Ktoś na mnie czeka. Otwiera mi drzwi. Widzę te oczy szczęśliwe. Tego się nie kupi za żadne pieniądze. Dopiero z piątą żoną jestem szczęśliwy – mówi mi Andrzej Jaroszewicz, były kierowca rajdowy, syn premiera Piotra Jaroszewicza, w PRL znany jako Czerwony Książę. Dziś ma 70 lat. Na stoliku kładzie kluczyki do volvo. Siedzimy w pustej kawiarni. Stawiam mu kawę, bo nie wziął portfela.
Andrzej Jaroszewicz. Czerwony Książę rzuca cień
– Zestarzałem się. Pomysły dalej miewam młodzieńcze, tylko już organizm nie może. Nie piłem nigdy za dużo, nie mam w sobie nałogowca. Palenie rzuciłem z dnia na dzień. W restauracji wziąłem paczkę, położyłem kelnerowi na tacy i powiedziałem: „Pan to wyrzuci”. Potem nie pomyślałem nawet o kupnie następnej. Pożyję jeszcze troszkę, może się czegoś dowiem. Kilka dni temu znaleziono dopiero niektóre dokumenty dotyczące zabójstwa mojego ojca. 25 lat ciągnie się ta sprawa, ćwierć wieku. Wiceminister sprawiedliwości powiedział, że wszczynają jeszcze śledztwo. Żyję tym teraz. Nie chcę nikomu zaszkodzić, to moja powinność synowska. Dążę do prawdy. Dziesięć razy już te akta czytałem. Znam je na wyrywki. Niektórzy tego nie rozumieją. Pytają, dlaczego. Jak to: dlaczego?! Bo jestem dzieckiem tego człowieka, jestem z nim związany krwią.
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze