Ciało Krzysztofa Chmielewskiego, podróżnika spod Szczecina zostało odnalezione na południu Meksyku. Z odciętą głową i stopą oraz z wyrwanym sercem.
Został w spodenkach i koszulce, więc pojechał tam, gdzie najcieplej. Kolejnym stopem dotarł do Orlando na Florydzie.
– Maszerowałem po mieście. Nagle zaczepił mnie mężczyzna prowadzący rower. Zapytał, czy wiem, gdzie jest knajpa Daily Bread – opowiadał Krzysztof w wywiadzie, którego udzielił polskiemu dziennikarzowi w Las Vegas. – Traf chciał, że akurat przechodziłem obok tego miejsca, więc zaproponowałem, że go zaprowadzę. Podczas spaceru okazało się, że facet mieszka tam 20 lat. Ja byłem w Orlando od dwóch godzin. Opowiedziałem, kim jestem i dokąd zmierzam. Kiedy dotarliśmy na miejsce, facet dał mi rower.
Przyjaciółka Krzyśka po jego śmierci założyła na Facebooku stronę „Krzysztof Chmielewski – podróżnik”: – Prawie codziennie piszą ludzie z całego świata. Niektórzy widzieli go przez kilka minut, lata temu, ale te spotkania zapadały im w pamięć. „Wielki człowiek”, „Great Man”, piszą.
—
Zima 2016 roku. Związek trwa już prawie trzy miesiące. 15 grudnia Paweł pokazuje Robertowi anonimowe SMS-y: „Jak twój celibat i finanse, facet kosztuje?”, „Skąd weźmiesz tyle kasy na faceta?”, „On cię zdradza!”. Dostał również intymne zdjęcia Roberta.
Robert: – Ktoś zdalnie włamał się do mojego telefonu, wykradł zdjęcia, nagrania i korespondencję mailową. Do tego na gejowskim portalu ten ktoś założył mi wulgarny profil. Z niego rozsyłane były rzekomo pochodzące ode mnie propozycje seksualne. Paweł dostał SMS-a, żeby sobie wszedł na portal i zobaczył, jak się prowadzę; że niby jestem z nim, a puszczam się na lewo i prawo. Byliśmy ofiarami przestępstwa: ja – kradzieży tożsamości, zdjęć i nagrań, Paweł – stalkingu. Prześladowca nie chciał pieniędzy.
—
W lutym zobaczyłam plakat reklamujący Bieg Tropem Wilczym w miejscowości Slough. Impreza sportowa z kiełbaskami, która miała jednoczyć Polaków w tym mieście. Ale jako atrakcję zapowiadano występ Jacka Międlara. Choć nie mieszkałam w Polsce już osiem lat, słyszałam o tym człowieku. Charyzmatycznym, bardzo niebezpiecznym nauczycielu, który szerzy nienawiść. Na plakacie było logo polskiej ambasady. Zdębiałam. Pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Nie wiedziałam do końca, jaki może być tego efekt, ale skontaktowałam się z lokalną jednostką policji i wysłałam im kilka materiałów na temat Jacka Międlara. Czułam, że muszą wiedzieć, bez względu na to, czy jakieś działania miałyby zostać podjęte, czy nie. W dniu przylotu tego człowieka do Wielkiej Brytanii przeczytałam w internecie, że został zatrzymany i cofnięty do Polski.
Teksty "Dużego Formatu" przeczytasz w poniedziałek 9 lipca w "Gazecie Wyborczej"
Wszystkie komentarze