Piekarską historię zapoczątkował mój pradziadek Władysław Putka, który wtedy otworzył piekarnię w Okuniewie pod Warszawą. Na początku prowadził ją z najstarszym synem Antonim, a gdy ten się ożenił i po ślubie zajął się działalnością rolniczą, pradziadka wspierali młodsi synowie Aleksander i Piotr. Biznes prosperował na tyle dobrze, że w 1938 r. pradziadek otworzył kolejną piekarnię, tym razem w Rembertowie, gdzie przeniósł się razem z żoną i młodszymi dziećmi: Piotrem, Anną i Janem. Aleksander został wtedy w Okuniewie i przejął prowadzenie piekarni po ojcu. Jego potomkowie mieszkają tam do dzisiaj.
***
Dramat II wojny światowej i okupacji nie ominął naszej rodziny i rodzinnego biznesu. W 1939 r. stryj Aleksander uczestniczył w obronie Warszawy, a następnie został wywieziony do Niemiec na pięć lat i siedem miesięcy. Pod koniec wojny w piekarni w Okuniewie wybuchł pożar, w wyniku którego spłonął sklep, a w murowanym budynku z jednej strony zawaliło się piętro, którego nikt już nie odbudował. (...)
Podczas okupacji pradziadek Władysław nadal wraz z rodziną prowadził piekarnię w Rembertowie. Została ona jednak zamknięta przez Niemców w pierwszych miesiącach 1944 r. za wypiekanie białego pieczywa, co było zakazane. Syn pradziadka, stryj Piotr Putka, został wtedy aresztowany i uwięziony na Pawiaku. Jego nazwisko znalazło się na liście więźniów, którzy mieli zostać wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Zostało jednak z niej skreślone 24 maja 1944 r. Przypuszczamy, że może być to data jego śmierci, bowiem podczas aresztowania został ranny.
***
Po likwidacji rodzinnej piekarni w Rembertowie 28-letni Jan, syn pradziadka Władysława, a mój dziadek, podjął pracę w piekarni Zdrowie Józefa Lutoborskiego w Zielonej, czyli dzisiejszej Wesołej. Piekarnia istniała od 1931 r. Tutaj mimo licznych nieszczęść i niepowodzeń rozpoczął się najbardziej romantyczny wątek w historii naszej rodziny, bo dziadek niemalże od pierwszego wejrzenia zakochał się w córce właściciela Janinie Lutoborskiej. Młodzi we wrześniu 1944 r. pobrali się i w ten sposób z miłości do chleba połączyły się dwie rodziny piekarskie: Putków i Lutoborskich.
Początki tego małżeństwa były dramatyczne. Pradziadek pobłogosławił młodą parę i zmarł następnego dnia. Kilka tygodni później, gdy Sowieci weszli na Pragę, dziadek został aresztowany i osadzony w gułagu w Workucie. Gdy wrócił po prawie dwóch latach, miał taką puchlinę głodową, że babcia z trudem go rozpoznała.
Piekarnia w Zielonej-Wesołej przetrwała wojnę, została jednak zamknięta przez powojenną władzę na początku lat 50. W dawnym sklepie przy piekarni powstał spółdzielczy sklep spożywczy. Dorobek życia pradziadków oraz ich dzieci został zaprzepaszczony. W kolejnych latach dziadkowie podejmowali więc pracę w państwowych zakładach, wciąż jednak marzyli o własnej piekarni. Oboje ciężko pracowali. Babcia była prawdziwą bizneswoman na miarę tamtych czasów – jako kierowniczka prowadziła kolejno kilka sklepów spożywczych i mięsnych WSS oraz jedyne delikatesy w Rembertowie. Dziadek pracował w sklepach, produkował płyty gramofonowe, a potem pracował w masarni.
Od 1968 r. prowadzili piekarnię w formie spółki w Rembertowie, a następnie na warszawskim Grochowie. Potem wraz z babcią dzierżawili zakłady piekarskie w Rybnie, a następnie w Chodakowie. Tam swoje pierwsze doświadczenia związane z piekarnictwem zdobywały ich dzieci, czyli Krzysztof, Ewa, Stefan, mój tata Zbigniew oraz zięć Andrzej. W 1975 r. dziadkowie wyjechali do Kanady. Babcia prowadziła kuchnię w restauracji, a dziadek pracował w polskiej piekarni. Poznał tam technologie oraz urządzenia piekarskie, które w Polsce nie były znane.
Po powrocie przez kilka lat dzierżawili jeszcze piekarnię w Piastowie, aż w końcu w 1981 r. mogli zainwestować we własny zakład. W budynku piekarni w Wesołej, należącej dawniej do Lutoborskich, zaczęli produkować słone paluszki. Zabudowania te, choć zmienione, zachowały się do dziś. Mieści się w nich obecnie nasza piekarnia firmowa oraz cukiernia główna.
***
Dopiero jednak w 1983 r. spełniło się ich największe marzenie – otworzyli własną piekarnię przy ul. Tarnowieckiej 41 na warszawskim Grochowie. Do spółki zaprosili synów: mojego tatę Zbigniewa, Stefana oraz zięcia – Andrzeja Pudzianowskiego. Piekarnię udało się zbudować dzięki programowi prezydenta Zbigniewa Lippego „Piekarnie osiedlowe”, który miał się przyczynić do powstania zakładów piekarniczych w każdej dzielnicy. Chętni rzemieślnicy otrzymywali od urzędu miasta grunt w wieczystą dzierżawę oraz przydział na samochód dostawczy. Budowa trwała trzy lata. Były to czasy, gdy materiały i maszyny były trudno dostępne, jednak dzięki determinacji dziadków udało się projekt doprowadzić do końca. Po przeszło 30 latach dziadkowie znowu mieli własną piekarnię. To był moment przełomowy, ale też bardzo trudny.
Kilka miesięcy po otwarciu zmarł dziadek Jan. To wtedy wujowie Stefan i Andrzej oraz mój tata Zbigniew już definitywnie podjęli decyzję o rezygnacji z pracy zawodowej zgodnej z wykształceniem – wujek Stefan studiował ekonomikę transportu morskiego, wujek Andrzej był mechanikiem, a tata inżynierem budownictwa. Ze względu na tradycje rodzinne wszyscy zdobyli najpierw czeladnicze, a następnie mistrzowskie uprawnienia piekarnicze i poświęcili się rozwojowi rodzinnej firmy. Wuj Stefan jest nawet starszym Cechu Piekarzy w Warszawie.
Dziś wiemy, że podjęta wówczas decyzja była właściwa. Główny rozwój firmy przypadł na lata 90., m.in. dzięki stworzeniu polsko-francuskiej spółki Polpain-Putka oraz przejęciu piekarni Jan Piekarz. W sierpniu 2016 r. w Jawczycach pod Ożarowem Mazowieckim uruchomiono największą i najnowocześniejszą piekarnię główną pod szyldem Putka. W grudniu tego samego roku po gruntownym remoncie w piekarni na warszawskim Grochowie ruszyła produkcja wypieków bezglutenowych.
Obecnie Putka to największa piekarnia-cukiernia rodzinna w Warszawie. Rodzinną tradycję kontynuuje już czwarte pokolenie rodziny Putków. W firmie pracuje czworo wnuków Janiny i Jana Putków oraz ich małżonkowie. (...) Nadal wykorzystujemy stare receptury oraz tradycyjne metody wypieku. (...) Z okazji 100-lecia tradycji piekarskiej w naszej rodzinie wraz z zespołem naszych doświadczonych i niezastąpionych piekarzy odtworzyliśmy recepturę chleba naszego pradziadka Władysława i nazwaliśmy go Chlebem Pradziadka.
Czekamy na Wasze historie, opinie: listy@wyborcza.pl
Wszystkie komentarze