Naukowcy w Polsce oceniani są głównie na podstawie tego, gdzie i ile publikują. Od tego zależy ich awans, osiągane stopnie naukowe i premie. Na tej podstawie oceniane są też całe instytuty, a wynik ewaluacji przekłada się bezpośrednio na finanse uczelni.
Od czasu reformy nauki Jarosława Gowina, do 2021 r. koalicjanta PiS, wszystko jest dokładnie wyliczone. Wiadomo, ile trzeba napisać artykułów, by wypełnić limit (w środowiskowej nomenklaturze "wypełnić slot"). Wiadomo też, ile punktów dostanie się za publikację w danym czasopiśmie. W teorii: im bardziej prestiżowe pismo, tym więcej punktów. W praktyce - niekoniecznie.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
"może usłyszeć jeszcze od przełożonego "to w ciągu dwóch lat niczego nie opublikowaliście, panie kolego?" i otrzymać negatywa w ocenie pracowniczej. "
I go zdegradują w połowie okresu ewaluacyjnego do dydaktycznego z pensum o 50% wyższym. Jest to powszechna praktyka.
pod warunkiem, że są godziny dydaktyczne.
Okej, z tym że najgorzej mają tu początkujący naukowcy/naukowczynie. Później jest już tak, że przekazujesz tekst do publikacji i trafia on na kolejną dwulatkę rozliczeniową, a w aktualnej wychodzi tekst przekazany do publikacji dwa lata wcześniej itd.
Zgadzam się. Jak wróciłam ze stażu zagranicznego z Europy Zachodniej, to mnie zadziwił ten pęd na ilości publikacji. Tam raczej stawiało się na jakość i nie było zdziwienia, jeśli naukowiec nie miał żadnej publikacji w danym roku. No, ale to przecież my uczyliśmy tę Europę jeść widelcem, więc może patrzę w złym kierunku....:)
"Od tego zależy ich awans, osiągane stopnie naukowe i premie"? Jakie PREMIE, ja się pytam? Nauczyciele akademiccy premii nie dostają! Żadnych. Nigdy.
W naukach ścisłych, w których w zasadzie dość precyzyjnie można szacować wartość artykułów (matematyka, fizyka), naukowcy mają w doopach skandaliczną punktację Czarnka; ministerialne normy i tak wypełniają publikacjami w czasopismach prestiżowych (Czarnek nie będzie wiedział, o czym mowa).
Premie, czyli nagrody rektora za osiągnięcia naukowe, które mierzone są ilością artykułów w "renomowanych", czyli wysokopunktowanych, czasopismach.
" No, ale jest nadzieja w wysokopunkowanych renomowanych czasopismach czarnkowych - trochę inwencji i uda się w nich opublikować np. dzieło pt."Wpływ encyklik JP2 na technologię obróbki skrawaniem". I 200 pkt wpada."
You've made my day.
Ja, wstyd się przyznać, profesor.
Cały system oceniania pracowników naukowych jest może prawidłowy dla nauk humanistycznych w instytutach badawczych. W przypadku uczelni a szczególnie w przypadku uczelni technicznych nie uwzględnia dydaktyki ani współpracy z przemysłem Liczni pisarze tworzą wielkopomne dzieła których nikt nie czyta. Są jedynie cytowane. I interes się kręci. Cóz każda rewolucja powoduje, że gó... na wierzch wypływa. No i mamy Zybertowiczów Pawłowiczów Czarnków
W fizyce eksperymentalnej nie mozesz miec tego w doopie bo od ilosci punkotw zalezy ostatecznie ocena instytucji i jej finansowanie.
A badania eksperymentalne wymagaja olbrzymich nakladow.
Dokladnie, we wszystkich instytucjach w ktorych pracowalem (Niemcy, Szwajcaria) przyjmowalo sie ze jedna dobr apraca rocznie to bardzo dobry wynik.
Nie zapominajmy ze na zachodzie pojedyncza bardzo dobra praca moze ustawic cala kariere a nie pozwolic przezyc od oceny do oceny.
Gdzieniegdzie dostają, bo uczelni zależy na punktach. I to pogłębia problem. Premia czasami przewyższa koszt publikacji, więc opłaca się puścić tekst w wysoko punktowanym badziewiu.
Pracownik nie ma pracować nad problemem wiele lat i obecny system oceny bardzo skutecznie go tego oducza. Po co marnować lata na pisanie monografii, skoro za dwa artykuły, napisane na kolanie, dostaje się więcej punktów niż za kilkusetstronicową monografię? O wydawnictwach źródłowych czy badaniach podstawowych nawet nie wspominając, bo one wręcz obciążają pracownika, który zajmuje się takimi głupotami (z których korzystają później całe pokolenia naukowców).
Pare lat temu Peter Higgs sie wypowiadal ze przy obecnym cisnieniu na publikacje nie mialby szans zeby sie utrzymac na uniwersytecie gdyby teraz zaczynal kariere. :)
90% powiadasz? ŻADNEJ istotnej naukowo treści? Co już wiadome? No coś takiego? Ale masz na myśli artykuły w języku polskim? Jakieś stare, czy obecnie? Czy też 90% publikacji naukowców akredytowanych w polskich uczelniach, pisanych po angielsku w zagranicznych wydawnictwach?
No i, czy masz jakąkolwiek podstawę do rzucenia takiej liczby, czy też zwyczajnie, tak po polsku - WYDAJE CI SIĘ?
W jakiej dziedzinie publikujesz?
To zależy w jakim czasopiśmie. Możesz zapłacić za szybsze opublikowanie np. Elsevier w czasopiśmie za 140 czy 200 punktów ale jeżeli puścisz tam "opracowania zawierające konieczną ilość znaków, bez żadnej istotnej naukowo treści" to takie dzieło nie pójdzie nawet do recenzentów - nie zależnie czy zadeklarujesz opłatę open-access czy nie.
Jak pogrzebiecie, to odkryjecie, że za wprowadzeniem obecnego modelu punktozy stoją podobne mechanizmy jak za outsourcingiem usług wizowych - zwyczajnie przyszli lobbyści do odpowiednich funkcjonariuszy PiS, położyli kasę na stole i powiedzieli jak ma wyglądać system, żeby wszystko było "sprawnie" a pieniądze popłynęły głównie do wskazanych korporacji. Podobnie było z węglem z Donbasu i zbożem "z Ukrainy" oraz dopuszczaniem do polskiego rynku chińskich koncernów. A społeczeństwo to łyka (nie wyłączając dużej części społeczności akademickiej, która się zwyczajnie szybko urządza w d.), bo ukształtowano je w kulturze rankingów i wyrywania sobie wzajemnie ochłapów (rywalizacji o ograniczone zasoby).
A jednocześnie wiele czasopism, chcąc "upchnąć" jak najwięcej publikacji, coraz bardziej ogranicza ich objętość. Są już takie, które nie przyjmują powyżej 30 000 znaków, licząc z przypisami, streszczeniem (polskim i angielskim) i listą wykorzystanych źródeł/opracowań.
Przy czym artykuł powinien zawierać omówienie stanu badań i metodologię. W rezultacie "wkład własny" kurczy się do kilkunastu tysięcy znaków.
O Elsevier lepiej nie wspominaj. W jednym z ich "prestiżowych czasopism", wycenionym na 200 polskich punktów, liczba polskich publikacji po wprowadzeniu w roku 2019 polskiego ("rewolucyjnego") rankingu wzrosła trzykrotnie, co pozwoliło zająć w liczbie publikacji trzecie miejsce - po Chinach i Indiach, ale za to przed USA, Wielką Brytanią i Niemcami. Warto dodać, że te trzy kraje nie znalazły się na pozycjach 4,5 i 6. Ludzie powiązani z najlepszymi w świecie jednostkami badawczymi, których działalność jest zgodna z profilem czasopisma tam nie publikują lub publikują tak sporadycznie, ze trudno to zauważyć. Czy to czasopismo znacząco się różni od czasopism z wydawnictwa MDPI? Sposobem recenzowania tak, ale nie realnym prestiżem.
Tu więcej o Elsevierze i tego typu praktykach oraz próbach walki z nimi na nieustannie gonionym przez nas Zachodzie: en.wikipedia.org/wiki/The_Cost_of_Knowledge
W głowie sie nie mieści, że ochoczo (za pieniądze koncernów płacone w postaci łapówek dla rządzącytch i legislatorów) powtarzamy wszystkie ich błędy w tylu sferach życia oraz że nasi naukowcy tak łatwo to łykają jako "zachodniość/nowoczesność".
Co ciekawe to samo dzieje się z konferencjami, właśnie wróciłam z takiej, na której limit na zwykłe wystąpienie to 8 min a krótkie 2 min bez możliwości zadania pytań (i nie była to drapieżna konferencja) - prowadzący sesję powiedział mi, że krótkie zostały wprowadzone, bo przestrzeń na pomieszczenie wszystkich posterów jest zbyt kosztowna.
To jedno. Drugie ze oczekuje sie robienia badan na swiatym poziomie a finansowania ledwo starcza na nowe pensety mikroskopowe...
Sam pracuje w dobrze fundowanych zachodnich instytucjach i co roku wypluwam z siebie dobrze cytowana prace w topowych czasopismach. Jakby obcieto mi finansowanie na materialy o 70% poprostu spakowalbym swoje rzeczy i poszedl do domu szukac innej pracy.
Jestem po dolbrzymim wrazeniem ze w Polsce w ogole jakakolwiek konkurencyjna nauka powstaje. To jest bardziej niz szokujace jesli mam byc szczery.
Otóż to! Pisali to jacyś humaniści, którzy nie wiedzą, że np. Perelman opublikował swój artykuł, będący największą sensacją matematyczną ostatnich dekad (zawiera dowód hipotezy Poincarégo), nie w żadnym renomowanym czasopiśmie, tylko w nierecenzowanym arXivie. Ważne jest co się publikuje i kiedy (żeby przed innymi) oraz jaki to ma zasięg, a nie czy to stare, czy nowe czasopismo.
a ilość cytowań prawie nie wpływa na karierę naukową. Skandal!
Nieprawda. `Open access' można zapewnić załączając pdf pracy.
Są nie tylko punkty, ale też IF, o którym ministerstwo zapomniało oraz indeksy cytowań, a pod tym kątem, przynajmniej w obszarze nauk ścisłych i technicznych MDPI jest niezłe. Co do recenzowania, to w MDPI też trzeba się, zwłaszcza ostatnio, trochę poprzepychac z recenzentami. Problemem jest też cykl wydawnicy tzw. dobrych czasopism, miałem przypadek czekania na publikację prawie dwa lata co w świetle wymagań ewaluacji jest bezsensowne. Nagonka na czasopisma open access jest czesciowo wywolana ucieczką przyzwoitych publikacji do tych czasopism. Należałoby jednak pomyśleć też o nowym systemie oceny, klasyfikacji czasopism bo badziewia za 200 punktów też się zdarzają, zwłaszcza w obszarach, gzie IF nie funkcjonuje.
nie zawsze wydawca wydaje na to zgodę
Dlaczego wszyscy trzymają się tej durnej dychotomii. Może czas walnąc się w piersi i w Science (czyli nauki o życiu i mat-fiz-chem) dostosować się do świata (bo Świat nie dostosuje się do nas i wykorzystywać po prostu IF a nie długopis miłościwie panującego ministra?
Ważne, ale nie dla punktacji - osobistej każdego naukowca i zbiorowej jego instytutu. Możesz opublikować artykuł będący największą sensacją naukową ostatnich dekad i wylecieć z pracy za brak osiągnięć, jeżeli ten artykuł nie znalazł się w "Biuletynie Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa KUL".
Wręcz przeciwnie. Humaniści nie mają IF, a nawet liczba cytowań to rzecz względna. Np. przy pracach edycyjno-filologicznych liczba recenzji cytowań w średnim okresie (do 5 lat) to była pochodna tego, że edycja była zła i przez to krytykowana. Wszystko się, oczywiście, zmienia, ale obieg humanistyczny jest nieporównanie wolniejszy.
Prawo autorskie na to nie pozwala. Przecież z tego żyją "stare" wydawnictwa.
Chodziło mi o to, że taką krytykę płacenia za publikacje (Open Access), z tytułem "Polscy naukowcy płacą za publikacje. By zyskać punkty", wyrażającym oburzenie, mógł napisać tylko humanista. U niego wszystko trwa dłużej, nie musi się śpieszyć - tylko pozazdrościć. W naukach empirycznych: biologii, chemii, medycynie, farmacji, także technicznych, częściowo fizyce i matematyce, jak czegoś szybko nie opublikujesz, to wcale nie opublikujesz, bo ktoś inny cię wyprzedzi.
w humanistyce też cię może ktoś wyprzedzić...
za publikację w bardzo renomowanym piśmie koledzy zapłacili niedawno prawie 20 tys zł.
w tym właśnie rzecz, że nie są spełniane kryteria jakościowe. Proces recenzji został sprowadzony do generatora przychodów dla recenzentów i redaktorów, zasilanego opłatami za publikacje, w związku z tym odrzucanie artykułów jest wbrew ich interesowi ekonomicznemu, który wydawca 'sprytnie' powiązał ze swoim. Recenzują więc szybko i przychylnie, a redaktor przez palce patrzy na krytykę i szybko zatwierdza do druku.
Co gorsza powstaje żyzna gleba dla 'spółdzielni' wzajemnego recenzowania i cytowania. Grupa cwaniaków może szybko i łatwo podbić swoje wskaźniki, korzystając z nieswoich pieniędzy. Zdecydowanie bardziej opłaca się inwestować w publikowanie niż w same badania.
"w tym właśnie rzecz, że nie są spełniane kryteria jakościowe. Proces recenzji został sprowadzony do generatora przychodów dla recenzentów i redaktorów"
Recenzuję i dla starych, i dla nowych czasopism. Wymagania są podobne. I w nowych, i w starych, to co ja odrzucam, w 90% inni recenzenci też. Jeszcze nigdy nikt mi za recenzję nie zapłacił.
Czy ty od samego rana robisz sobie jaja z ludzi?
Tylko wytykam błędy w wypowiedziach. Piszę prawdę, bo pewne sprawy dobrze znam.
No to chyba jako naukowiec wiesz, że nie można wyciągać ogólnych wniosków na podstawie nielicznej, niereprezentatywnej próbki. Z drugiej strony Twoi adwersarze również bazują na własnych spostrzeżeniach czy zasłyszanych opiniach. Obserwując środowisko naukowe w Polsce i czytając co nieco skłaniam się jednak ku tezie, że lepiej już było, a zgnilizna etyczna jest coraz powszechniejsza.
"skłaniam się jednak ku tezie, że lepiej już było, a zgnilizna etyczna jest coraz powszechniejsza."
Sytuacja nie jest dobra to fakt, Czarnek szkodzi na potęgę, ale też wzrasta wrażliwość na pewne sprawy i są kary za nie. Mam na myśli plagiaty, mobbing i molestowanie. Kiedyś takiej wrażliwości na te dwie ostatnie sprawy nie było, ludzie cierpieli w milczeniu. Teraz dużo z nich jest ujawnianych i piętnowanych i nawet znani profesorowie z czołowych uczelni tracą stanowiska.
Na jednych tracą, na innych dostają. Smród roznosi się najczęściej dopiero wtedy, gdy nadużycia zgłoszą absolwenci i/lub byli pracownicy, bo już niczym nie ryzykują. Mobbing i molestowanie to trochę nie w związku z artykułem, a poza tym te patologie mają się bardzo dobrze nie tylko w środowisku akademickim. Tak, jak nieodłącznie z nimi związany folwarczny styl zarządzania, tak powszechny na polskich uczelniach, podlany dodatkowo sosikiem stanowiącym mieszaninę wazeliniarstwa, donosicielstwa, oportunizmu, zawiści itp.
I tu kolejny problem. Gigantyczny biznes wydawniczy opiera się na darmowej pracy recenzentów.MDPI stosuje system quasi-gratyfikacji poprzez system zniżek przy publikacjach w czasopismach ze stajni MDPI dla recenzentów. Jest to jednak wyjątek. Co so zasady- dla recenzentów nie ma nawet czegoś takiego.
Tyle, że to co wymieniasz jako poprawę sytuacji, nie wynika z działań ministerstwa (a tym bardziej Czarnka), tylko wbrew ministerstwu (a zwłaszcza Czarnkowi).
Przychodów dla recenzentów? Nikt nigdy nie oferował pieniędzy za recenzje w czasopismach czy polskich czy zagranicznych mnie ani moim kolegom/koleżankom. Wydawanie czasopism naukowych, to świetny interes, nie płacisz recenzentom, nie płacisz autorom, za to autorzy ci płacą i jeszcze uczelnie muszą wykupić bardzo drogie dostępy do artykułów dla pracowników. Genialne!
Bo jak ma być open access, to ktoś musi zapłacić za wydanie. W Stanach tak samo.
To nie jest prawda. Kosztuje wykupienie praw do open access, a nie publikacja