Swoich nauczycieli wspomina autorka bestsellerów, psycholożka Katarzyna Miller

Akademia Opowieści

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
 
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
 
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.

****

Najważniejszy i najwspanialszy był pan Jagoda. Po czterech klasach bardzo nieciekawej szkoły, która jeszcze w dodatku źle uczyła, tatuś przeniósł mnie do innej – wspaniałej „trójki” przy ul. Kościuszki w Łodzi. Piękny gmach, z marmurowymi schodami, pomnikami bogiń greckich. A obok park. To był początek lat 60.

Sympatyczny facet, który po prostu nas lubił

W tej nowej szkole w piątej klasie spotkałam nauczyciela, który mnie po prostu zachwycił. Młody, średniego wzrostu. Przystojny, ale bez przesady. Taki sympatyczny facet z poczuciem humoru. Był naszym wychowawcą i uczył rysunku. Artysta – malarz, miał jakąś przerwę w pracy w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi.

Pamiętam, że na jego lekcjach natychmiast się wyróżniłam. U mnie w domu zawsze było bardzo dużo obrazów, tata przyjaźnił się z malarzami, zresztą sam miał wielki talent, który niestety przepuścił. I kiedy pan Jagoda nam pokazywał, jak trzeba wieszać obrazy, to podeszłam do tablicy i wszystko narysowałam, jak trzeba, więc miałam u niego bardzo dobrą opinię. Ale ten nauczyciel dla wszystkich moich kolegów był ciepły i serdeczny. Po prostu nas lubił. Bawił się w różne gry, opowiadał anegdoty. Na lekcjach wychowawczych rozmawialiśmy o tym, co nas obchodziło. Uczyliśmy się historii malarstwa, co było chyba trochę przedwczesne, ale on nas traktował jak ludzi doroślejszych niż smarki z piątej klasy. Kochaliśmy go do tego stopnia, że mu torty robiliśmy. Nawet nie pamiętam, jak miał na imię i nie nam bladego pojęcia, czy żyje. Niestety tylko rok był z nami. Potem wrócił do tej szkoły wyższej. Ale zostawił we mnie ślad – wdzięczność i zachwyt, że są tacy nauczyciele i faceci. No i też dzięki niemu chciało mi się pewnych rzeczy nauczyć.

 Zrozumiała moje błaganie o bliskość

Wychowawczynią w siódmej klasie była polonistka pani Siewierska. Na jednej z lekcji powiedziała, abyśmy porozmawiali o swoich rodzicach. No to ja się wtedy nagadałam, ponarzekałam na mamę. Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałam. Pewnie, że mnie nie rozumie, że się czepia, że jest dla mnie niedobra, bo była dla mnie niedobra. I pomyślałam sobie: przepadłam, bo pani Siewierska pomyśli: „paskuda”. A ona powiedziała rzecz, która mnie wgniotła w ziemię i – to jest cud, że jakiś nauczyciel potrafi coś takiego zrobić.

Zapytała wtedy klasę: „Wiecie, kto najbardziej kocha swoich rodziców? Kasia!”. Ja zgłupiałam i uświadomiłam sobie, jaka ona jest mądra. Bo przecież to moje wyrzekanie to było tak naprawdę wielkim błaganiem o miłość, bliskość, o zrozumienie. Spodziewałam się innej reakcji, więc to był dla mnie duży, ale pozytywny wstrząs. Byłam przejęta i zdumiona, że ktoś tak może mnie odczytać. Myślę, że dotarło do niej, jaka jestem pogubiona, jak mi jest w domu źle z mamą. Pani Siewierska mnie wtedy wsparła. Przede wszystkim dała prawo do tego, bym mówiła swoje. To jest strasznie ważne. Nie chciała stereotypu. Dzieci w stereotypy bardzo się wpycha: że muszą być tacy, a rodziców trzeba zawsze szanować i kochać. A czasem się nie da. To była po prostu głęboka, mądra kobieta.

Piękna rusycystka i ciągle wściekła wychowawczyni

Pani Siewierska też niestety była z nami tylko przez rok. Natomiast potem przez całe liceum [w tym samym budynku – red] wychowawczyni była z kolei antynauczycielem. Wściekła bez przerwy, lała nas po łapach linijką, krzyczała do nas „bydlaki”. Uczyła nas historii. Mnie nienawidziła, bez przerwy dostawałam uwagi w dzienniczku, na przykład za to, że po lekcji się przeciągałam, żeby się rozluźnić. Teraz wiem, jak mądrze robiłam, a ona wrzeszczała, bym się tak nie zachowywała. Mama mówiła: wstyd mi przynosisz. Na szczęście ojciec radził mamie, by się uspokoiła, bo ta nauczycielka to idiotka. Tato poszedł nawet do dyrektora i powiedział, że to nie jest nauczyciel dla dzieci, na co dyrektor mu odpowiedział: to stary pedagog, nie można jej zwalniać. Niestety dzieci okazały się mniej ważne, a powinni dać jej jakąś dobrą emeryturę i odstawić ją od nas.

No i jeszcze była piękna rusycystka, w której kochali się wszyscy chłopcy. Niezwykle wytworna dama, kobitka z klasą. Zajmowała się kółkiem teatralnym, w którym występowałam. Na dużo nam pozwalała, różne mieliśmy pomysły. Na przykład wystawiliśmy parodię Hamleta.

Generalnie (nie licząc wychowawczyni z liceum) moja szkoła była miejscem mądrym, pięknym i fajnym, o którym myślę z wielką czułością, serdecznością, wdzięcznością. Miałam tam fajnych kolegów. Niezwykle przystojnych i bardzo inteligentnych. Potem myślałam, że wszyscy chłopcy, których spotkam w życiu, będą tacy, ale okazało się, że niestety nie.

Bardzo często słyszę, jak ludzie narzekają na szkoły. Bardzo rzadko ktoś mówi: miałem fajną szkołę i dobrze ją wspominam. Ja mam poczucie, że dzięki szkole coś wygrałam, też oczywiście dzięki tacie i charakterowi, bo olewałam głupią panią wychowawczynię, natomiast cieszyłam się tym, co mam. Nauczyciel przede wszystkim nie powinien w żaden sposób piętnować dzieci ani w żaden sposób oceniać negatywnie. Powinien mówić raczej tak: dziękuję za odpowiedź, nie o to chodziło, ale ciekawa. Dobrze szukasz, dobrze, że próbujesz. Dobrze zacząłeś, kontynuuj, a dojdziesz tam, gdzie trzeba. Dzieci trzeba motywować i zaciekawiać, uczyć tego, co w życiu jest potrzebne.

Katarzyna Miller – psycholożka, psychoterapeutka, filozofka. Autorka i współautorka wielu bestsellerowych poradników, m.in. „Królowe życia i król”, „Chcę być kochana tak, jak chcę”, „Seksownik”, „Kup kochance męża kwiaty”, „Nie bój się życia”, „Bajki rozebrane”, „Instrukcja obsługi faceta”, a najnowsza to „Instrukcja obsługi kobiety”. W jednej ze swoich książek opowiedziała o trudnych relacjach ze swoją mamą, przez którą nie czuła się kochana.

Komentarze
Hue, hue, oprócz pana od plastyki który jednak jako nauczyciel był outsiderem, to w zasadzie przekaz tego artykułu jest dość banalny: Najlepiej wspomina się czasy, kiedy byliśmy młodzi i piękni ;) Sam też tak mam, moje dzieci dzisiaj, obiektywnie, mają warunki do życia najlepsze w tym kraju od kilkuset lat, jednak ja rzewnie wspominam czasy swojej młodości jako te najlepsze, bo "kiedyś to było" ;-P
już oceniałe(a)ś
14
1
Ludzie, kto was w życiu skrzywdził, że tak nie lubicie bliźnich. Pani Miller opisała swoje wspomnienia, które
są dla niej ważne. Mnie się miło czytało i sprowokowało do wspomnień o mojej szkole i nauczycielach.
już oceniałe(a)ś
7
0