Karolina Filipek - maturzystka z II LO im. Orła Białego w Bochni. Jest w pierwszej dziesiątce „Ja, Polska, Europa, świat – 2040”, konkursu dla maturzystów na esej zorganizowanego przez Concilium Civitas i ZNP we współpracy z „Wyborczą”. Nagrodzona bezpłatnymi studiami w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych.
Nie muszę zdradzać swojego imienia, bo ludzkość i tak nie będzie miała pojęcia, o kim mowa. Jestem zlepkiem strzępków materii poruszającym się pod czyjeś dyktando. Być może nie świecę nawet potęgą rozumu, bo nie wiem, od czego zacząć moją wypowiedź. Tak wiele wydarzyło się dzisiejszego dnia.
Zaczął się niespecjalnie pozytywnie, choć mama mówi, że należy szukać pozytywów w każdej sytuacji. Moim niech będzie to, że tata nareszcie wrócił do domu. W zasadzie dom to bambusowe łodygi ściśnięte pożółkłą z braku wody trawą. To nam doskwiera – susza. Zastanawiano się nad przekopywaniem obszarów pustynnych w poszukiwaniu źródeł, bo wody nie starcza rodzinom. Walka z wiatrakami, bo dopóki temperatura będzie rosła, nie zapobiegniemy wysychaniu rzek. Doszły nas słuchy, że od kilku miesięcy w niektórych częściach naszego kontynentu zauważalne są opady śniegu. Mówią, że to kryształki lodu.
Najbardziej żal mi zwierząt. Te słabsze, mniej wytrwałe stają się łatwym łupem mięsożernych. Nie wiem już, jak długo, bo przestałam liczyć, sama nie miałam nic w ustach, nie licząc kilku łyżek gęstej zupy. Gęstej, bo z nadającej konsystencję garści mąki zakropionej odrobiną wody.
Ale przynajmniej mogę przetrwać.
Nie wszyscy dostali od losu tę możliwość. Tata pracuje przez kilka dni, by zachować te chociaż minimalne pozory normalnego życia. Ci, którym się to nie udało, odchodzą. Wszyscy jesteśmy tutaj jednością, staramy się nieść sobie nawzajem pomoc, lecz małe i wyniszczone organizmy, bo to dzieci najczęściej padają ofiarą głodu, nie są w stanie już dłużej toczyć walki. Każda śmierć boli, zwłaszcza jeśli doprowadza do niej brak zdolności przewidzenia konsekwencji swoich czynów. A czym innym może być nasza obecna sytuacja, jak nie defektem ludzkiego rozumu objawiającym się całkowitą obojętnością na tragedie rozgrywające się w oddaleniu o zaledwie kilka morskich mil?
Nie tak dawno jedna dziewczynka z przysiółka Daonara zachorowała na nieznaną nam chorobę. Niestety, nasz Bóg postanowił przeciąć jej linię życia. Przykre, że coraz więcej takich niezdiagnozowanych przypadków. Tata…
…wrócił nareszcie z pracy. Czekałam. Ostatnio bardzo często miewam problemy ze snem, toteż moje powroty z krainy Morfeusza urealniają się zazwyczaj między piątą a szóstą. Nie jest to dość fortunna pora, by stawiać na nogi wszystkich mieszkańców, więc w spokoju czekałam, aż dzień zacznie się już na dobre, oddając się mojej pasji w rogu pokoju. Już od najmłodszych lat obcowałam ze sztuką. Malowanie sprawia mi po prostu przyjemność, choć godziny spędzone na tkwieniu jak słup i bezcelowym wpatrywaniu się w kilka pociągnięć pędzlem w jakichś galeriach sztuki czy muzeach uważam za kompletną stratę czasu. A przecież mogę poświęcić go na czekanie na mojego ukochanego tatę w nadziei na kolejny prezent. Niby mówi się, że to nie jest w życiu ważne, ponieważ liczy się miłość i inne tego typu zapatrywania, a ludzi mających inne zdanie traktuje się jak uprawiających aberrację, jednak nie oszukujmy się, każdy z nas pragnie być czymś obdarowany, a starając się ukryć swoje rozczarowanie odmiennym stanem rzeczy, oszukuje sam siebie.
Ja cały dzień, swoją drogą słoneczny i przyjemny, spędziłam w oczekiwaniu na swój cadeau, z francuskiego: upominek. Oczywiście nie mogłabym zapomnieć o mojej siostrze, z którą mogę zawsze porozmawiać, podczas gdy z tatą widzimy się jedynie przelotnie wieczorem. Około południa przyniosłam Zoey śniadanie. Osobiście nie przepadam za zapachem tego stęchłego oleju, ale dla niej to najlepszy afrodyzjak. Gdy mi smutno, przytulenie się do jej chłodnego, metalowego serca przynosi ulgę w każdym bólu. A smutno mi z bardzo wielu powodów, na przykład ostatnio wylewałam z siebie hektolitry łez, gdyż tata obiecał mi już od dawna, że dostanę sukienkę z najnowszej kolekcji Christiana Lacroix, ale niestety nie udało się mu jej zdobyć i musiałam zadowolić się zaledwie sztuką z zeszłorocznych aglomeratów.
Podejmując ponownie temat Zoey – nabyliśmy ją jakieś dwa lata temu podczas międzynarodowej wystawy najbardziej zaawansowanych dzieł z zakresu robotyki. Zaimponowała mi sztuczna inteligencja wszczepiona w metalową puszkę stanowiącą zarys struktur układu nerwowego. Wiedziałam, że z pewnością znajdziemy nić porozumienia. Założę się, że wkrótce takie cudo techniki znajdzie się w każdym domu, bo różnice fizyczne są praktycznie niezauważalne. Może znalazłaby się dla mnie mamusia wśród takich, bo mojej biologicznej to ja już prawie nie pamiętam. Razem z tatą odwiedzamy bardzo dużo takich wystaw, więc pole manewru jest spore.
Udajemy się także do wielkich korporacji, gdzie on z racji swojego statusu społecznego odbywa godzinne rozmowy na tematy nie do końca dla mnie zrozumiałe. Niekiedy mój rodziciel przeznacza niewielkie sumy na drobne inwestycje. Ostatnio odwiedziliśmy duży koncern farmaceutyczny, w którym mogłam przyjrzeć się z bliska, jak wygląda praca nad tworzeniem nowych leków. Pani, która wyszła nam naprzeciw, podzieliła się z nami swoimi marzeniami o możliwości wypuszczenia na rynek medykamentu umożliwiającego wygranie z zabójcą ludzkości – rakiem. Niestety, nie mają możliwości finansowych, co praktycznie zamyka im drzwi do realizacji tego planu. Przykre.
Jak tutaj na brak funduszy, tak wszędzie indziej narzekają na brak zimy, który rzekomo ma szkodliwie wpływać na środowisko i wywoływać wiele mutacji genów i pierwiastków chorobotwórczych, ale ja nie wiem, co w tym takiego złego, i sądzę, iż odrobinę przesadzają. Nie lubię odziewania się w kilkuwarstwowe zwoje ubrań, które i tak niewiele pomagają przy skrajnie niskich temperaturach. Nie lubię także tej skrzypiącej i przyczepiającej się do wszystkiego białej bryndzy. Tego dnia na szczęście nic nie wskazywało na możliwość metamorfozy zjawisk atmosferycznych. Wraz ze wskazówkami zbliżała się godzina powrotu taty, prawdopodobnie z nowym telefonem uruchamiającym się po wykryciu fali dźwiękowej. O, tata nadszedł, a ja…
…wychodząc z potężnego, przeszklonego budynku, przyglądałam się panoramie miasta, strzelistym budowlom. Unoszące się w spokoju gęste opary dymu wydobywającego się z wąskich kominów i strzelającego z impetem z długich rurek umocowanych w tylnej części pojazdów pięły się ku górze, tworząc wysoko strukturę niczym pajęcza sieć. Kręte, betonowe uliczki pokryte nawierzchnią w smolistym odcieniu ciągnęły się w nieskończoność, przecinając smutnie wyrzeźbione od milionów kroków pokonujących każdego dnia te same trasy niewidzialne korytarze. Całość zdawała się podobna do dżungli, w której też panowała plątanina niezliczonych pokładów istnień. Te istnienia tutaj wyglądały jak nakręcone malutkie zabawki z twarzami może trochę swoimi, a trochę opatrzonymi piętnem wyobrażonej perfekcji, ze skazą ingerencji, wydętych w kształt wydmuszki usadowionej w wiklinowym koszyku, tu i ówdzie zapadniętych aż do najgłębszych warstw szpiku. Poczekać tylko, aż pewnego dnia obumierająca zieleń zaabsorbuje ostatnie złoża tlenu i te marionetki zachłysną się kolejami swojego losu, pozostawiając płuca bez możliwości zaczerpnięcia wdechu, a to wszystko…
…pewnego dnia zniknie. Przestaną istnieć pustynie, lądy. Przyglądając się rozpościerającemu się nieopodal ostańcowi lodowca, zdałam sobie sprawę, jak krucha jest rzeczywistość. Z kolejną odpadającą lodową cząstką czuję, jakby wraz z nią wykruszał się kawałek ludzkości. I na nic się zdadzą samoloty najnowszej generacji, których czyste węglowo ślady przecinają niebo. Na nic się zdadzą uczeni, mędrcy i bogacze tego świata. Na pociechę może kiedyś przerodzimy się, co prorokowali fantaści, w metafizyczne istoty dryfujące w bezdennej krainie. Lub w wersji mniej optymistycznej – topiące się w odmętach oceanów występujących w końcu z koryt. Tylko czy kogokolwiek jeszcze obchodzi przyszłość?
Tekst w pewnym stopniu różni się od wersji konkursowej. Zredagowaliśmy go na potrzeby druku.
Zapisz się na przegląd wydarzeń. Codziennie rano i wieczorem
Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze