Zbyt łatwa procedura upadłości konsumenckiej może skłaniać do przypadków moralnego hazardu.
Opinie publikowane w serwisie wyrażają poglądy osób piszących i nie zawsze muszą odzwierciedlać stanowiska całej redakcji
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Autor jest radcą prawnym, cywilistą, prof. nauk społecznych w dyscyplinie nauki prawne i prof. Uniwersytetu Opolskiego

Upadłość konsumencka to idealna konstrukcja prawna dla osoby która ma długi (albo jeden dług) których nie jest w stanie spłacić i nie posiada żadnego majątku. Majątek dłużnika po ogłoszeniu upadłości podlega bowiem zajęciu przez syndyka masy upadłości i następnie zostaje spieniężony. Zazwyczaj za cenę niższą niż cena rynkowa. Ale takie są uroki sprzedaży wymuszonej. Dla osoby która ma spory majątek, ale dostała zadyszki płatniczej być może lepszym narzędziem jest układ konsumencki albo zwykła ugoda z wierzycielami. Wówczas można rozłożyć płatności na raty a nawet uzyskać jakieś umorzenie, a jednocześnie nie stracić dorobku życia.

Instytucja upadłości konsumenckiej w Polsce począwszy od 2008 roku w sposób istotny ewoluowała aby z całkowicie niedostępnej procedury stać się bardzo liberalnym narzędziem przyjaznym dla dłużników. Nie powinno zatem dziwić, że do polskich sądów rocznie wpływa około 20 tys. wniosków dotyczących spraw upadłościowych.

Sąd upadłościowy działa trochę jak Janosik.  „Odbiera" wierzycielom ich wierzytelności i zwraca upadłemu wolność finansową. Właśnie kosztem wierzycieli.

Ich lament i łzy  nic nie pomogą. Niewątpliwie oddłużenie opłaca się samemu państwu, gdyż wówczas dłużnik zazwyczaj wychodzi z szarej strefy, podejmuje pracę, zaczyna płacić podatki i składki ubezpieczeniowe. Przestaje być pensjonariuszem w pomocy społecznej.

 Zbyt łatwa procedura upadłości konsumenckiej może jednak skłaniać do przypadków moralnego hazardu. Osoby zadłużone mogą kalkulować co jest lepsze: żmudnie spłacać długi i odsetki do banku, czy może spróbować oddłużenia poprzez upadłość konsumencką. Dlatego upadłość konsumencka powinna realizować też pewne cele profilaktyczno – edukacyjne dla społeczeństwa.

Procedura  jest następująca: należy złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości. Wraz z ogłoszeniem upadłości sąd wyznacza syndyka, który przygotowuje listę wierzytelności i spienięża majątek upadłego (jeśli takowy jest), jak również przygotowuje projekt planu spłaty. Odnosząc się do pojęć prawa upadłościowego w pewnym uproszczeniu, to sens właściwego planu spłaty można wytłumaczyć jako kalendarz płatności dokonywanych przez dłużnika na rzecz wierzycieli, stosownie do jego możliwości płatniczych. Plan spłaty może być ustalony nawet na okres kilku lat.

Sieci systemu, które nie powinny przepuszczać nieodpowiednich osób, mają bardzo duże oka. Niektóre kancelarie syndyków stają się kombinatami obsługującymi taśmowo olbrzymie ilości spraw. Upadli żartują, że syndyk jest jak Yeti. Jest, ale go nie widują, gdyż są dopuszczani tylko przed oblicze asystenta innego asystenta. W sprawie przeciążenia sądów upadłościowych wylano już morze atramentu. Natłok tematów przy brakach kadrowych z pewnością nie służy staranności działania.

Można zaobserwować nierzadkie przypadki, kiedy to osoby młode, zdolne do pracy uzyskują plan spłaty na poziomie kilkuset złotych miesięcznie, w sytuacji kiedy ich zadłużenie (po zatrzymaniu biegu odsetek) nie osiąga gigantycznych rozmiarów. Czytaj: pozostaje w granicach spłaty dla osoby uzyskujące regularne dochody. Bywa, że drobniejsi wierzyciele dostają kilkadziesiąt groszy tytułem raty na zaspokojenie ich należności.

Wydaje się, że warto przyjrzeć się temu zjawisku i zacząć dyskusję na temat możliwych kierunków reformy. Co prawda ustawodawca jest chwilowo zajęty wdrażaniem dyrektywy Unii Europejskiej w sprawie niewypłacalności, która dawno temu powinna była zostać wdrożona, ale ze zmianami w prawie nie jest jak z łapaniem pcheł. Nie trzeba się spieszyć.

Pytanie które warto zadać publicznie sprowadza się do tego czy dłużnik, którego oficjalnie nie stać na spłatę długu w pieniądzu nie powinien mieć możliwości jego dobrowolnego odpracowania.

Przynajmniej w pewnej części. Można sobie wyobrazić logistykę agencji pracy tymczasowej działającej przy sądach upadłościowych, która dysponuje określonym czasem wolnym dłużnika i kieruje go do pracy u pracodawców, którzy dokonają płatności przekazywanych później wierzycielom. Nie chodzi tutaj o powrót do „niewoli za długi". Możliwość pracy powinna być fakultatywną opcją. Celem byłoby raczej ulepszenie systemu, zintensyfikowanie wpływu wychowawczego na dłużnika, realizacja polityki socjalnej w zakresie aktywizacji zawodowej, wreszcie skuteczna ochrona przed krytyką liberalnej konstrukcji upadłości konsumenckiej.

Wyborcza To Wy. Piszcie: listy@wyborcza.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Tak na korzyść wierzycieli. Dotychczas mam trzech dłużników którzy uciekli w upadłość - oczywiście pierwsza grupa wierzycielska zawsze rozszabrowuje resztki majątku nie bacząc na to które roszczenia były najdawniejsze. Chętnie zobaczę dłużników odśnieżających chodnik w mroźne poranki.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    Koncepcja co najmniej warta uwagi. Czy w UE istnieje gdzieś instytucja pracy za długi?
    już oceniałe(a)ś
    0
    0