Kiedy 11 listopada 2014 r. Jarosław Kaczyński przedstawiał młodego prawnika z Krakowa jako kandydata partii na najwyższy urząd w państwie, zdziwieni byli nawet działacze PiS. Tego samego dnia rozpoczęła się kampania rozpoznawalności europosła 42-letniego Andrzeja Dudy, któremu sondaże dawały 12 proc. poparcia.
Były ministrant, harcerz, absolwent i doktorant Uniwersytetu Jagiellońskiego. Swoją wcześniejszą działalność w Unii Wolności bagatelizuje na tyle, że nie wspomniał o tym w oficjalnym życiorysie. Określa się spadkobiercą spuścizny prezydenta Lecha Kaczyńskiego jako jego były minister. Był też wiceministrem sprawiedliwości u Zbigniewa Ziobry.
W kampanii dużo naobiecywał. Każdej rodzinie comiesięczny dodatek 500 zł na drugie, trzecie i kolejne dziecko do 18. roku życia. Koszt - co najmniej 20 mld zł rocznie. Kwotę wolną od podatku podniósłby do 8 tys. zł, a to według wyliczeń "Wyborczej" kolejne 21 mld zł rocznie. Sztandarowym hasłem w jego kampanii jest odwrócenie reformy emerytalnej. Duda chce, żeby kobiety mogły przechodzić na emeryturę w wieku 60 lat, ale z 20-letnim stażem ubezpieczeniowym, a mężczyźni w wieku 65 lat i po 25 latach płacenia składek.
Andrzej Duda ani jego sztab nie wskazali źródeł finansowania tych obietnic.
Gdy w 2010 r. Donald Tusk zdecydował, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich, dla większości polityków PO było jasne, że w partii są tylko dwaj kandydaci do tego urzędu - Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. W partyjnych prawyborach wygrał Komorowski, wówczas marszałek Sejmu, jako bardziej przewidywalny i dążący do kompromisu.
Taki też jest konstytucyjny garnitur prezydenta - zbyt duży polityczny temperament, jak u Lecha Wałęsy czy Lecha Kaczyńskiego, skutkuje spięciami w relacjach z rządem. Prezydentura była marzeniem Komorowskiego, ukoronowaniem politycznej kariery, chociaż przyszło mu przejmować urząd w dramatycznych okolicznościach. Po katastrofie smoleńskiej, w której zginął prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką i 94 osobami, Komorowski jako marszałek Sejmu był p.o. prezydenta. W wyborach wygrał dopiero w drugiej turze, pokonując Jarosława Kaczyńskiego (53,01 proc. głosów do 46,99 proc).
Urodzony w 1952 r. w Obornikach Śląskich, w PRL-u działał w opozycji demokratycznej, był internowany, w wolnej Polsce poseł, wiceminister obrony, a później minister obrony w rządzie Jerzego Buzka.
Tanajno mówi o sobie, że udało mu się w życiu być "sportowcem, muzykiem, poetą, przedsiębiorcą, bezrobotnym", a udało mu się nigdy nie zostać politykiem. "I mam zamiar nigdy nim nie zostać, bo jako prezydent dalej zostanę zwykłym obywatelem" - zapowiedział w swojej kampanii. Choć to prawda, że nie był jeszcze zawodowym politykiem - na co dzień zajmuje się marketingiem internetowym - to jednak wszedł do polityki już w 2010 r. A właściwie został do niej wciągnięty.
Gdy w 2010 r. Palikot odchodził z Platoformy, zlecił asystentowi Karolowi Jene wyłowienie z Facebooka swoich najaktywniejszych zwolenników. Ten wybrał ok. 70 osób, którym zaproponował stworzenie struktur nowej partii i wskazał wśród nich liderów grup roboczych. Szefem grupy marketingowej został Paweł Tanajno. Miał wtedy 35 lat.
Więcej jutro w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny