Korespondencja z Paryża
Biuro Zgromadzenia Narodowego, najwyższy organ wykonawczy niższej izby francuskiego parlamentu, 12 głosami przeciwko 10 orzekło 17 września, że wniosek o tzw. destytucję Macrona jest „do przyjęcia".
Oznacza to, że w ciągu kilku tygodni wniosek trafi do komisji legislacyjnej, a także – niezależnie od jej wniosków, aczkolwiek chronologicznie 13 dni po ich ogłoszeniu – pod obrady parlamentu. Kontynuacja procedury będzie wymagała uzyskania dwóch trzecich głosów.
W silnie rozczłonkowanym parlamencie, gdzie żadna partia nie ma większości, zebranie 392 głosów za impeachmentem wydaje się mało prawdopodobne. Gdyby to się jednak udało, te same etapy wniosek będzie musiał przejść w Senacie, zdominowanym przez prawicę, której prezydent Macron właśnie powierzył misję sformowania rządu.
Ostatnim etapem procedury, przewidzianej w art. 68 konstytucji, jest powołanie organu zwanego Wysokim Sądem (Haute Cour). Złożony z 22 posłów i senatorów wyznaczonych przez prezydia izb w proporcji odzwierciedlającej układ sił w parlamencie ma miesiąc na zagłosowanie nad wnioskiem. Macron mógłby zostać usunięty z urzędu prezydenta przed końcem swojego mandatu w 2027 r. jedynie w przypadku opowiedzenia się za nim dwóch trzecich z nich.
Odrzucenie wniosku na jakimkolwiek etapie kończy procedurę.
-– To bezprecedensowe wydarzenie w historii V Republiki – komentowała na platformie X Mathilde Panot, szefowa parlamentarnej grupy Francji Niepokornej (LFI), która stoi za wnioskiem. – Członkowie Biura uznali, że prezydent przestał być gwarantem dobrego funkcjonowania instytucji państwowych, a zatem że konieczna jest debata przed francuskim narodem. Przypomnę, że art. 68 konstytucji zależy od politycznej oceny przez parlamentarzystów roli odgrywanej przez Prezydenta Republiki. To lekcja demokracji dla makronistów – dodała.
– Ten wniosek i ta debata to wypowiedzenie wojny naszym instytucjom – skomentował z kolei b. premier, a obecnie lider posłów partii prezydenckiej Razem dla Republiki (b. Renesans) Gabriel Attal, określając jego autorów „agentami trwałej destabilizacji". I dodał:
Nie wiem, czy jesteśmy świadkami farsy, czy tragedii.
By wniosek miał jakiekolwiek szanse na sukces, musiałby cieszyć się poparciem największej liczebnie partii w parlamencie, skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN, 126 posłów). Tymczasem zdaniem jego liderki Marine Le Pen, to „zasłona dymna skrajnej lewicy", której celem jest „sprawić, by ludzie zapomnieli o jej wielokrotnym paktowaniu z reżimem Macrona".
- To wszystko jest tylko na pokaz, nic nie da – przekonuje rzecznik jej ugrupowania Sebastien Chenu.
Wniosek złożyło 4 września 80 posłów z lewicowej koalicji Nowy Front Ludowy (NFP), w tym wszyscy 72 członkowie Francji Niepokornej, pięciu Zielonych i trzech komunistów.
Czwarty koalicjant, Partia Socjalistyczna, odmówił udziału w inicjatywie. Były prezydent, socjalista François Hollande wręcz publicznie ją potępił jako „kwestionującą nasze instytucje".
Wniosek wpłynął w reakcji na decyzję Macrona. Prezydent odmówił mianowania na stanowisko premiera Lucie Castets, kandydatki koalicji, która ku ogólnemu zaskoczeniu 7 lipca wygrała przyspieszone wybory legislacyjne, uzyskując 182 mandaty. Brak bezwzględnej większości niezbędnej do samodzielnego rządzenia (289) sprawił, że prezydent Macron po 51 dniach wahań powierzył 5 września misję stworzenia rządu prawicowemu Michelowi Barnierowi.
„Odmowa uwzględnienia wyborów parlamentarnych i decyzja o ich zignorowaniu stanowią naganne naruszenie elementarnych wymogów mandatu prezydenckiego. To zamach na demokrację" – uzasadnili wniosek liderzy LFI. Ich zdaniem Emmanuel Macron naruszył konstytucję, która stanowi, że „prezydent Republiki może zostać usunięty z urzędu tylko w przypadku naruszenia swoich obowiązków, które jest w oczywisty sposób niezgodne z wykonywaniem jego mandatu". Zapis ten wprowadzono w 2008 r., zastępując pojęcie „zdrady stanu".
Ciąg dalszy tekstu pod zdjęciem
O przyjęciu wniosku 17 września zadecydowała matematyka: w prezydium Zgromadzenia Narodowego członkowie lewicowej koalicji mają większość.
– Nie prosimy, żebyście się z nami zgadzali. Prosimy, żebyście zgodzili się przekazać wniosek dalej i pozwolili komisji praw sobie z nim radzić – zaapelował publicznie do socjalistów Jean-Luc Melenchon, szef Francji Niepokornej.
W przeddzień obrad prezydium posłowie Partii Socjalistycznej zdecydowali się nie blokować procedury (32 głosy „za", 28 głosów „przeciw"). „Wniosek o wszczęcie procedury z uzasadnieniem został podpisany przez jedną dziesiątą posłów, nasi trzej reprezentanci w prezydium sejmu zagłosują za jego dopuszczalnością" – uzasadnili w publicznym oświadczeniu. „Jednogłośnie sprzeciwimy się tej propozycji, gdy zostanie ona rozpatrzona na sesji publicznej" – zastrzegli jednocześnie.
W 2016 r. wniosek o impeachment socjalistycznego prezydenta François Hollande’a nie przeszedł przez sito prezydium: jego inicjatorzy, prawicowi Republikanie, nie mieli w nim większości.
Równolegle premier Michel Barnier prowadzi od blisko dwóch tygodni konsultacje z partiami i politykami, starając się stworzyć rząd. Chce, żeby był „pluralistyczny" i „zrównoważony", złożony z członków prawicy, „ludzi z lewicy", a także – „być może" – z ministrów ustępującego rządu. Jednocześnie ma ucieleśniać zerwanie z przeszłością.
Nie ma żadnej formuły magicznej. Skład rządu nie będzie znany wcześniej niż 22 września
– zapowiedział rzecznik partii Republikanie (LR) Vincent Jeanbrun.
François Bayrou, lider centrowej partii MoDem, historycznego partnera Macrona, ostrzegł 15 września w telewizji BFM-TV, że rząd zdominowany przez posiadającą „zaledwie 47 posłów" partię LR „nie zadziała", a jego partia nie weźmie w nim udziału.
W tym samym tonie wypowiedział się tego samego dnia François Hollande. Jego zdaniem jest niemożliwe, aby lewica uczestniczyła w rządzie kierowanym przez Barniera, którego partia, jak tłumaczył, jest najmniejsza w Zgromadzeniu i który chce prowadzić bardziej prawicową politykę niż poprzednia większość, w dodatku przy poparciu skrajnej prawicy.
Nasza partia ma bardziej centralną i ważniejszą pozycję niż kiedykolwiek
– przyznała Marine Le Pen 14 września, w dzień wznowienia po wakacjach prac parlamentu. – Reprezentujemy 11 mln wyborców – nie ma powodu, by ich traktowano jak pariasów, wszy czy szkodniki – dorzuciła. Chciałaby, by kadencja tego parlamentu była „jak najkrótsza" i jest przekonana, że trzeba go będzie ponownie rozwiązać, gdy tylko upłynie czas przewidziany przez konstytucję (12 miesięcy).
Z kolei przewodniczący jej partii Jordan Bardella ostrzegł Michela Barniera, że jest on „pod jego demokratycznym nadzorem". – Jeśli będzie jedynie przykrywką dla macronizmu, jeśli będzie jedynie gorliwym kontynuatorem polityki odrzuconej przez zdecydowaną większość kraju, jeśli pozostanie współpracownikiem prezydenta Republiki, to jego rząd upadnie – ostrzegł.
Francja Niepokorna, niezaproszona do konsultacji politycznych przy tworzeniu nowego rządu, z góry zapowiedziała złożenie wotum nieufności. Jej koordynator Manuel Bompard wezwał Francuzów do masowych manifestacji w sobotę 21 września przeciwko rządowi Macron-Barnier.
red. Michał Olszewski
Wszystkie komentarze
Zdaje sie, ze nic z tego nie rozumiesz. Powolany premier reprezentuje najmniejsza parlamentarna partie i jest gwarancja kontynuowania polityki odrzuconej przez glosujacych obywateli.
Budzet od paru lat przechodzi dekretem prezydenckim i nie jest glosowany.
Zniszczony zostal panstwowy system opieki zdrowotnej. Jeszcze w COVIDzie kontynuowano po cichu zamykanie szpitalnych lozek.
W tym roku sa nastepne restrykcje, dotycza min kasy chorych.
Jednoczesnie dywidendy szefow przedsiebiorstw rosna, rosnie uwlaszczenie sie na panstwowym.
Ko już przegala ... Gdzie handel w niedzielę... czemu całe ko została pisem bis ... ???
To zły znak dla demokracji liberalnej. Casus Republiki Weimarskich już został zapomniany?
> To zły znak dla demokracji liberalnej.
Czyli bardzo dobre wiadomości. Czasy liberalnych komuszków w wersji light już dawno minęły. Pora posprzątać stajnię i zacząć remont.
A dlaczego w Polsce nie można tego zrobić? DUDA JEST BEZNADZIEJNY! Nie warto tracić kolejnego prawie roku na zastój legislacyjny i pogrążanie się państwa w anarchii i niemocy rządu.
Jak najbardziej można to zrobić. Szkopuł w tym, że Koalicja 15 X nie ma do tego potrzebnej większości.
To niech zarządzi referendum w tej sprawie! Prezydentura Dudy się zdegenerowała już totalnie. On jest pasożytem, który nic nie robi, nic nie wnosi, tylko podstawia nogę rządowi, paraliżuje Sejm, tzn. utrudnia władzy na którą głosował naród 15.X, realizację jej programu naprawy państwa.
Referendum nie jest wiążące w tej sprawie.
Zanim się zarządzi i przeprowadzi referendum Duda i tak już straci
władzę
Chciałbym usłyszeć rozmowy na przykład Rosjan/Chińczyków, którzy spróbują zrozumieć na czym polegają demokratyczne szachy. I jak to jest w ogóle możliwe, że jakaś grupa parlamentarzystów we Francji jawnie inicjuje procedurę, która może doprowadzić do zgodnego z konstytucją zdjęcia prezydenta z jego urzędu.
"Jak to?! Prezydenta chcą odwołać? Przecież to on może w każdej chwili ich zamknąć, schować przed rodziną i resztą świata, kazać otruć, zabić w łagrze albo zestrzelić, jak polecą samolotem! Szaleńcy! Z prezydentem zadzierają, też coś..."
Ale nie można powiedzieć, żeby te procedury były skuteczne, są w dużej mierze tylko potencjalne. Sama wymowa faktów nic nie znaczy, jeśli nie ma woli politycznej, i to na kilku etapach. Takie fasadowe instytucje mogą sobie być wpisane także w systemy prawne państw niedemokratycznych, jeśli wiadomo, że niemożliwe jest ich zastosowanie.
Ale skuteczne bywają: Nixon i jego wymuszona zgodnie z prawem rezygnacja z urzędu. Inny przykład: niekwestionowanie przez żadne z ugrupowań politycznych wyniki wyborów, ponieważ są procedury oraz instytucje o najwyższym autorytecie, które zliczają głosy i ogłaszają wyniki. Francja, Niemcy, Wielka Brytania, kraje skandynawskie, Australia, Kanada - nie pamiętam, a żyję już długo, żeby tam podważano wyniki wolnych wyborów. USA też, mimo zadziwiających i żenująco podłych putinofilskich zachowań Trumpa; mam nadzieję, że kiedyś ujawnione zostaną jego prawdziwe inspiracje.