Czytelnik do Marka Beylina
Teksty Marka Beylina czytam z uwagą i przyjemnością, bo zwykle znajduję w nich opinie, które są mi bliskie, a wyrażone są zgrabniej, niż ja bym potrafił. Jednak ostatni jego felieton dotyczący wspólnej listy (temat samograj w "Wyborczej" i nie tylko) pisany z punktu widzenia „wyborczego brzegu" uważam za nietrafny. Dokładniej – pogląd w tej sprawie Marka Beylina jest jego prawem, jednakże zaliczenie siebie samego do owego „brzegu" jest moim zdaniem nieporozumieniem.
Panie Redaktorze, ja też zaliczam się do tych, którzy jak Pan nie odnajdują na scenie politycznej ugrupowania, któremu nie mają nic do zarzucenia. Podobnie jak Pan, mam sporo (delikatnie mówiąc) rezerwy wobec Szymona Hołowni. Nie rozwijam tych zastrzeżeń, bo Pan to uczynił w swoim tekście. Jednakże moim zdaniem to nie o Pana ani o mnie, ani o nam podobnych idzie. Nie my jesteśmy ważni, w tym sensie, że nie o nas należy zabiegać, bo wiemy, co zrobić należy. Z drugiej strony nie należy mieć złudzeń co do możliwości oderwania od PiS-u jego twardego elektoratu o poglądach wpojonych przez propagandę Kurskiego - ich nie przekona żadna argumentacja, bo to, w co wierzą, to właśnie kwestia niezachwianej wiary. A Hołownia w tym ma rację, że między nami i nimi są jeszcze tacy, którzy właśnie ów wyborczy brzeg stanowią. Pan do nich nie należy, więc pisanie w ich imieniu uważam za niezrozumiałe.
A to oni, „brzegowcy", stanowią najważniejszy cel kampanii wyborczej, ponieważ prawdopodobnie ich zachowanie zadecyduje o wyniku. Są to zwolennicy umiarkowanego „symetryzmu", choć otwarci na argumenty.
Tuska nie lubią, bo czasami oglądają "Wiadomości" TVP, LGBT+ to coś, czego nie rozumieją, ale już widzą, że rządzący mają wiele za uszami. Więc choć dotąd albo wybierali PiS (bonusy, co trzeba rozumieć), albo nie szli do wyborów, bo nie było na kogo głosować, to trzeba by zobaczyli możliwość wyrażenia poglądu bez poczucia winy. I to jest ten wyborczy brzeg - nie Pan ani ja (powtarzam). Jeśli będzie tylko jedna lista wyborcza, czyli „tuski" oraz „odmieńcy" pospołu, to jak się zachowają, jaką znajdą alternatywę wobec PiS-u?
Ryszard Siuda
Marek Beylin odpowiada czytelnikowi
Szanowny Panie!
Dziękuję za list i uwagi, także te krytyczne. Są według mnie różne odmiany „brzegowców". Są ci, o których Pan pisze: osoby mieszczące się między PiS-em a opozycją bądź rozczarowujące się właśnie do PiS. Tyle że, jak sądzę, na ich wybór przy urnach nie wpłynie konstrukcja list wyborczych.To, jak, a przede wszystkim czy w ogóle zagłosują, będzie zależeć od drożyzny i inflacji oraz od tego, czy rząd wytrwa w proukraińskiej polityce i zarazem zbuduje sensowne programy integrujące przybyszy i przybyszki z Ukrainy z naszym społeczeństwem i rynkiem pracy. Ci wyborcy na razie nie zdążają w stronę żadnego ugrupowania z obozu demokratycznego.
Są też inni „brzegowcy", o których mówił przywołany przeze mnie Szymon Hołownia. To według szefa Polski 2050 osoby mieszczące się w obozie demokratycznym, które na przykład chcą głosować na niego, ale nie w sąsiedztwie PO czy Lewicy. I na odwrót. Bo żywią wyłączną lojalność wobec jakiegoś ugrupowania. Z taką wizją podtrzymywania logiki wyłącznej lojalności polemizowałem, ponieważ na jej tle i Pan, i ja, i bardzo wielu wyborców jesteśmy „brzegowcami". I po prawdzie nie bardzo wierzę w istnienie takiej niezłomnej lojalności partyjnej, zgodnie z którą albo głosuję tylko na Hołownię/Czarzastego/Tuska, albo na nikogo. To raczej propagandowa kreacja liderów i partyjnych aparatów.
Z poważaniem
Marek Beylin
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Po pierwsze, myślę, że wyraźnie przecenia Pan polski elektorat, polskie społeczeństwo. Ludzi, których nazywa Pan, za Hołownią: "są jeszcze tacy, którzy właśnie ów wyborczy brzeg stanowią (...)Tuska nie lubią, bo czasami oglądają "Wiadomości" TVP, LGBT+ to coś, czego nie rozumieją, ale już widzą, że rządzący mają wiele za uszami. Więc choć dotąd albo wybierali PiS (bonusy, co trzeba rozumieć), albo nie szli do wyborów, bo nie było na kogo głosować, to trzeba by zobaczyli możliwość wyrażenia poglądu bez poczucia winy"
Jeżeli ktoś nie lubi Tuska bo zna go z wiadomości, to nie jest żaden brzegowiec, drogi Panie. To jest wyznawca Jarosława i jeżeli takie jest założenie, to dalsze Pana rozumowanie goni w piętkę. Nie wiem, skąd Pan wyczarował to LGBT+, ale zdaje się, że nikt po stronie demokratycznej, nawet Lewica nie szermuje zbytnio tym hasłem. To zresztą bez znaczenia, bo PiS w trakcie kampani i tak wyciągnie gejów, lesbijki, seksualizację itd. Generalnie uważam, że PiS ma swój stały elektorat, korzystający z bonusów finansowych fundowanych przez coraz mniej liczną resztę jeszcze pracujących. Elektorat ten jest dodatkowo mocno antyliberalny (gospodarczo i kulturowo), popierający KK i nie wykazujący żadnego krytycyzmu w odbiorze informacji a posiadający jednocześnie tylko jedno jej źródło, mianowicie TVP. Od 8 lat rządzi PiS i PiS w TVP cały czas mówi, że za całe zło odpowiada Tusk, UE i Niemcy a PiS nie spada poparcie poniżej 30%. W tej sytuacji niech Pan sam sobie odpowie, czy istnieją jacyś brzegowcy, którzy wcześniej głosowali na PiS a teraz będą go w stanie porzucić. Otóż nie, dlatego, że na pół roku przed wyborami zacznie się zohydzanie CAŁEJ opozycji w TVP, zacznie się zrzut pieniędzy dla elektoratu ubogiego, ale niech Pan zwróci uwagę: będzie to zrzut pieniędzy dla lokalizacji geograficznych a nie grup społecznych: czyli dostaną małe i średnie miasta na drogi, na PEKAES, na kolej, na szkoły i oczywiście na OSP. Jednocześnie nie dostaną: niepełnosprawni, tradycyjnie nauczyciele i pielęgniarki.
Zjednoczona Prawica żre się między sobą, co widać na każdym kroku. Ale już wiadomo, że na wspólnych listach znajdą się ludzie z SP, ludzie od Bielana, Kukiza, i spora część Konfederacji. 30-35% głosów, większość minimalna 235 -240 głosów dzięki d'hondtowi. Jeśli wejdzie Konfederacja, to zapewniam Pana, albo się stamtąd wyciągnie posłów, albo da się stanowiska całej Konfederacji do rozdysponowania i cały klub będzie głosował jak rząd, nawet nie wchodząc do koalicji. Naprzeciwko 2-3 listy opozycyjne i łącznie około 210 mandatów przy 65% głosów. I mamy 4 lata na zastanawianie się co zrobiliśmy nie tak. Reasumując, głównym biczem do zjednoczenia opozycji przynajmniej na wybory jest d'hondt i to politycy powinni tłumaczyć swoim wyborcom, w tym także tym co na wybory nie chodzą. Młodzież jest tu głównym celem i o niej myślę. Oczywiście schowanie ambicji przez Hołownię i Kosiniaka i również przez Tuska i całą KO i PO jest warunkiem wstępnym wygrania wyborów. Może zróbmy jeszcze raz: Wasz prezydent (Hołownia), nasz premier (niekoniecznie Tusk)
Mniejsze partie opozycyjne mogą wystąpić na jednej liście pod warunkiem zniesienia d'Hondta na rzecz ściśle proporcjonalnej ordynacji do Sejmu jako wspólnego postulatu programowego całej opozycji.