Popłakała się, gdy pod koniec trzeciej klasy liceum wróciłem ze szkoły i powiedziałem jej, że nie zostanę dopuszczony do matury. Szybko jednak się otrząsnęła. Oto moja mama, polonistka

Odkąd pierwszy raz przekroczyłem drzwi szkoły, spotykam różnych nauczycieli. Tych, którzy przekazują wiedzę z pasją i tych, którzy chyba przypadkiem wybrali ten fach. Niezależnie od tego, każdy z nich odegrał mniejszą lub większą rolę w moim ukształtowaniu. Jedni podarowali przydatną wiedzę, inni wsparcie w trudnej chwili albo świadomość, że dobrym pedagogiem być niełatwo.

Jestem studentem drugiego roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Od niedawna też dziennikarzem zielonogórskiej „Wyborczej”. Nadal mam do czynienia z nauczycielami. Utrzymuję kontakt również z tymi z poprzednich lat. Zawsze chętnie wymienimy chociaż kilka słów. Zaniedbanie tych relacji to dla mnie zbrodnia. Wartościowych ludzi się nie zapomina. Trzyma się ich w sercu.

Domowa polonistka

Los sprawił, że nie tylko w szkole miałem styczność z nauczycielami. Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, w domu czekała na mnie polonistka. Mało tego, ta, którą częstokroć mijałem na korytarzu w czasach podstawówki. Zazwyczaj udając, że jej nie dostrzegam. Nie, nie potrzebowałem nigdy korepetycji. Z polskiego zawsze byłem całkiem niezły.

Przedstawiam wam moją mamę, Beatę. Nauczycielkę dyplomowaną z 35-letnim stażem. Niemal od początku swojej szkolnej kariery pracuje w podstawówce. Jedynej w mieście, bo Kargowa to niewielka mieścina. Dzięki temu znają ją wszyscy.

Nigdy nie spotkałem się z głupimi komentarzami pod adresem mamy. Wśród dorosłych panuje opinia, że jest spokojna i nie krzyczy. Że zawsze ich dzieciom wszystko cierpliwie wytłumaczy, gdy czegoś nie zrozumieją. Że czyta im ciekawe książki na głos. I dzieci też nie narzekają. Lubią panią Beatę, bo lekcje są super. Dużo się dzieje i jest wesoło. A mnie to cieszy. Fajnie być synem nauczycielki, która jest lubiana i szanowana. To powód do dumy.

Ponoć każdy jest inny w pracy, a inny poza nią. Ale nie moja mama. Praca nauczyciela to jej powołanie. Odbiło się to na mnie i mojej siostrze, Dominice. Rzecz jasna pozytywnie. Wychowywała nas samotnie. Mama wiele przeżyła, ale za priorytet postawiła sobie jedno. Jej dwa skarby mają wyrosnąć na ludzi światłych, wykształconych i radzących sobie w życiu. Niezależnie od tego, czy mamy pod górkę, czy wiedzie się lepiej.

Przynosiła swoją robotę do domu. To taki stały obrazek z dzieciństwa, jak dobranocka. W domu stosy zeszytów na stołach. Rozumiałem to doskonale, że tak trzeba, nie ma innego wyjścia. Ten zawód pochłania więcej czasu niż kilka godzin w szkole. Jedynie sen jest przerwą w pracy mojej mamy. Czy mama robi coś dla siebie, czy spędza go z rodziną i znajomymi, zawsze pełni swoją rolę. Nie tylko dlatego, gdy w sobotnie popołudnie zadzwoni rodzic z serią pytań. Nie z powodu nawału roboty, której ogrom zmusza do dokończenia jej po wyjściu ze szkoły. Mama jest moją nauczycielką życia. Od zawsze pomagała w rozwiązywaniu moich problemów życiowych. Choć niechętnie opowiadam jej o rozterkach miłosnych czy innych kłopotach, wyczuwa je. Momentalnie. Gdy nie chcę się nimi podzielić, naciska, ale z wyczuciem. Z reguły ulegam, co okazuje się zbawienne. Naprawdę. Ona zawsze stara się, żeby wszystko się szczęśliwie zakończyło. Pokazuje mi, jaką decyzję podjąć, żeby było dobrze.

Co z twoją maturą

Popłakała się, gdy pod koniec trzeciej klasy liceum wróciłem ze szkoły i powiedziałem jej, że nie zostanę dopuszczony do matury. Szybko jednak się otrząsnęła. Ja chciałem podejść do egzaminu poprawkowego, przez rok pracować i podejść do matury w maju kolejnego roku. Ona uznała to za błąd. Wytłumaczyła mi, że nie mam się wstydzić tego, że nie poszło mi z jednego przedmiotu. – Lepiej powtórzyć rok i podszlifować inne umiejętności. Dobrze ci idzie historia, polski i angielski. Na tym się skup, a ludźmi się nie przejmuj – mówiła. Tak też zrobiłem. Zaraz po naszej rozmowie napisałem do wychowawcy. Świetnego, młodego historyka, nawiasem mówiąc. Powiedziałem, że raz jeszcze rozpocznę naukę w trzeciej klasie liceum. To była kluczowa decyzja w moim życiu. Podciągnąłem się ze wszystkich przedmiotów, zdałem dobrze maturę. Poszedłem na dziennikarstwo. Nie mam pojęcia, co wydarzyłoby się, gdyby nie jej rada. Na pewno nie pisałbym tego tekstu. Nie znalazłbym się w „Wyborczej”. Gazecie, która znajdowała się w naszym domu przynajmniej raz w tygodniu. Mama chętnie czyta „Wysokie Obcasy”, a od jakiegoś czasu ma cyfrową prenumeratę.

Mama czyta mnóstwo książek. Dzięki niej mam to samo. Zawsze polecała różne tytuły mnie i siostrze – To Ci się przyda w szkole. Zabłyśniesz przed panią, gdy opowiesz o tak wartościowej książce – zachęcała. Tak samo było z filmami, wyjazdami gdziekolwiek. Zabierała mnie do muzeów, teatrów. Po prostu tam, gdzie rozszerzyłbym swoje horyzonty. Mimo niskiej, nauczycielskiej pensji na nasze dokształcanie zawsze znajdowała pieniądze. Jak się nie przelewało, a trzeba było zapłacić za moje korepetycje z matematyki, to znalazła sposób. Wolała, i nadal woli, wydać na nas niż na siebie. Inwestuje w nasz rozwój. Nawet teraz, gdy zarabiamy i wkraczamy w dorosłość.

Może coś obejrzymy? No, weź...

Książki są nieodłącznym elementem naszego życia. Tradycja świąt Bożego Narodzenia jest praktykowana w naszym domu, choć gorliwymi katolikami nie jesteśmy. Z założenia prezenty pod choinką mają być niespodzianką. Nie do końca jest tak u nas. Pewniakiem jest, że każdy dostanie książkę. Ba! Możemy się spodziewać jaką. Wysyłamy sobie „listy do św. Mikołaja” z kilkoma tytułami do wyboru. Potajemnie konsultujemy. Ja i siostra dogadujemy się, które książki kupujemy mamie, siostra z mamą wybierają te dla mnie itd. Bella, bo tak mówię na mamę, pilnuje, żeby zawsze na święta książki pojawiły się na liście prezentów.

Pojawiamy się w domu coraz rzadziej. Moja siostra studiowała w Krakowie, teraz mieszka w Budapeszcie. Ja studiuję i pracuję o wiele bliżej. Zaledwie 40 km od domu, w Zielonej Górze. Niestety, nie mogę przyjeżdżać w każdy weekend. Jak mi się uda, lubię momenty, gdy ledwo przekroczę próg domu.

– Może coś obejrzymy? No weź... Może po śniadaniu? Nagrałam świetny film! – proponuje mama. Bywa, że mi się nie chce. Jednak im rzadziej się u mamy pojawiam, tym bardziej doceniam jej wysiłki, żeby mnie namówić. Mama zasiada w fotelu, ja na kanapie. Cieszy nas towarzystwo naszego pieska, Kreski. Jeszcze lepiej, gdy pojawi się Dominika i babcia Zosia. Wtedy seans zorganizowany przez mamę zapada w pamięć na długo.

Najbardziej imponuje mi jednym. Gdy podejmowałem fatalne w skutkach decyzje, nie tylko dla mnie, ale i całej rodziny, podnosiła wszystkich na duchu. Nie ukrywam, bunt młodzieńczy w moim wykonaniu byłby nie lada wyzwaniem dla każdego rodzica. Momentami mama mówiąc o mnie, nie miała czym się pochwalić. Na szczęście, nie czekała cierpliwie, aż zmądrzeję. Nie wrzeszczała na mnie, choć niejeden rodzic uznałby to za właściwe. Wydaje mi się, że jeśli nie nauczycielstwo, to może poszłaby w dyplomację. Oczywiście, że jest tylko człowiekiem i zdarzy jej się podnieść głos. Ale unika tego. Przez rozmowę, rzeczową, spokojną dojść pragnie do konsensusu. Dla mnie to sztuka, ja tak nie potrafię. Mama przemyśli sprawę, coś zaproponuje, coś doda. To uczy mnie, choleryka, jak rozmawiać z ludźmi właściwie.

Mama zawsze oferowała mi swoją pomoc przy zadaniach i pracach z języka polskiego. A ja bardzo nie lubiłem, gdy ktoś mi pomaga. Szczerze mówiąc, żałuję, że nie pytałem jej nigdy o poradę. Na pewno moja wiedza byłaby większa, a stopnie wyższe. Ale to się zmieniło. Na pierwszym roku studiów poprosiłem po raz pierwszy mamę, żeby sprawdziła jedną z moich prac semestralnych. Musiałem sam dojrzeć do tego, że pomoc mam zawsze na wyciągnięcie ręki. A ona, jak zawsze, nie naciskała. Dała mi kolejną, na pewno nieostatnią życiową lekcję. Zrozumiałem, że mogę zawsze na nią liczyć, ale daje mi wolną rękę. To ja mam kierować swoim życiem. Gdy się pogubię, pokaże mi na to sposób. Ona. Mama. Moja nauczycielka życia.

Akademia Opowieści: „Nauczyciel na całe życie”

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Opowieści można przysyłać za pośrednictwem FORMATKI.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej "Gazety Wyborczej" oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

 ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

• za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
• za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
• za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto

Komentarze
Bardzo infantylne.
już oceniałe(a)ś
0
2