Włosi opuszczają górskie przysiółki i schodzą w doliny, do większych miast. Za pracą, bo w górach już prawie jej nie ma. W toskańskiej gminie Fabbriche di Vergemoli administratorzy wpadli na pomysł, jak „ożywić to, co umiera". Zaoferowali „domy za 1 euro", by w ten sposób ściągnąć turystów i nowych mieszkańców, i tchnąć nowe życie w okoliczne miasteczka.
Rozwiejmy wątpliwości od razu: nie, nie jest możliwe kupienie domu w Toskanii za 1 euro i wprowadzenie się od ręki. To prawda, płaci się gminie symboliczne 1 euro, ale potem trzeba dom odnowić. A koszty bywają spore. Jednak, jak zauważa burmistrz gminy, już kupno samego terenu w Toskanii za 1 euro powinno być dobrą zachętą dla inwestorów.
– Owszem, kupujesz za 1 euro, ale potem musisz zapłacić notariuszowi, geodecie, zainwestować w remont minimum 40-50 tys. euro – wyjaśnia burmistrz gminy Michele Giannini. – W ten sposób unikamy zalewu tysięcy maili i nie rozbudzamy fałszywych nadziei. Już samo to, że kupujesz parcelę w Toskanii za 1 euro, powinno być skuteczną zachętą.
Rzucam okiem na ogłoszenia w jednej z lokalnych agencji nieruchomości. „Posiadłość wiejska" w okolicy, 155 m kw. – 169 tys. euro, inna, o powierzchni 200 m kw., 250 tys. euro. Dla porównania: 70-metrowe mieszkania we Florencji kosztują 350-500 tys. euro.
Gmina Fabbriche di Vergemoli leży w prowincji Lukka, w parku regionalnym Alp Apuańskich (wbrew nazwie ten łańcuch niewysokich gór stanowi część Apeninów, a nie Alp). Okolica nazywa się Garfagnana, wprawdzie administracyjnie podlega Toskanii, ale historycznie powiązana jest z Emilią, blisko też stąd do Ligurii.
Jak pisał w 1976 r. Gastone Venturelli, badacz lokalnych zwyczajów, to region „od wieków pogrążony w biedzie i zmarginalizowany, jeszcze do niedawna opierający się na archaicznej gospodarce mieszanej typu rolniczo-pasterskiego". Większość mieszkańców – notował Venturelli – była w stanie wyprodukować tylko tyle, by przeżyć. Drobni właściciele ziemscy i dzierżawcy oraz nieliczni rzemieślnicy czuli się „szczęśliwcami, gdy mieli co jeść". Pozostali migrowali za pracą: w północnych Włoszech stawali się górnikami i stolarzami, w Maremmie pasterzami, na Korsyce i Sardynii drwalami i wypalaczami węgla drzewnego. A także, „rozproszeni za oceanem, wykonywali najróżniejsze i najskromniejsze prace". Ale potem wracali.
Kiedy na przełomie XIX i XX w. w dolinach pojawiły się zakłady przemysłowe, ludzie zaczęli schodzić w dół. A opuszczone domy niszczały.
– Najpierw jeszcze ludzie jechali do pracy w dolinie i wracali na noc, a potem zupełnie się przenieśli – opowiada Loreno Bertolacci, geodeta, który współpracuje z burmistrzem w rozwijaniu projektu „dom za 1 euro". – Podczas tego exodusu wyludniły się wsie i miasteczka. Ludzie zamieniali domy w górach na mieszkania w blokach przy fabryce. Pola uprawne niszczały, wieś przestała być źródłem dochodu, między górską wioską a osiedlem w dolinie wyrosła przepaść.
Dzisiaj według oficjalnych statystyk w gminie mieszka ponad 700 osób, rozrzuconych w miasteczkach i wsiach w dziesięciu dzielnicach (frazioni). Pod koniec XIX w. mieszkańców były około czterech tysięcy. Burmistrz przekonuje jednak, że teraz spadkowy trend się odwraca – właśnie dzięki projektowi „dom za 1 euro".
– Sprzedaliśmy ponad sto domów. Oczywiście tylko niektóre za 1 euro, ale wzrosło zainteresowanie innymi w okolicy, kupowano nawet za 10 tys. – te w lepszym stanie, co i tak nie jest zawrotną sumą. Niektórzy już się sprowadzili, i to całymi rodzinami. A kolejni kupowali już wille za o wiele wyższe sumy.
Wpływ nowo przybyłych okazał się tak istotny, że uratowali lokalne przedszkole i podstawówkę w Fabbriche di Vallico – głównym mieście gminy, zapobiegając ich przeniesieniu do którejś z sąsiadujących, większych gmin. Spośród 30 uczniów ośmioro to dzieci obcokrajowców.
– Administracja gminy w sensie dosłownym nic na tej transakcji nie zarabia – zapewnia burmistrz Michele Giannini, który urzęduje od 20 lat. Spotykamy się w niedzielne południe w Grotta del Vento, najsłynniejszej atrakcji w okolicy.
– Występując jako pośrednicy, mamy w tym interes – kontynuuje burmistrz. – Kupowanie zrujnowanych domów przez cudzoziemców oznacza pracę dla lokalnych firm przy ich odbudowie oraz podatki dla gminy. Moim zadaniem jest wyjaśniać zawiłości włoskiego prawa. Ponieważ jesteśmy w strefie sejsmicznej oraz w obrębie parku naturalnego, to kupcy muszą przestrzegać zasad.
Od inwestora wymaga się, by jego interwencje budowlane zapewniały lepszą ochronę od skutków trzęsienia ziemi, a także musi używać materiałów zgodnych z lokalnym stylem (głównie drewno i kamień).
– W tej chwili za każdą dachówkę, która spadnie z opuszczonego domu, odpowiada gmina, a po zakupie domu odpowiedzialność przejmuje nowy właściciel – wyjaśnia mi dzień wcześniej Loreno Bertolacci, który także jako redaktor naczelny miejscowej „La Gazzetta del Serchio" systematycznie reklamuje projekt sprzedaży opuszczonych domów. – Nam chodzi o to, żeby ktoś się zajął niszczejącymi domami, do których już nikt nie ma prawa własności albo z którymi starzy ludzie już nie chcą nic robić i wolą się ich pozbyć za 1 euro.
Pytam, czy jest wymóg, aby nowi właściciele się tu osiedlili.
– Ależ skąd. To powinna być przyjemność – liczymy na to, że jak już rozejrzą się po okolicy, to sami zdecydują się tu zamieszkać. Zależy nam, aby zrujnowane domy zostały odrestaurowane i ludzie zaczęli tu zjeżdżać, najpierw może tylko na wakacje, ale ostatecznie, żeby zapuścili tu korzenie, zaludniając wioski jak niegdyś, i tchnęli nowe życie w te małe sklepiki i lokalne rzemiosło.
Loreno snuje wizję odtworzenia życia w małych, bezpiecznych osadach, oddalonych od miastowego zgiełku... Przekonuje, że teraz, gdy wiele osób ma elastyczny tryb pracy, wcale nie jest to utopią.
– Stwarzamy ekonomiczną zachętę. Ludzie przyjeżdżają, robią tu zakupy, stołują się w naszych restauracjach, kupują tu benzynę, materiały do remontu – dodaje.
– Obcokrajowiec, który przyjeżdża na nasze terytorium, jest rozpieszczany – mówi Giannini – ponieważ my, Włosi, nie mamy zasobów. Gdyby nie to, już dawno wyremontowalibyśmy te domy. Dlatego otwieramy się na rynek zagraniczny. Pamiętać należy, że oczywiście domy są sprzedawane także prywatnie, bez pośrednictwa gminy.
Niezbyt wysokie góry, porozrzucane sioła, cisza – niekiedy zagłuszana co najwyżej przez strumień płynący przez osadę. A do Morza Tyrreńskiego jest 40 km w linii prostej, tyle samo, na południe, do Lukki, jednego z najpiękniejszych miast Włoch. Na poły dziką przyrodę przecinają z rzadka kamieniołomy, z których wydobywano marmur, rzeki i zapory, a także jeziorka z hodowlą ryb.
– Nie wiem, w ilu miejscach na świecie można znaleźć takie połączenie morza i gór, kultury i dziewiczych krajobrazów – mówi Mauro Giusti, geodeta i ekspert od elektrowni wodnych, który jako pierwszy skorzystał z programu „dom za 1 euro", kupując zrujnowany budynek z kamienia w XVI-wiecznej miejscowości Campolèmisi, w sercu Garfagnany. A potem kolejne w okolicy.
– Z każdej dróżki, którą się tu dociera, otwiera się wspaniały widok, na kościółki, łąki, na których można urządzić piknik. Fauna jest spektakularna: daniele, jelenie, dziki, wilki, zające.
Podzielam zachwyt Maura. Chętnie przeniósłbym się tu z Florencji.
– Rodziny w tych okolicach były zwykle wielodzietne, 10-15 potomków. Potem i oni mieli całą masę dzieci. I wszyscy teoretycznie stawali się dziedzicami jednego domu – opowiada Mauro. – Dom, który kupiłem, miał ponad trzystu potomków. Żadnemu nie opłacało się ciągnąć tego dalej.
Spotykamy się z Maurem w Campolèmisi, miasteczku, które oblepia wzgórze. Kamienne domy wzdłuż ścieżek prowadzących na szczyt, na którym stoi kościół, również z kamienia. Niemal na co drugim domu napis „Vendesi" – „Na sprzedaż". Tak samo było w Vergemoli, które odwiedziłem po drodze.
Mauro przyjeżdża z nastoletnim synem Alessio. Mieszkają w Lukce. Dom w Campolèmisi kupił w 2015 r., ale jeszcze nie nadaje się do zamieszkania. Na razie Mauro tylko naprawił dach, wzmocnił ściany, żeby budynkowi nie groziło zawalenie. W środku wciąż brakuje podłogi między parterem a piętrem, okna są do wymiany, ale Mauro kupuje kolejne domy w okolicy. Teraz przymierza się do młyna.
– Huty żelaza, w których produkowano kiedyś maszyny, narzędzia, czy młyny – jeszcze 15 lat temu działały. Chciałbym przywrócić niektóre z tych miejsc do życia – snuje plany Mauro.
Prowadzi do swego kamiennego domu z 1731 r. Dwupiętrowy budynek ma 70 m kw. Na parterze były najprawdopodobniej piwnica oraz stajnia. Schody na piętro prowadzą do dawnej jadalni i kuchni z piecem chlebowym. Z podłogi nic się nie zachowało. Mauro zwraca uwagę, że schody wykuto w żywej skale. Obok pieca zachowała się wielka gliniana misa – Mauro podejrzewa, że służyła do kąpieli.
Opowiada, co do tej pory zrobił w tym domu.
– Natychmiast po zakupie postawiliśmy wokół rusztowania, aby zabezpieczyć budynek od zewnątrz. Zwykle trzeba to zrobić w okresie od jednego miesiąca do sześciu. Ja dostałem na to trzy miesiące. Następnie zdemontowaliśmy dach oraz, zgodnie z wymogami antysejsmicznymi, przywróciliśmy i wzmocniliśmy górne krawędzie elewacji za pomocą warstwy betonu zbrojonego. Strop zrobiliśmy z lekkich drewnianych belek, także w zgodzie z nową techniką zabezpieczeń na wypadek trzęsienia ziemi. Poddasze wykonaliśmy z drewna, gont daliśmy zaś zakrzywiony, w stylu toskańskim.
Belki długości 8 metrów układali z pomocą helikoptera, który zawisł 50 metrów nad domem i precyzyjnie opuszczał je w dół.
– Nawet nie chcę myśleć, jak by to było, gdybyśmy musieli je wnosić na górę na własnych plecach. Helikopterem zajęło to zaledwie godzinę. Najszybciej i najbezpieczniej. Za minutę zapłaciłem 25 euro. To wcale nie tak dużo.
Wszystko to w kilka miesięcy od zakupu. Dziś, w połowie 2024 r., ładny od zewnątrz budynek, w środku wciąż jest ruiną. Mauro mówi, że dałoby się go doprowadzić do użytku w ciągu miesiąca, ale nie jest pewien, co chce z tym domem zrobić. Może w wakacje z rodziną będzie tu uciekać przed gorącem miasta. A może stanie się on częścią „rozproszonego hotelu", pomysłu wcielanego w życie z powodzeniem już w innych regionach Włoch, np. w Abruzji. Wtedy dom Maura służyłby jako zakwaterowanie dla jednej czy dwóch rodzin turystów eksplorujących mniej znane zakątki Toskanii.
O idei „rozproszonego hotelu" opowiada też geodeta Loreno.
– To pomysł z czasu COVID-u, kiedy nie można było korzystać ze zwykłych hoteli. Chcemy zrealizować projekt, w którym z jednego ośrodka rodziny turystów byłyby rozsyłane do wyremontowanych domów w różnych zakątkach gminy. W ten sposób ulice i górskie drogi stałyby się korytarzami jednego wielkiego hotelu rozproszonego po okolicy.
Jeśli chodzi o dom Maura w Campolèmisi, przed ukończeniem prac powstrzymują go także koszty remontu. Tłumaczy, że odkąd rząd Giuseppe Contego w ramach rozruszania gospodarki po COVID-ie wprowadził program (rozłożonego na lata) zwrotu kosztów renowacji – pełnego, wręcz z 10 proc. premią – ceny materiałów poszybowały.
Tak oto dobre intencje rządu po raz kolejny przegrały z życiem. Zupełnie jak wtedy, gdy przy okazji zamiany lira na euro właściciele barów automatycznie podwyższyli cenę filiżanki kawy. Wcześniej kosztowała tysiąc lirów, czyli mniej niż połowę euro. Ale wraz z jego wprowadzeniem, w ramach „zaokrąglenia" cen, zażądali 1 euro.
– Koszt odbudowy tego typu budynku to około 1,5 tys. euro za metr, a więc sporo – informuje Mauro. Jego dwupiętrowy budynek pochłonie zatem około 105 tys. euro. – Myślę więc, że ostatecznie koszt renowacji zrujnowanego budynku kupionego za 1 euro jest zbliżony do ceny dobrze utrzymanego domu w tej okolicy. Ale jeśli uda ci się go odnowić w ciekawy sposób, budynek może osiągnąć dużą wartość, gdyby myśleć o ewentualnej odsprzedaży.
Spacerujemy z Maurem po kamiennym miasteczku. Z zachwytem oglądamy domy i uliczki wyrzeźbione w skale, wyrwane naturze. Z okien niektórych domów widm wyrasta trawa. Mijamy wystawioną na sprzedaż opuszczoną karczmę Pod Księżycem z ozdobnym napisem: „Sprzedaż produktów rozmaitych", oraz kamienną umywalnię (studnia, z której brało się wodę na pranie, i koryto dla zwierząt).
– Kobiety spotykały się tu przy praniu i oczywiście na pogaduszkach – mówi Mauro.
Tym razem wodę czerpie kobieta w średnim wieku. To pierwsza osoba, którą spotykamy, a jesteśmy w miasteczku od ponad godziny. Pytam, ile osób mieszka w Campolèmisi.
– Dwadzieścia, w tym dwie opiekunki osób starszych – odpowiada.
W wiosce tylko dom Maura poszedł za 1 euro, za pośrednictwem gminy. Inne sprzedawane są prywatnie.
Do tej pory gmina pomogła ponad stu nabywcom.
– Ale dom za 1 euro kupiło nie więcej niż trzydziestu – szacuje Mauro.
W sieci znajduję kilka filmów reklamujących „dom za 1 euro" w Fabbriche di Vergemoli. Na jednym starsze małżeństwo tłumaczy, że własny dom już mają, a skoro znalazł się nabywca drugiego, zrujnowanego, i potrafi go przywrócić do życia, „to tylko dobrze dla okolicy". Nabywcą jest Włoch.
– W przypadku ofert, o których informuje gmina, zdecydowaną większość, jakieś 90 proc., stanowią kupcy z zagranicy – słyszę od burmistrza. Wymienia Anglików, Francuzów, Niemców, osobę z Luksemburga, a także Brazylijczyków, często włoskiego pochodzenia.
Na jednym z filmów promujących program występuje kobieta (o włoskim nazwisku), która przeprowadziła się tutaj z 25-milionowego Sao Paolo. Brazylijczycy kupili też dużą posesję za 800 tys. euro, którą zamierzają przekształcić w B&B z ośmioma lokalami.
Z kolei Anglicy w trudno dostępnym górskim Romiti opuszczony klasztor zamienili na fabryczkę szkła i również B&B.
Burmistrz Giannini wylicza, że inwestycje z zagranicy sięgnęły już 2 mln euro.
Film o projekcie nakręciła telewizja niemiecka, a potem BBC, która w ramach popularnego na wyspach programu „Amanda & Alan’s" wyprodukowała dwusezonowy serial pt. „Italian job" o tym, jak się kupuje we Włoszech domy za 1 euro. Pierwszy sezon opowiada o posesji na Sycylii, a drugi o zrujnowanym budynku w Fornovolasco, w Garfagnanie. Po symbolicznej wpłacie 1 euro autorzy programu zlecili prace remontowe lokalnej firmie i filmowali przez kilka miesięcy.
– Śmialiśmy się trochę – opowiada geodeta Bertolacci. – Prace wykonywała firma mojego kuzyna, ale na użytek kamery trzeba było trochę poudawać, posypać pył tu i ówdzie. Prawdziwa praca odbywała się wtedy, kiedy ekipa nie filmowała.
Piękny dwupiętrowy budynek z wieżą stoi nad rzeką. Loreno oprowadza po odremontowanym domu z wanną na lwich łapach.
W jednej z pierwszych scen serialu „Amanda & Alan’s" pokazują mocno zapuszczone wnętrze domu, narzekają na smród. Jednocześnie na stołach i kredensach wciąż stoi porcelanowa zastawa po ostatnich mieszkańcach. Na regale trafiają na pudełko ze zdjęciami poprzedników, a także znajdują paszport. Odczytują przed kamerą: „Rosa Pucci, urodzona w 1923".
– Chcę sprawić, żeby po naszym remoncie wszystko tu wyglądało jeszcze lepiej niż kiedyś. Chcę, żeby duchy były dumne z tego miejsca – opowiada poruszona prezenterka Amanda Holden.
W internecie, w lokalnej prasie, znajduję informację na temat Rosy Pucci. Zmarła we własnym domu w 2012 r., w wieku niemal 90 lat. Kobieta nagle straciła przytomność i wpadła do płonącego kominka. Gazeta podaje, że być może zmarła chwilę wcześniej na skutek zatrzymania akcji serca. Nie miała dzieci.
BBC oczywiście kupiła jej dom tylko na użytek programu o domach za 1 euro we Włoszech.
Od Lorena dowiaduję się, że po zakończeniu eksperymentu stacja odsprzedała go po rynkowej cenie jakiejś amerykańskiej rodzinie, a pieniądze wpłaciła na fundację opiekującą się dziećmi z białaczką.
Pytam, dlaczego akurat w Garfagnanie projekt „dom za 1 euro" przynosi efekty, podczas gdy niektóre inne włoskie regiony radzą sobie gorzej.
– Bo tu jest pięknie, ludzie przyjeżdżają i postanawiają zostać – uważa geodeta Bertolacci.
Burmistrz Giannini dodaje, że sekretem jest mała liczba wymagań dla kupujących. Na przykład nie muszą się tu osiedlać. Grunt, żeby zabezpieczyli obiekt, a reszta przyjdzie sama.
Ale jest też inny sekret: Chińczycy.
– Przyjechali tu pierwsi. To oni wyjaśnili nam, jak zrobić ten projekt, nakręcili nawet 30-minutowy live na Facebooku w Chinach. Wcześniej oferowaliśmy domy za 1 euro firmom, żeby to one je odsprzedawały. Teraz sami zwracamy się bezpośrednio do ludzi na całym świecie, chociażby przez media społecznościowe, telewizję, gazety. Przypominamy, że warto u nas kupować nie tylko dlatego, że dom jest piękny i nasza gmina jest piękna, ale dlatego, że to jest Toskania, mają stąd zaledwie półtorej godziny do Florencji i godzinę do Pizy.
*
Redagował Mariusz Burchart
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Dzięki za fachową ekspertyzę! Dom za 1Euro to wyzwanie dla młodych!
Z dwóch najlepiej ocenionych komentarzy pod artykułem dowiedziałem się więcej niż z artykułu.
No cóż, w ekonomii nie ma darmowych obiadów. Jeśli ktoś oferuje ci za 1€, coś co obiektywne warte jest kilkadziesiąt tysięcy razy więcej, to znaczy, że musi być tego przyczyna. Przyczyna jest dokładnie ta sama, dla której poprzedni mieszkańcy porzucili daną nieruchomość.
Kupno muła lub osła rozwiązałoby część problemów.
Tak, przyczyna jest dokładnie taka sama, zwłaszcza kiedy poprzedni mieszkańcy wzięli i umarli ze starości, a ich potomkowie nie mieli takich możliwości pracy zdalnej jak dzisiaj. :)
Obawiam się, że możliwości pracy zdalnej tam nie ma nadal. Ew. jakieś instalacje internetu radiowego. Zasięg komórkowy w wymienionych miejscowościach praktycznie żaden. Sprawdziłęm na mapie pokrycia. Pozostaje Starlink, ale to może wtedy lepiej przeprowadzić się na jakieś wyspy Pacyfiku albo do Buthanu ;-)
Dlatego też najlepiej jest sobie przyjechać do Toskanii na dwa tygodnie i do domu.
ciekawi mnie jacy młodzi wyskoczą z kilkuset tysięcy euro, żeby przeprowadzić się do miejsca gdzie nie ma pracy, ani niczego do roboty poza podziwianiem widoków
Romantyczna wizja domu na wielomiesięczne wakacje albo do pracy zdalnej jest na pewno kusząca. Ale to jest przeprowadzka na wieś. Taką prawdziwą wieś, a nie zabudowę łanową pod miastem.
Wyzwaniem są zakupy, wizyta u lekarza, dojazd karetki (zapomnij), porządny internet. Odbiór śmieci, ścieków. Ogrzewanie, bo zimą, cóż, jest zimno i dla lokalsów to normalne. A jeszcze włoska kultura i powolne podejście do życia...
Fachowiec, który kiedyś robił u mnie remont, opowiadał że to jego ostatnia robota w Polsce i wyjeżdżają z żoną do Toskanii i już kupili tam gospodarstwo. Ale oni oboje są ze wsi, dodatkowo on ma fach budowlańca w ręku, więc wiedzieli na co się piszą. Miastowi będą cierpieć.
"... przyjechać do Toskanii na dwa tygodnie i do domu".
To jest właśnie to, co potrzeba i wystarcza 99% ludzi bawiących się tą myślą o zakupie "domu za 1 euro".
Więcej, większość zakupów zagranicznych nieruchomości jest nieprzemyślana. Obserwuję kilka historii jak w miarę zamożni ludzie rzucili się na Hiszpanie - kupowanie nieruchomość za 80% oszczędności w kraju gdzie nie mogą kontynuować działalności gospodarczej ani dostać sensownej pracy, gdzie trzeba się pilnować by nie wpaść w niekorzystny system podatkowy w zamian za możliwość powieszenia 'no kupiliśmy na Costa del sol'. Dopiero na miejscu poznają okolice i zaczynają rozumieć że liczni noworuskie na ulicach nie przyjechały tam podziwiac sztukę, kultura sprowadza się do sklepu Prady i restauracji Michelin, a na dobrą stalowe jest to premium wioska.
Nie ma co się podniecać. Ilu ludzi w Polsce decyduje się na coś takiego? Nawet w najzamożniejszej Warszawie jest to nikły promil. Ot, taka ciekawostka.
100% racji. Nie można mylić życia z wakacjami. Zresztą, przekonało się o tym wielu, którzy wynieśli się na Mazury czy w przysłowiowe Bieszczady. To może być świetny pomysł, jeśli komuś to naprawdę pasuje. Żeby sprawdzić wystarczy wynająć sobie na rok dom w swoim wymarzonym miejscu i zobaczyć, czy rzeczywiście nam to odpowiada. Są ludzie, dla których życie w dziczy to rozwiązanie idealne, ale takich jest niewielu.
można nauczyć się języka i próbować się trochę integrować. Ale to raczej w okolicach wczesnej emerytury. Trzeba mieć też świadomość, że zimy są chłodne i deszczowe, ale jak ktoś ma trochę pieniędzy i nie wie co z nimi zrobić to zawsze to lepsze niż kupowanie co rok nowego samochodu i wakacje all-inclusiv na Dominikanie. Ja bym wolała jednak Toskanię ...
A kto ci zabroni jechać na wiosnę do Toskanii na miesiąc, a w zimie na Dominikanę lub Seszele? To i tak wyjdzie taniej niż kupowanie i utrzymywanie domu.
Ale skąd wziąć martwe dusze?
Podbij do obatela Czarneckiego. Kabrioletem podwiezie, bo ma aktualnie dużo wolnego czasu. :D
Się zgłaszam:)
Zajebiste te kamieniołomy, z których można wydobywać też rzeki i zapory a nawet gotowe jeziorka z hodowlą ryb, czyli tzw. stawy. :D
To zdanie jest poprawne, problem z czytaniem ze zrozumieniem?
Po wyrazie "marmur" powinien być średnik. Wtedy nie byłoby problemu z czytaniem ze zrozumieniem.
Poprawność a niechlujstwo to dwie różne sprawy.
Możesz to sobie zobaczyć na przykładzie swojego wpisu: jest teoretycznie poprawny, ale niechlujny - po przecinku nie ma orzeczenia „masz”. :)
Chińczycy sobie wybudują kopię. Paryż już mają.
Jeśli byleś zatrudnionym (nie mylić z pracą) na kopalni, to możesz na emeryturze kupić sobie taki dom, wyremontować i jeszcze pomieszkać.
Zostań (euro)posłem.
Z polską emeryturą?
To może Afryka?
Koszty życia we Włoszech są niższe niż w Polsce. Tysiąc euro miesięcznie wynosi utrzymanie ( no chyba że ktoś ma bardzo wykwintne potrzeby), wraz z rachunkami. Za dom “prima casa”, gdzie żyjemy, i mamy rezydencję, nie płaci się podatku. Ubezpieczenie samochodu to średnio 700 euro. Plus podatek na drogi, ok 230. Ubezpieczenie zdrowotne, dla cudzoziemców, by korzystać z opieki medycznej, to 500 euro rocznie, tylko w Toskanii. Średni rachunek za prąd, normalne zużycie, pralka, zmywarka, ect, ok 100 euro co dwa miesiące. Woda, też 100 euro, za pół roku. Koszt kolacji w restauracji, lokalna, nie dla turystów, to max 25 euro na osobę. Jest wiele restauracji, które proponują “menu fisso” w porze lunchu, czyli kilka dań do wyboru, 11 euro. Żywia się w nich pracownicy, w przerwie podczas pracy.
Za granicą? Poskarpacie lub lubelszczyzna. Lud z totalnie odmienną świadomością, ale da się żyć.
To by mi odpowiadało. Jak rozpocząć moje przesiedlenie? Może ktoś podpowie?
To taniej niż w Polsce.
Zamow busa i pakuj manatki :-)
Nie ma kraju "Afryka". Chodzi Ci przykładowo o RPA czy Republikę Środkowej Afryki, bo to dość skrajna różnica?
O Kenię
Bialorus?
W Polsce na wsi czy w małych miastach, jest jeszcze taniej. W Mediolanie lub innym cywilizowanym mieście na północy Włoch, ceny mieszkań i życia są wyższe niż w polskich dużych miastach. A ubezpieczenie samochodu w Polsce nie kosztuje 700 euro tylko 500 złotych.
Poznałem kiedyś Polaka, który emeryturę spędza w Gambii. Nawet na lokalną, młodą gosposię jest go stać.
Polscy ogarnięci emeryci pomieszkują na ...Tajlandii. Wynajmują mieszkanie na pare miesiecy np. zimowych i wtedy sa zupelnie inne (duzo nizsze) koszty wynajmów takich mieszkań.
A nie obawia się AIDS?
Z ciekawości, byłeś księdzem czy górnikiem?
Gość ma z 80 lat. Co sobie jeszcze użyje, to jego :)
To zależy gdzie. Bo j mieszkam w Mediolanie i tu koszty życia są kosmiczne w porównaniu do Polski.
Najlepiej u Wojtka na Zanzibarze
Co trzy miesiące Tajlandię trzeba opuścić a uzyskanie prawa pobytu dla emeryta nie jest proste.
Tylko Kambodża