Kiedyś w pouczającym i rozrywkowym zarazem programie „Pogromcy mitów" jego twórcy sprawdzali empirycznie, czy głośne przeklinanie łagodzi ból. Bo przecież gdy się uderzymy młotkiem w palec nie wołamy „motyla noga", prawda?
Okazało się, że owszem, łagodzi.
Jak pokazuje angielska obyczajowa komedia „Wredne liściki", czasem może łagodzić także ból istnienia. Wychodząc z niej, mimo usłyszenia z ekranu dziesiątek słów, których nie mogę tu napisać, zamiast oburzenia czy zniesmaczenia czuje się lekkość. Po chwili jednak przychodzi refleksja, że pod tą efektowną i zabawną powłoką kryje się całkiem poważny komentarz do naszej codzienności. Jak bowiem smutne życie wiodą ci, którzy słowami, zwłaszcza anonimowymi, próbują skrzywdzić innych?
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
A słowa, w tym "pikantne" wyrazy, są potrzebne. Wszystkie.
Nie tylko w słowniku, lecz również do opisywania bieżącego życia.
Bo przecież te WYRAZY z jakichś powodów powstały.
Przeklinającemu pomaga ale wielu te słowa ranią i upokarzają, niezależnie od intencji przeklinającego - zwłaszcza jak w dzieciństwie mieli przykre doświadczenia z tym związane.
Proszę nie mylić codziennego języka "dorożkarskiego" ze sporadycznym podkreśleniem absurdalności bądź kuriozalności sytuacji, której charakter wystarczy określić jednym soczystym wyrazem.
A co do "wulgaryzmów" czy przekleństw - wszystko zależy od kontekstu, sytuacji i intonacji. Czasem pasują a czasem rażą.
Tak!
Dla mnie ludzie, którzy nigdy nie przeklinają, są podejrzani :>
'Czasem pasują a czasem rażą.'
Każdy tak ma - ogólnie, jeśli nie lubimy tego co jest przeklinane to wulgaryzmy nam pasują, jeśli nie zgadzamy się z przeklinającym to nas rażą ;-)
nadmierne używanie powoduje że traci to sens
Zgoda, zupełnie jak z wszelkimi innymi używkami.
Bluzgi, zwłaszcza u ludzi o dużym temperamencie pełnią często rolę wentyla uwalniającego napięcie. W moim domu rodzinnym nie wolno było bluzgać. I na chooja się to zdało, bo bluzgam całe życie, jak mój Tato i Dziadek.
Bardzo polecam.