Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.
***
Pewnie wiele osób uważa swoich rodziców za nauczycieli życia, może to banalne, ale moje życie z nią, przy niej, obok niej i dzięki niej nigdy banalne nie było. Moja Mama, bo o niej opowiem, to moja prywatna mistrzyni, a ja już na zawsze pozostanę jej wierną uczennicą.
Gdy sięgam pamięcią kilkanaście lat wstecz, widzę ją na fotelu, w ręku trzyma książkę i wpatruje się w okno. Nigdy nie lubiłam, kiedy to robiła. Nie dlatego, że nie chciałam patrzeć jak czyta, ale dlatego, że myślami była wówczas bardzo daleko ode mnie. To był jej czas dla siebie i z samą sobą, nigdy nie miała go zbyt wiele. Od kiedy pamiętam, zawsze dużo ze mną rozmawiała, czytała mi książki, a gdy kończyła kolejny rozdział, bardzo się buntowałam. Byłam zrozpaczona na wieść o tym, że jestem już duża i mogę sama czytać, tak bardzo lubiłam sposób, w jaki intonowała i modulowała głos.
Cóż było robić, z tęsknoty za książką, postanowiłam pójść za jej "radą". Podrzucała i polecała mi sporo powieści dziecięcych oraz młodzieżowych. Po czasie, dzięki niej, wypracowałam swój własny gust literacki, teraz tak bardzo różny od tego jej, w powieściach, które Mama czyta - dobro zawsze musi zwyciężać, ja wolę te bardziej realistyczne. Dzisiaj to dzięki niej jestem po ukończonych studiach z filologii polskiej, na specjalności nauczycielskiej (to Mama zawsze przepowiadała mi karierę nauczycielki mimo mojego permanentnego sprzeciwu) i ambicjami na doktorat w zakresie literatury dziecięcej i młodzieżowej.
Mama jest nauczycielką przedszkolną (już nie pracuje w zawodzie), być może właśnie dlatego wybrała na męża (i mojego ojca) człowieka, który wymagał gruntownego edukowania. Niestety mimo usilnych starań nie udało się. Ojciec to typ zagubionego narcyza, Mama żyła z nim przez kilkanaście lat, a wzięła ślub - jak zawsze powtarza - bardziej ze swoją teściową, także nauczycielką, ponieważ ta była złotym człowiekiem. Kiedy rodzice się rozstali, tata znalazł oparcie w innej nauczycielce, mama odetchnęła z ulgą i podziękowała koleżance po fachu, że ma problem z głowy.
Kiedy pytałam: "Mamo, jak dałaś radę wytrzymać tyle lat?", zawsze odpowiadała: "Inaczej nie byłoby Ciebie". To mogłoby wydawać się nieprawdopodobne, ale Mama właśnie taka jest. Zawsze, w każdej sytuacji, doszukuje się plusów, nigdy nie rozpacza nad swoim losem, dla niej szklanka zawsze jest do połowy pełna, nigdy pusta.
Mój związek rozpadł się, gdy byłam w ciąży, moim wybrankiem był człowiek, o zgrozo, niemożliwie podobny do mojego ojca, psychologowie dawno mają już na ten temat swoje teorie. Dzięki dystansowi, z jakim moja Mama podeszła do swojego rozstania, przez siłę, jaką się wykazała w tej trudnej sytuacji, ja wiedziałam, że nie ma innej opcji - muszę wszystko znieść z podniesioną głową i nadzieją, że będzie lepiej.
Pamiętam, że gdy byłam mała, Mama leżała w szpitalu. Wtedy pojawił się pierwszy pupil zwany rakiem, pozostał jej wierny na całe życie. W młodym wieku utraciła wszystkie "kobiece" narządy. Nie rozumiałam tego wtedy, nie wiedziałam, czym jest zwierz, który ją dopadł, ale nigdy nie dała mi odczuć, że powinnam się bać. Ona postanowiła już przy pierwszym spotkaniu z rakiem - nie zamierzała się mu poddać. Teraz mówi, że wiedziała wtedy, że nie może umierać, bo przecież ma niepełnoletnie dzieci. No i udało się, ugłaskała raka na jakiś czas. Kiedy była w szpitalu, opiekowała się mną moja starsza siostra, miała wtedy 14 lat, też się nie bała. W następnych latach pojawiały się kolejne nowotwory, najbardziej skubanym podobało się w jelitach, jeszcze trzy razy dawały o sobie znać.
Jednak spektakularny występ zaliczył ostatni - ten został potraktowany chemią, co z kolei doprowadziło do udaru i jednostronnego paraliżu. Mama wróciła do swoich początków, zapragnęła znów, choć na chwilę stać się małym dzieckiem. Po pobycie w szpitalu, jak na każdego "bobasa" przystało, położyła się plackiem w łóżku i ani myślała wstawać, miała wtedy chwilowy kryzys, który - jak każdy jej - szybko minął. Ubrana w pampersa, wymagająca kąpania i karmienia, na całe szczęście potrafiła już (a może jeszcze) mówić. Wciąż powtarza, że w chwili spadku formy (udaru) klepała jak litanię wszystkie znane nazwiska i numery telefonów, wiedziała, że musi ćwiczyć pamięć. To dzięki niej wiem, że nawet choroba odbierająca życie tak wielu nie może zapanować nad jej życiem. Opiekowałam się nią razem z siostrą, nauczyła mnie, że czasem trzeba przedkładać cudze sprawy nad swoje. Dzięki temu doświadczeniu wiedziałam, jak to będzie być mamą - wstawać w nocy, zmieniać pampersy, karmić i kąpać. Najlepszą lekcją była jednak ta dotycząca samozaparcia. Rehabilitacja, prywatna, trudna, codzienna, ponadgodzinna, od poniedziałku do piątku. Widziałam, jak Mama stawiała swoje pierwsze kroki, jaką trudność to sprawiało i jak wiele kosztowało. W takich chwilach człowiek docenia swoje zdrowie, swoją sprawność i możliwości.
Teraz Mama regularnie robi badania, dzięki Bogu, wszystko jest dobrze, mam nadzieję, że już do końca jej życia. Najważniejsza rzecz, jakiej mnie to nauczyła, to to, że wcale nie trzeba żyć według zasad, które narzuca nam świat, które chcą dyktować ludzie, nie trzeba żyć tak, jak tego od nas oczekują, że należy mieć duży dystans do tego, co o nas mówią. Przede wszystkim, że trzeba słuchać intuicji, bo to dzięki niej dzieci potrafią ocenić, do kogo można się uśmiechać, a na czyj widok lepiej płakać i uciekać jak najszybciej. Nauczyła mnie także, że można decydować o swoim życiu w każdym jego wymiarze. Może to nie są odkrywcze i nowe prawdy, ale to, że każdy je zna, nie znaczy, że je stosuje, ja już potrafię.
Dziękuję Ci, Mamo!
Wszystkie komentarze
Jest to opowieść o mamie...
Kompletnie nie na temat,pani filolog:(