* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z REGULAMINEM
– Kobieta. To oczywiste. I nie chodzi tu o jakąś ideologię. Mocna kobiecość jest najsilniejszym elementem mojej osobowości. Właśnie to dał mi dom rodzinny.
– Niezależna. I to na wielu poziomach. Takie były moja mama i babcia. Niezależne i jednocześnie bardzo czułe.
Pochodzę z rodzin warszawskich rzemieślników. W domu dużą wagę przykładano do takich wartości jak przyzwoitość czy lojalność. Nauczono mnie, że ważna jest przyjaźń. Babcia miała przyjaciółkę przez ponad pół wieku. Poznały się w Auschwitz, kiedy golono im głowy. Popatrzyły na siebie i zaczęły się śmiać. Były młode, piękne, to zatriumfowało nad koszmarem, w którym się znalazły.
Mama też miała fajne koleżanki, takie o niebanalnych ścieżkach życiowych. Dlatego jestem lojalna w przyjaźni z kobietami.
Kontakty damsko-męskie są w jakiejś mierze teatrem. A w to, co się dzieje między kobietami, wchodzi solidarność, gra w jednej drużynie. Tego nauczyła mnie mama: trwać przy przyjaciołach. I nie zginać karku, nie wdawać się w układy. U nas słowo „liżydupa” to była okropna oblega.
Grażyna Plebanek. On, czyli kochanek
– Mama. Choć nie mogę całkiem oddzielić jej od babci. Obie ukształtowały mnie jako człowieka, dały mi to, co nazywamy kręgosłupem moralnym.
Mama urodziła się w czasie wojny. Powstanie Warszawskie zastało je z prababcią pod Warszawą. Prababcia płaciła chłopom pierścionkiem za spanie w oborze. Babcia była w Auschwitz. Aresztowano ją, bo walczyła w AK. Przeżyła marsz śmierci. Nigdy się nie załamała.
Mama, gdy dorosła, chciała studiować psychologię, ale zabrakło jej punktów za pochodzenie. Podjęła drugą próbę, myślała o historii. Znów jej nie przyjęli. Zaczęła więc pracę jako księgowa. Wyszła za mąż, a kiedy rozwiodła się z moim ojcem, utrzymywała nas, wspierała ją babcia. Praca – dom, życie podporządkowane temu, żeby mi jej nigdy nie brakowało. Dla mnie każda samotna matka to bohaterka. Pewnie by się zdziwiła, słysząc, że jest moim życiowym drogowskazem.
Dla rodziny Pola, dla obcych Apolonia Machczyńska-Świątek. Grażna Plebanek wspomina swoją babcię
Była typem matki, która towarzyszy dziecku, a nie je dusi. Kiedy jako piętnastolatka postanowiłam pojechać z kolegami na Olsztyńskie Noce Bluesowe i nocować pod namiotem gdzieś na dziko, zgodziła się. Ufała mi. Kiedy nosiłam męskie kalesony farbowane w garnku indyjską farbką na czerwono – prototyp legginsów – bawiło ją to. Akceptowała mnie taką, jaką byłam. Miałyśmy z mamą i babcią takie zdanie, z którego się śmiałyśmy, ale ono oddawało sens przestrzeni, którą mi dawały: „Dziecko, ja ci radzę: ty rób, jak uważasz!”. Więc tak robię. I moim dzieciom to powtarzam.
Potrafiła wszystko pogodzić i postawić na swoim. Była większą wojowniczką ode mnie. Ja mam ten rys pisarski, który zmusza mnie do obserwowania rzeczywistości, filtrowania jej. Mama z rzeczywistością wchodziła w interakcję. Miała szybkie reakcje i poczucie humoru w zderzeniu z chamstwem. Jak trzeba było, opieprzała ludzi tą swoją piękną, jędrną polszczyzną.
Barwę języka przekazały mi obie z babcią. „Warszawskość” w naszym domu wyrażała się w powiedzonkach, zwrotach gwarowych. U nas się mówiło: winkiel, wihajster, szwindel, rejwach, garkotłuk, dintojra. Język musiał być wyrazisty, dosadny. Do dziś alergicznie reaguję na słowo „miły”, obrzydliwie neutralne, gdy tyle jest innych przymiotników! Rodzynki w postaci wyrazów niecenzuralnych? Nie bałyśmy się ich! Teraz niektóre te słowa czy określenia rozbrzmiewają w moim domu w Brukseli.
– Łączyły nas książki i filmy. Rozmawiałyśmy o nich do nocy. Kiedyś zabrałam ją na koncert Marka Grechuty. Miałam 17 lat, mnóstwo koleżanek, ale uważałam, że fajniej będzie pójść z mamą. Obie bardzo go lubiłyśmy. Dla mnie był już trochę w stylu vintage, mamie przypominał młodość. Podśpiewywałyśmy te same piosenki. W sumie nie było przecież między nami dużej różnicy wieku, ledwie 25 lat.
Nigdy nie była zgryźliwa ani żółciowa. Była pogodna i energiczna, widziała dobre strony życia. To ja byłam kiedyś marudkiem. Ale dziś i dla mnie szklanka jest w połowie pełna.
No i do tego przyzwoitość. Była przyzwoitym człowiekiem i bardzo się starała, bym i ja taka była. A to cecha, która coraz rzadziej występuje.
– Zawierała ją w trzech słowach: nie szkodzić innym. U nas się mówiło: „Oby przez ciebie nie płakali”. Zawsze powtarzała, że przyzwoity człowiek nie podłoży ci świni, bo jego interes tego wymaga. Przyzwoitość oznaczała także bycie lojalnym, wiernym sobie i przyjaciołom. To zatrważające, że dożyliśmy czasów, w których musimy wyjaśniać znaczenie tego słowa.
– Uważała, że nie może być mieszczańską grą pozorów, czymś pustym. Była zaprzeczeniem interesownych układów, czerpania korzyści z jakiejkolwiek znajomości. Wierzyła, że można kogoś obdarzyć bezgranicznym zaufaniem. Dla niej przyjaźń zawsze łączyła się z rozmową, wspólnym spędzaniem czasu, śmiechem. Odziedziczyłam po niej tę wiarę. Dla mnie przyjaźń, jak miłość, to związek, dzięki któremu jesteśmy lepsi razem niż pojedynczo. Wspieramy się. Przyjaźń bywa pełną bąbelków radością. Możemy się nie widywać tygodniami, ale więź jest. Ale jeśli staje się raniąca, toksyczna, to trzeba się rozejść.
Pamiętam, że jeśli mama powiedziała o kimś, że jest koniunkturalny, było to gorsze od wszystkich obelg. Nie potrzeba już było brzydkich słów. Choć i takie w naszym domu padały. W prawdziwej warszawskiej rodzinie nie mogło być inaczej. Obie miałyśmy temperament, nierzadko było nerwowo. Nie było cichych dni czy zamiatania pod dywan. Konflikty wybuchały, jak we włoskiej rodzinie. Dzięki temu powietrze bardzo szybko się oczyszczało i znów wszystko było na swoim miejscu. Ten model rozwiązywania problemów obowiązuje teraz w moim domu. Staram się nie odkładać trudnych tematów na później.
– Kiedy komunizm zmienił się w naszym kraju w kapitalizm. Byłam na studiach i jak większość rówieśników zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy ich nie porzucić. Indeks wydawał się wtedy niepotrzebny, młodzi i zdolni dostawali w nowej rzeczywistości pracę od ręki. Zawiesiłam studia na rok i wcale nie byłam przekonana, czy na nie wrócę. Mama była zdania, że studia poszerzają horyzonty, dają czas na poukładanie sobie pewnych rzeczy. Ale nie ciosała mi kołków na głowie, zaakceptowała moje wahanie. Studia skończyłam, bo tak w końcu sama zdecydowałam.
Najbardziej pomogła mi jednak, gdy ze spokojem przyjęła moją decyzję o zostaniu pisarką. To wiązało się z porzuceniem etatu, dużą niepewnością, może z zapaścią finansową. W domu nie było jednak lamentu. Babcia powiedziała: „Dziecko, a rób po swojemu”, a mama dodała: „Jakkolwiek zdecydujesz, jestem z tobą i zawsze ci pomogę, gdy będziesz potrzebować”. Chodziło, rzecz jasna, głównie o wsparcie psychiczne. Obie musiały wiedzieć, że prędzej czy później tak się to skończy – pisałam od zawsze, obie mnie w tym wspierały.
Mama zaakceptowała także to, że w pewnym momencie zaczęło mnie nosić. W efekcie wraz ze swoją rodziną zdecydowałam się wyjechać za granicę, najpierw do Szwecji, potem do Belgii. Dla niej to musiało być wyjątkowo trudne: nagle nie mieć przy sobie jedynej córki. Ale także wówczas uważała, że mam prawo do własnych, niełatwych wyborów życiowych. Nie była zaborcza jak kwoka, nie narzucała mi swojej woli. Udowodniła, że prawdą jest to, co przez lata mi przekazywała: jeśli kogoś kochasz, pozwalasz mu być wolnym.
Był moment, gdy zastanawiałam się, czy nie wrócić do Polski. Przegadałyśmy na ten temat dziesiątki godzin, ona głównie słuchała, pełniła funkcję terapeutki. Gdy zdecydowałam, że jednak zostaję za granicą, zaakceptowała moją decyzję. Widywałyśmy się prawie co miesiąc. W obu miejscach miała swoje rytuały. Była palaczką, więc wychodziła na balkon czy taras, patrzyła na ludzi. Potem gadałyśmy. Kawa, papieros, rozmowa. My naprawdę się przyjaźniłyśmy.
– Robię to, co mi w duszy gra, idę za głosem serca. Od lat walczę o prawa kobiet. W każdej mojej książce jest coś na ten temat, piszę o tym w felietonach, walczę przez pisanie. A ostatnio pierwszy raz poszłam na barykady. Z koleżankami zorganizowałyśmy w Brukseli w październiku dwie duże manifestacje – w geście poparcia dla kobiet protestujących w Polsce.
Bycie wojowniczką to też wiara w marzenia, w to, że dam radę je zrealizować. To wymaga odwagi.
No i boksuję. To zew. Zawsze chciałam to robić, ale w Polsce jakoś się nie udawało. Później wyjeżdżałam, przeprowadzałam się, dzieci były małe i musiałam skoncentrować na zupełnie innych sprawach. Aż wreszcie znalazł się moment, w którym pomyślałam – jeśli nie teraz, to kiedy? Sparingi, głównie z mężczyznami, mam dwa-trzy razy w tygodniu.
Co nie oznacza, że skonfrontowana z werbalną agresją, zwłaszcza ze strony kogoś, kogo znam i lubię, potrafię sobie poradzić. Nie umiem odpysknąć. W takich sytuacjach moja mama radziła sobie o wiele lepiej, potrafiła odeprzeć atak chamstwa.
– Od siedmiu lat.
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?
Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.
Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.
Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł
Wszystkie komentarze