"Mufasa: Król Lew" to nie tyle wyprawa do krainy animowanego klasyka sprzed "Króla lwa", co do krainy dziwności, gdzie fotorealistyczne zwierzęta nie tylko mówią, ale i śpiewają.

Po serii nikomu niepotrzebnych sequeli rok kończymy nikomu niepotrzebnym prequelem – opowieścią o tym, skąd się wziął Mufasa, ojciec Simby z „Króla Lwa".

Klasyczna już disneyowska animacja sprzed 30 lat jest dla wielu ukochanym filmem z dzieciństwa, piosenki z niej weszły do historii muzyki popularnej, a sceniczny musical z nimi jest największym hitem w historii Broadwayu. Co to oznacza, poza dowodem na siłę sztuki (i literackiej inspiracji, którą był ni mniej ni więcej „Hamlet" Szekspira)? Pieniądze, oczywiście.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Agata Żelazowska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    No dobra, obejrzałem zwiastun, podobał mi się. I rozumiem chęć producentów do wykorzystania możliwości technologii. I ciekaw jestem, czy producenci nie czują dysonansu między realistycznym wizerunkiem postaci i bzdurną (no dobra "bajkową") narracją?
    Na pewno żadnego dziecka nie zabiorę na taki film (co najwyżej sam pójdę, ale wątpię ;) )
    już oceniałe(a)ś
    1
    3
    Spokojnie kobieto, poleziesz do kina na aktorską Śnieżkę i po zobaczeniu brzydkiej, brązowawej dzieweczki osiągniesz szczyt.
    @KasiaGrajka
    Ale chyba ma prawo do swojej opini, nieprawdaż?
    już oceniałe(a)ś
    4
    2
    Dla Was jak nie ma wątków LGBT, to już jest nie potrzebne...
    już oceniałe(a)ś
    8
    25