"Jeździmy do pacjentów, do których nie chce przyjechać lekarz rodzinny, dla których zabrakło numerka w przychodni. A ratownik powinien być tam, gdzie nie ma czasu na pierdolety, czyli w stanach zagrożenia życia"

– Kolega ratownik popełnił pięć lat temu samobójstwo. Nie wytrzymał przemęczenia i napięcia. Żaden z nas nie zauważył, że dzieje się z nim coś złego, tyle mieliśmy roboty. W tamtym okresie pracowałem na 48-godzinnych dyżurach, które czasem przeciągały się do 72 godzin. A raz do 96, czyli do czterech dób. - opowiada Adam Piechnik, ratownik medyczny

W Warszawie mamy za mało karetek. Do oficjalnych statystyk brane są dane o osobach zameldowanych, nie faktycznie mieszkających w stolicy. Trwamy w tej fikcji, bo i tak nie byłoby tych dziur kim zatkać.

O pracy ratowników medycznych, ich poświęceniu, kilkudziesięciogodzinnych dyżurach i nieustannym stresie przeczytasz 14 września w "Tylko zdrowiu", piątkowym dodatku "Gazety Wyborczej".

Komentarze