W poniedziałek (6 marca) wieczorem odbyła się gala wręczenia nagród IX edycji konkursu "Newsweeka" im. Teresy Torańskiej. Nagroda przyznawana jest w czterech kategoriach: najlepszy materiał prasowy, medialny, najlepsza książka i działalność obywatelska. W tej ostatniej kategorii za wyróżniającą się postawę obywatelską i działalność w życiu publicznym nagrodzono dr. Hannę Machińską, byłą zastępczynię RPO. Laudację wygłosiła Anna Dąbrowska, prezeska Homo Faber.
nie porzuca się domu, chyba że
dom to paszcza rekina
biegniesz ku granicy tylko wtedy
gdy całe miasto biegnie razem z tobą
[Warsan Shire, "Dom"]
Tamtego dnia zanotowałam.
Zanim Sara wsiądzie do samochodu Straży Granicznej, przypominam jej, że za niedługo umawiamy się na kawę w jakimś miłym miejscu i że ja stawiam. Sara się uśmiecha i mocno mnie przytula. Przez chwilę czuję jej brzuch, w którym nosi pięciomiesięczne dziecko.
Wiem, że Sara szuka dla niego dobrego imienia, silnego, takiego, które je ochroni. Śmiałyśmy się, kiedy Kasia zaproponowała Odyseusza. Teraz stoi gotowa do drogi. Obok niej jej mąż Hassan. Kiedy wybuchła wojna w Syrii, miał 14 lat. Przestał chodzić do szkoły i już nigdy do niej nie wrócił.
Po prawej od Sary stoi jeszcze Anas. Płacze. Odkąd w Białorusi miał wypadek i przeszedł wstrząs mózgu, ma problemy ze wzrokiem. Czasem widzi tylko ciemność. Widok mundurów sprawia, że zaczynają trząść mu się ręce. I chyba wtedy właśnie pojawia się ciemność zamiast obrazu. Przez większą część interwencji straży trzymałam go za rękę. Żeby nie płakał.
Jest jeszcze Bashar. Chętny do rozmów, wesoły 25-latek. Podobnie jak jego kuzyn Anas uciekł z Syrii w obawie przed powołaniem do wojska. Nie chce walczyć. Chce pracować. Zdążył skończyć prawo. Na placówkę straży pojedzie w samochodzie razem z rzecznik Machińską. Spokojnie oddycha. Trochę się krzywi. Bolą go niedawno połamane żebra.
Jest też zdjęcie. Stoimy na piaszczystej drodze w środku lasu. Na pierwszym planie ja z Sarą w mocnym uścisku, tuż za nami Kasia i Hassan i uśmiechnięty Jakub, nasz tłumacz. W tle szary bus, którym Syryjczycy pojadą do najbliższej placówki Straży Granicznej. Trzymam to zdjęcie w archiwum, jedno z niewielu, których nie usunęłam.
Wpatrywałam się w nie z niedowierzaniem. Stoimy w pięknym lesie, na środku drogi, żegnany się niczym starzy przyjaciele. Nad naszymi głowami ślizgają się ostatnie promienie późnojesiennego słońca. Oni wyprostowani i my wyprostowani, jak ludzie. I jeszcze ten bus z tyłu, ogrzewany, z czystymi fotelami i kierowcą, który cierpliwie czeka, aż skończymy. Żadnych psów, ciężarówek, karabinów, krzyków…
Może powinnam jednak zacząć opowiadać to od początku? O tym niekończącym się dniu na granicy, plecakach, marszu w ciemność, twarzach w czerwonym świetle czołówki, opatrunkach… Stop! Opowiem już tylko o Sarze i Hassanie, młodym małżeństwie z Al-Jarmuk z Damaszku i ich przyjaciołach, Anasie i Basharze.
Ranek był słoneczny i jak na tę porę roku dość ciepły. Piaszczystą drogą przez las jechałyśmy tylko my. Zostawiałam samochód jak zwykle po drugiej stronie, niż widniała czerwona pinezka. Nie było jak go ukryć. Wiedziałyśmy kogo szukać. Wiedziałyśmy też, że dziś jest ten dzień, że ona będzie w okolicy i że może do nas zdąży. Spieszyłyśmy się, jedzenie, ubrania, śpiwory, woda… Potem nagrania. No dalej, zapytaj ich o to! Zapytaj ich o wojnę, o ruiny Al-Jarmuk, zapytaj ich o ból i o to, czego najbardziej się boją. No dalej!
SMS-ami słałam fragmenty historii. Wydłubywałam fakty, nazwy miejsc, daty, krótkie opisy zdarzeń… Odpowiadali cicho. Jacek napisał, że ma wszystko, co trzeba. A potem był SMS od Marii, że ona jednak przyjedzie. Czekaliśmy.
Przyszła jak gdyby nigdy nic, w ciemnej garsonce i półbutach. Podeszła do koca, nachyliła i podała rękę, najpierw Sarze, potem jej mężowi Hassanowi, a dalej Basharowi i Anasowi. On już wtedy płakał i pytał mnie, czy na pewno nie pojadą na druty. Ona w tym czasie krótko powiedziała, jak się nazywa i kim jest: „Hanna Machińska, zastępczyni rzecznika praw obywatelskich". I że „dopilnuję, aby państwo mogli złożyć wniosek o status uchodźcy w Polsce. Będę przy tym".
A potem ich słuchała. Sary i Hassana, i Bashara. Anas płakał. Jakub tłumaczył, siedząc na kocu. Stałam już wtedy z tyłu, tuż za dziennikarzami i zamaskowanymi strażnikami granicznymi. Wciąż nie dowierzałam, że ona przyszła tu do nas.
Tego dnia Sara, Hassan, Anas i Bashar w towarzystwie zastępczyni RPO Hanny Machińskiej i osób z jej zespołu złożyli wnioski o status uchodźcy w placówce Straży Granicznej. Wieczorem Jacek napisał, że cała czwórka dostała interim measures z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. A potem był jeszcze SMS od zespołu Machińskiej - „cała czwórka złożyła wnioski".
Taki to był szczęśliwy dzień.
Jakub Sypiański, aktywista, tłumacz, napisał ostatnio: „I w tym lesie pewnego dnia spotkałem Hannę Machińską, jak przedzierała się przez zarośla z asystentem Marcinem Sośniakiem, żeby wesprzeć naszą partyzantkę humanitarną. Potem spotykałem ją wiele wiele razy, pojawiającą się gdzieś spomiędzy drzew, deus ex machina, w zupełnie innych ubraniach niż my, reprezentantkę jakiegoś innego, starego porządku rzeczy, jak Gandalf. I zawsze porównywałem tę postać do typowej magiczki z gier komputerowych. Wiecie, która potrafi rzucić zaklęcie, że wokół niej w promieniu iluś metrów inaczej działa rzeczywistość. W przypadku Hanny Machińskiej była to magiczna strefa, w której nagle zaczynało działać prawo".
***
Hanna Machińska przyjechała na granicę późnym latem. Na początku września spotkaliśmy się z nią w Puszczy Białowieskiej. Opowiadaliśmy o pierwszych interwencjach w lesie. Słuchała. I nadawała prawny sens naszym przeżyciom i emocjom.
Mówiła o prawie do życia. Prawie do bezpieczeństwa, do azylu, do informacji, do sądu, do opieki medycznej, do poszanowania życia rodzinnego, do przemieszczania się i do posiadania własności. Mówiła o wolności od tortur.
Trochę nie wierzyłam, że wróci. Ale wróciła i wracała stale. Te dni, kiedy pojawiała się gdzieś na granicy ze swoim zespołem z biura rzecznika, elektryzowały wszystkie aktywistki i aktywistów. W tej mrocznej beznadziei, pełnej trwogi i bezzasadnej przemocy, okrutnych rasistowskich praktyk państwa, łamania podstawowych praw człowieka, pogardy i zła, te dni dawały nam złapać oddech. A spokojny głos Hanny Machińskiej przywracał porządek rzeczom. Zapisy prawne, które znaliśmy, znów miały swój sens i zastosowanie, słowa - znane nam desygnaty, hasła - klarowne niezmienne definicje.
To były dni, w których udawało się po prostu kogoś uratować od śmierci. Z czasem miała w sobie więcej gniewu, ale nigdy pogardy. Tamtego dnia pod wsią Lewosze po wielokroć pytała funkcjonariuszy Straży Granicznej o ich imiona, nazwiska i stopnie. Bez rezultatu. Nieustępliwa, z niezmiennym poszanowaniem godności dla każdego i każdej. I z umysłem jak brzytwa wciąż i wciąż powoływała się na „stare zaklęcia" konstytucję, Powszechną Deklarację Praw Człowieka, Kartę Praw Podstawowych, konwencje genewskie…
Wciąż to robi.
***
Tę laudację powinnam być może zacząć od tytułów i zajmowanych stanowisk przez Hannę Machińską. Koniecznie wspomnieć o studiach prawnych, doktoracie, stażach naukowych w Lozannie, Florencji. Objęciu stanowiska dyrektorskiego w biurze Rady Europy w Warszawie, tytule doktora honoris causa Wydziału Prawa Uniwersytetu w Zurychu…
O orderach: Krzyżu Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżu Zasługi i nagrodach: im. bp. Tadeusza Pieronka „In Veritate"czy Nagrodzie Obywatelskiej im. Henryka Wujca…
Powinnam przywołać cytaty sędziów, adwokatów, wybitnych znawców prawa…
Tymczasem posiłkuję się swoją własną ułomną pamięcią i pamięcią moich przyjaciół aktywistek i aktywistów. „Nawiedzające mnie ułamki wspomnień mają charakter kompulsywnych wyobrażeń" — powtarzam za Sebaldem.
Wydaje się jednak, że w korowodzie tytułów i zaszczytów ostatecznie o sile twojego charakteru i człowieczeństwa mówi ten moment, kiedy obudzony w środku nocy wsiadasz do samochodu, aby dojechać na czas. Kiedy cię to obchodzi. Choć nie musi.
Choć łatwo jest wyłgać się z aktywności i obecności. Wszak, jak pisał Bauman, „w trakcie procesu cywilizacyjnego akty przemocy zostały zepchnięte z pola widzenia". Łatwo ich nie zobaczyć, łatwo je przeoczyć lub wytłumaczyć sobie i innym, dlaczego się tam na tych marginesach rzeczywistości jednak nie jest. Bo daleko, bo trudno, bo zimno, bo strefa stanu wyjątkowego, bo godność urzędu…
Hanna mogła nie przyjechać. Ale przyjechała. I została. Gdybym mogła sobie czegoś życzyć, chciałabym takiego państwa jak Hanna Machińska. Państwa wyciągniętej ręki, państwa słuchającego i rozumiejącego, państwa godności i przestrzegania praw człowieka.
_______
W tekście wykorzystałam:
• Wiersz Warsan Shire „Dom" w tłumaczeniu Justyny Sośnickiej
• W.G. Sebald "Wyjechali"
• Z. Bauman "Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość"
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Przywraca Pani wiarę w możliwość normalności.
Serdecznie pozdrawiam!
Jakim wspaniałym wsparciem dla aktywistów na polsko-białoruskiej granicy jest Hanna Machińska. Jak wiele znaczy.