Gdybym chciał najkrócej scharakteryzować swojego Ojca, Antoniego Kozieja, to tak bym właśnie o nim powiedział.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]

***

Być sobą i żyć zawsze zgodnie ze swoim sumieniem – tę filozofię życiową wpajał nam, swoim dzieciom. W tym sensie był uparty. Jeśli przyjął jakieś zasady, wierzył w nie. Jeśli uznawał coś za prawdę, nie dał się od tego odwieść. Uparty chłop. Chyba przejąłem to po nim.

Zanotowana w mojej pamięci historia Taty rozpoczyna się w czerwcu 1947 r., gdy Mama zmarła przy porodzie drugiego syna, mojego brata Janka. Pamiętam Tatę klęczącego i rozpaczającego przy jej łóżku. Miałem trzy i pół roku. Pamiętam pogrzeb Mamy, trumnę wynoszoną na ramionach przez Tatę i najbliższych poza granice Glinnika, a potem złożoną na furmance jadącej na cmentarz.

Tata był człowiekiem głęboko wierzącym, aczkolwiek nie bardzo się z tym obnosił. Chodziliśmy systematycznie do kościoła. Często jeździliśmy tam furmanką albo – zimą – saniami. Czasami, zwłaszcza przy okazji odpustów w Abramowie lub Michowie, była to trochę rewia mody, a zwłaszcza koni i furmanek, niekiedy przeradzająca się wręcz w wyścigi po nabożeństwie.

Tata był inteligentnym, ciekawym świata człowiekiem, podobnie jak jego Tata, czyli Dziadek Jan Koziej. Pamiętam, że zawsze prenumerowaliśmy gazety, w latach 40. były to „Gromada” i „Chłopska Droga”, a potem – pewnie po zjednoczeniu PPR i PPS – „Gromada – Rolnik Polski”. Po pewnym czasie Tata zrezygnował z tej prenumeraty, co, jak pamiętam, było gestem swoistego buntu przeciw ówczesnej rzeczywistości i propagandzie partyjnej w tej gazecie.

W domu dużo się czytało książek. Wieczorami przy naftowej lampie Tata czytał na głos, gdy leżeliśmy już w łóżkach. Pierwsze, co zostało mi w pamięci, to „Ludzie bezdomni” Żeromskiego. Tata zaraził mnie czytaniem, które stało się moją jedyną i największą pasją.

W AKADEMII OPOWIEŚCI: Babcia Helena czeka w więzieniu na zamku w Lublinie na śmierć. Pisze do dzieci: "Takie surowe są niemieckie prawa. Ano trudno"

Tata w młodości
Tata w młodości Fot. archiwum rodzinne

Na początku lat 50. jako jedni z nielicznych we wsi mieliśmy radio kryształkowe. Jego wieczorne słuchanie przypominało ceremonię. Konieczna była przede wszystkim cisza! Tata stosował różne sztuczki, np. obstawiał słuchawki talerzami, aby w ciszy absolutnej mogło go słuchać więcej osób. Często przychodzili sąsiedzi posłuchać, zwłaszcza Wolnej Europy. Wtedy były dodatkowe emocje konspiracji, bo obawialiśmy się, czy ktoś nie podsłuchuje pod oknem i na nas nie doniesie.

Jeśli chodzi o konspirację, to też odebrałem od Taty lekcję. Musiało to być krótko po śmierci Mamy, bo Tata poszedł doić krowy, a ja byłem sam w domu. Ktoś przyszedł i zapytał, gdzie jest Tata. „Nie wiem”, odpowiedziałem, bo wydawało mi się, że nie mogę przecież powiedzieć, że doi krowy, bo to była czynność typowa dla kobiet. Zreferowałem potem Tacie całe zdarzenie. „Dobrze, pamiętaj, jak nie znasz kogoś, nic nie mów” – pochwalił mnie. Mądra zasada wstrzemięźliwości.

Tata nie był rewolucjonistą, ostentacyjnym buntownikiem, ale był mocno krytyczny wobec powojennego ustroju. Z dumą, ale żartobliwie eksponował dużymi literami na tabliczce u wozu (odpowiednik tablicy rejestracyjnej w samochodach) swoje inicjały AK i mówił: „Niech ich drażni”. Pamiętam pierwszą lekcję polityczną, którą od niego dostałem i która w jakiś sposób ukształtowała też moje podejście do socjalistycznego świata. Był rok 1952, kampania przed wyborami. Gdy szliśmy grupką dzieciaków do kościoła, przejechał koło nas samochód i z okna wyleciała paczka fruwających na wietrze ulotek wyborczych. Były fajne, wielkości kartek do ściennego kalendarza. Przyczepialiśmy je na słupach telefonicznych i drzewach w drodze do kościoła. Garść przyniosłem do domu. Tata dał mi porządną lekcję w postaci antykomunistycznego opeeru: „Na przyszłość nie bierz takiego g… do ręki”.

Podobnie było w innym przypadku. Z grupą dzieciaków bawiliśmy się przy drodze przechodzącej przez Glinnik, gdy podszedł do nas jakiś młody działacz partyjny, który nie mówił „po naszemu”, tylko z miejska. Zagadnął nas o wyższości działania zespołowego (pewnie w ramach ZMP) nad indywidualnym, pokazując, jak łatwo złamać jedną gałązkę, a jak trudno całą ich wiązkę. Przyszedłem do domu z tą mądrością. „Ty uważaj, bo oni chcą u nas zrobić kołchoz, zabrać nam ziemię i gospodarstwo” – przestrzegł Tata. Nabrałem wtedy sceptycyzmu wobec takich pozornie atrakcyjnych prawd.

Skutki takich lekcji Taty były różne. Gdzieś w drugiej, może trzeciej klasie dał mi przedwojenny podręcznik do historii. Była fascynująca, bo zupełnie inna niż ta, którą wpajano nam w szkole. Na którejś lekcji zacząłem wykorzystywać wiedzę z tej książki. Pamiętam, że temat dotyczył Batorego i jego pochodów wojennych. Nauczycielka z przedwojenną praktyką oficjalnie wpadła w panikę, ale po cichu była dumna.

W AKADEMII OPOWIEŚCI: Choć od Marca '68 minęło 50 lat, on wciąż jest dla mnie najważniejszym symbolem oporu wobec zła

Za jedną z najważniejszych i niezwykle odważnych decyzji Taty uznaję sprzedaż około 2-hektarowego rodzinnego gospodarstwa w kilku „kawałkach” w Glinniku i przeniesienie się do Wielkopolski na piękne 20-hektarowe gospodarstwo w Mokronosach koło Damasławka w powiecie wągrowieckim. Była to decyzja racjonalna, ale emocjonalnie trudna – takie przecięcie lubelskiej pępowiny. To był skok niemal w inną epokę cywilizacji i kultury rolniczej. Pamiętam, jak nasz Dziadek od strony Mamy, Stanisław Rojek, nie mógł zrozumieć, jak po żniwach na polu mogą marnować się kłosy pozostające tam po koszeniu żniwiarką i grabieniu grabiarką. Chodził po tym polu z grabiami i zbierał ręcznie pojedyncze kłosy, jak czynił to zawsze w Glinniku, tylko że tu było dziesięć razy więcej pola i nie miał szans na zrealizowanie tych planów. Bardzo to przeżywał i psioczył na marnotrawstwo. Gdy wieczorem Dziadek prosił o zgaszenie światła, mówił: „Zdmuchnij, kochanku”, bo w Glinniku nie było prądu i gaszenie światła przez całe życie polegało na zdmuchnięciu lampy naftowej lub świecy.

W AKADEMII OPOWIEŚCI: Dziadek Antoni z Łodzi był człowiekiem, który musiał działać. Hodował kwiaty, gasił pożary i robił rewolucję

Oczywiście początki w Mokronosach nie były łatwe. Ale zaprawieni w harówie od rana do nocy na rozdrobnionym lubelskim gospodarstwie rodzice szybko się uporali z początkowymi trudnościami. Pamiętam np. mrówczą walkę z perzem na zapuszczonym trochę polu. Miejscowi nie mogli wyjść z podziwu, że w taki sposób daliśmy sobie z nim radę. Widziałem, że Tata był bardzo dumny z nowego gospodarstwa. Włożył w nie wiele serca i pracy i doprowadził do ekstrapoziomu. Nie pokazywał po sobie tęsknoty za Lubelszczyzną. To przyszło później, na emeryturze. Dlatego bardzo przeżył, gdy po niespełna 20 latach rodzice sprzedawali to gospodarstwo, by przenieść się do Borowiczek pod Płockiem, dziś już części tego miasta. Aż do emerytury pracował w Fabryce Maszyn Żniwnych.

Tata był bardzo dumny, że miał syna wojskowego: najpierw podchorążego, potem oficera, nie mówiąc już o generale. Nie mogłem Go zawieść. Przy różnych okazjach pokazywałem się z Nim w mundurze, bo widziałem, że sprawia Mu to radość. W generalskim mundurze też Go pożegnałem, gdy zmarł nagle na atak serca na schodach w domu, wracając z ogródka do swojego pokoju, by zapewne albo się pomodlić, albo coś poczytać lub napisać. Tata był i pozostanie autorytetem dla mojej rodziny: dla mnie ze względu na życiową mądrość i wierność zasadom; dla mojej żony Wiesławy, a Jego synowej, którą bardzo kochał i dla której był jak prawdziwy Ojciec, bo swojego straciła jako dziecko; dla moich dzieci, a swoich wnuków: Ani i Andrzeja, bo był dla nich i chyba pozostanie wzorcem „Koziejowskiego charakteru” i punktem odniesienia w ich życiu.

***

Konkurs dla Czytelników

Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”

Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.

Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.

Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.

Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Komentarze
Piękny życiorys, tzw. zwykłego Człowieka.
już oceniałe(a)ś
3
0