Kiedyś Adam Kownacki wbijał gwoździe na nowojorskich dachach, bo myślał, że nie nadaje się do boksu. Jeżeli w sobotę wygra z Charlesem Martinem, niedługo może podpisać siedmiocyfrowy kontrakt na walkę o mistrzostwo świata.

Jako pięściarz narodził się rok temu, po wygranej z Arturem Szpilką. Wcześniej był maskotką nowojorskiej Polonii. Sympatyczny, uśmiechnięty grubasek, który od czasu do czasu bije się z innymi niepoważnymi bokserami. Fałdy tłuszczu i pseudonim ringowy „Baby Face” nie pozwalały traktować Kownackiego jako poważnego kandydata do światowej czołówki.

Ale Szpilce Kownacki (17-0, 14 KO) spuścił taki lanie, że ten do teraz chyba jeszcze się nie pozbierał, przynajmniej psychicznie. Po tamtej walce urodzony w Łomży pięściarz łapał się za brzuch i pytał uśmiechnięty: „Musi być kaloryfer?”

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Michał Olszewski poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Powinien koniecznie pogadać z Robertem deNiro, który do roli w 'Raging Bull'
    zapasł się jeszcze bardziej, a pół roku później, w ''Cape Fear' miał sylwetkę
    gimnastyka bez grama tłuszczu. Jeśli nie ma się dość samodyscypliny by
    przestać żreć, jak można marzyć o pasie mistrza świata?
    już oceniałe(a)ś
    2
    3