Nowe prawo przeforsowane przez ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka miało uderzyć w tych, którzy służyli na rzecz „totalitarnego państwa”. W rzeczywistości jednak obniżyło emerytury zwykłym ludziom, którzy zatrudnieni byli w "nieodpowiednich" zakładach pracy - strażnikom granicznym, telefonistkom pracującym w jednostkach podległych SB, informatykom z MSW, a nawet lekarzom z „resortowych” szpitali. Ustawa nie objęła natomiast byłych członków ZOMO, którzy brutalnie rozpędzali strajki i opozycyjne demonstracje.
– Jak tylko o tej ustawie dezubekizacyjnej pojawiły się wzmianki w mediach, ojciec był przerażony. Wiedział, że jak mu obniżą emeryturę, nie będzie w stanie się utrzymać. On już nie był sprawny, miał niedowład ręki, nie mógł pracować. Rozumiał, że z moją pensją niewiele większą niż minimalna nie będę w stanie mu bardzo pomóc. A poza tym to był honorowy wojskowy. Powtarzał: „nie będę objadał rodzonego dziecka”. Każdego dnia dzwoniłam. Zawsze rozmowa kończyła się: „Oni naprawdę mi to zrobią? Bo jak zrobią, to ja pójdę pod most. Za co mnie karzą? Za to że służyłem krajowi, że pilnowałem granic?”. Mówiłam: „tato, damy radę”. Ale bałam się.
Przy jednej z ostatnich rozmów prosiłam: „tato, bez względu na to, co się stanie, obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego!”. Zapewniał: „Bądź spokojna, nie przejmuj się mną, masz własną rodzinę. Nic sobie nie zrobię”. Nie dotrzymał słowa - opowiada córka 66-letniego byłego pracownika Straży Granicznej, który cztery dni po decyzji o obniżeniu emerytury popełnił samobójstwo.
Ciąg dalszy tej opowieści, a także historie innych osób poszkodowanych przez nową ustawę przeczytasz w poniedziałkowym „Dużym Formacie”, magazynie reporterów „Gazety Wyborczej”.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze