Kto ma Wilfredo Leóna, ten wygrywa. Od czterech lat. Dlatego faworytem startujących dziś rozgrywek jest Perugia, a polskie kluby potrzebują szczęścia i słabości gigantów.

Tym razem Liga Mistrzów nie zakończy się turniejem finałowym. Dotąd już po fazie grupowej wybierano organizatora Final Four, który czekał, aż faza pucharowa wyłoni mu trzech przeciwników. Reguły się zmieniły: 20 drużyn zostało podzielonych na pięć grup, do dalszych gier awansują zwycięzcy i trzy zespoły z drugich miejsc z najlepszym bilansem. Prawa telewizyjne wykupił Canal+, który także w Polsce będzie transmitował mecze.

Większość klubów wciąż dopłaca do udziału w najbardziej prestiżowym z pucharów. Zarabiają tylko najlepsi, i to nie zawsze. Dopiero w ubiegłym roku zwycięzca – Zenit Kazań – dostał 300 tys. euro, a czwarta Zaksa Kędzierzyn-Koźle wzbogaciła się aż o 100 tys. – O większych nagrodach dowiedzieliśmy się dopiero przed wylotem na turniej finałowy do Kazania – wspomina Sebastian Świderski, prezes Zaksy. Bo europejska federacja informuje o bonusach pod koniec rozgrywek, więc i teraz nie wiadomo, jakie są stawki. Dzięki nieoczekiwanej premii klub z Kędzierzyna-Koźla finansowo zakończył poprzednią edycję na plusie, co jest ewenementem.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Małgorzata Bujara poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze