

- Mówią na mnie: towarzysz Shan Gyi. Do lutego 2021 r. byłem znany pod innym - swoim prawdziwym - nazwiskiem. Jestem żonaty i mam syna. Miał zaledwie cztery miesiące, kiedy opuściłem rodzinę. Byłem zwykłym obywatelem Mjanmy (Birmy), pracowałem jako inżynier w centrum operacji sieciowych w branży telekomunikacyjnej. Cieszyłem się, że od paru lat mamy w kraju względną demokrację, że widać postęp w polityce, ekonomii i edukacji. Dziś jestem żołnierzem Ludowych Sił Obrony (People's Defence Force, PDF), a dokładnie III Batalionu Daw Na w Południowym Obszarze Wojskowym. Żyję w dżungli, stąd do was mówię. Wraz z innymi towarzyszami walczymy przeciwko armii, która dokonała zamachu stanu.
- Musimy odzyskać naszą wolność - deklaruje już nie cywil, ale żołnierz podziemnego państwa birmańskiego.
Birmańska armia (Tatmadaw) obaliła demokratyczny rząd noblistki Aung San Suu Kyi 1 lutego 2021 r., a nią samą, a także prezydenta i innych liderów rządzącej Narodowej Ligi na Rzecz Demokracji aresztowała. Ta data wyznacza początek koszmaru, w jakim pogrążyła się Mjanma; przez kolejne ponad dwa lata kryzys polityczny, gospodarczy i humanitarny w kraju jeszcze się pogłębił. Szacuje się, że w tym czasie zginęło ponad 3 tys. osób, 20 tys. zostało aresztowanych, 55 tys. domów spłonęło, a 1,5 mln musiało uciekać ze swoich wsi i miast albo zostało z nich siłą wysiedlonych.
Kolejne tysiące ludzi giną i odnoszą rany na skutek walk pomiędzy armią i PDF. To nie tylko żołnierze PDF, ale także mieszkańców wiosek, które leżą w pobliżu baz partyzantki i które bezlitośnie niszczy Tatmadaw.
Prodemokratyczni aktywiści, którzy uniknęli aresztowania, powołali do życia PDF, aby walczyć z przejęciem kraju przez wojsko i by chronić Birmańczyków przed brutalnością junty. PDF to zbrojne ramię Rządu Jedności Narodowej (National Unity Government, NUG), działającej na emigracji rady ministrów złożonej z przedstawicieli Narodowej Ligi na Rzecz Demokracji i partii mniejszości etnicznych. Partyzancką armią wspólnie dowodzą przedstawiciele NUG i kilku etnicznych organizacji zbrojnych.
Żeby zrozumieć tę układankę, trzeba wiedzieć, że Mjanma to jedno z najbardziej wieloetnicznych państw świata. W państwie trochę większym od Ukrainy żyje 135 grup etnicznych - przynajmniej tyle oficjalnie zostało uznanych przez rząd, w rzeczywistości jest ich jeszcze więcej (np. dyskryminowani muzułmańscy Rohindżowie, przeciwko którym Tatmadaw przeprowadził kilka lat temu czystki etniczne noszące znamiona ludobójstwa).
Władze pogrupowały je w osiem "głównych narodowych ras etnicznych" - to Bamarowie (którzy stanowią prawie 70 proc. ludności i rządzą państwem), Szanowie, Karenowie, Arakanowie, Kaczinowie, Kajowie, Monowie i Czinowie. Często ludy zaliczane do "narodowych ras etnicznych" łączy tylko to, że mieszkają w tym samym stanie - mówią bowiem językami z różnych rodzin, inaczej wyglądają i się ubierają, wyznają różne religie (od buddyzmu przez chrześcijaństwo po animizm). Na przykład na Czinów, mieszkających w odległym górskim stanie przylegającym do Indii i Bangladeszu, składają się 53 plemiona.
Część z tych narodów - jak Szanowie czy Arakanowie - od stuleci wojuje z Bamarami i utworzenie w 1948 r. niepodległego Związku Birmy tej sytuacji nie zmieniło. Nad wieloma górskimi i lesistymi rejonami władze urzędujące niegdyś w Rangunie, a dziś w Naypyidaw - mieście wybudowanym kilkanaście lat temu przez poprzednią juntę potajemnie w środku pustkowia - nigdy nie przejęły kontroli. Co więcej, w kilku przypadkach do reprezentowania danego ludu poczuwa się kilka partyzantek.
- Mamy pełne wsparcie wszystkich etnicznych armii - deklaruje towarzysz Shan Gyi. PDF wspólnie z ugrupowaniami mniejszości prowadzi operacje zbrojne w dżunglach. Tam też odbywają się szkolenia ochotników, którzy potem wracają do miast, by tam prowadzić walkę jako miejscy guerillas.
Rząd Jedności Narodowej informował w końcu 2022 r., że strukturę PDF tworzy 300 batalionów po 200-500 żołnierzy. - W moim Południowym Obszarze Wojskowym jest 27 batalionów po ok. 300 partyzantów - mówi nasz bohater. - Do tej liczby nie wliczam zakonspirowanych jednostek oraz miejskich partyzantów z prowincji Rangun i Irawadi, które też podlegają dowództwu Południowego Obszaru Wojskowego PDF.
Rangun (lub Jangon) to siedmiomilionowa była stolica Mjanmy. Położona po sąsiedzku, w południowo-wschodnim zakątku kraju ludna, uprawami ryżu i rybołówstwem stojąca prowincja Irawadi bierze nazwę od największej rzeki regionu tworzącej tu ogromną deltę.
Po wojskowym zamachu stanu na ulice miast i miasteczek wszystkich stanów Mjanmy wyszły miliony ludzi oburzonych utrąceniem funkcjonującej ledwie od kilku lat demokracji.
- Do protestów dołączyłem 7 lutego - wspomina Shan Gyi. - Junta z początku rozpędzała protesty, ale nie było ofiar. Aż 19 lutego wojsko zastrzeliło młodą kobietę w Naypyidaw. Dzień później zabili dwie osoby w Mandalaju. 28 lutego - dwie kolejne w Rangunie. Mimo to wciąż wychodziliśmy na ulice, chroniąc się za prowizorycznymi tarczami, a w kraju trwał strajk generalny. Tatmadaw nie ustępował, strzelali do nas, zabijali kolejnych pokojowych protestujących. Innych aresztowali i poddawali ich torturom.
Kiedy dalsze pokojowe protesty stały się zarówno niemożliwe, jak i bezcelowe, bo władze nic sobie z nich nie robiły, Shan Gyi postanowił zmienić formę walki. - Zrozumiałem, że najlepszym sposobem na walkę z nimi jest walka z bronią w ręku - tłumaczy. - 25 marca skontaktowałem się z funkcjonariuszami 6. Brygady 18. Batalionu Narodowej Armii Wyzwolenia Karenów w dystrykcie Dupalaya w stanie Karen, w południowo-wschodniej Mjanmie. My, którzy na samym początku poszliśmy do lasu, byliśmy w tworzącym się PDF od samego początku.
Typowy dzień birmańskiego partyzanta zaczyna się o godz. 5. - O 5.30 idziemy biegać albo maszerować po okolicy. Ok. 8 przystępujemy do gotowania i o 9 jemy brunch. Warzywa mamy z dżungli - organiczne! - ale dostajemy również wsparcie żywnościowe (ryż, ziemniaki, fasola i puszki rybne) od Rządu Jedności Narodowej - opowiada Shan Gyi, który jest zapalonym kucharzem i z dżungli prowadzi w mediach społecznościowych... kanał kulinarny.
- Dwa razy dziennie śpiewaliśmy i oddawaliśmy cześć fladze, ale ze względu na dwukrotne bombardowania w naszym obszarze przestaliśmy to robić - dodaje. - Po brunchu dzielimy się z innymi naszą wiedzą, ponieważ pochodzimy z różnych środowisk. Mamy bezpłatne zajęcia, na które możemy chodzić kilka razy w tygodniu - np. angielski i kursy komputerowe.
W wolnym czasie partyzanci grają też w piłkę nożną i chinlone - tradycyjny sport birmański, który przypomina trochę grę w zośkę, tyle że piłką z rattanu i z jednym zawodnikiem w środku okręgu. Pomagają też w okolicznych wioskach przy zbieraniu plonów, remontach dróg czy naprawach domostw.
- O godz. 15 zaczyna się półtoragodzinny trening, a o godz. 17 jemy kolację. Rotacyjnie pełnimy też warty między godz. 20 a 5. Nie używamy wtedy latarek ani telefonów, patrolujemy okolicę w ciszy i w ciemności - dodaje Shan Gyi.
Nasz bohater wspomina, że pierwsze szkolenie po zgłoszeniu się do partyzantki było nieustającym pasmem kłopotów związanych z jedzeniem, zdrowiem i komunikacją. - Każdy z nas cierpiał w którymś momencie na biegunkę, ból gardła i jakieś inne choroby, nie mieliśmy przecież doświadczenia w życiu w dżungli - wspomina. - Nikt z nas też nie marzył nigdy o takim życiu. Poszedłem walczyć, wiedząc, że przez długi czas nie zobaczę żony i synka. Pod moją nieobecność cierpią finansowo, bo przecież nie zarabiam na dom. Ale te wszystkie kłopoty nie zmieniły mojej decyzji, drugi raz zrobiłbym tak samo. Zresztą moja rodzina mocno mnie w moim wyborze wspiera.
Delikatnie pytamy Shan Gyia, do niedawna przecież cywila, jakie to uczucie: zabijać. - Podczas pierwszej bitwy, kiedy strzelałem do żołnierzy, bardzo się bałem. Po tym dniu miałem koszmary przez wiele miesięcy. Ale musiałem robić to, co słuszne - wyznaje. - Teraz już się nie boję, ale to wciąż nowy rozdział w moim życiu i muszę się do niego przyzwyczaić.
Jak ocenia Shan Gyi, aż 60 proc. partyzantów PDF to reprezentanci pokolenia Z, 30 proc. - millennialsi, a roczniki 60. i 70. stanowią tylko 10 proc. wojsk.
Pójście do dżungli to decyzja mająca dalekosiężne skutki. Trzeba liczyć się z tym, że rodzina partyzanta będzie narażona nie tylko na rozłąkę i kryzys ekonomiczny, ale także na prześladowania. Ewentualny powrót do normalnego życia też wiąże się z ryzykiem represji. No i trzeba liczyć się z zawodową czy edukacyjną dziurą w życiorysie. Studenci, którzy po poprzednim wojskowym zamachu stanu w 1988 r. poszli do dżungli, tworząc Wszechbirmański Demokratyczny Front Studentów, raczej nie spodziewali się, że w partyzantce minie im nie tylko młodość, ale też dorosłość.
- Chciałbym, aby świat dowiedział się, co dzieje się w Mjanmie. Wszyscy wiedzą o wojnie Rosji z Ukrainą, ale my również potrzebujemy wsparcia i uwagi naszych zachodnich przyjaciół. Chcemy, aby cały świat stanął po naszej stronie - mówi Shan Gyi.
I dodaje: - Po ponad dwóch latach liczba osób, które chcą dołączyć do PDF, spadła. Mamy również trudności ze zdobyciem broni i żywności, ponieważ junta stosuje przeciw nam system czterech blokad: żywności, transportu, informacji i edukacji. Staramy się jednak przetrwać. Aby tak się stało, musimy samodzielnie zbierać fundusze online.
Towarzysz Shan Gyi nie traci jednak bojowego ducha i na koniec naszej rozmowy deklaruje: - Nasza rewolucja pewnego dnia odniesie sukces. Wiecie dlaczego? Bo chociaż pochodzimy z różnych części Mjanmy i chociaż są wśród nas ludzie z różnych środowisk, od tych, którzy w cywilu byli biedakami, po biznesmenów, to jesteśmy zjednoczeni. Odzyskamy wolność, którą odebrano nam siłą. Nie poddamy się, musimy wygrać! Będziemy walczyć do końca!
***
Artykuł powstał w ramach „Re:framing Migrants in the European Media". Ten międzynarodowy projekt finansowany przez Komisję Europejską został stworzony, by opracować mechanizmy, które zapewnią odpowiednią reprezentację migrantom i uchodźcom w mediach w całej Europie. Celem projektu jest pomoc mainstreamowym mediom w stworzeniu inkluzywnej i bezpiecznej przestrzeni do autoprezentacji dla migrantów i uchodźców.
Na projekt składa się wiele publikacji i wydarzeń w różnych europejskich miastach. Jego koordynatorem jest European Cultural Foundation (Holandia). Poza "Gazetą Wyborczą" udział w nim biorą jeszcze: Eticas Foundation (Hiszpania), Here to Support (Holandia), ZEMOS98 (Hiszpania) i CoCulture (Niemcy).
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
a bo to gdzieś daleko i w sumie zawsze tak tam było...
I ogromne zdziwienie i oburzenie: no jak to, że Afryka czy Ameryka Płd.
ma Ukrainę w wielkiej dudzie...
Było okienko, krótko i lekko uchylone. Opierało się na utrzymaniu przez Aung San Suu Kyi przekonania reżimu wojskowego do tego, że jest im niezbędna, potrzebna. Niestety świat odwrócił się od Niej, więc przestała być potrzebna wojskowym.
Czy Aung San Suu Kyi miała władzę i wpływ na armię by jej coś kazać, gdy ta prowadziła czystki etniczne? Nie. Czy świat uważał że ma? Tak. Czy cokolwiek wskazywało, że Ona ma taką władzę? Nie. Czy żądanie od Niej niemożliwego, i w konsekwencji ukazania jej niemożności należało się od Niej odwracać? Dyskredytować Ją? Nie. Czy to zrobiono? Oczywiście (choćby artykuły w wyborczej z tamtego czasu).
Skutek? Dyktatura. Utrwalenie reżimu. Raczej już na zawsze. Aung San Suu Kyi jest już osobą w podeszłym wieku. Żywa już raczej z więzienia nie wyjdzie.
Czy to wszystko przysłużyło się prawom człowieka? Czy coś w ten sposób osiągnięto?