Mój wujek Piotr Rzeczycki mojemu Tacie w jakimś sensie zastępował ojca, mnie dziadka. Między nami był dystans, biorący się nie ze złej woli a z Jego klasy. W tłumie ludzi wyglądał jak koń czystej krwi wśród kucyków. Wyprostowany jak struna, budził szacunek innych.

Drobiny kurzu tańczyły w promieniach słońca. Leniwie opadały na jedenaście kłębków sierści skaczących po mnie, przewalających się przez siebie z piskiem i powarkiwaniem. Niektóre z nich lizaniem próbowały zwrócić na siebie moją uwagę i wpić się w upragnioną butlę z mlekiem, którą nieporadnie trzymałem w dłoni. To najstarsze moje wspomnienie. Siedziałem na podłodze, w zielonogórskim mieszkaniu na poddaszu budynku przy ulicy Podgórnej i Zyty.

Znacie zapewne ten dom, z charakterystyczną bramą. Po mnie skakały szczeniaki rasy wyżeł niemiecki. Obok ciocia Marysia karmiła Norę, matkę szczeniaków. W drzwiach, wypełniając je swoją postacią, stał bohater mojej opowieści, Wujek Piotr Rzeczycki. Mojemu Tacie w jakimś sensie zastępował ojca, mnie dziadka. Między nami był dystans, biorący się nie ze złej woli a z Jego klasy. Był dystyngowany. W tłumie innych ludzi wyglądał jak koń czystej krwi wśród kucyków. Swoim zachowaniem i postawą, wyprostowany jak struna, budził szacunek innych.

Pies, który znosił jeże

Poznawałem Go przez psy, które kochał nad życie. Jeden ze szczeniaków, wyżeł albinos, stał się towarzyszem mojego dzieciństwa. Podpatrywałem jak Wujek go wychowuje, jak uczy go aportowania jaj kurzych, tak aby ich nie uszkodził, tropienia zwierzyny po śladzie i po farbie. On miał towarzysza wypraw łowieckich, który potrafił stawić czoło odyńcom, ja wierzchowca do galopowania po podwórku. Czasami Wujek prosił mnie, abym delikatnie wynosił na Palmiarnię jeże drepczące po korytarzu, które Bas z samodzielnych spacerów znosił pod drzwi swojego pana.

Piotr Rzeczycki
Piotr Rzeczycki Fot. Arch. prywatne

Poznawałem Go też przez broń. Podpatrywałem jak samodzielnie elaboruje „patrony". Z czasem pod Jego okiem wybijałem spłonki, przygotowywałem naważki prochu i śrutu. Zaszczytem było dla mnie prawo do czyszczenia jego broni, gdy wrócił z łowów. Pod jego okiem pierwszy raz strzelałem, choć ledwo wyrosłem ponad dubeltówkę. Byłem bogiem wśród chłopaków z podwórka, bo od Niego dostawałem miesięczny przydział prochu i podczas zabaw żołnierzykami tylko moje armaty naprawdę strzelały, do czasu aż mój Ojciec zorientował się skąd się biorą dziwne dziurki w tapecie.

I wreszcie poznawałem Go przez łowy. Opowieści o zasiadkach, rykowiskach, odyńcach. Dom wypełniały męskie postacie, woń lasu, zwierzyny, psów i broni. Niezauważony podsłuchiwałem opowieści wtulony w ciepłe psie ciała. Z czasem przysiadywałem w rogu kanapy. Przygodą młodzieńczych lat było spędzanie wakacji w Jego „cygańskim” wozie, bazie Jego kilkutygodniowych wypraw łowieckich w okolicach Starego Strącza. Uczyłem się lasu, zwierzyny, etyki. Przy ognisku, pod rozgwieżdżonym niebem słuchałem opowieści o Nim snutych przez innych ludzi.

Do „Piotruchy” i Andersa

Poznawałem Go przez miłość w Jego małżeństwie. Piotra i Marysię łączyła miłość, połączył mezalians. On szlachcic, Ona chłopka. Rodzina odwróciła się od nich. On wysoki, wyniosły, zawsze wyprostowany. Ona drobna, krążąca koło niego z prawie matczyną miłością. Cierpliwie znosząca Jego długie łowieckie wyprawy. Cierpliwie wypełniająca gorącą wodą dużą cynową wannę ustawianą w kuchni, by obmyć ciało męża. Dbająca by miał posiłek, bo sam by sobie, Jej „Piotrucha", Piotruś w kuchni nie poradził. Przez przypadek jako dorosły mężczyzna dowiedział się, że herbatę parzy się, a nie gotuje, co On zwykł czynić. Wtedy dopiero zrozumiał dlaczego nikt nie chciał pić tej Jego herbaty. Było między nimi zrozumienie bez słów, okupione wspólnym życiem, cierpieniem i miłością.

Byli dla siebie wszystkim. Szli do siebie z krańców świata. Ona uciekła z miejsca zesłania, by za nim podążyć do Andersa. Złapana, do Polski przyjechała bydlęcym wagonem dopiero po wojnie. On po nieudanej próbie wywiezienia Jej z Polski Ludowej przyjechał do Niej z Zachodu.

Nie mieli dzieci. Ich jedyny syn, Tomek, pozostał na zawsze w grobie na szlaku ich zsyłki w głąb Rosji Sowieckiej. Wujka Piotra choroba i upały syryjskich pustyni na zawsze pozbawiły możliwości zostania ojcem.

Ni dotykaj siekiery na mrozie

Poznawałem Go przy rodzinnych zjazdach, których był osią. To do Niego, dla Niego zjeżdżali się ludzi z całej Polski, z Australii, z ZSRR. Słuchałem opowieści o odległych czasach, ludziach którzy odeszli. Opowieści o utraconych Kresach, o Rzeczyckich, Nesterowiczach i Dziędziedziewickich. Do dzisiaj nie zrozumiałem zawiłej genealogii, pokrewieństw i kto jest dla mnie kim. O szlachcie, bosej, jednak szlachcie herbu Janina i Pobóg. Były Powstania i zsyłki. Gdzieś kiedyś były jakieś majątki, ale jakiś przodek zaglądał do kielicha i słabo rzucał kości. Był kompan magnat, dał pracę w lesie i przy polowaniach. Przeżywałem odległe polowania, powstania, wojny i zsyłki.

Poznawałem Go przez opowieści cedzone oszczędnie z Jego ust. O tym, że na mrozie nie wolno gołą dłonią dotykać styliska siekiery, bo można stracić skórę. Chleb z przydziału smażony na głębokim tłuszczu daje energię. Najlepiej posypać go jeszcze cukrem. O Katyniu, tam został daleki krewny. O Ukraińcach i Rzezi. Zabił człowieka, nie człowieka, Niemca. Była Wojna. Strzelił, dobrze strzelał. Postać po drugiej stronie upadła. O zakopanym, przy niemieckiej granicy, sztucerze. Kiedyś po niego pojedzie, pamięta, gdzie leży złożony w ziemi. Nie złożyło się. Nie pojechał. Razem słuchaliśmy Radia Wolna Europa.

Jego historię poznawałem na przestrzeni dekad, składając ją pracowicie, jak mozaikę, ze strzępów informacji, z zasłyszanych opowieści. Mam jego niepełny obraz, szkic zaledwie. Wujek niechętnie dzielił się swoim życiem. Nie był wylewny, a i życie nauczyło go milczenia.

Grób jedynego syna

Urodził się, w wielodzietnej rodzinie 26 stycznia 1912 roku w województwie Wilno, powiat Wilejka, miejscowość Brzozowy Most. Podobno od urodzenia miał szczęście. Jego mama będąc przed rozwiązaniem poszła do „sławójki", kiedy z niej wychodziła urodziła syna, mojego Wujka. Wpadł w śnieg. Gdyby urodził się chwilę wcześniej, to nie śnieg by Go utulił.

Dzieciństwo miał spokojne. Swoje życie związał z lasami. Poznał i pokochał kobietę nie ze swojego stanu. Ożenił się z Nią wbrew woli rodziny. Urodził im się syn. Wybuchła wojna. Okupacja sowiecka dla Polaków, którzy pracowali w polskiej administracji, lub pełnili funkcje w Lasach Państwowych oznaczała pewny wywóz w głąb ZSRR. Po drodze tracili bliskich, w tym synka Tomasza. Tworzenie polskiej armii dało mu szansę ucieczki i walki o Polskę. Wstąpił do Armii Andersa pozostawiając za sobą swoją żonę Marysię i grób jedynego syna. Służył w dywizji pancernej Maczka. W opowieściach rodzinnych pojawia się także Jego służba w kolumnach transportowych pod Monte Cassino.

Przemycić Marysię na Zachód

Po wojnie usiłował odnaleźć swoją Marysię. Kiedy dowiedział się, że trafiła do Zielonej Góry usiłował przemycić Ją na Zachód. Nawiązał kontakt z przemytnikami, oddał im wszystkie swoje pieniądze.

Przerzut się nie udał. Nigdy nie dowiedział się, czy przemytnicy wpadli, czy został oszukany. Nie miał już za co ponowić próby. Przyjechał do Polski. Były przesłuchania. Było pod górkę. Nie opowiadał, czy bili. Zamieszkał w Zielonej Górze na poddaszu w domu przy ulicy Podgórnej ze swoją Marysią.

Na parterze mieszkała jego siostra Jadwiga Nesterowicz, z domu Rzeczycka, dawna Platerówka, ze swoim mężem Wiktorem, artylerzystą i kawalerzystą z armii Berlinga. Zamieszkała tu również jego druga siostra Helena. Za sąsiadów miał repatriantów i więźnia obozów koncentracyjnych, ofiarę doświadczeń medycznych. Opiekował się moim ojcem i jego siostrami po śmierci ich rodziców. Jego życie wypełniła praca w Lasach Państwowych i łowy. Przez swoje życie szedł wyprostowany. Nikomu się nie kłaniał i od ludzi pokłonów nie wymagał. Był wierny swoim przekonaniom i ludziom, których kochał. Szanował innych i był szanowany.

Odszedł na Wieczne Łowy 22 stycznia 1990 roku.

Pozostały mi po nim wspomnienia i opowieści. Pamięć o tym jakim powinienem być człowiekiem, by zasłużyć na Jego oszczędny uśmiech. Jego naszywka, nieśmiertelnik i kilka zdjęć. W szafie pancernej stoi Jego dubeltówka. Przy mnie rośnie mały człowiek, mój syn. Ma na imię Piotr, jeszcze nie przerósł dubeltówki. Mam nadzieję, że przez życie przejdzie wyprostowany.

Akademia Opowieści

Na konkurs „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości” napłynęło ponad 600 opowieści. Trzy najlepsze teksty zostaną opublikowane 5 listopada w „Ale Historia”.

Tomasz Nesterowicz – historyk, zielonogórski radny.

Komentarze