Podczas procesu w sprawie ustalenia przyczyn katastrofy promu widownia podzieliła się na wrogie obozy. Emocje na sali kipiały.
Ratownicy z niemieckich śmigłowców spuszczali rozbitkom z "Heweliusza" linki, które ludzie w wodzie chwytali, ale nie mieli dość siły, by zgrabiałymi dłońmi zapiąć klamry pasów. Zamarzali dosłownie na oczach bezsilnych załóg śmigłowców.
Osobiste przedmioty jednego z członków załogi promu "Heweliusz" trafiły do Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Jest wśród nich kombinezon ratunkowy, który uratował życie drugiemu elektrykowi.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.