Powiedziałem, że jestem gotowy na śmierć. Chyba nieco przesadziłem - mówił niedawno Leonard Cohen. - Każdy ma prawo trochę pohisteryzować na swój temat. Tak naprawdę zamierzam żyć wiecznie.

Przez całe lata 50. żyłem gdzieś w pobliżu szaf grających. Nigdy nie wiedziałem, kto śpiewa. Nie podchodziłem do tego w ten sposób. Nie uczyłem się muzyki. Uczyłem się restauracji, w której akurat byłem. I dużo bardziej absorbowały mnie kelnerki – wspominał Leonard Cohen w typowym dla siebie autoironicznym stylu swoją muzyczną edukację, która dekadę później zaprowadziła go na scenę.

>>LEONARD COHEN NIE ŻYJE. "PANIE, JESTEM GOTOWY" [SANKOWSKI]

Zapewne miał na myśli częste wizyty w nocnych lokalach rodzinnego Montrealu, po których włóczył się jako dorastający młody człowiek. Takich jak choćby popularny Main Deli Steak House przy Saint Laurent Boulevard, gdzie zamawiając porcję grillowanego mięsa, można się było natknąć na okolicznych gangsterów i dziewczyny lekkich obyczajów. A może raczej w barach i kafejkach w pamiętającej jeszcze rządy Francuzów dzielnicy Old Montreal, w których podobni jemu bitnicy i hipsterzy, przekrzykując głośną muzykę i próbując przebić się przez tumany papierosowego dymu, starali się zwrócić na siebie uwagę, czytając swoje nieudolne wiersze.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze