Przyśpieszone wybory parlamentarne odbyły się we Francji na początku lipca. Prezydent Emmanuel Macron zarządził je po przegranej jego partii w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
W wyborach parlamentarnych najwięcej mandatów uzyskała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, jednak Macron odmówił powołania lewicowego premiera i rządu, uznając, że nie ma szans na jego przetrwanie.
Naciskany przez polityków mówił, że najpierw muszą się odbyć igrzyska olimpijskie. Dopiero później Francja zajmie się poszukiwaniem nowego premiera.
Po igrzyskach rozpoczęły się konsultacje ze wszystkimi siłami w parlamencie. Jak opisywał pod koniec sierpnia „Guardian", Macron liczył, że rozmowy przełamią polityczny impas po wyborach, po których Zgromadzenie Narodowe jest podzielone na trzy mniej więcej równe bloki – lewicowy, centrowy i skrajnie prawicowy, przy czym żaden nie ma większości. Jednak i one nie doprowadziły do przełamania impasu.
W efekcie nigdy w 66-letniej historii Piątej Republiki kraj nie był tak długo — ponad 50 dni — bez aktywnego rządu.
W czwartek padło nazwisko Michela Barniera. 73-letni weteran prawicowej Partii Republikańskiej (LR) pochodzi z regionu Sabaudii we francuskich Alpach. Po raz pierwszy został wybrany do parlamentu w 1978 roku. W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych zajmował kilka stanowisk ministerialnych w prawicowych gabinetach, kierował resortami środowiska, spraw europejskich, zagranicznych i rolnictwa. Kontynuował karierę na szczeblu europejskim, gdzie był komisarzem UE, a od 2016 do 2021 roku głównym negocjatorem bloku ds. brexitu.
Teraz będzie miał za zadanie utworzyć rząd, który zaakceptuje podzielone Zgromadzenie Narodowe.
Barnier będzie najstarszym premierem Francji od czasu powstania V Republiki w 1958 r. Zastąpi Gabriela Attala, najmłodszego premiera w historii Francji, którego prezydent Macron mianował po raz pierwszy na początku 2024 r.
Pałac Elizejski poinformował, że nominacja Barniera nastąpiła po szerokich konsultacjach. Prezydent powierzył panu Barnierowi „zadanie utworzenia rządu jedności, który będzie służył krajowi i Francuzom".
Jednak Jean-Luc Mélenchon, lider ultralewicowej Francji Niepokornej (LFI) – największej z czterech partii tworzących lewicowy Nowy Front Ludowy, który zdobył najwięcej miejsc w przedterminowych wyborach w lipcu i którego kandydatka na premiera została odrzucona przez prezydenta – potępił nominację Barniera. Wybory zostały „skradzione Francuzom", stwierdził Mélenchon, skoro premierem będzie „członek partii, która zajęła ostatnie miejsce w wyborach".
- To jest w zasadzie rząd Macrona i Le Pen – powiedział, odnosząc się do liderki skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego (RN). I wezwał Francuzów do demonstracji przeciwko decyzji Macrona, jaka ma się odbyć w sobotę.
Korespondenci "New York Timesa" w Paryżu piszą, że choć Macron usiłuje nie dopuścić do władzy Zgromadzenia Narodowego, uznając tę skrajnie prawicową partię za obcą demokratycznemu duchowi Republiki Francuskiej, to "codziennie negocjował z panią Le Pen w nadziei na akceptację jej partii dla centroprawicowego kandydata na premiera". W efekcie dał jej "coś, co wydawało się prawem weta w tym procesie".
red. Michał Olszewski
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Można. Witamy nowego czytelnika na łamach Wyborczej.
słuchać wycie :))
Fakt, Melenchon jest skrajną lewicą, gorsza od francuskich komunistów. Moja rodzina z Francji, o pogladach raczej lewicowych , nie zaglosowala na blok lewicowy tylko z powodu obecności w nim Melenchona. Francja musi sie bronić przed skrajnościami, stad wybór Macrona wydaje sie być sensowny.
No ale trochę racji w tym jest. Bo blok lewicowy to skrajni lewacy Melenchona, ale także bardziej umiarkowani Socjaliści i Zieloni. Natomiast po prawej stronie jest tylko skrajne ZN Maryny i Bardelli.