Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Józef Świeżyński (1868-1948) był moim dziadkiem, co prawda tylko stryjecznym, a właściwie „matecznym”, ale dziadek to zawsze dziadek. Mam prawo, a nawet obowiązek o nim napisać i wcale nie wynika to z rodzinnego kumoterstwa, bo to człowiek, który do odzyskania naszej niepodległości przyczynił się niemało.
O moich przodkach ze strony ojca napisałem już sporo, głównie z powodu ich pikantnej proweniencji „semickiej”: mój praprapradziadek Jan Nepomucen Turnau był niewątpliwie Żydem. Pochodził z miasta o tej niemieckiej nazwie, gdy Czechy do Austrii należały, a teraz ono się nazywa Turnov. Była to w ziemiańskim i katolickim rodzie skaza spora, ukrywana, ale w końcu wyszła na wierzch, może nawet za moją przyczyną, bom to kiedyś upublicznił w „Więzi”. Natomiast Świeżyńscy to porządna polska szlachta, choć nie żadna arystokracja, herbu Korczak.
Jedną z moich matecznych praprzodkiń była pani Nimfa z Rokossowskich, co brzmi dziś zabawnie dwojako, tak jak i to, że pewien mój antenat był dla innego mojego stryjecznego dziadka, Kazimierza Świeżyńskiego, jednocześnie wujem, szwagrem i teściem... Albowiem sandomierska szlachta trzymała się razem i żeniła raczej w swoim geograficznym gronie.
Józef Świeżyński był niewątpliwie endekiem, co wcale nie było powszechne. Jego brat, a mój dziadek rodzony Władysław powiedział nawet kiedyś podobno, jąkając się, bo taką miał wadę wymowy, że te en-en-deki to łaj-łaj-daki. Niemniej dziadek Józef taką opcję wybrał i w tym duchu działał wielorako. Wiem o tym malutko ze wspomnień rodzinnych, dużo więcej przede wszystkim z hasła w „Polskim Słowniku Biograficznym” (zeszyt 210, tom LI, autor hasła: Tomasz Latos), a także z dzieła Jana Molendy „Piłsudczycy a narodowi demokraci” oraz Wojciecha Roszkowskiego „Najnowsza historia Polski 1914-1945”.
Nie był żadną miarą ikoną moją ani moich rodziców. I to nie dlatego, że był endekiem, choć jest to mentalność mi obca. Uchodził za człowieka despotycznego, gwałtownego, źle traktował innych, w każdym razie młodszych. Miał w zachowaniu coś, co nie budziło entuzjazmu, raczej złośliwości. Jego siostrzeniec o zdolnościach aktorskich Gustaw Wolff zasłynął w rodzinie arcyzabawnym naśladowaniem swego wuja. Z kolei moi rodzice wspominali, że kiedyś odwiedzili stryja w jego majątku (był, podobnie jak oni, „obszarnikiem”) w porze popołudniowej i zaraz na początku spotkania mój dziadek oświadczył, że „u nas, w Sadłowicach, podwieczorku się nie jada”.
Kiedy indziej rodzice przyjechali do Sadłowic też niezapowiedzeni (chyba jednak nie było takiego zwyczaju) i babcia Władzia załamała ręce, że nie ma ich czym przyjąć: „Chyba będę musiała kazać ukrajać szynki”. To zresztą nie dowodziło może niegościnności, bo zapewne uważała, że trzeba podać coś gotowanego, niemniej opowiadane potem w PRL-u brzmiało przezabawnie. Ale aby żartować sobie do woli – szczegół z życia dziadka Józefa, jeżeli nie Władysława: miał kłopoty z zasypianiem, denerwował go śpiew słowików za oknem i musiał je uciszać, waląc w nie swoimi butami. Lokaj zbierał je rano porządnie...
Koniec plotek rodzinnych, wreszcie fakty historyczne. Otóż przyszły premier Świeżyński od 1888 roku studiował medycynę na Uniwersytecie Warszawskim (był potem lekarzem) i działał w warszawskiej grupie tajnego Związku Młodzieży Polskiej „Zet”. Kształcił się dalej w klinikach niemieckich, współpracował z dwutygodnikiem „Kronika Lekarska”, zatrudnił się w pracowni bakteriologicznej warszawskiego Szpitala Dzieciątka Jezus. Wstąpił do powstałej wtedy tajnej Ligi Narodowej, potem do związanego z nią Koła Oświaty Ludowej. Ożeniwszy się z Władysławą Kiniorską, zamieszkał w odziedziczonym przez żonę majątku Jeleniów. Po rewolucji 1905 r. włączył się w działalność powołanego przez Ligę Narodową Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego (SND) i z jego ramienia został wybrany w guberni radomskiej na posła do I Dumy. Do II Dumy nie kandydował, działał natomiast w Kole Polskim III Dumy. Na jej forum domagał się zniesienia stanu wojennego oraz równouprawnienia języka polskiego w Królestwie Polskim. W roku 1910 kupił majątek Sadłowice, i tam go jako dzieciak poznałem, a wychowywałem się w sąsiednich Wlonicach.
Był następnie prezesem Koła Polskiego w IV Dumie. Jednak w 1914 r. w proteście przeciw ustawom o samorządzie miejskim mandat złożył.
Podczas I wojny światowej działał w powołanym przez biskupa Adama Sapiehę Książęco-Biskupim Komitecie Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny. Wszedł do Rady Naczelnej SND, reprezentował endecję w Międzypartyjnym Kole Politycznym (MKP), działał społecznie na różnych polach. Nie na każde zaangażowanie się zgadzał, sprzeciwił się nawet powołaniu przez część działaczy SND rządu narodowego, niezależnego od niemieckich władz zaborczych. Reprezentował MKP w tzw. Sejmowym Kole Polskim i poparł wówczas rezolucję domagającą się utworzenia niepodległej Polski.
W lutym 1918 r. objął kierownictwo MKP i z jego ramienia trafił do Tymczasowej Rady Stanu. Nie zgodził się początkowo zostać premierem, ale przystał na to niedługo potem.
Mimo różnic politycznych dzielących go od lewicy Świeżyński chciał powierzyć tekę ministra spraw wojskowych Józefowi Piłsudskiemu i podjął starania o zwolnienie go z więzienia w Magdeburgu, na co się jednak nie zgodził kanclerz Rzeszy, książę Maksymilian Badeński. Świeżyński uznał kierowany przez Romana Dmowskiego Komitet Narodowy Polski w Paryżu. Ogłosił też ustawę o powszechnym obowiązku służby wojskowej, a szefem sztabu formującej się polskiej armii pod nieobecność Piłsudskiego został generał Tadeusz Rozwadowski. Zajął się też dziadek przygotowaniami do zwołania Sejmu i opracował ordynację wyborczą.
Wnet jednak zaczęły się schody. Gabinet dziadka nie został uznany przez rządzące już w Galicji i na Śląsku Cieszyńskim władze polskie i nie dogadał się na temat wspólnego rządu z partiami lewicowymi. Szybko tracił na znaczeniu. Prawica bała się anarchii i dlatego chciała się z lewicą dogadać, choć program społeczny miała inny. W tym celu rząd Świeżyńskiego wypowiedział 3 października posłuszeństwo Radzie Regencyjnej w nadziei skłonienia jej do ustąpienia, co oczywiście nie mogło jej się podobać. Wezwał równocześnie do powołania rządu narodowego, złożonego „w większości swej z przedstawicieli pracującego ludu”. Tego dnia MPK wycofał poparcie dla tego gabinetu, a Rada udzieliła mu dymisji. Tego samego dnia także premier Świeżyński ją kontrasygnował. Potem nie wszedł do założonego przez jego kolegów Komitetu Ministerialnego.
Tak się zakończyło po 11 tylko dniach jego premierowanie. Nie mógł zatem, choć słyszałem w moim domu takie sformułowanie, oddać władzy Piłsudskiemu, bo już takowej nie miał, choć na pewno chciał się z nim dogadać, tak jak z lewicą.
Nie jestem pewien, czy tak mocno jak jego niektórzy koledzy z MKP, ale chciał. Nie wiem też, czy nie zaważył na relacjach z nimi jego trudny charakter, bo tak nie tylko w polityce bywa. Może też trochę dlatego, że jak informuje Wikipedia na podstawie książki Adama Wątora „Polskie programy polityczne w latach 1917-18”, jego rząd miał od początku niewielkie poparcie, nawet wśród działaczy Ligi Narodowej.
Jakoś tłumaczy tamte dni to, co napisała o ojcu we wspomnieniach Helena Jakowska: „Chodziło mu o tymczasowe stworzenie władzy, by jakiś ład zaprowadzić, przygotować wybory i załatwić najbardziej palące kwestie, które każdy dzień, każda godzina przynosiła. W tym duchu napisał Ojciec odezwę nawołującą naród do spokoju, opanowania i posłuszeństwa w imię miłości Ojczyzny, póki sam przez głosowanie nie wybierze Sejmu i nie wyłoni rządu, który mu będzie odpowiadał. Odezwę tę odczytał na Radzie Ministrów, była przyjęta i oddana do druku. Jakież było zdumienie mego Ojca, gdy na drugi dzień odezwę, już wydrukowaną, ale zupełnie inną, mocno demagogiczną i promującą jako pierwszą rzecz obalenie Rady Regencyjnej, podano mu do podpisu. Napisali ją bez wiedzy, że tak powiem, za plecami Ojca, jego dawni współpracownicy i koledzy z endecji. Większość Rady Ministrów była za nią. Ojciec uległ presji i podpisał. Rada Regencyjna była właściwie marionetką, pozorem władzy. Dziecina, Łacina, Pierzyna , jak ich powszechnie nazywali [parę wieków wcześniej nazwał tak regimentarzy polskich Bohdan Chmielnicki, którzy przegrali z nim bitwę pod Piławcami], ale póki co nie było innej, ten pozór, ten symbol władzy mógł chronić od anarchii. Ojciec przeszedł chyba najcięższą noc w swym życiu – zmagając się ze swym sumieniem. Mógł zostać na czele gabinetu i pracować dalej za cenę dania przykładu anarchii i mógł odejść od pracy, która go porywała, złamany, skompromitowany w ludzkich oczach, bo oczywiście nikt nie mógł zrozumieć tych dwóch posunięć, tak różnych, tak z sobą sprzecznych, jak odezwa obalająca Radę Regencyjną, a na drugi dzień dymisję gabinetu Świeżyńskiego. (...) Można Ojcu zarzucić, że był za słaby, że się nie poznał na ludziach, którzy go otaczali, że nie dorósł do bardzo ciężkiej i wymagającej żelaznych nerwów chwili, ale nic więcej, żadnych osobistych względów czy ambicji. Nad tymi ambicjami przeszedł właśnie tej strasznej nocy do porządku, jak Kmicic w Ojca ulubionej scenie pod krzyżem w Potopie . Wyszedł z tej walki innym człowiekiem, złamanym, postarzałym, ale w zgodzie z sumieniem”.
Dodałbym, że ten mój dziadek, niezależnie od swoich wad czy zalet oraz poglądów politycznych, owładnięty był ideą w stopniu może niełatwo dzisiaj zrozumiałym: żeby powstało na nowo wolne państwo polskie. Tęsknota za nim musiała być ogromna. Tęsknota Piłsudskiego, Dmowskiego, Świeżyńskiego... Choć, jak wiadomo, nie były te ich wolne Polski takie same.
I tutaj wykonam skok przez lat prawie 30. Ale zanim przeskoczę, wypada mi jednak ten etap życia dziadka supersyntetycznie zreferować, głównie za „Słownikiem”. W Sadłowicach gospodarował rolniczo, jak umiał, choć nie była to jego zawodowa specjalność. Jego bratanica, malarka i artystka hafciarka Zofia Malanowska, napisała w swoich „Wilczyckich wspomnieniach”, że pomagał mu w tym jego brat najmłodszy Kazimierz z tychże Wilczyc. Działał trochę lekarsko, udzielał takich porad rodzinie, lecząc też za darmo gospodarzy z Sadłowic i wsi okolicznych. Jego tamtejszy wnuk Stefan Jakowski opowiedział mi kiedyś, że bywał przez tych drugich pacjentów źle zrozumiany. Jeden z nich uznał, że papierowa recepta na któryś lek działa już przez samo przyklejenie do bolącego miejsca... Sfinansował budowę szkoły. Był przez całą historię II Rzeczypospolitej w zarządzie Polskiej Macierzy Szkolnej i 14 lat jej prezesem. W żadną współpracę z rządami piłsudczyków nie angażował się, tyle że w 1919 roku uczestniczył w spotkaniu delegacji ziemiaństwa z Marszałkiem. W 1924 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
W 1945 roku tamtą warstwę społeczną zniosła swoją reformą rolną „komuna”. Sadłowice były na linii wojennego frontu, dwór został pociskiem armatnim spalony, co dziadek opisał w swoim własnym dramatycznym wspomnieniu, też wartym lektury, a pewnie i publikacji. A ja zakończę opinią „socjomoralną”, a zgadza się ze mną mój kuzyn Kazimierz Malanowski: ta grupka ziemian w każdym razie stanęła w tamtych dniach na duchowej wysokości. Osiedli potem na ogół w pobliskim Sandomierzu, by tam znosić swój los naprawdę z godnością. Myślę, że pomógł im w tym brak, by tak rzec, ziemiańskiego triumfalizmu. Ze wspomnienia cioci Eli, ale też tego dziadkowego wnioskuję, że jakiś zmysł demokratyczny posiadali. Nie wszyscy taki, jaki miał jeszcze jeden mój mateczny dziadek, Franciszek z Żurawicy, którego zwano chłopomanem, taki ludowy lewicowiec, ale coś również z chrześcijaństwa mieli w swojej szlacheckiej krwi.
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze