Dostrzeż, czego okiem nie widać. Buduj dłuższy stół, a nie wyższy płot. Chwal publicznie, krytykuj w cztery oczy. Interesuj się człowiekiem, nie tylko wtedy, gdy jest twoim uczniem. Te cztery lekcje dała mi Alicja Janeczkowska, moja nauczycielka historii z podstawówki. I pomyśleć, że uczyła mnie tylko cztery lata.

Często zadaję sobie pytanie, komu zawdzięczam to, kim i jaki jestem. Zawsze, gdy próbuję sobie na nie odpowiedzieć, wychodzi na to, że najważniejszą rolę w ukształtowaniu mnie, mojej tożsamości odegrali (oprócz najbliższych mi osób) nauczyciele. Pamiętam, że gdy na początku lat 80. XX wieku rozpoczynałem studia pedagogiczne, przedstawiano nam czteroczynnikową teorię rozwoju jednostki, w której wyróżniano: zadatki wrodzone, środowisko (w szerokim tego słowa znaczeniu), wychowanie jako celową działalność oraz własną aktywność jednostki. Tak się złożyło, że przyszedłem na świat i dorastałem w rodzinie o – jak to nazywają socjologowie – niskim kapitale kulturowym, społecznym i ekonomicznym.

Pójście do szkoły oznaczało dla mnie znalezienie się w innym, lepszym, znacznie bogatszym, stymulującym do rozwoju środowisku. W szkole natomiast najważniejsi byli ludzie, zarówno rówieśnicy, jak i nauczyciele.

Przez szkolne lata przewinęło się w mojej biografii kilkudziesięciu nauczycieli. Każdemu z nich coś zawdzięczam, staram się o nich pamiętać (nawet jeżeli nie zawsze to okazuję). Gdy przychodzi mi wskazać tego jednego nauczyciela, który odegrał w moim życiu rolę najważniejszą, najsilniej wpłynął na moje postrzeganie świata i sposób określania własnego w nim miejsca, to wybór pada na Panią Alicję Janeczkowską. Czas, który upłynął od momentu, gdy skończyłem szkołę podstawową (to tam w latach 1975-79, w klasach od piątej do ósmej Pani Alicja uczyła mnie historii i była wychowawcą klasy, do której wówczas uczęszczałem) skutecznie pozacierał w mojej pamięci ślady wielu wydarzeń, tego, co działo się wówczas na co dzień. Z okruchów wspomnień potrafię jednak odtworzyć cztery lekcje, które swojej Wychowawczyni z podstawówki zawdzięczam.

Lekcja pierwsza

Przez pierwsze cztery lata uczęszczałem do podstawówki w podnakielskim Występie. Przejście od piątej klasy do Szkoły Podstawowej nr 2 w Nakle nad Notecią oznaczało – z perspektywy wiejskiego jedenastolatka – znalezienie się w tzw. wielkim świecie, znacznie większym od tego, w którym funkcjonował dotychczas. Przez pierwsze cztery lata dziewięciu uczniów w klasie, zaledwie dwóch nauczycieli w szkole, a tu nagle cztery klasy piąte, każda po trzydziestu uczniów.

Trafiłem do klasy B, której wychowawczynią została młoda nauczycielka historii (jeżeli dobrze pamiętam, to studiowała wówczas zaocznie), która dorastającemu chłopakowi podobała się jako kobieta. Nie zapomnę tego, że w pierwszych tygodniach po rozpoczęciu roku szkolnego ta nauczycielka odwiedziła mój rodzinny dom po to, żeby poznać moich rodziców, zobaczyć, w jakich warunkach mieszkam, czy mam swój kąt do pracy oraz szafkę, w której trzymam książki i zeszyty. Nie była to jednak jedyna wizyta Wychowawczyni w moim domu. W ósmej klasie, jesienią 1978 roku, w tygodniu, w którym wybrano papieża Polaka postanowiłem sobie zrobić tydzień wolnego w szkole po to, żeby w tym czasie popracować na znajdującej się we wsi plantacji porów (takie warzywo) przy jego wykopkach i dostarczaniu do gminnego punktu skupu. Powód był natury ekonomicznej, w domu się nie przelewało, postanowiłem wspomóc rodzinny budżet. Tyle że w domu powiedziałem, iż szkoła wyraziła zgodę na moją tygodniową nieobecność, a w szkole nie powiedziałem nic.

Jakie było moje zdziwienie, gdy po powrocie wieczorem do domu w środę 18 października 1978 roku (doskonale pamiętam, że było to dwa dni po wyborze Karola Wojtyły na papieża) zastałem w nim Panią Alicję, która przyjechała, żeby dowiedzieć się, co jest powodem nieobecności Jej ucznia w szkole (dziś wystarczyłoby zadzwonić, wówczas jedyny telefon znajdował się w wiejskiej szkole).

Pamiętam, że oberwałem od Mamy i Babci za to, że wprowadziłem je w błąd. Pani Alicja też nie była zachwycona moim postępowaniem, ale zrozumiała powód, dla którego tak zrobiłem. Do dzisiaj nie wiem, w jaki sposób, ale usprawiedliwiła mi tę tygodniową nieobecność, nie pozostał po niej w szkolnej dokumentacji ślad.

Lekcja, jaką wyniosłem z tego doświadczenia, mówi, że analizując zachowania człowieka, wnikaj głębiej, dostrzeż to, co niewidzialne gołym okiem, w tym zwłaszcza motywy jego postępowania. Staram się o tym pamiętać w swojej pracy ze studentami.

Lekcja druga

Wspominałem, że dorastałem w rodzinie, w której się nie przelewało, nie zawsze starczało na najpotrzebniejsze wydatki, o kupnie nowych spodni czy sweterka mogłem zapomnieć. I znów nie wiem, w jaki sposób, ale Pani Alicja, widząc, jak chodzę ubrany, wystarała się (nie mam pojęcia gdzie) o pieniądze na zakupy dla mnie. Doskonale pamiętam dzień, w którym zostałem zwolniony z lekcji po to, żeby z Wychowawczynią i Panią ze szkolnej świetlicy pójść do sklepów odzieżowych, aby kupić to, co mi niezbędne. Ważne z mojej perspektywy (tak o tym dziś myślę) było to, że Wychowawczyni, pomagając mi, traktowała mnie jednocześnie jako partnera, współuczestniczyłem bowiem w zakupach, wręcz decydowałem o nich. Pamiętam też doskonale, że zakupy ostatecznie kosztowały więcej, niż wynosiła suma, jaką Pani Alicja pozyskała. Niewiele się zastanawiając, wyciągnęła z torebki portfel i dopłaciła brakującą kwotę. Pamiętam również, że zawsze interesowała się tym, czy mam pieniądze na klasowe wyjście do kina, wyjazd do opery, na szkolną wycieczkę czy biwak.

Po latach przeczytałem na jednym z portali społecznościowych mądrą myśl: „Kiedy masz więcej, niż potrzebujesz, zbuduj dłuższy stół, a nie wyższy płot”. Staram się o tej lekcji pamiętać na co dzień.

Lekcja trzecia

Nie należałem do grzecznych uczniów. Burzliwie przeżywałem przypadający na starsze klasy szkoły podstawowej okres dojrzewania. Potrafiłem być krnąbrny, w trudny do zaakceptowania sposób wyrażać swoje emocje, pyskować. W siódmej klasie pojechaliśmy wspólnie z Wychowawczynią na biwak do Kopernicy, niedaleko Jeziora Charzykowskiego. Pamiętam, że wracając z grupą znad jeziora, zachowałem się niestosownie wobec koleżanek.

Wychowawczyni, która była świadkiem tej sytuacji, wzięła mnie na bok, powiedziała kilka przykrych słów o moim zachowaniu i zasugerowała, żebym przeprosił koleżanki. Pamiętam, że Pani Alicja zawsze tak postępowała, nigdy nie karciła nikogo publicznie, zawsze publicznie stawała po naszej stronie, ale gdy było trzeba, potrafiła na osobności wyrazić swoje zdanie na temat naszego postępowania.

Takiej zasady przestrzegała również w relacjach z innymi uczącymi naszą klasę nauczycielami i dyrekcją szkoły, w rozmowach z nimi broniła nas, chociaż niekiedy na to nie zasługiwaliśmy, ale po powrocie do sali mieliśmy do słuchania.

Około dwudziestu lat po skończeniu szkoły podstawowej wpadł w moje ręce poradnik, w którym przeczytałem prosto sformułowaną zasadę: chwal publicznie, krytykuj w cztery oczy. Pomyślałem sobie wówczas: tak właśnie postępowała Pani Alicja. To ważna lekcja, wziąłem ją sobie do serca.

Lekcja czwarta

W czerwcu 1979 roku ukończyłem podstawówkę. Postanowiłem wyruszyć w „jeszcze większy” (z mojej ówczesnej perspektywy) świat, do Bydgoszczy, podejmując naukę w liceum zawodowym funkcjonującym w ramach bydgoskiego Zachemu. Pani Alicja zachowała jednak życzliwe zainteresowanie moimi dalszymi losami i już w październiku tego samego roku odwiedziła moją nową szkołę po to, żeby spotkać się z licealną Wychowawczynią (Panią Anną Jabłońską, której przy tej okazji też się nisko kłaniam) i porozmawiać o mojej sytuacji, zainteresować się moimi postępami, tym, jak sobie radzę z dala od domu.

Nie zapomnę, gdy kilka lat później (już w trakcie studiów) Pani Alicja, zaniepokojona przez moją Babcię opinią o poszukiwaniach życiowej partnerki (żadna z moich ówczesnych dziewczyn nie przeszła przez selekcyjne sito zamartwiającej się o moją przyszłość Babci) postanowiła mnie poznać z córką swoich znajomych – nauczycielką w innej podnakielskiej wsi. Spotkaliśmy się nawet kilka razy, ale nic z tego nie wyszło, nic nie zaiskrzyło, żadne uczucie się nie pojawiło.

Z tych doświadczeń też wyciągam dla siebie lekcję. Otóż zainteresowanie losami ucznia (w moim przypadku studenta) nie kończy się wraz z zakończeniem formalnej współpracy, trwa nadal. Takiego zainteresowania doświadczyłem ze strony Pani Alicji wielokrotnie po skończeniu podstawówki.

Sam też staram się takie zainteresowanie okazywać swoim studentom i ich dalszym losom (zdarza mi się nawet bywać na ich ślubach). Gdy myślę sobie o tym, dlaczego w ten sposób postępuję, to przypominam sobie od razu swoją Wychowawczynię z podstawówki i okazywane mi po ukończeniu szkoły zainteresowanie.

Z przedstawionego powyżej obrazu zniknął całkowicie dydaktyczny wymiar funkcjonowania najważniejszej dla mnie Nauczycielki. Nie oznacza to jednak, że nauczana przez Nią historia nie miała dla mnie żadnego znaczenia. O tym, że tak nie było, może świadczyć chociażby to, że na maturze i na egzaminie wstępnym na studia (tak, tak, były czasy, gdy na studia zdawało się egzaminy) zdawałem właśnie historię. Historykiem jednak nie zostałem.

Jeszcze jedna lekcja

Zygmunt Mysłakowski w książce „O kulturze współżycia” wspomina swojego licealnego nauczyciela, któremu wiele zawdzięczał. Przywołuje sytuację, gdy wiele lat później przez Ministerstwo Oświaty został zaproszony do wygłoszenia kilku wykładów. Na sali wśród słuchaczy był ów nauczyciel. Mysłakowski ukłonił mu się jedynie z daleka, po czym wygłosił dwugodzinny referat. Wspominając tę sytuację, napisał tak: „Wstydzę się do dziś za siebie. Czy uniosła mnie jakaś pycha, czy nie uświadomiłem sobie tego po prostu – nie zdaję sobie sprawy. Tak jak dziś patrzę wstecz na to spotkanie, powinnością moją było wstać i wygłosić krótkie choćby powitalne przemówienie, oddające sprawiedliwy wymiar zasługom pana Rudolfa. Nie zrobiłem tego. Więcej już nie spotkałem go w życiu i tak rozminęliśmy się ostatecznie”.

Przyznam, że po próbie swatania mnie straciłem bezpośredni kontakt ze swoją Wychowawczynią. Życie popłynęło swoim torem i tylko od czasu do czasu docierały do mnie wieści na Jej temat. Pierwsze, co zrobiłem, zasiadając do pisania tego tekstu, to sprawdziłem dostępne w internecie na temat Pani Alicji informacje. Zauważyłem, że jest nadal aktywna, działa w Radzie Programowej Uniwersytetu Trzeciego Wieku działającego przy Nakielskim Ośrodku Kultury. Ucieszyłem się. Nie jest jeszcze za późno na to, żeby napisać o ważnych dla mnie lekcjach, które zawdzięczam temu, że spotkałem Panią na swojej drodze.

Bogdan Nawroczyński zauważył kiedyś błyskotliwie, że wykształcenie to jest coś, co zostaje nam wtedy, gdy zapomnimy wszystko, czego nas uczono. To niektóre z lekcji, jakie pozostały we mnie na zawsze. I pomyśleć, że bezpośredni, niemal codzienny wpływ na mnie Pani Alicja miała jedynie przez cztery szkolne lata. W podziękowaniu zacytuję poetę:

„Nie potrzeba więcej

To co ulotne zostaje najdłużej

To co raz tylko – zapamięta serce”

Akademia Opowieści

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.

Regulamin akcji jest dostępny na stronie internetowej TUTAJ. Opowieści przysyłajcie za pośrednictwem naszej FORMATKI INTERNETOWEJ.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto

Komentarze
Pięknie napisane :-)
już oceniałe(a)ś
10
0
Piękne wspomnienia. Autowi życzę pierwszej nagrody.
już oceniałe(a)ś
10
0
Może ruszysz swoje cztery litery żeby porozmawiać z nią w cztery oczy póki jeszcze czas?
już oceniałe(a)ś
4
0
Naprawdę ? "Studniówka ósmoklasistów w 1979 r." Coś ten podpis pod zdjęciem pechowy jakiś...
@niekomercyjny
Niekoniecznie, może w tej szkole robili studniówki dla ósmych klas.
już oceniałe(a)ś
3
0
podpis pod zdjęciem: "Pani Alicja Janeczkowska kuca wśród dziewcząt, w żółtej bluzce." Panowie ze wszystkich rzędów czują się zapewne wyjątkowo, bo zaliczono ich do dziewcząt ;)
już oceniałe(a)ś
2
2
W tym wszystkim nie wzięto pod uwagę jednego jeszcze aspektu: a może pani Alicji po prostu podobał się ów wiejski chłopak, młody, dorastający Romek? Ponieważ nie mogła go obdarzyć partnerskim uczuciem, poszukiwała możliwości "ponadwymiarowego" kontaktu z nim? Tak, aby dyskretnie, w niewidoczny sposób, rozładować swoje fantazje seksualne...Miłość ( która nawet nie mogła być odwzajemniona ) uskrzydla. Stąd jej starania o zorganizowanie pieniędzy na zakupy ubrań, delikatny monitoring jego sytuacji życiowej, itp. Inna możliwość: pani Alicja, nie mając własnych dzieci, chciała któregoś z uczniów "usynowić", realizować się w roli (pseudo)matki. Do tego najlepiej nadawał się i chłopak z bardzo biednej rodziny, któremu w oczywisty sposób można było pomóc... Tak, czy inaczej Romek miał szczęście. Niestety, proletariackie pochodzenie Romka pozostawia ślady w obyczajowości, której żadna profesura nie zniweluje ( jest dziś profesorem uniwersyteckim ): dzisiejszy profesor Roman Leppert co prawda pamięta, dzięki komu zawdzięcza swoje przystosowanie do cywilizowanego świata, ale sam przyznaje, że stracił kontakt ze swoim dobroczyńcą. Dlaczego? Bo w jego rodzinnym analfabetycznym domu, nie nauczono Romka elementarnych manier towarzyskich, do których należą m.in. pisanie listów, kartek świątecznych, itp. To najprostszy sposób wyrażania wdzięczności i sympatii. Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. W tym żadna placówka szkolna nie pomoże... Szkoda było energii pani Alicji. Dzięki niej mamy o jednego więcej profesora z awansu społecznego...
@jolikgd
Zdecydowanie bardziej odpowiada mi interpretacja tekstu zaprezentowana na Facebooku przez Prof. Rafała Zimnego z UKW. Oto ona:
Romku, Twoja historia jest bardzo pozytywistyczna, a przynajmniej pozytywistycznie opowiedziana. Wspominana nauczycielka wypada w niej jako spadkobierczyni najlepszej polskiej lewicowej tradycji w zakresie oświaty i wychowania, tj. tzw. żeromszczyzny (to jedyna, oprócz “Solidarności", w polskiej historii idea, która jednoczyła klasę średnią i niższą przeciw wyższej - a tylko taki sojusz, jak uczy historia, przynosi pozytywną zmianę społeczną). Dzięki temu z wiejskiego dziecka stałeś się profesorem (do drugiej wojny takie kariery się zdarzały, ale bardzo rzadko, w PRL-u stały się typowe, to temat zresztą na osobną dyskusję). Także moja droga wygląda podobnie, choć ja zacząłem studia w 1989, czyli już niby po przełomie, ale XIX-wieczne paradygmaty były wciąż żywe. Ukształtowała mnie więc ta sama narracja, ten sam etos, to samo poczucie zobowiązania. Być może mnie było łatwiej, bo wychowałem się w mieście, ale mimo to żadnych inteligenckich wzorców nie odziedziczyłem. No i teraz kluczowe pytanie - czy dziś potrzebujemy takiej edukacji, tj. opartej na idei posłannictwa, pozytywistycznej z ducha, romantyzującej w treści? Rzeczywistość sama przynosi odpowiedź - nie, i po stokroć nie. Dziś nauczyciel musi być wysoko kwalifikowanym specjalistą, inaczej wypuści w świat ludzi okaleczonych. Skoro przez ostatnich 30 lat ćwiczono na nas wszystkich neoliberalną teorię ekonomiczną, to jej naturalną konsekwencją jest to, co nauczyciele nazywają roszczeniowością rodziców. Otóż młoda polska klasa średnia traktuje edukację swoich dzieci jak usługę, a nie jak posłannictwo. Dlatego ich "roszczeniowość" jest jak proces reklamacji wadliwego produktu, bo władza przez 30 lat utrzymywała (czasem z pomocą szantażu, czasem przymusu, czasem propagandy), że nauczyciel to zawód z "powołaniem", a nie wymagająca niebywałego profesjonalizmu funkcja społeczna. Myślę, że warto w jakiejś części zachować ów model "posłanniczy", bo nierówności rosną w zastraszającym tempie i jeśli nie będziemy starali się ich likwidować, rozłożą wkrótce spójność społeczną (i tak u nas niską). Ale owo posłannictwo nie może być już legitymizowane siłaczkostwem czy judymostwem. Ot, takie refleksje - z konieczności naskórkowe. Ale nasi następcy nie będą już mieć takich dylematów, niezależnie od tego, co wymyślą niemądrzy rządzący."
Dziękuję Autorowi/Autorce komentarza za to, że nie tylko zechciał(a) przeczytać tekst, ale również podzielić się swoimi refleksjami.
już oceniałe(a)ś
0
0