Wiesz co? Nigdy nie wiedziałam, jak to robisz. Dlaczego tak jest, że tak po prostu… Człowiek ma te siedemnaście, osiemnaście czy nawet dziewiętnaście lat, a nie ma pojęcia, co zrobić z życiem. Wiesz, to jest tak, że „o życiu trzeba decydować za młodu, kiedy jest się idiotą”. A Ty wtedy nie masz pojęcia, jak żyć, co powinieneś robić, jak postąpić. Czujesz się zagubiony. Masz wrażenie, że jakąkolwiek decyzję podejmiesz, będzie zła. Czujesz na sobie presję otoczenia, masz wyrzuty sumienia i mimo że starasz się, jak możesz, i tak nie wychodzi.
A dla Ciebie zawsze wszystko było takie proste. Powtarzałeś, że nie ma się czym przejmować, że jak nie wyjdzie to czy tamto, to świat się nie zawali. Wtedy mnie to denerwowało. Nienawidziłam Twojego spokoju, kiedy ja cała chodziłam z nerwów. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, o czym wtedy mówiłeś. Zawsze mnie to w Tobie zadziwiało. Ta pewność powodzenia. Pewność tego, że będzie dobrze, bo - jak zawsze powtarzałeś - „musi być”. To, że zawsze sprawiałeś (i nadal sprawiasz) wrażenie osoby, która poradzi sobie z każdą sytuacją i zupełnie nic nie jest w stanie Cię złamać, chociaż dobrze wiem, że to nieprawda. Mimo to, jak czasami bardzo starasz się być poprawny, oboje wiemy, że nie jesteś. W tej kwestii jesteśmy do siebie podobni. Może między innymi dlatego tak się do Ciebie przywiązałam. Ale nie tylko dlatego.
Wiele razy miałam wrażenie, że bardziej wiesz, czego chcę w życiu niż ja sama. Oczywiście nigdy nie narzucałeś mi swojego zdania. Nawet wtedy, kiedy Cię o to prosiłam. Zawsze, nawet w najdrobniejszych sprawach, powtarzałeś mi, że to musi być moja decyzja. Teraz wiem, że uczyłeś mnie podejmowania ich. Jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji, to jedną z najwspanialszych rzeczy, jaką wspominam, był Twój entuzjazm, kiedy wymyślałam kolejne pomysły na życie. Architektura – „Świetnie! Mój dom może być Twoim pokazowym!”, historia – „Jak mi miło! Oczywiście praktykę już masz załatwioną!”, szkoła filmowa – „Rewelacja! Czemu jeszcze nie wysłałaś zgłoszenia?”. Nawet teraz śmieję się, jak o tym myślę. Żeby moi rodzice mieli tyle optymizmu! To było świetne. Świetne było, że cokolwiek bym sobie nie ubzdurała, Ty nigdy tego nie krytykowałeś. Zawsze, na swój dziwaczny sposób, wspierałeś mnie. Wspierasz do tej pory.
Często zastanawiałam się, czy to, jaki jesteś w stosunku do mnie, nie jest tylko dydaktyczno-wychowawczą maską. Czy nie „przebierasz” się za idealnego pedagoga i robisz to, co zrobić „należy”. Czy tylko udajesz, że aż tak bardzo przejmują Cię te śmieszne problemy zakompleksionej nastolatki, bo w końcu jest Twoją uczennicą i wypada jej wysłuchać. Czy nie myślisz sobie potem, że tracisz czas, wysłuchując narzekań na innych nauczycieli, na szkołę, na wszystko, co dookoła. Mówiąc szczerze, bałam się pomyśleć, że to prawda, bo w głębi duszy wiedziałam, że mogłabym Cię tym stwierdzeniem zranić. Zawsze wierzyłam w szczerość Twoich intencji. Nie ważne, jak bardzo czasami były przerysowane. To przerysowanie – ta nadwrażliwość, nadopiekuńczość, nadwiara, nadszczerość, nadzaufanie – to wszystko sprawiało, że było lepiej.
Oboje dobrze wiemy, ile godzin przeznaczyliśmy (na początku chciałam napisać „poświęciliśmy”, ale obraziłbyś się za użycie takiego słowa, nawet wiem, co byś powiedział: „To nie było poświęcenie, tylko czysta przyjemność”) na rozmowy – czasami o byle czym. I właśnie one wszystkie, te małe i te duże, te o niczym i o wszystkim, te przyziemne i te górnolotne – one zawsze sprawiały…, zawsze dawały mi jakąś taką siłę. Nigdy nie wiedziałam, jak to robisz. Dlaczego tak jest, że po prostu… sprawiałeś, że problemy przestawały być problemami, na wszystko miałeś gotową odpowiedź, a przy tym wszystkim jeszcze niejednokrotnie wygłupiałeś się tylko po to, żebym się uśmiechnęła. Nigdy nie żałowałeś czasu. Miałeś go na pęczki. Nigdy nie odmówiłeś rozmowy, pomocy czy zwykłego uśmiechu.
Jest wiele rzeczy, które chciałabym Ci powiedzieć. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo wpłynąłeś na moje myślenie. Wiele sytuacji w moim życiu kształtuje przypadek (jakkolwiek nic na to nie wskazuje). Myślę, że to, że trafiłam właśnie na Ciebie, przypadkiem nie było. Chyba każdy w swoim życiu musi spotkać kogoś, kto wywróci jego świat do góry nogami. Ty wywróciłeś mój. Może pomyślisz sobie, że tego nie widać, ale ja to widzę. Mogłabym przytoczyć tysiące sytuacji, w których starałeś się wytłumaczyć mi, że nie zbawię świata, nie ważne, jak bardzo bym tego chciała. Jak powtarzałeś mi, że mam patrzeć na to, czego ja chcę, a nie na to, czego chcą inni. Jak mówiłeś mi, że to kim jestem i kim będę, zależy tylko ode mnie. Wtedy nie doceniałam tych słów tak bardzo jak teraz. Przewracałam oczami, podważając każde Twoje słowo, a Ty z cierpliwością i uśmiechem na twarzy brnąłeś dalej ze swoimi przekonaniami, ze swoimi przemowami, z których wtedy tylko się śmiałam. Teraz mi ich brakuje.
Chyba nie muszę Ci mówić, że poza tą rolą, którą pełniłeś jako nauczyciel, zawsze byłeś też przyjacielem. Znasz mnie jak mało kto. Zadziwiało mnie to zawsze. Nie musiałam nic mówić, a Ty wiedziałeś, o czym myślę. To było okropne, bo czasami starałam się coś przed Tobą ukryć, ale miałam wrażenie, że i tak nie ma to większego sensu. Chociażby stres. Mój Boże! Ile to razy starałam się zachować zimną krew, żebyś nie widział, że się nadto przejmuję. I na co mi to było? Przychodziłeś i od razu rozpoczynałeś rozmowę, mówiąc jak do małego dziecka. Z jednej strony mnie to śmieszyło, ale z drugiej skutkowało. Ten delikatny ton, jakbyś mówił do małej, pięcioletniej dziewczynki. Uspokajałeś mnie.
Za każdym razem. Nie wiem, skąd bierzesz tę wrażliwość. Może to dlatego, że nie masz własnych dzieci i całą tę troskę, którą w sobie nosisz, przelewasz na uczniów. Podziwiam Cię za to. Uważam, że taki właśnie powinien być nauczyciel. Powinien być taki jak Ty. Oczywiście nie twierdzę, że jesteś idealny, bo nie ma ludzi idealnych. Tyle, ile ja otrzymałam od Ciebie troski i zrozumienia, tyle chciałabym kiedyś dać swoim uczniom. Chciałabym być kiedyś dla nich kimś, kim Ty jesteś dla mnie. Opiekunem, wzorem do naśladowania, przyjacielem.
Wiem, że jeśli miałabym powiedzieć Ci to prosto w oczy, nie dałabym rady. To wszystko, o czym tu piszę, jest bardzo osobiste i mimo że bardzo chciałabym, żebyś o tym wiedział, nie potrafię. Musisz wiedzieć jedno - jesteś moim nauczycielem na całe życie.
***
Akademia Opowieści: "Nauczyciel na całe życie"
Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze