"Masz samochód z napędem elektrycznym, hybrydowym lub wodorowym? Nie wjedziesz nim na prom! Jeździsz starym dieslem? Zapraszamy serdecznie! Ekologia w dzisiejszym świecie nie ma łatwo… Najpierw węgiel wrócił na całym świecie do łask, gdy rzeczywistość kryzysu energetycznego pokazała, jak ważnym wciąż jest surowcem, a teraz ta sama rzeczywistość weryfikuje bezpieczeństwo użytkowania samochodów elektrycznych" - napisał portal Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla pod koniec stycznia (autor nie podpisał się pod tekstem) z dziwną satysfakcją, wszak węglowi nie mają zbyt wiele wspólnego z motoryzacją. I spekulował, czy kolejni pójdą śladem Norwegów, wprowadzając podobne zakazy: "Biorąc pod uwagę liczne analizy ryzyka, jakie przeprowadzano w ostatnich latach, oraz ich wyniki, jest to bardzo prawdopodobny scenariusz".
Wszystkie komentarze
Samochód elektryczny, gdy zapalą się akumulatory, pali się w inny sposób. Wnętrze samochodu pali się tak samo jak samochodu z silnikiem spalinowym. Natomiast płonące akumulatory wytwarzają bardzo wysoką temperaturę spalania i nigdy nie wiadomo, co dzieje się w ich wnętrzu. Bardzo często po ich ugaszeniu następuje ponowny zapłon - po kilku godzinach, a nawet dniach.
Straż pożarna zaleca pozostawienie takiego samochodu w bezpiecznym miejscu nawet na czas tygodnia, aż się do końca wypali. Opracowano kontener do przykrycia płonącego samochodu i odseparowania od innych pojazdów, ostatnio widziałem próby z matą do przykrycia płonącego samochodu.
Takie rozwiązania odseparują jedynie płonący samochód od otoczenia, tyle, że nie od spodu - to nie problem, gdy samochód stoi na parkingu lub na ulicy, najwyżej trzeba będzie naprawić asfalt. Natomiast w wielopoziomowym garażu lub na promie takie rozwiązania zapobiegną jedynie rozprzestrzenianiu się pożaru na inne samochody. Nadal płonący samochód stać będzie na żelbetowym stropie garażu (o odporności pożarowej do 4 godzin, a nie tygodnia pożaru...) lub stalowym pokładzie promu. Stalowa konstrukcja ma mniejszą odporność pożarową niż żelbet. Po kilku godzinach płonący samochód może zniszczyć konstrukcję stropu/pokładu, na którym stoi. Stal zapewniająca odporność na rozciąganie uplastyczni się i konstrukcja ulegnie trwałemu odkształceniu, lub nawet zawali się. A samochód nadal może się palić...
No, chyba że elektryki stać będą na zewnętrznym pokładzie promu i w razie pożaru wyrzucane będą za burtę...
To jest kwestia odpowiedniego przeszkolenia załogi. Wrak samochodu elektrycznego po "ugaszeniu" wystarczy polewać wodą. Nie muszą to być hektolitry i ciśnienie jak z hydrantu - byle tylko cienka warstawa wody okrywała baterie i nie wyparowywała. Takie chłodzenie wystarczy by zminimalizować ryzyko ponownego zapłonu, przynajmniej do czasu dopłynięca do brzegu.
Na płynącym promie samochodowym pożar jednego zwykłego samochodu, to już potężne wyzwanie. Ugaszenie elektryka, a potem polewanie go warstewką wody jest kompletnie nierealne.
Akurat na morzu raczej nie brakuje wody...
To nie jest kwestia braku wody, tylko konieczności prowadzenia akcji gaśniczej w ciasnym, zastawionym łatwopalnymi samochodami, wypełnionym trującymi gazami pomieszczeniu. Co więcej, zalanie pokładu samochodowego wodą w znacznej ilości może spowodować utratę stateczności statku i jego wywrócenie. Promy są bardzo wrażliwe na takie rzeczy - proponuję poczytać o katastrofie promu "Herald of Free Enterprise".
Tylko jak przykryć płonącego elektryka na piętrowym garząu lub na promie??
Albo w specjalnych ognioodpornych kontenerach.
Wszak polskie auta elektryczne jeżdżą właśnie na ten ich wyngiel; w tym w znacznej mierze - na brunatny.
Bo tu nie o bilans ekonomiczny chodzi, ale o to, żeby było "jak w dawnych dobrych czasach".
Ale wiesz o czym jest artykuł?
Produkty spalania akumulatorów nowoczesnych elektryków uwalniane do powietrza podczas pożaru nie są ekologiczne... Nawet wodę użytą do gaszenia takiego pożaru powinno się utylizować.
A produkty spalania (w pożarach) samochodów smalinowych można łapać w balonik i dawać dzieciom do inhalacji. Katastrofy i pożary generalnie rzecz ujmując nie są ekologiczne.
Za chwilę pojawi się tutaj chór wujów powtarzających to, co usłyszeli w TVP, której podobno nienawidzą, ale dziwnie często się z nią zgadzają.
Rozumiem że jesteś zakochany w elektrykach? Wolno Ci.
Każdy rodzaj napędu ma swoje zalety i wady.
Ja doskonale wiem, że jest bardzo wielu ludzi których tryb życia pozwala w pełni cieszyć się zaletami elektryków a wady ich nie dotyczą. Ale jest bardzo wielu, w tym ja, dla których samochód elektryczny jest tylko mało przydatnym gadżetem. Problem w tym, że decyzję o wyborze rodzaju napędu nie zostawia się wolnemu rynkowi, tylko usiłuje się do niego przymusić.
Przypominam że to właśnie wolny rynek oraz suma wad i zalet spowodowały, że samochody elektryczne zniknęły z rynku na ponad 100 lat. Jeżeli naprawdę byłyby lepsze, to już od dziesięcioleci jeździlibyśmy elektrykami.
PS. To że możemy żartować ze słów Kena Olsena spowodował właśnie wolny rynek, coś co uśmierciło samochody elektryczne.
"Problem w tym, że decyzję o wyborze rodzaju napędu nie zostawia się wolnemu rynkowi, tylko usiłuje się do niego przymusić."
Problem w tym, że samochody spalinowe powodują nadmierne ogrzewanie planety (elektryczne też, ale w dużo mniejszym stopniu). Wolny rynek w zniszczonej huraganami, suszami i klimatyczną migracją Europie na niewiele się zda.
"Przypominam że to właśnie wolny rynek oraz suma wad i zalet spowodowały, że samochody elektryczne zniknęły z rynku na ponad 100 lat."
O, to już 100 lat temu były elektryki z 300km zasięgu?
Ja? Mam Diesla i będę nim jeździć aż nie wyzionie ducha, bo to bardziej ekologiczne niż kupowanie nowego auta co kilka lat. Poza tym jeżdżę tylko wtedy, kiedy muszę. Nie wożę dzieci na każde zajęcia.
Wolny rynek równie często ma ochotę na innowację, co ochotę na blokowanie innowacji, kiedy ta zagraża pozycji rynkowej największych graczy. Twoja wiara w wolnorynkowy determinizm, który prowadzi do lepszego świata, przypomina mi najbardziej dialektykę marksistowską, w której wszystkie procesy historyczne dążyły do komunizmu. Zresztą ten wasz utopijny wolny rynek nie istnieje, tak samo jak nie istnieje utopijny komunizm, bo zawsze dochodzi do tego, że koncerny zaczną wykorzystywać swoje wpływy, żeby rynek regulować lub deregulować pod siebie. W waszej wierze w niewidzialną rękę nieuregulowanego rynku jesteście bardziej podobni marksistom niż jesteście w stanie sobie wyobrazić.
Nie było, bo szybko pojawiły się na rynku samochody spalinowe z zasięgiem o wiele większym i zabiły elektryki (oraz auta parowe, na gaz drzewny i inne podobne wynalazki). A teraz próbuje się odwracać ten proces metodami administracyjnymi.