo, że moi najbliżsi. Żona, dzieci, rodzina.
- Była taka - kiedy stoję przed jakimś wyborem, kogo w duchu pytam o radę? W pierwszej chwili do głowy przychodzi mi moja matka, która zmarła, gdy byłem sześcioletnim dzieckiem. Często zastanawiam się, co powiedziałaby o moich decyzjach, to taki wyraz tęsknoty za osobą, którą straciłem bezpowrotnie. Myślę też o ojcu, który wychował samotnie mnie i dwójkę moich młodszych braci, wspierał, zapewnił poczucie bezpieczeństwa. Jest jednak jeszcze ktoś. Osoba, bez której niewątpliwie nie byłbym tym, kim teraz jestem.
- Musimy nieco cofnąć się w czasie, do momentu, gdy mam 17 lat, uczę się w olsztyńskiej szkole muzycznej, w klasie perkusji. I absolutnie fascynuje mnie... tenis. Mam na koncie nawet tytuł wicemistrza województwa olsztyńskiego w deblu. Triumfy święci Fibak, wszyscy chcą być tacy, jak on.
- Cierpliwości. Mój profesor ze szkoły muzycznej zaprosił na koncert do Olsztyna Poznański Zespół Perkusyjny. Zespół legendę, pierwszą tego typu formację w Polsce, dla którego najwięksi polscy kompozytorzy muzyki współczesnej pisali utwory na Warszawską Jesień i Poznańską Wiosnę Muzyczną, występujący w salach koncertowych całego świata. Założycielem, filarem i sercem zespołu był prof. Jerzy Zgodziński. I to właśnie o nim chciałbym opowiedzieć. Od prof. Zgodzińskiego zaczęło się wszystko, co dzieje się w polskiej perkusji. To on stworzył pierwszą w kraju klasę perkusji w Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu, potem przekształconą w Zakład Perkusji. Opracował metody nauczania, wysłał w świat swoich wychowanków, którzy także zaczęli uczyć. Zaraził perkusją całą Polskę. No i mnie. Ale wróćmy do Olsztyna i koncertu w mojej szkole - wysłuchałem go absolutnie zafascynowany. Po nim miałem konsultację u profesora, grałem na werblu i ksylofonie. Do dziś pamiętam tę salę, ten werbel, nawet jego sprężyny. Co grałem. I to, że nie wypadłem dobrze, choć tak chciałem. Byłem nieprzytomny ze zdenerwowania.
- Profesor... no cóż, był profesorem w pełnym znaczeniu tego słowa. Poważny, zdystansowany, małomówny, miał okulary, siwe, zaczesane do tyłu włosy, równiutko przyciętą brodę. Wcześniej słyszałem jego nazwisko, ale dopiero wtedy zrozumiałem, z kim mam do czynienia. Nie powiedział dużo. Spojrzał na mnie, pokiwał głową. I powiedział: "Będziesz grać...".
- Grałem, ale nie wiedziałem, w którą stronę to pójdzie. Po tych słowach wszystko stało się jasne, nic innego nie wchodziło w rachubę. Pokonałem sporą konkurencję i dostałem się na Akademię Muzyczną do Poznania. To przesądziło o moim dalszym życiu, określiło, kim dziś jestem. Kto wie, gdyby nie te dwa słowa, może byłbym drugim Fibakiem (śmiech).
- Otóż nie. Z jego asystentką, Marią Anders. Ale po pierwszym semestrze i egzaminach zdarzyło się coś lepszego. Profesor zaproponował mi grę w Poznańskim Zespole Perkusyjnym.
- Po trzech latach. Ale tak. Otworzył się przede mną cały świat, wszystko nabrało sensu. Zespół miał renomę w Polsce i w Europie, występowaliśmy na najważniejszych festiwalach, wyjeżdżaliśmy za granicę, a przypomnę, że były to lata 80. Poznałem dzięki niemu rzeczy, o których mi się nie śniło, nowe brzmienia, instrumenty, zapisy, kompozytorów - Grażynę Pstrokońską-Nawratil, Martę Ptaszyńską, Lidię Zielińską. Dość powiedzieć, że to ja na Warszawskiej Jesieni na zakończenie utworu Penherskiego rzucam - jak było zapisane w nutach - piłeczką pingpongową. To był czas eksperymentów - np. uderzaliśmy w gong, a potem zanurzaliśmy go w brytfannie pełnej wody. Albo graliśmy na szynach, które wcześniej załatwialiśmy sobie z fabryki Cegielskiego. Granie na perkusji to w ogóle sporo dźwigania. Zespół na koncerty musiał jeździć ciężarówkami.
- Eksperymentom raczej przyglądał się z życzliwym zainteresowaniem. A w zespole grywał, najczęściej na kotłach, był zresztą pierwszym kotlistą Filharmonii Poznańskiej. Także autorem muzyki do spektakli teatralnych, wciąż wspominam np. "Boską komedię" w reżyserii Roberta Sobocińskiego w Teatrze Animacji, do której graliśmy na żywo, na spektakle przychodziło mnóstwo ludzi. Profesor w ogóle był ponadprzeciętną osobowością. Miał, prócz wykształcenia muzycznego, także tytuł magistra filozofii, znał świetnie języki, miał szerokie kontakty w całej muzycznej Europie, sprowadzał z Zachodu materiały, kształcił ludzi. Nie był przy tym człowiekiem pokornym czy kochanym przez władze, dość powiedzieć, że profesurę dostał w roku 1989.
- Miał swój stolik w Smakoszu, poznańskiej restauracji, w której przesiadywała artystyczna śmietanka Poznania. Czasem mieliśmy zaszczyt zjeść tam z nim obiad. Fascynująco opowiadał. Wspólne imprezy... nie, to nie była ta bajka. Ale wiem, że zależało mu na nas. Pod koniec studiów zacząłem grać w Filharmonii Poznańskiej, profesor przychodził na koncerty, miał swoje miejsce pod balkonem. A potem mówił czasem: "Adam, jak nie wiesz, jaką pałką uderzyć, to popatrz w nuty". Uczył nas odpowiedzialności za siebie i za innych. Szacunku. Nie tolerował spóźnień, bardziej niż fałszywy ton raziło go np. złamanie słowa, niestawienie się na spotkanie. Pewnie, że czasem się na niego złościłem. Pamiętam, że na trzecim roku trochę odbiła mi palma, grałem przecież w filharmonii Czajkowskiego i Griega i myślałem, że wszystko już wiem, a tu profesor nie chciał przełożyć mi terminu egzaminu z marimby. "Nie ma czegoś takiego. Będziesz grał" - powiedział. Ćwiczyłem więc tylko tydzień, dostałem trzy z plusem. Wtedy byłem wściekły, dziś widzę sens tej lekcji.
- Nie. Chyba nie było odpowiedniego momentu. Wtedy wydawało mi się to takie naturalne. Dziś żałuję. Ale byłem na jego pogrzebie w roku 1996. Kilkunastu jego uczniów, w tym ja, graliśmy tam na werblach jedno tremolo. Bez żadnej muzyki, tylko to jedno pasmo, do samego końca.
* Adam Mieczykowski - dyrektor Płockiej Orkiestry Symfonicznej. Skończył PSM w Olsztynie i Akademię Muzyczną w Poznaniu, w klasie perkusji. Grał m.in. w orkiestrze symfonicznej w Filharmonii Poznańskiej, legendarnym Poznańskim Zespole Perkusyjnym, przez 10 lat współpracował z Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia "Amadeusz" w Poznaniu pod dyrekcją Agnieszki Duczmal. Uczy w Państwowej Szkole Muzycznej w Płocku.
Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej - zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.
W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.
Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.
Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia do 31 marca 2017 r.
Wszystkie komentarze