A książki i zapisane w nich dowody czy daty znikały w płomieniach. To straszne, że tak niewielu zareagowało na likwidację bibliotek.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Bartosz Iwo Kimszal - maturzysta III LO im. Alfreda Lityńskiego w Suwałkach, mieszka w Sejnach

Jacek Żakowskie o konkursie "Ja, Polska, Europa, Świat – 2040": Zabraliśmy naszym dzieciom przyszłość

Budzik zadzwonił chwilę po siódmej. Pomieszczenie było duże i przestronne. Sterylne wszystko, bez względu na wielkość, przydatność czy częstotliwość użytku. Pomalowane na biało ściany odbijały promienie słoneczne niczym lustro. Światło wdzierające się przez okno zadziałało jak granat błyskowy. Wszystkie barwy wybuchły prosto na moją twarz. Lewe oko skryło się za powieką w odruchu obronnym. Prawe, trudno na ten moment stwierdzić, czy moje, w ułamku sekundy dostosowało parametry naświetlenia i zredukowało rażący blask. Technologiczny cud w moim oczodole to bioimplant, niesamowicie drogi i skomplikowany w budowie.

Przez stan powietrza stracić zdrowie jest banalnie łatwo. Pech chciał, że moje prawe oko dwa tygodnie temu niespodziewanie przestało współpracować. W klinice nie stwierdzono, czy był to efekt metali ciężkich zawartych w powietrzu i mojej nieuwagi przy zakładaniu maski ochronnej, czy może odłamek włókna szklanego, z którego wykonana jest większość budynków. Z pomocą przyszła konsultantka pewnej korporacji specjalizującej się w implantach. Nie są one jeszcze szeroko dostępne.

Nie będę jednak pisał o moim nowym oku. Wydaje mi się, że (nie licząc szanownego zarządu korporacji) nikogo to nie interesuje. Czuję podobne emocje jak wtedy, gdy pisałem maturę – niepewność, lekki strach, poczucie, że moje położenie nie jest dziełem przypadku. W momencie uświadamiania sobie, że wszczepiono we mnie symbol rozwoju naukowego, zacząłem się zastanawiać – co wydarzyło się na świecie w ciągu ostatnich dwudziestu lat? Przecież jeszcze niedawno takie implanty można było zainstalować postaci w grze komputerowej.

Zgon fizycznej literatury

Maturę pisałem w 2020 roku. Wytężałem umysł nad kartką papieru, próbując wykopać z głowy wszystko, czego nauczyłem się w liceum. Pieczołowicie przygotowany arkusz składał się z kilku sklejonych kartek A4. Dziś za czysty arkusz papieru można kupić sobie dom lub dobry samochód. Papier z prawdziwego zdarzenia, stworzony z drzewopochodnego materiału, jest unikatem. Samo spotkanie drzewa (innego niż tlenowe czy sztuczne, ewentualnie hodowanego w rezerwatach tam, gdzie jeszcze to możliwe) jest chwilą wartą zatrzymania się i zrobienia zdjęcia. Smog i ocieplenie klimatu były zbyt dużym wyzwaniem dla możliwości lasów. Drzewa zaczęły tracić swoje właściwości biologiczne. Swoją drogą, mój implant ma funkcję wykonywania cyfrowych fotografii. Bardzo możliwe, że za kilka lat troskliwy rząd lub złośliwy haker bezczelnie to wykorzysta. W ciągu paru ostatnich dziesięcioleci nowinki technologiczne były niejednokrotnie wykorzystywane jako broń. Poza urządzeniami smart, śledzącymi każdy ruch domowników (dziś nie produkuje się innych) muszę wspomnieć o internecie.

W zamyśle wspaniały pomysł, doprowadził do wielu przykrych i niefortunnych wydarzeń. Wymienianie ich zajęłoby wieki, ja spróbuję nakreślić te, które spowodowały, że świat w roku 2040 wygląda właśnie tak. Na informacje umieszczane w sieci nie zostało nałożone żadne prawo. Pozwoliło to na zmianę historii w banalny sposób – niewygodne fakty były przekręcane lub wymazywane. Z biegiem czasu naoczni świadkowie umierali, a książki i zapisane w nich dowody czy daty znikały w płomieniach. To straszne, że tak niewielu zareagowało na likwidację bibliotek. Tony papieru po prostu palono, a na ich miejscu pojawiały się nowe serwerownie niezbędne do polepszenia przepływu informacji cyfrowej. Zresztą drukowane materiały czytało i tak coraz mniej osób, więc demokratycznie stwierdzono zgon fizycznej literatury.

Edytorzy prawdy

W efekcie po świecie masowo chodzili ludzie dosłownie wypierający się wiedzy. Denialiści klimatyczni czy płaskoziemcy skutecznie spowalniali postęp. Podważane były najważniejsze dokonania ludzkości. Doprowadziło to do takiego zamętu w mediach społecznościowych, że duża część informacji pojawiających się w sieci była natychmiast odrzucana – bez względu na konstruktywną argumentację i zgodność z prawdą. Dziś buntowników jest (całe szczęście) mniej, często takie osoby zamyka się w zakładach psychiatrycznych, ale wciąż krzyczą oni wystarczająco głośno, aby nie raz zagłuszyć innych.

Nawet prowizoryczne filtry fake newsów nie radziły sobie z pełną nieświadomej nienawiści masą. Po łatwość, z jaką przychodziło edytować prawdę, sięgnęła polityka. Politycy sprawnie działający online mieli ogromną przewagę nad tymi, którzy nie opanowali potencjału szerokiego dostępu do sieci. Wyborcze wojny z banerów porozwieszanych w czasach mojej młodości dosłownie w każdym możliwym miejscu przeniosły się do mediów społecznościowych. Niewygodne osoby i treści były niszczone w ciągu kilku godzin – precyzyjny dobór słów we wpisach potrafił zamydlić oczy każdemu internaucie. Nikt nie był świadom tego, co dzieje się w biurach PR partii. Niech ostatecznym zobrazowaniem wpływu internetu na polityczny świat będzie fakt, że od 2032 roku polscy parlamentarzyści nie spotykają się fizycznie w Sejmie czy Senacie.

Starość mnie nie zabije

Gorące obrady zostały przeniesione do sieci, natomiast nigdzie nie udało się przenieść gorącego klimatu. Już na mojej maturze pojawiały się pytania dotyczące klimatu, wielu przyjaciół ukończyło studia o kierunku ekologia. Pamiętam, jak restauracje masowo pozbywały się plastiku, a rówieśnicy solidarnie pili wodę z butelek wielorazowego użytku. Ale nie znaleziono argumentu, który mógłby przekonać chiński rząd. Na nic zdały się prośby i groźby – Chiny były już zbyt potężne. Stan Ziemi okazał się błahostką przy miliardach dolarów pozyskiwanych z fabryk i hut napędzanych tanim węglem. Ślad węglowy Chin to w tym momencie liczba tak ogromna, że nie ma sensu jej podawać. Mojego dziadka zabiła starość, mojego ojca rak płuc, mnie najprawdopodobniej zabije żądza wzbogacenia się azjatyckiego mocarstwa.

Ale pogoń za pieniądzem nie jest wartością wyłącznie chińską. Wyzysk i wykorzystywanie pozycji to naturalna cecha człowieka, jednak w latach 20. nastąpił tzw. peak. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie głośny dokument serwisu Vice o metodach południowoamerykańskich karteli narkotykowych. Grupy przestępcze wycinały lasy, zabijały ludzi i zwierzęta stające na przeszkodzie plantacjom kokainy. Jednym z rynków była Wielka Brytania. Filmowcy przeprowadzili na Wyspach ankietę wśród osób sporadycznie zażywających psychoaktywne produkty. Ankietowanych wcale nie martwili ginący cywile, członkowie kartelu czy żołnierze – największe poruszenie wywoływały informacje o wycince lasów. Brytyjczycy gotowi byli poświęcić swoje imprezowe życie tylko dlatego, że naruszany jest ekosystem dżungli. Ale to tylko zabawny paradoks, bo i tak dżungle w ciągu dwudziestu lat zostały wycięte w pień.

Planeta to nie komputer

Pisząc maturę, widziałem przyszłość w jasnych barwach. Wydawało mi się, że świat pozostanie taki sam, może nawet zrobi parę kroków w przód. Ale okazało się, że planeta to nie komputer, w którym kombinacja przycisków łatwo cofnie niechciany błąd.

O ekologii czytaj i ekologię praktykuj. Zapisz się na newsletter ekologiczny

Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Małgorzata Bujara poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Dobry tekst, zwłaszcza pointa =]
    już oceniałe(a)ś
    6
    0
    Ciekawy tekst. Tym bardziej, że autorstwa pokolenia, o którym tak mało wiemy. I w ogóle świetny pomysł z tym konkursem. Mam nadzieję, że będzie kontynuowany w kolejnych latach
    już oceniałe(a)ś
    5
    0