„Opowiem wam o mojej mamie” to cykl, który wymyśliliśmy z myślą o nadchodzącym Dniu Matki. Kim była lub jest dla ciebie mama? Jakiej najważniejszej rzeczy cię nauczyła? Co jest twoim bogactwem dzięki niej? Jeśli chcesz się podzielić z nami i innymi czytelnikami swoją opowieścią, pisz: listy@wyborcza.pl oraz listy@wysokieobcasy.pl
***
Prof. Adam Strzembosz – ur. w 1930 r., prawnik, sędzia, profesor nauk prawnych. W 1980 założyciel, a w 1981 przewodniczący KZ „Solidarności” w Ministerstwie Sprawiedliwości. W latach 1989-90 wiceminister sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w latach 1990-98 pierwszy prezes Sądu Najwyższego.
- Moja mama, Zofia, z domu Gadomska, urodziła się w 1898 r. w modrzewiowym dworku na terenie powiatu makowskiego. To nie był jej dom rodzinny, tam pracował, mieszkając jej ojciec, który był administratorem części dóbr Czartoryskich.
Miała dwie siostry i młodszego brata. Ale nie można powiedzieć, że była to rodzina wielodzietna - ojciec też miał troje rodzeństwa, wtedy była to swego rodzaju norma.
Kiedy zaczęła naukę w w siedmioklasowym gimnazjum panny Gepnerówny w Warszawie, zamieszkała w internacie. Szkoła pozostawiła w niej jak najlepsze wspomnienia. To wtedy trafiła do harcerstwa. Do dziś mam jej krzyż harcerski z pierwszej setki wyciśniętych w Warszawie.
W tym czasie przeszła trzymiesięczny kurs sanitarny. Po maturze zdała na polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, której nigdy nie ukończyła. Jej plany przerwała I wojna światowa. Zamiast na uniwersytet zgłosiła się jako sanitariuszka do szpitala wojskowego.
Z ojcem poznała się na balu w Przasnyszu, gdzie zajmował stanowisko zastępcy starosty. Pobrali się w 1928 r. Kochali się bardzo przez całe życie.
Początki małżeństwa spędzili w trudnych warunkach. Ich sytuacja poprawiła się po egzaminie adwokackim ojca, dzięki czemu po pewnym czasie mogli przeprowadzić się do obszerniejszego mieszkania przy ul. Mokotowskiej.
Nas urodziła się od razu trójka, w 1930 r. To było dla rodziców ogromne zaskoczenie. Brat Tomasz ważył niewiele ponad kilogram, ja niecałe dwa kilogramy, siostra Teresa miała normalną wagę.
Lekarz w szpitalu powiedział mamie, żeby tego najmniejszego zatrzymać w szpitalu, to spokojnie tam umrze. Zaprotestowała babcia. Powiedziała: skoro ma umrzeć, to niech umrze w domu.
Razem z mamą uratowały nas. Brata karmiły pipetką. Wyrósł na dzielnego człowieka, był wybitnym profesorem historii.
Ojciec pracował, mama zajmowała się razem z nianią Stefcią nami i domem. Kiedy przyszła wojna, żyliśmy w wielkiej biedzie. Wybite szyby ojciec musiał przejściowo zabić obrazami, gdyby nie sprowadzony wóz z ziemniakami, nie byłoby co jeść.
Ale mama nigdy się nie poddawała. Nie narzekała, nie płakała, zawsze była zdyscyplinowana i zaradna.
W tym okresie przeszliśmy wielkie szkolenie literackie. Była godzina policyjna, więc wieczory spędzaliśmy wspólnie. Matka cerowała, a ojciec czytał nam głośno, m.in. dramaty romantyczne i poezję Mickiewicza. Lubiłem te wieczory, chociaż gdy coś zastukało na schodach, wszyscy zamieraliśmy ze strachu.
W czasie wakacji przed powstaniem przenieśliśmy się do Milanówka. Mieszkaliśmy w stróżóweczce, która znajdowała się na posesji będącej własnością mojego stryja i ciotki. Przed samym powstaniem ojciec ostatnim elektrycznym pociągiem wrócił do Warszawy.
Gdy do Milanówka zaczęły przychodzić transporty rannych, miejscowa ludność utworzyła szpitalik w dawnym pensjonacie Perełka. Mama zgłosiła się tam na nocne dyżury. W dzień opiekowała się nami i pracowała - miała warsztacik, na którym tkała szaliki. Pomagaliśmy, jak umieliśmy. Jeździliśmy z nią na targ do Otwocka, obieraliśmy ziemniaki.
Z tego okresu mama pozostawiła bardzo szczegółowe, napisane piękną polszczyzną, wspomnienia. Jak to później zauważył jeden z naszych przyjaciół: wszystko jest w tych zapiskach, tylko nie ma jej samej.
Taka właśnie była mama - zawsze dla innych, o sobie myślała na końcu. Całe życie była w swojej postawie harcerką. Służyła rodzinie, służyła potrzebującym.
Wspólna bieda wywoływała solidarność. Gdy zaczęliśmy pracować, pieniądze przekazywaliśmy mamie w całości.
Nigdy nie ingerowała w nasze decyzje. Zawsze bardzo się nami interesowała, ale nie mieliśmy żadnych ograniczeń w życiowych wyborach. Sami wybraliśmy sobie żony, pracę, działalność społeczną. Kochała nas niezwykle. Była z nas dumna, chociaż najpierw byliśmy strasznie fizycznie marni, a potem uczyliśmy się średnio. A mama mimo wszystko zawsze w nas wierzyła.
Kiedy założyliśmy własne rodziny, matka z całego serca pokochała synowe. Z wzajemnością. Zawsze brała ich stronę.
Umarła w 1973 r. Zimą poślizgnęła się na lodzie, złamała nogę w biodrze. W tym wieku takie złamania mają tragiczny wymiar. Moja żona wspaniale się nią wtedy opiekowała, niestety niedługo potem mama zmarła.
Jestem mamie wdzięczny za wszystko.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
gdzie jest bóg?