Za czas strajku nauczyciele nie dostają pensji – tydzień protestu to nawet kilkaset złotych straty. Forum Związków Zawodowych i Związek Nauczycielstwa Polskiego otworzyły konto, na które można wpłacać pieniądze, by wesprzeć strajkujących nauczycieli. Związkowców zainspirował do tego komentarz publicysty „Wyborczej” Wojciecha Maziarskiego. Z pomocy funduszu będą mogli skorzystać ci, którzy nie należą do ZNP i FZZ.
Numer konta do wpłat: 13 1240 5934 1111 0010 8960 6877
II Liceum Ogólnokształcące w Gdyni wybrałam ze względu na klasę humanistyczną – lubiłam czytać, pisanie szło mi nieźle, ciekawiła mnie historia. Był rok 1984, kiedy zaczęłam naukę w przedwojennym gmachu na ul. Wolności.
Uczyliśmy się łaciny, mieliśmy zajęcia z muzyki, ale lekcje historii to była porażka. Dyrekcja szkoły jakoś niespecjalnie przejmowała się faktem, że dla klas humanistycznych matura z historii była wtedy obowiązkowa. I każdego roku we wrześniu dowiadywaliśmy się, że mamy nowego historyka. Ktoś się bardziej przykładał do zajęć, ktoś mniej i tak minęły trzy lata.
Zresztą wiele lekcji historii i polskiego i tak nam przepadało, bo byliśmy klasą wytypowaną do przygotowywania szkolnych akademii. Więc jesienią zamiast lekcji mieliśmy próby do akademii ku czci rewolucji październikowej, a wiosną – z okazji rocznicy wyzwolenia. Albo był konkurs recytatorski, albo koncert z okazji jakiejśtam.
Na początku czwartej klasy naszą nauczycielką historii została profesor (tak się wtedy zwracaliśmy do nauczycieli) Ewa Witkowska. Kobieta postawna, o niskiej, ciepłej barwie głosu. Mówiła wolno piękną polszczyzną, starannie dobierając słowa. Wówczas uważałam ją za osobę starszą, dziś – kiedy sama mam tyle lat co ona wtedy – powiedziałabym, że w sile wieku. Dobrze ubrana, zawsze z nienaganną blond fryzurą. Lubiła kolory jesieni, proste spódnice i dobre gatunkowo (wtedy uważaliśmy je za luksusowe) swetry. Czasem przypinała do nich broszkę.
Sprawiała wrażenie osoby bywałej w świecie, co wtedy nie zdarzało się często. Imponowała mi nie tylko wiedzą, także ogromną kulturą, poczuciem humoru i dystansem do świata, który wtedy – u schyłku siermiężnego Peerelu – stał na głowie. Była kobietą z klasą.
Pierwsze lekcje z profesor Witkowską to był mały szok – dotąd na historii słuchaliśmy oficjalnej wersji zdarzeń, raczej nikt z nami nie dyskutował, a już na pewno rozmowa nie zbaczała na tematy „niebezpieczne”, jak zbrodnie Stalina czy Grudzień’70.
U profesor Witkowskiej było inaczej – jej lekcja to nie był wykład plus odpytywanie. Zamiast tego były fascynujące rozmowy o historii, pełne mądrego przesłania i anegdot. Po raz pierwszy w liceum poczułam, że to jest historia, której chcę się uczyć. U profesor nie było tematów tabu – odpowiadała na każde pytanie. Dyskutowaliśmy z nią o Katyniu, Armii Krajowej i protestach robotników. Jesienią 1987 roku, gdy szczytem ustępstw w socjalistycznej rzeczywistości wydawała się pieriestrojka Gorbaczowa, w polskiej szkole to były treści wywrotowe.
Kiedy w lutym 1988 roku, parę miesięcy przed maturą, wróciliśmy z ferii do szkoły, profesor Witkowska powiedziała, że czeka ją operacja nogi, potem długa rehabilitacja, więc pewnie do końca szkoły już lekcji z nią nie będzie. Miny nam zrzedły. Raz, że akurat te lekcje lubiliśmy, a dwa, że nad głową wisiała nam przecież obowiązkowa matura z historii – pisemna i ustna. Profesor zaproponowała, że po operacji na zajęcia możemy przychodzić... do jej domu. Zadała nam materiał do powtórki i umówiliśmy się u niej.
I to dopiero były lekcje! To, czego w tamtych czasach w murach szkoły nie można było powiedzieć, w domu przychodziło łatwo. Czułam się trochę jak na tajnych kompletach.
Przesiadywaliśmy u niej godzinami. I kiedy kończyły się tematy historyczne, zaczynały polityczne i o życiu.
Aż do matury regularnie odwiedzaliśmy profesor Witkowską w jej mieszkaniu w wieżowcu na Wzgórzu Nowotki (dziś Wzgórze św. Maksymiliana). W czasach gdy w wielkiej płycie rządziły meblościanki i politura, mieszkanie naszej historyczki – urządzone w czerni i bieli – wyglądało jak z żurnala. Mieszkała sama, miała mnóstwo książek i piękny widok z okna.
Pamiętam, jak z nogą w gipsie siadała w fotelu i zaczynała rozmowę. Lubiłam do niej przychodzić.
Innych lekcji historii w tym czasie nie mieliśmy, szkoła nie zadbała o zastępstwo.
W dniu pisemnej matury z historii mimo zwolnienia lekarskiego profesor Witkowska stawiła się w szkole. Już bez gipsu. Poruszała się wolno, chodzenie musiało sprawiać jej trudność.
Mimo to krążyła między stolikami, najdłużej zatrzymując się przy uczniach, którym historia szła słabo. Dłuższą chwilę spędziła przy Violetcie, która po odczytaniu tematów maturalnych zbladła, jakby zaraz miała zemdleć. Violetta powiedziała mi potem, że zdała dzięki profesor Witkowskiej.
Po skończeniu liceum przez wiele lat nie widziałam profesor Witkowskiej. Wiem, że odeszła z gdyńskiej „dwójki” w 1999 roku, po 35 latach pracy w jednej szkole.
W czerwcu 2015 roku usłyszałam ją w Radiu Gdańsk. Do swojego programu „Gdynia Główna Osobista” zaprosił ją redaktor Piotr Jacoń. Rozmawiali o jej pracy w szkole, znanych uczniach (wśród nich m.in. prezydent Gdyni Wojciech Szczurek) i zbliżających się wakacjach.
– Zawsze chciałam uczyć. Jeśli miałabym jeszcze raz wybierać zawód, drugi raz wybrałabym nauczycielstwo. To bardzo ciężki, ale piękny zawód. Może nie zdajemy sobie sprawy, ale mamy ogromny wpływ na kształtowanie młodych charakterów – mówiła profesor Witkowska już na emeryturze.
Parę lat temu spotkałam ją w trolejbusie, nic się nie zmieniła. Ukłoniłam się, ale mnie nie pamiętała. Takich uczniów jak ja miała setki. Dla mnie była wyjątkowa. Zmarła w zeszłym roku, została pochowana na cmentarzu witomińskim.
Akademia Opowieści: "Nauczyciel na całe życie"
Rozpoczęła się III edycja Akademii Opowieści. Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Opowieści można przysyłać za pośrednictwem FORMATKI.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej "Gazety Wyborczej" oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
• za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
• za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
• za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze