Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.
Wychowałem się i dorastałem w tarnowskich Mościcach. Założona przed wojną dzielnica była częścią Centralnego Okręgu Przemysłowego - wielkiego przedsięwzięcia ekonomicznego, które miało uruchomić przemysł na terenach rolniczych i wyciągnąć ludzi z pokryzysowej biedy. Sercem dzielnicy były Zakłady Azotowe. Wokół nich rosły domy i szkoły: podstawówki, technikum i liceum. W pewien sposób przejąłem to myślenie o nowoczesności i modernizmie, które przyświecało budowniczym dzielnicy.
Zawsze lubiłem historię. Wychowałem się u babci (rodzice mieszkali po drugiej stronie miasta). Przeżywałem z nią opowieści o czasach jej młodości, okupacji. Miałem w domu świadka historii, to zrobiło swoje. Ale dziś myślę, że ziarno zasiali też dwaj nauczyciele historii - jeden ze szkoły podstawowej, drugi z technikum. Moja świadomość wagi historii bierze się z kontaktu z nimi. Choć zupełnie sobie wtedy tego nie uświadamiałem.
To były lata 80., nauczycieli się jeszcze bano. Jeśli z kogoś dworowano, to tylko za plecami. Ale z tych historyków nikt się nie śmiał. Budzili respekt. U nich posłuch brał się z szacunku, nie ze strachu. Nie byli szczególnie barwnymi postaciami, nie krążyły na ich temat anegdotki. Nie sposób teraz przytoczyć zabawnych scenek z ich udziałem, zacytować powiedzonek. Byli chyba dość zwyczajni. Wyróżniała ich i łączyła rzetelność.
Pierwszy z nich, pan Małopolski ze szkoły podstawowej, młody, chyba świeżo po studiach. Nie wkupywał się w nasze łaski, nie bratał, a jednak go słuchaliśmy. Musiał mieć talent, bo nie mogło to wynikać z doświadczenia. Nauczyciel z technikum pan Prochot był już wtedy dojrzałym mężczyzną, zresztą sąsiadem z mojego bloku. To jeden z tych nauczycieli, o których się mówi „starej daty”. Albo: „takich nauczycieli już nie ma...”, wyjątkowy przez wiedzę, którą posiadał.
Mieli podobny sposób prowadzenia lekcji. Zaczynali od sprawdzenia wiadomości, dość opresyjnego. Wyczytywali ucznia lub dwoje, prosili o wyjście na środek i opowiedzenie poprzedniej lekcji. To było jasne dla wszystkich - trzeba było być przygotowanym na każdą lekcję historii. Zawsze więc była chwila stresu na początku zajęć. Mieli coś takiego w sobie, że nie było dyskusji, trzeba było się uczyć. A nie krzyczeli, nie podnosili głosu, byli wzorem opanowania. Szczególnie nauczyciel z technikum, nawet jeśli kogoś karcił, to w formie inteligentnego przytyku. Bolesnego pewnie dla karconego, ale na poziomie.
Oni nie odhaczali. Mieli w sobie ten nauczycielski etos. Nie czytali lekcji z książki czy zeszytu, byle zrealizować program nauczania. Nie oszukiwali. Byli rzetelni. Opowiadali nam historię. Mnie ta historia interesowała, ta jej powieściowa natura. A oni potrafili opowiadać.
Wydaje mi się dziś, że byli dość samodzielni. Nie poruszali z nami tych tematów, których wtedy szkoła nie poruszała. Ale też nie wciskali propagandy. Jak mówi Timothy Snyder, trzeba opowiadać o historii, a nie grzebać w pamięci. Pamięć jest subiektywna. Ta powszechna dziś indoktrynacja to prawdziwa katastrofa w dzisiejszej szkole i stąd mój lęk o to, z jaką świadomością wychodzą z niej absolwenci.
Podskórnie chyba czuło się wtedy, że teraźniejszość, która się zmienia, jest płynna jak historia, którą się czyta. One się przelewają. Tak naprawdę nie wiadomo, gdzie się kończy historia, gdzie zaczyna teraźniejszość. Czas przeszły ma tak ogromny wpływ na czas teraźniejszy, że nie można o nim nie myśleć.
Wychowałem się w specyficznym miejscu, które we mnie siedzi. Często odwołuję się do jego etosu, w pewnym sensie pozytywistycznego. Do rzetelności, która mi przez całe życie towarzyszy. Moi historycy się w to właśnie wpisują. Byli jak doskonali rzemieślnicy, rzetelni i z misją.
Jak ważna jest dziś dla mnie historia? Ona mnie określa. Mimo że skończyłem 18 lat już w wolnej Polsce, czuję się dzieckiem, które się urodziło po wojnie. Lata 1939-45 to czas graniczny, to, co mocno mnie konstytuuje, moje spojrzenie, zainteresowania. Ostatnio interesuje mnie nieopowiedziana historia. Jak w „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” Howarda Zinna, widzianej z perspektywy zwykłych ludzi, a nie prezydentów czy dowódców. Niewiele o tym wiem. Próbuję sobie wyobrazić, kim byli moi przodkowie.
Wszystkie komentarze