Jak to możliwe, że prezes kółek rolniczych, człowiek kompletnie z zewnątrz, który z historią zawodowo nie miał nic wspólnego, nagle zostaje patronem historyków? Zanurza się w historię obcego w sumie miasta z takim pietyzmem, jakby stąd pochodził jego ród? Dokonuje sensacyjnych odkryć historycznych, jakich przed nim nikt nie dokonał? A po sobie pozostawia taki zestaw dokumentów, że nie sposób bez nich pisać o historii miasta?
Kolejna odsłona Akademii Opowieści: "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Kto wie, gdyby któregoś dnia na jednym ze strychów nie odnalazł archiwum Branickich, być może w ogóle niewiele byśmy o Branickich wiedzieli.
Czy młody Jan Glinka (1890-1963), studiując filozofię na uniwersytecie w Genewie, wiedział w ogóle cokolwiek o Białymstoku? Czy przeszło mu przez myśl, że zwiąże się z tym miastem? Nie wiadomo. Na pewno z miastem wtedy nie miał wiele wspólnego – urodził się w starej mazowieckiej rodzinie (z herbową genealogią od średniowiecza) – w Starym Susku (ostrołęckie), majątku należącym do jego ojca. I do przejęcia tego majątku, mimo pasji filozoficznej, przez całą młodość się przygotowywał – po Szwajcarii studiował też na wydziałach rolniczych uniwersytetów w Lipsku i Krakowie, a w 1915 roku ukończył SGGW w Warszawie.
Wiadomo, że historia w jakiś sposób w tamtym czasie była w sferze jego zainteresowań, ale bardziej w wymiarze kolekcjonerskim. Barbara Kalinowska w „Rozmaitościach Ostrołęckich” wspomina, że w czasie studiów w Warszawie Glinka wolne chwile spędzał w antykwariatach, wynajmował nawet pokój u antykwariusza, kupował sztychy i obrazy. „Pewne doświadczenie, codzienne obcowanie ze sztuką i kontakty z antykwariuszem mogły sprawić, że zainteresował się sztuką, historią i estetyką” – pisze Kalinowska.
Ale to jednak mimo wszystko trochę niewiele, jak na późniejszą eksplozję fascynacji historią.
Póki co jest rok 1915, to historia wkracza w życie 25-letniego Jana. Razem z ojcem organizuje komitet obywatelski w powiecie, a gdy do Ostrołęki zbliżają się Niemcy, rodzina Glinków opuszcza majątek i wyjeżdża do Rosji. Trzy lata poza domem nie są jednak biernym czasem – razem z ojcem Jan angażuje się w działalność na rzecz wygnanych Polaków, organizuje komitety obywatelskie na trasie wędrówki, jest też pełnomocnikiem Centralnego Komitetu Obywatelskiego do spraw opieki nad wychodźcami w guberni smoleńskiej.
Wojna wszystko zmienia.
W 1918 roku ojciec Jana już nie wraca do rodzinnego majątku, zostaje w Warszawie, majątek przekazuje synowi. Jan wreszcie ma czas, by rozwinąć gospodarstwo, wprowadzić inżynieryjno-rolnicze nowinki, odremontować dwór. Ale na takiej prywatnej domowej działalności nie poprzestaje. Coś go pcha do polityki i aktywności społecznej. Gdy w 1920 roku zawiązał się Obywatelski Komitet Obrony Państwa, 30-letni Glinka zostaje delegatem sejmiku powiatowego. Ma monarchistyczne ciągoty – angażuje się w działalność Monarchistycznej Organizacji Włościańskiej. Cenią go gospodarze i inni właściciele majątków: Glinka prezesuje Okręgowemu Towarzystwu i Organizacji Kółek Rolniczych, w latach 20. jest wykładowcą i kierownikiem Rolniczego Uniwersytetu Ludowego w Ostrołęce.
Panie Jerzy, wspaniale pan to ucho zrobił. Czyli Akademia Opowieści o wolności
Słowem: piękna karta włościańska, społeczna, polityczna...
I nagle, po 13 latach – kompletny zwrot.
W 1931 roku umiera ojciec Jana, Jan sprzedaje Stary Susk i zaraz potem przenosi się do Białegostoku. Znużenie? Potrzeba czegoś nowego? Dlaczego Białystok?
Może Glinkę namówił Rudolf Macura, uznany architekt i twórca modernistycznych budynków w Białymstoku. Projektant z Galicji po pierwszej wojnie światowej przeniósł się do Ostrołęki, gdzie przez kilka lat był architektem powiatowym, a w 1925 roku przeniósł się do Białegostoku. Macura w latach 20. bywał w majątku w Starym Susku. Może ich rozmowy spowodowały, że Glinka kilka lat później pomyślał nie o Warszawie, nie Krakowie, gdzie studiował, tylko właśnie o Białymstoku?
I w 1931 roku, po sprzedaży rodzinnych włości, do Białegostoku rzeczywiście się przenosi. Póki co, początkowo jeszcze wykorzystuje swoje wykształcenie. W 1932 roku zostaje zatrudniony na stanowisku kierownika Wojewódzkiego Biura do Spraw Finansowo-Rolnych, który nadzorował akcję oddłużania rolnictwa.
Ale fascynacja historią daje szybko znać o sobie. Glinka tak naprawdę chce robić coś kompletnie innego. Może otoczenie też miało duży wpływ? Urzędniczy gabinet Glinki mieścił się w Pałacu Branickich – historyczna przestrzeń ma swój ciężar. Gospodarze budynku, w którym pracuje, zafascynowali go na tyle, że zaczyna zbierać materiały na temat Branickich. A gdy już w 1932 roku na strychu białostockiego kościoła odnajduje fragment archiwum hetmanostwa (a w nim m.in. reskrypt z 1732 roku króla Augusta III wydany Janowi Klemensowi Branickiemu) – to był strzał w dziesiątkę.
I olbrzymia motywacja do dalszej pracy. To, co do tej pory było rodzajem hobby, przerodziło się w życiową pasję. I zajęcie.
W latach 30. Glinka prezesuje białostockiemu Kołu Miłośników Historii, Literatury i Sztuki. Opowiada młodzieży licealnej o ciekawostkach z historii miasta. Szuka źródeł.
Ważną datą jest rok 1937, kiedy w Bibliotece Publicznej w Berlinie odszukany zostaje plan Białegostoku wykonany w 1799 roku przez Beckera.
– Po tym odkryciu zabrał się do systematycznej kwerendy wszystkich materiałów archiwalnych związanych z Białymstokiem, znajdujących się w Warszawie, Wilnie i Grodnie – mówi Daniel Boćkowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku. – Aby nic nie umknęło jego uwadze, dokładnie zwiedzał okolice Białegostoku, rozmawiał z ludźmi, spisywał wywiady, wykonywał szkice terenu, zdjęcia, fotokopie dokumentów, szperał w archiwach kościelnych. Dzięki kontaktom rodzinnym i towarzyskim udało mu się dotrzeć do wielu archiwów prywatnych, niedostępnych zwykłemu badaczowi. Dzięki jego zbiorom można było po wojnie odrestaurować wiele białostockich zabytków. Kilka lat zajęło mu też przestudiowanie całej dostępnej literatury dotyczącej dziejów naszego miasta.
Córka, matka, macocha... [AKADEMIA OPOWIEŚCI]
Wreszcie sam zaczął pisać prace.
Pierwszą taką poważną pracą była rozprawa o herbie miejskim opublikowana w 1938 roku w „Miesięczniku Heraldycznym” – doprecyzowywał Boćkowski w notce poświęconej Glince przy okazji plebiscytu „Białostoczanin XX wieku”, który „Gazeta Wyborcza” ogłosiła prawie dwie dekady temu. I Glinka swoje szacowne miejsce w tym towarzystwie zajął.
Pisanie, zbieranie, archiwizowanie to jedno. Drugie to namawianie władz miasta, by powołać w mieście jednostkę, która zajmowałaby się wyłącznie dokumentowaniem historii i gromadzeniem dokumentów. I przychylność zdobył – udało mu się uzyskać zgodę i zarządu miasta, i prezydenta Seweryna Nowakowskiego. Archiwum było więc w planach i pewnie by powstało już w latach 30., gdyby nie wybuch II wojny światowej. Tuż przed 1939 rokiem zdołał jeszcze zorganizować dla przyszłego archiwum akcję przepisywania inwentarza korespondencji z tzw. Archiwum Roskiego, należącego do Branickich w Wilanowie. Dla nas było to o tyle ważne, że zawierało ono większość dawnego archiwum białostockiego. Glinka uparł się i swoje wychodził – pieniądze na przepisywanie się znalazły – swoje dały zarząd miasta Białegostoku i Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie.
Cały czas kompletował materiały, by zrealizować swoje marzenie – stworzenie wielkiej, pełnej monografii Białegostoku. Kompletowanie trwało blisko 30 lat – i tak powstał olbrzymi zespół materiałów naukowych dotyczących Białegostoku, zbieranych w latach 1932-63. Dzieło życia, uporu i niespożytej pasji, które dziś musi znać każdy porządny historyk zajmujący się badaniem dziejów Białegostoku, to dziś 517 tek różnej objętości (od jednej do kilkuset kart). Dla pasjonatów – absolutny skarb.
To bezcenne, „luźne” materiały, niekiedy zszyte, w tekach tekturowych, w kilku przypadkach – rulony. W tym wszystkim znalazły się: rulony zawierające ryciny i plany, odpisy i wypisy z bardzo cennych, często już dziś nieistniejących materiałów źródłowych, streszczenia rękopisów i literatury drukowanej, notatki z oględzin obiektów (które, często, jak się później okazało, nie przetrwały wojny), fotografie i inne przekazy ikonograficzne, prace własne Glinki i jego papiery osobiste.
Są tam prawdziwe rarytasy – m.in. kilka oryginalnych uniwersałów hetmana Branickiego czy poszyt z 1814 roku zawierający wypis uwierzytelniony z akt grodzkich brańskich przywileju miejskiego nadanego naszemu miastu w 1749 roku,
Glinka przebił się przez blisko 900 lat – teki obejmują okres od XI do XX wieku, choć najwięcej jest tych dotyczących XVIII wieku, gdy Białystok był rezydencją magnacką. Dziś tzw. teki Glinki przechowywane są w Krajowym Ośrodku Badań i Dokumentacji Zabytków w Warszawie, w białostockim Archiwum Państwowym dostępne są mikrofilmy. Tworzenie tek to 30 lat benedyktyńskiej pracy, która tak naprawdę nigdy nie została zakończona. Glinka realizował dzieło swego życia praktycznie do śmierci.
Białostockie archiwalia zbierał (i myśli o stworzeniu monografii Białegostoku nie porzucił) nawet po wyjeździe z miasta. Białystok opuścił w 1939 roku, zamieszkał w Warszawie, gdzie podczas okupacji, będąc już po 50-tce, podjął konspiracyjne studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim (dyplom uzyskał po wojnie). Pod koniec wojny dorabiał trochę handlem, a trochę jako księgowy u swoich kuzynów Popielów w majątku Turna (powiat węgrowski). Po wojnie znalazł pracę w miejscu, w jakim czuł się najlepiej – wśród dokumentów, archiwaliów, w świecie minionym.
Już do emerytury w 1958 roku pracował jako archiwista w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie. W ankiecie personalnej, jaką wypełniał w 1946 roku, w momencie gdy był przyjmowany do pracy, wpisał m.in., że jest żonaty z Zofią z Siemiątkowskich, mieszka na placu Zamkowym 2, zna francuski, łaciński, rosyjski i białoruski, z zawodu jest historykiem, z funkcji – archiwistą.
W 1951 roku jego szef – dyrektor Archiwum Głównego Akt Dawnych, w ocenie kwalifikacji lakonicznie wpisał: „Glinka Jan, magister historii, dobrze obeznany z pracą archiwalną. Drobiazgowy, w pracy wydajny. Bezpartyjny. Pod względem moralnym – bez zarzutu”.
Cały czas gromadził dokumenty do monografii Białegostoku. Miał już umowę na jej wydanie z Wydawnictwem Ossolineum. Pracy było jednak za dużo. Glinka chciał doprowadzić do końca swój doktorat, ostatecznie obronił się w 1961 roku. Pracy swego życia nie udało mu się dokończyć – zmarł w 1963 roku. Jest pochowany w Nieborowie.
W Białymstoku fizycznie mieszkał w sumie krótko – tylko osiem lat. Ale to, co pozostawił po sobie, jest nie do przecenienia.
Nieznani bohaterowie naszej niepodległości
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką, prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem naszej formatki konkursowej.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np., „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze