– Nasza dyrektorka jest świetna – usłyszałem.
– Ale obrotna babka! – dodał ktoś.
– Ma pomysły i nigdy się nie poddaje – ocenił inny.
– Nasza firma kwitnie – podsumował następny.
Niestety, nie mogę napisać, jaka to firma ani w jakim mieście, bo dyrektorka nie chce być publicznie chwalona. Zaproponowałem, że może chociaż opowie o źródłach własnej obrotności. Żebyśmy i my mieli pożytek z tego, że dyrektorka istnieje.
– Babcia! – rzuciła bez wahania i zaczęła opowieść: – Babcia Marysia miała 19 lat, kiedy uciekła z małej wsi na Wileńszczyźnie, bo jak mówiła, chcieli wydać ją za dziada. Potem widzę ją już na zdjęciu w Warszawie, jak idzie ulicą w kostiumiku i kapeluszu, z koleżanką. Zatrudniła się jako opiekunka do dzieci. Moją mamę urodziła w powstaniu 4 września 1944 roku. W sklepiku przy Twardej róg Śliskiej, gdzie pracowała. Parę dni wcześniej dziadek wchodził do kanału. Mówił: muszę iść, bo jak mnie złapią, to mnie zabiją. 7 września Niemcy dali grupie mieszkańców czas na wyjście z miasta. Wzięła gruby płaszcz zimowy na siebie, trzydniową mamę i w tym skwarze, a mówiła, że upał był nieprzeciętny, szła w połogu z kolumną do Pruszkowa. Przewróciła się. Własowiec chciał ją zastrzelić od razu, ale Niemiec go powstrzymał i zajrzał w zawiniątko z dzieckiem. Spytał: a mąż? Babcia powiedziała: kaputt. Nie wie dlaczego. Intuicyjnie. Zanieśli ją do szpitala. Wejścia pilnowało czterech Niemców, on zasalutował i wnieśli babcię z przytroczoną mamą na piersi i plecakiem. Była tam do 27 września, dojadała resztki po rannych. Pewnej nocy ją zbudzono. Razem z innymi miała iść do kościoła. Ksiądz dawał dwie kostki cukru i kawę. Stamtąd na Dworzec Główny, wylądowała w Suchedniowie na Kielecczyźnie. Chłopi z okolicznych wsi mieli zabierać warszawiaków do siebie. Z tego Suchedniowa jeździła do Krakowa sprzedawać mięso. Mówiła, że zawsze jechała wagonem Nur für Deutsche, taka sprytna była. Raz w Krakowie błąkała się z dzieckiem, nikt już nie chciał mięsa, ale jeden pan zaprosił ją do siebie. Jego żona zaproponowała, żeby oddała im dziewczynkę, że mama będzie miała u nich dobrze. Ale babcia im powiedziała, że jedyne, co ma, to dziecko. Pojechała pod Białystok do teściowej, która nie miała pojęcia, że syn został ojcem. „Edek mi się kazał tu zgłosić" – wyłuszczyła sprawę. Trzy lata u niej siedziała i czekała na męża, który wszedł do kanału. Tyle że już nigdy się nie zjawił. Babcia robiła tam torebki na drutach, buty z korka. Zaradna była. Zresztą mama moja ma to po niej, dziś na emeryturze, ale prezes firmy przez długie lata. A babcia Maria po wojnie skończyła siedem klas, potem kurs pielęgniarski. Zastrzyki wtedy to nie była zwyczajna rzecz. Jak ją wzywali gdzieś na wieś, mówiła, że furę z koniem muszą przysłać, pojedzie i na trzy dni – bo czasem trzeba było penicylinę kilka dni podawać – ale muszą ją z dzieckiem wziąć. I już ona i córka były trzy dni najedzone. Potem pracowała na bloku operacyjnym w Ziębicach na Dolnym Śląsku. Za mąż wyszła po dziesięciu latach czekania na Edka. Przy babci nie można było siedzieć. Wyznawała dwa kulty: ruchu i pracy. Gdy byłam nastolatką, mówiła: plecak ci kupiłam, bierz i jedź! Dla niej każdy ruch był wartością. Zmarła po dziewięćdziesiątce. Więc kiedy po 18 latach w szkole, gdzie uczyłam polskiego, zaproponowano mi zmianę pracy, przypomniałam sobie jej najważniejszą radę.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Nie jak zawsze. Kiedyś była tu opisywana historia osoby, która 11 lat w dużym banku pracowała jako dyrektor pionu kredytów. Sprzedając toksyczne produkty typu kredytów frankowych na pewno doprowadziła do wielu ludzkich tragedii - ale sama dorobiła się majątku, gdy koniunktura zaczęła się sypać mogła po prostu zrezygnować z pracy, a jeszcze może twierdzić, że to jakieś bohaterstwo z jej strony.
A Szczygieł zajarany.
Jedna z moich koleżanek ode mnie, bo czasem pożyczała pieniądze, żeby opłacić wynajęte mieszkanie. Inna znajoma od swojego ojca z dużą górniczą emeryturą. A niektóre od nikogo.
Ja od nikogo.
Jestem 30 lat po rozwodzie i w tym czasie sama wychowałam dziecko.
Od 36 lat pracuję w oświacie.
I cieszę się, że dzieci i ich rodzice mówią o mnie dobrze.
Taka jest moja prawda.
Tak trzymaj!