Iga Kazimierczyk*: To zależało od tego, jak definiowali nudę. Nuda często jest mylona z brakiem zainteresowania, które oczywiście może być jej objawem, tak samo jak utrata motywacji czy obniżony nastrój – ale to nie są rzeczy z nudą równoznaczne.
– Bardzo często wiąże się z lękiem. Już prof. Józef Kozielecki pisał, że szkoła to „NiL”, czyli nuda i lęk. I to zarysowało się również w moich badaniach.
Wszystkie komentarze
Ale tak, zgadzam się oczywiście, że dzieci powinny ruszać się w czasie lekcji, bo już samo siedzenie jest nudne. Obawiam się jednak, że najbardziej impregnowaną grupą na oczywiste oczywistości są nauczyciele. Potrafią zadać dodatkowy materiał za karę, mówią o uczeniu się, jako o czymś nieprzyjemnym, to samo rodzice - polecam wywiad z Nelą podróżniczką Wyborczej, w którym zderza się mentalność polskiej szkoły z podejściem zachodnim - pytająca dziewczynka mówi o czymś, że "to musi być gorsze, niż odrabianie lekcji", a Nela na to "ale ja bardzo lubię odrabiać lekcje". Albo "czasem ci zazdroszczę, ale tata mówi, że to, co robisz, to jest praca i to ciężka" (wiadomo, nie ma nic gorszego od pracy).
No tak, ale dzieci wszystko interesuje przez 3 minuty. Weź dziecko i spróbuj mu 45 minut opowiadać o grawitacji albo o Wikingach. Się nie da. To nie wina nauczyciela, tylko wada samej metody monotematycznego wbijania "materiału" do głowy. Dlatego chętnie bym posłuchał jakiego mądrego człowieka który dowiedzie, że np. to "projektowe" podejście też powoduje nabycie przez dziecko niezbędnej wiedzy.
A uwaga o wywiadzie z Nelą celna! (abstrahując od tego, że sobie dziewuszki pogadały, a potem, naturalnie mamusia z mamusią napisały wywiad).
W IV klasie podstawówki miałam nauczycielkę historii, która chodziła po klasie i bite 45 minut opowiadała o starożytnych Grekach i Rzymianach. Wszyscy, nawet klasowe urwisy, słuchały jak zahipnotyzowane. Reszta historyków (dwóch w podstawówce, trzech w liceum) była mierna. Da się, ale nie każdy nauczyciel potrafi.
Spłyciłeś temat do nudnego frazesu.
krytykanctwo i już , a może by tak proch wymyślić ?
Chętnie bym poczytał zwierzenia kogoś takiego. I jego uczniów też. Tych słabszych zwłaszcza, bo z dobrymi to żadna filozofia.
Może "minimum programowe" jest do dupy? Czytałem podstawy programowe i tam co chwila jest napisane "uczeń potrafi..." Tylko że szkołą tych umiejętności nie uczy. przekazuje zwykle encyklopedyczną wiedzę, a to nie jest skuteczne. Uczeń nie potrafi samodzielnie zdobywać informacji i ich weryfikować, wyciągać wniosków i formułować teorii.
No więc tego nie rozumiem. Czy to minimum programowe jest za duże? Czy wbija się je dzieciom do łebków niewłaściwymi metodami? Czy rozwiązaniem jest okrojenie minimum programowego czy znalezienie metody na szybsze szuflowanie wiedzy i umiejętności do główek?
Czy to, co się stosuje do fortepianu, skrzypiec, łyżew, szybownictwa, nauki języków - nie stosuje się do historii i matematyki? Można jakoś "oszukać" umysł i łatwo osiągnąć to, co zwykle jednak wymaga ciężkiej i mozolnej pracy?
Nie wiem, czy to nie jest wishful thinking. Egalitaryzm na siłę. Chyba się nie da. Jedni mogą, innych da się zmusić, a inni po prostu nie.
Nie chodzi o to, żeby wysiedzieć te godziny, tylko, żeby spędzić je z umysłem żywo zaangażowanym w proces. W jednym i drugim przypadku różnice efektów będą kolosalne. To ZAINTERESOWANIE przedmiotem jest istotą, a nie czas spędzony nad nim. Jestem też pewien, że można udowodnić długość czasu spędzanego nad daną dziedziną od stopnia zainteresowania i ekscytacji danym tematem. Każda dziedzina życia (czyli po szkolnemu przedmiot) może być fascynująca, tylko zależy jak się zacznie o niej dzieciakom opowiadać. Z moich doświadczeń szkolnych wynika to, że nauczyciele sami niespecjalnie interesują się tym czego nauczają. Więc i lekcje są sztampowe. Tak więc porównywanie tego do sportu, muzyki i języków ma o tyle sens o ile zastanowić się nad PRZYCZYNĄ tego, że ktoś ślęczy 5 godzin dziennie nad instrumentem. Jeśli będzie mistrzem – oznacza to, że zakochał się w tej dziedzinie. Z jakiegoś powodu.
tak, świat potrzebuje wirtuozów, a ich dzieciństwo to ofiara złożona na ołtarzu naszej potrzeby piękna, np. muzyki, choć nie zawsze tak się dzieje, bo są tacy geniusze których nikt nie zmuszał. Na szczęście dla nich, nie wszystkie dzieci mają egoistycznych rodziców każących spełniać te rodzicielskie marzenia, co bardzo rzadko prowadzi do życiowego szczęścia tych biednych sterroryzowanych dzieci... ;-)
Ale to jest utopia! Każde dziecko ma być żywo zainteresowane: chemią, fizyką, biologią, geografią, literaturą, historią, angielskim, niemieckim, muzyką, plastyką, wiedzą o społeczeństwie i wychowaniem fizycznym? Jakim cudem? Kto w ogóle wytrzyma sześć czy siedem godzin codziennego zachwytu przez pięć dni w tygodniu?
A jeśli chodzi o wirtuozów - to zwróć uwagę, że znakomita większość pochodzi z rodzin muzyków. I to nie tylko kwestia muzycznego talentu. Tylko świadomości rodzica, że 2 godziny dziennie z instrumentem to MINIMUM! Konstanty Kulka mówił, że dziadek mu płacił za ćwiczenie na skrzypcach.
Styl szkoly pruskiej.
Dzieci ciuchutko by nie przeszkadzaly prowadzic lekcji nauczycielowi...
zreszta przy 30 osobowej klasie - to naprawde wyzwanie.
szkola zawsze byla nudna...
niekiedy bywa "grozna" w skutkach....tez. zwlaszcza gdy nikt sie nie interesuje tym co dzieciaki robia w szkole.
Nie chciało się sprawdzić co "musi być", co?