Wiedeń kocha tenora Piotra Beczałę. Każde pojawienie się tego artysty na scenie Wiener Staatsoper (Państwowa Opera Wiedeńska) budzi sensację. Artysta jest entuzjastycznie oklaskiwany i traktowany jak gwiazda.
Gdy w niedzielę 16 kwietnia Opera Wiedeńska ogłosiła oficjalnie program nowego sezonu artystycznego 2023/24, organizując przed południem koncert towarzyszący spotkaniu publiczności z dyrekcją, głównym bohaterem tej oprawy muzycznej był właśnie Piotr Beczała.
Na jego widok publiczność zareagowała owacją, a gdy zaśpiewał arię Cavaradossiego „E lucevan le stelle" z „Toski" Giacoma Pucciniego, owacja była jeszcze większa. Jako jedyny z artystów, którzy wystąpili na tym na koncercie (Erwin Schrott, Eve-Maud Hubeaux, Serena Saenz, Malin Bystroem), został poproszony przez dyrektora opery Bogdana Rošcicia o krótką rozmowę.
Wszystkie komentarze
Tak... Wagner tak czasem dziala...
magia w czystej postaci.
Co on robi z publicznością...
Nie wiem, czy Omer Meir Wellber sobie z tą partyturą nie poradził - części publiczności istotnie wydawało się nie podobać jego bardzo dynamiczne podejście do tej muzyki, ale też większość nagrodziła maestra gromkimi brawami. Ciekawie było następnego wieczoru widzieć Parsifala prowadzonego przez Philippe Jordana i słyszeć zupełnie inne do tej muzyki podejście (ale też jest Jordan jednym z najwybitniejszych interpretatorów muzyki Wagnera współcześnie), ale nie powiedziałabym, że Wellber sobie nie poradził.
Beczała ma wszystko, czego potrzeba Lohengrinowi - jest w nim wrażliwość, siła i pewność, przy ładunek emocji, który potrafi włożyć nawet w krótkie frazy, jest porażający. To, że Konieczny jest wybitnym Telramundem wiadomo od dawna, ale zawsze przyjemnie się go ogląda w tej roli.
Jedyne, co mi zgrzytało, to inscenizacja Homokiego - przeniesienie akcji do bawarskiej czy tyrolskiej wioski tyleż nie ma sensu dla tej opowieści (która zaczyna się od sporu między księżniczką a hrabią Brabancji, w tle występuje jeszcze król i rycerz świętego Graala), co niczego do niej nie wnosi. Nie wszystko należy rozładowywać akcentami humorystycznymi, pokazywać na siłę dystans czy sprowadzać do żartu. Ze wszystkich tropów, których można było użyć, ten był chyba jednym z najmniej udanych pomysłów. Mam nadzieję, że następna produkcja podejdzie do Lohengrina w ciekawszy sposób
Brawo dla P.Beczaly, bo wiadomo, ze publicznosc jest zmienna ( ma zle doswiadczenie z Mediolanu…), rezyserzy maja swoich ulubiencow…
W La Scali buczą tzw loggionisti, najczęściej za to, że ktoś ma czelność nie być Włochem, śpiewając włoskie partie (niekoniecznie włoskich kompozytorów, bo pamiętam jak wybuczeli Hampsona za Don Giovanniego), ewentualnie za to, że inscenizacja się im nie podoba. Wiedeńska publiczność też czasem buczy, ale Beczałę kocha, on też nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, więc jemu to raczej nie grozi
Bardzo podoba mi się wyrażona w tekście opinia o ewolucji głosu Beczały: tak, w jego śpiewie nie było już słychać tego sentymentalnego, miękkiego tonu, dominowała pewność siebie i siła. Ale wszystko było niezwykle eleganckie i z klasą. Zachwycające!
Wspomniany w jednym z komentarzy "Lohengrin" z Drezna stanowił moment przełomowy w wagnerowskiej karierze Beczały (śpiewał tam też z Koniecznym, ale rolę żeńskie kreowały Nietrebko i Herlitzius, dyr. Thielemann, dostępne na DVD). Dzięki za info o Parsifalu, myślałem o tym, czy się za to nie weźmie. No i o Walterze w "Śpiewakach" też mógłby pomyśleć. Byłoby super!
Beczała może być najlepszym Lohengrinem obecnie. Nie mamy jakiegoś wybitnego Parsifala (Kaufmann nie jest chyba w najlepszej dyspozycji, na pewno nie jest nim Vogt, Calleja dopiero będzie debiutował w tej partii w Bayreuth), więc być może będzie nim właśnie Beczała. Po Lohengrinie w Bayreuth w 2018 roku byłam pewna, że to jest idealna rola dla niego
No i jest jeszcze Schager, który co prawda woli śpiewać Zygfryda i Tristana, ale Lohengrinem też pewnie jest (byłby?) świetnym.